Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-11-2021, 01:50   #260
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Bonus 50 - Akcja Świniak cz.4

Czas: 2054.10.01; cz; zmrok; 18:10
Miejsce: okolice Sioux Falls; na pn od miasta; umocniona farma; wnętrze farmy
Warunki: dom strażników; na zewnątrz jasno, pogodnie, chłodno, łag.wiatr



Dina i Siergiej, Ramsey i Dart



- Wiem który. Ja utknąłem w kiblu u Świniaka. Ale już do ciebie idę. Nie bój się wyciągnę cię z tego. Masz zakładniczkę? Zapytaj czy są inne. I o resztę. Co się da. Ja kończę, wychodzę stąd. - drgania pluskwy przypiętej do barku naprawdę zastały Ramseya na kiblu. Dumał co tu dalej robić. Chwilowo o nim chyba zapomnieli bo nikt się nie dobijał do drzwi. Ale gdyby tylko wyszedł to by pewnie sobie przypomnieli. Więc ku własnej irytacji i bezsilności musiał czekać. Liczył, że Mayer sobie poradzi. Modlił się o to. I czekał. Aż coś się stanie. Aż zaczną dobijać się do drzwi, aż Dina da jakiś znak albo aż zacznie się strzelanina i wpadnie SWAT. Może i Thunderbolts? Przecież ich zawiadomił i obiecali przyjechać tak szybko jak się da. Tak mu powiedział Sokół 3 z jakim gadał przed akcją. Więc czekał. Im dłużej nic się nie działo tym była większa szansa na zapadnięcie zmroku i przyjazd wojskowych antyterrorystów. Ale teraz, głos partnerki oznajmił mu, że czekanie się skończyło. Przykleił sobie pluskwę do nadgarstka wiedząc, że zaraz cała przebieranka i tak się pewnie skończy. Po czym otworzył drzwi od kibla i wyszedł na korytarz. Szedł szybko i pewnym krokiem, minął jakiegoś typa w salonie ale udawał, że go nie zauważył. Wyszedł na ganek i do samochodu Delgado ale minął go i skierował się ku budynkowi z falistym dachem. Przeszedł już z połowę podwórka gdy usłyszał jak z jednego ganków odezwał się któryś z gospodarzy.

- A ty dokąd? Twoja fura jest tam. - wskazał mu na zaparkowaną przed żółtym budynkiem osobówkę jaką tu przyjechał z Mayers. A widział, że ją minął.

- Po swoją świnię. Świniak kazał. Podobno coś tam nabroiła. Chcesz to chodź ze mną. Fajnie będzie. - odparł nie zwalniając kroku. Tamten widocznie zawahał się. Oby nie pobiegł do Świniaka! Ale nie. Trochę się zdziwił jak zobaczył, że ten podbiegł do niego, zrównał się i zaczął iść obok niego.

- Widziałem ją. Fajna. Nie do końca widziałem cycki. Niepotrzebnie nosi tą kurtkę. Ale to jak nabroiła to zaraz sami sprawdzimy. Mamy ją nauczyć moresu? To bierzesz górę czy dół? - facet nawijał tak swobodnie i na luzie jakby nie działo się nic niezwykłego. Co wewnętrznie zdumiało detektywa w skórzanej, brązowej kurtce ale skinął głową na znak ogólnej zgody. Zresztą i tak już podchodzili pod docelowy ganek. Weszli do środka i tam zobaczyli tych czterech o jakich mówiła Mayer. Nadal siedzieli przy stole i grali w karty. Spojrzeli na nich trochę zdziwieni.

- A ty jeszcze tu jesteś? - zapytał jeden z karciarzy widząc tego nowego co przywiózł tą nową świnię. Ale co on tu jeszcze robił?

- Tak, Świniak mnie zagadał a potem w klopie byłem. Gdzie ta co przywiozłem? - do gliniarza właśnie dotarło, że nie zapytał partnerki gdzie jest w tym budynku. Pewnie parter albo piętro.

- Na górze. Prysznic bierze z 17-ką i Siergiejem. A po co ci ona? - ten sam facet odpowiedział wskazując lekko trzymaną pulą kart na schody prowadzące na piętro. Niby wszystko w porządku ale jak im sprzedał tą nową to co jeszcze od niej chce?

- Ta nowa podobno coś odwaliła idziemy ją nauczyć dobrych manier! - towarzysz Ramseya wypaplał się radośnie jakby szykowała się świetna zabawa zanim ten zdążył cokolwiek zrobić.

- Coś zmajstrowała? Skąd wiesz? Przecież jest na górze? - pokerzysta zdziwił się jeszcze bardziej słysząc takie wyjaśnienie od kolegi. Przecież dopiero co przyszła tu 17-ka no i Siergiej teraz sobie pewnie z nimi obiema używał tam na górze. Jak oni nic nie wiedzą to skąd ten nowy coś wie? To też zastanowiło jego przypadkowego towarzysza. Ramsey wyczuł, że nie może ich tak zostawić bo się zorientują. A z piątką na raz to kiepsko się widział.

- Słuchajcie ja nic nie wiem. Świniak mi kazał to idę. Chcecie to go pytajcie. - powstrzymał chęć aby pognać na piętro i spojrzał na nich pokojowym tonem. Widział jak główkują nad jego słowami więc chyba nie wyszło tak źle. A jak nic nie powiedzieli to ruszył na schody.

- Idę z tobą! Umówiliśmy się! Ja biorę górę. No chyba, że ty chcesz. Albo potem możemy się zamienić. - paplał radośnie nie chcąc aby go ominęła taka przednia zabawa. I jeszcze 17-ka tam była! Ona też była świetna, nigdy jej nie miał no ale może wreszcie była okazja!

- Dobra chodź. - mruknął gliniarz zdając sobie sprawę, że pozbycie się go zabierze czas a i może się wydać podejrzanie. Poza tym jak na górze była Mayer to powinni sobie poradzić z pojedynczym leszczem.

- Gdzie ten prysznic? - zapytał swojego przewodnika i ten chętnie go pokierował. Zatrzymał się przy zamkniętych drzwiach i zastukał zdecydowanie. - Amanda?! To ja! Otwieraj, mam tu jednego kolegę co bardzo chcę cię poznać! - zawołał przez drzwi jak ojciec żądający otwarcia pokoju swojej krnąbrnej, dorastającej córki.

- Rany walisz w te drzwi jak gliniarz. To ja biorę górę dobra? - zaśmiał się uszczęśliwiony młodzian. Już się nie mógł doczekać co go czekać będzie za tymi drzwiami.

- Pewnie. Bierz wszystko co dasz radę. - drugi z mężczyzn zachęcająco ustąpił mu pola przy drzwiach. I dał się słyszeć chrobot zamka. Dina z ulgą przywitała znajomy, męski głos dobiegający zza drzwi. Jak słyszała zbliżające się kroki serce jej zamarło. A jak to któryś z nich?! Wycelowała więc klamkę w drzwi i pokazała Lisie palec na ustach aby ta była cicho. Próbowała się z nią dogadać nim uciszyły ich te szybkie, zdecydowane kroki. Mówiła, że są inne dziewczyny. W stodole. Tam je trzymali. Stamtąd przyprowadził ją ten niebieski. Niestety nie umiała precyzyjnie określić ile ich tam jest nim nadszedł Ramsey. Co prawda nie sam ale z jednym to wierzyła, że sobie poradzą. Otwarła więc drzwi i ujrzała jakiegoś chłystka. I Ramseya stojącego za nim. Tubylec spojrzał na nią, na stojącą kilka kroków za nią 17-kę i uśmiechnął się promiennie. Uśmiech zamarł mu gdy opuścił głowę i ujrzał skulone, nieruchome ciało kumpla. Ale wtedy Barney zdążył go złapać za szyjęi zaczął dusić ramieniem jednocześnie wpychając się z nim do łazienki.

- Zamknij drzwi! - syknął do policjantki i ta szybko to zrobiła. Słyszała jak ten duszony charczał i próbował się wyrwać z morderczego uścisku detektywa. Ale pozycja i chwyt działały mocno przeciw niemu. Walił jednak nogami o podłogę ślizgając się po niej a dłonią próbował chyba podrapać Ramsey’a. Mayers przyspieszyła jego koniec doskakując i tłukąc go pięścią w brzuch. I jeszcze raz. Ciało zwiotczało więc detektyw przykląkł aby dokończyć duszenie w tej pozycji gdy przeciwnik prawie leżał. Po chwili ten stracił wszelkie oznaki aktywności więc go puścił.

- Ramsey! - pod wpływem impulsu Dina objęła z tej ulgi, radości i wdzięczności swojego partnera. To jeszcze nie był koniec, dopiero początek. Ale wierzyła, że teraz się z tego wykaraskają.

- Już dobrze. Mówiłem, że cię stąd wyciągnę. Na dole jest jeszcze czterech. Nie damy rady po cichu. - objął ją i poklepał po przyjacielsku po plecach. Mówił do jej pleców. Ta westchnęła i pokiwała twierdząco głową.

- Pewnie ci co tu byli jak ja przyszłam. Grali w karty. No tak, czterem nie damy rady po cichu. - mruknęła do jego pleców. Oboje zdawali sobie sprawę, że najwięcej mogą ugrać póki tamci jeszcze się nie zorientowali. A pierwszy strzał zaalarmuje całą okolicę.

- Ramsey! Lisa mówi, że trzymają je w stodole! To naprzeciwko, ten duży! I tam jest więcej dziewczyn ale nie zdołałam się dowiedzieć ile. - nagle Dina puściła go i wskazała dłonią na wciąż stojącą, niemą blondynkę. Odruchowo zauważył, że całkiem ładną i zgrabną. Tylko wręcz sparaliżowaną strachem. Miał dziwne wrażenie, że mogła przejść takie pranie mózgu jak Shauri. Jeśli tak to rozmowa faktycznie zapowiadała się trudna a nie mieli czasu. Musieli działać zanim tamci się zorientują, że coś jest grane! Więc wstał i Mayer też. Zastanawiał się co tu teraz zrobić.




Czas: 2054.10.01; cz; zmrok; 18:10
Miejsce: okolice Sioux Falls; na pn od miasta; umocniona farma; wnętrze farmy
Warunki: podwórze; na zewnątrz jasno, pogodnie, chłodno, łag.wiatr



Grunt



Po tym jak go olśniło aż zdębiał gdy uzmysłowił sobie co to znaczy. Stanął jak sparaliżowany odwracając się w kierunku gdzie poszła. Jak tylko minął Siergieja i tą nową cizie coś go tknęło. Wydawało mu się, że ją zna. Ale skąd? Nie mógł sobie przypomnieć. Spotkali się gdzieś? Gadali ze sobą? Handlowali? Bo raczej się nie bzykali. Zapamiętałby taką cizię. No to skąd ją zna? Coś próbowało wydrapać się z niepamięci szorując o wnętrze czaszki. Ale nie mógł sobie przypomnieć. Poszedł do siebie mijając willę szefa. Właściwie to dał sobie spokój z tym ulotnym wspomnieniem. Ale ono wróciło gdy robił sobie herbatę i odruchowo bez większego zaciekawienia wzrok przesunął mu się po kalendarzu z roznegliżowaną panienką. No tak! Nagle wspomnienie wróciło. Widział tamtą cizię na kalendarzu! Innym niż ten tutaj ale też niezła była ale to by oznczało…

- Trzeba powiedzieć szefowi! - sapnął wybiegając z domu i kierując się do willi szefa.




Czas: 2054.10.01; cz; zmrok; 18:10
Miejsce: okolice Sioux Falls; na pn od miasta; umocniona farma; stary kościół
Warunki: HQ policji; na zewnątrz jasno, pogodnie, chłodno, łag.wiatr



Tim i Betty



- Sokół 2. Z czerwonego budynku wybiegł jakiś facet. Biegnie chyba do żółtego. - jeden z policyjnych strzelców yborowych obserwujących farmę pierwszy dostrzegł coś nowego.

- Ma broń? Jest ranny? - porucznik dowodzący antyterrorystami szybko poprosił o więcej szczegółów.

- Biegnie jakby mu nic nie było. Nie widzę krwi. Wbiegł do żółtego budynku. - meldował snajper spokojnym głosem. Mógłby zdjąć tego biegacza. Ale nie było rozkazu. W furgonetce SFPAT zaś porucznik skubał nerwowo ogoloną brodę.

- Coś się zaczyna dziać? - zapytał jeden z jego ludzi. Czekali i czekali. To było najgorsze. To czekanie. Zastanawiali się co to może oznaczać, że tam sobie ktoś pobiegł z czerwonego do żółtego.

- Może. Widzicie gdzieś Ramsey’a albo Mayer? - Timothy sam chciałby znać odpowiedź na to pytanie. Więc aby jakoś to zagłuszyć zadał strzelcom pytanie. Ale cała czwórka po kolei zameldowała brak kontaktu. Niedawno widzieli detektywa jak szedł do tego samego budynku co niedawno Mayer z jakimś goście. Ale jak też zniknął w środku to znów czekający policyjni antyterroryści nie mieli pojęcia co się tam dzieje.

- Póki nie ma strzelaniny albo nie wezwą pomocy to czekami. - oznamił w końcu swoim ludziom. I w duchu miał nadzieję, że nie skazuje tym czekaniem tej odważnej pary policjantów co tam pojechali na śmierć.

- Panie poruczniku? - tak go zaabsorbowało to czekanie i męka niepewności, że zauważył tą okularnicę dopiero jak się odezwała. Wiedział, że to jakaś pielęgniarka co ją Ramsey przywiózł. I tyle.

- Tak? - odparł podnosząc a nią wzrok. Zapomniał jak się nazywa chociaż Ramsey ich przedstawił sobie po przyjeździe ale naprawdę mieli wtedy sporo do roboty by jeszcze pamiętał imię jakiejś randomowej laski.

- Pragnę zwrócić uwagę na zaplecze medyczne tej akcji. A właściwie jego brak. Nie mamy żadnej karetki. A ja mam tylko to. - Betty podniosła plecak paramedyka jaki dał jej Ramsey zanim wciągnęła go ta akcja.

- Nie mamy? - Timothy zamrugał oczami. Szczerze mówiąc w ogóle o tym zapomniał. Ta cała akcja wyszła tak nagle, że zaabsorbowała go całkowicie. Szykował się pełnowymiarowy szturm CQC połączony z tą infiltracją dwójki gliniarzy. Naprawdę nie miał czasu myśleć o czymś innym. I szczerze mówiąc sądził, że reszta gliniarzy się tym zajmie. Dajmy na to komendant.

- Nie. Jestem tylko ja i ten plecak. - okularnica ponownie potrząsnęła trzymanym plecakiem. - No chyba, że liczy pan, że wszyscy tam będą rzucać broń na wasz widok i żadnej walki nie będzie. To rzeczywiście mogę jechać do domu na kolację. - szatynka uniosła brwi przybierając ociekający chłodem ironiczny ton. Oficer antyterrorystów podrapał się po krótko ostrzyżonej głowie trochę nerwowym ruchem. Naprawdę mieli tu tylko ją? Z irytacją uświadomił sobie jak kiepsko przygotowana jest ta akcja. Nie mieli nawet zaplecza medycznego!

- Porozmawiaj z komendantem. Powiedz mu co ci potrzeba i on to ci sprowadzi. - odparł spokojnym tonem jak na profesjonalistę przystało. Ale widział, że ona zaczyna kręcić głową zanim jeszcze skończył mówić.

- Rozmawiałam z komendantem. Obawia się, że karawana karetek ostrzeże tych na farmie. Wezwał dwie i właściwie wydał kategoryczny rozkaz zbliżania mi się do radiostacji. A obawiam się, że jak będziemy czekać na ostatnią chwilę to droga karetkom z miasta tutaj trochę zajmie. Naprawdę nie da się tego jakoś załatwić? Może to zbędny ambaras ale byłabym spokojniejsza gdyby tu przyjechało chociaż ze dwie czy trzy karetki. Tak na wszelki wypadek, mam nadzieję, że to tylko zbyteczna ostrożność. - okularnica zmieniła ton na uprzejmą i lekko zmartwioną prośbę. Ale pod tą lukrową powłoką widział jej oczy za okularami i serwowały mu zimną irytację. Była wkurzona. Wkurzona na tego buca w mundurze jaki tu wszystkim rządził. I jak do Tima dotarło jak wygląda sprawa wkurzył się na niego także. Kolejny raz dzisiaj. Pierwszy raz jak zdecydował aby zacząć akcję teraz, za dnia, bez czekania na chłopaków z Wild Waters.

- Ah tak… - porucznik przeczesał palcami włosy i postukał palcami drugiej ręki w otwarte drzwi furgonetki. Miała rację. Potrzebowali karetek. Tak chociaż na wszelki wypadek. Sam czułby się bezpieczniej wiedząc, że jest tu ktoś jeszcze oprócz tej jednej pielęgniarki w cywilu z jednym plecakiem medycznym. Wtedy w oczy wpadł mu młody facet w brązowej marynarce.

- Delgado! - krzyknął do niego i młody detektyw potruchtał szybko do niego zastanawiając się na co się zanosi.

- Załatw tej pani radio. Musi się skontaktować ze swoim szpitalem. Mają tu ściągnąć karetki. Ze trzy czy cztery chociaż. Ale do cholery zadbaj aby nie spłoszyli naszych ptaszków w farmie. Niech jadą na okrągło, bez sygnałów. Mają być dyskretni, zadbaj o to. Jak ktoś by się pytał to powiedz, że ja ci kazałem. - Delgado pokiwał głową ale rozejrzał się dookoła. Jakoś tego nie zauważył wcześniej ale faktycznie nie było tu żadnej karetki. A pamiętał, że za kordonem policji tydzień temu to stały chyba ze dwie.

- To chodź. Pójdziemy do radiowozu. Umiesz gadać przez radio? - młody detektyw spojrzał na szatynkę w okularach. Już nie taka młoda. Ale całkiem niczego sobie. Skinęła głową, że tak więc szli raźno w kierunku jednej z policyjnych pand. Idąc miała nadzieję, że nie jest za późno. Że zdąży wezwać karetki. Teraz pluła sobie w brodę, że tyle czekała. Najpierw nie chciała przeszkadzać wiedząc, że mają zebranie na jakim planują tą akcję. Na jaką swoją drogą nie została zaproszona. Pomogła Dinie się uszykować do akcji i dodała jej otuchy. Ale potem jak ona pojechała z Ramseyem do tych świniarzy to okularnica nie bardzo miała co robić. Kręciła się tu i tam paląc papierosy aby zabić czas. W pewnym momencie wyszła na tyły starego kościoła gdzie stały wozy tych najważniejszych. Antyterrorystów, Ramsey’a, kilka radiowozów. Ale żadnej karetki. Zapytała jakiegoś gliniarza czy są tu jakieś ale ten nic o nich nie wiedział. Powiedział jednak, że tam w tych krzakach, za lekkim wzniesieniem stoi reszta. Na piechotę to był kawałek więc się tam przeszła. Tam jednak też nie dojrzała żadnej karetki. Naprawdę nie mieli tu żadnej karetki? Szli do walki i nie mieli żadnych medyków na zapleczu? Aż trudno jej było w to uwierzyć. Więc czym prędzej wróciła z powrotem do kościoła i tam podeszła do komendanta. Ale ku jej zdumieniu spławił ją. Karetki owszem ale to się je wezwie jak będzie trzeba bo teraz to mogą spłoszyć tych na farmie i zepsuć całą operację. Zostawiła go w cholerę i jego durne tłumaczenia i podeszła do radiowca prosząc aby ją połączył ze szpitalem miejskim. Mogła to sama załatwić no ale komendant ją ubiegł i zakazał jej kontaktów z radiem i radiowcami. Pełna złych przeczuć wyszła znów za kościół na kolejnego papierosa. Ale wtedy wpadła jej w oko ekipa antyterrorystów jacy czekali na wynik akcji Clinta i Diny. Nie mając nic do stracenia podeszła do nich. No i na szczęście porucznik okazał się być w porządku.




Czas: 2054.10.01; cz; zmrok; 18:10
Miejsce: okolice Sioux Falls; na pn od miasta; umocniona farma; wnętrze farmy
Warunki: dom strażników; na zewnątrz jasno, pogodnie, chłodno, łag.wiatr



Stanley, Ramsey, Dina



- Gdzie oni do cholery idą? - odezwał się jeden z pokerzystów siedzących przy stole. Widział jak cała trójka, ten nowy, ta nowa świnia i 17-ka przechodzą szybko przez salon do wyjścia.

- Już skończyliście? A Siergiej i Dart gdzie? - zapytał trochę się dziwiąc czemu idą tylko we trójkę. I czemu te dwie świnie są suche. I tak ubrane jakby się w ogóle nie rozbierały. A jeszcze młody tam polazł.

- Zostali na górze, muszą się pozbierać. A tą nową Świniak chce widzieć i kazał ją do siebie przyprowadzić. - burknął Barney otwierając drzwi zewnętrzne w duchu modląc się aby był wystarczająco przekonywujący. Pozwolił przejść przez nie Dinie i tej blondynie. Tak naprawdę to chciał się zerwać do biegu aby wyrwać się z tej matni ale to by ich natychmiast zdradziło. A ten taniec z diabłem jaki uskuteczniali z Mayer od przejazdu przez bramę wciąż działał. Ale nie miał pojęcia na jak długo. Tamci chyba łyknęli bo żaden z nich nie zaprotestował pozwalając im wyjść. Ale popatrzyli na niego jakoś dziwnie. Już tego nie widział jak jeden z nich wstał od stołu i podszedł do okna.

- Zabierz ją do samochodu. Jak się spieprzy to wyjazd stąd. Nie czekajcie na mnie. Ja sprawdzę tą stodołę. - rzucił cicho do Mayer wciąż ubranej w swoją górę i dół od dżinsów oraz kowbojski kapelusz i takież kozaczki. Klamkę wsunęła w tył spodni i miała nadzieję, że kurtka ją wystarczająco zasłoni. Lisa zaś szła jak trusia nie sprzeciwiając się i ograniczając się do spłoszonego spojrzenia na nich lub dookoła. Właśnie ten moment rozstania widział facet stojący w oknie.

- Chyba miał ją zaprowadzić do Świniaka. Tak mówił. Nie? To po chuja puścił je same a sam lezie do stodoły? - zapytał Sydney obserwując tą dziwną scenę przez okno. Na to jeden a potem drugi z kolegów też wstali i podeszli do tego okna. No faktycznie tak było. Ten typek w jasno brązowej, skórzanej kurtce szedł w kierunku stodoły. A obie świnie szły samopas w stronę żółtej willi Świniaka. Coś tu było nie tak. Tylko nie wiedzieli jeszcze co.

- Może Siergiej tak kazał? - zaproponował jeden z nich. Sydney chwilę się zastanawiał nad tym pomysłem.

- Może. Leć na górę go zapytać. A ty Harry chodź ze mną. - polecił czując, że coś tu jest nie tak. I coś tu było podejrzane. Siergiej by kazał puścić świnie samopas? Bez opieki? I niby po cholerę kazałby po coś iść temu nowemu do stodoły? Bez sensu. Kolega pokiwał głową i ruszył ku schodom na górę zaś Sydney i Harry sięgnęli po swoje kurtki i ruszyli do wyjścia aby sprawdzić gdzie ten nowy łazi gdzie nie powinien.




Czas: 2054.10.01; cz; zmierzch; 18:10
Miejsce: okolice Sioux Falls; na zach od miasta; koszary Wild Waters; garaż
Warunki: jasno, cicho, szmer rozmów; na zewnątrz jasno, pogodnie, chłodno, łag.wiatr



Thunderbolts



- Jazda, ruszamy! - Krótki zatrzasnął drzwi i kierowca nie czekał. Dał gazu i opancerzona furgonetka z impetem wyjechała z garażu na plac apelowy.

- 1-ka Tu Czerwony 00, otwórzcie nam bo wyjeżdżamy! - Mayer sięgnął po przycisk krótkofali włożonej w pierś kamizelki i połączył się z główną bramą aby dać im znać, że się spieszą. Powinni wiedzieć, w końcu nie dało się przegapić alarmu. Ale na wszelki wypadek wolał im dać znać “że to już”.

- Pewnie, już czekamy otwarci na wasz przyjazd. - odparł mu sierżant w wartowni przy bramie. Nie był to jego pierwszy taki alarm więc nie tracił głowy i nie robił afery. Po prostu wcisnął przycisk i otworzył bramę. Zaraz potem ujrzał jak przez plac apelowy pruje kolumna opancerzonych i uzbrojonych wozów. Zasuwali na pełnej prędkości i robiło to niezłe wrażenie.

- Jej chyba jeszcze cały pluton. Coś się musiało schrzanić po całości. - mruknął młodszy od niego wiekiem i stażem kapral. Pozdrowili gestem mijające bramę pojazdy niepewni czy w ogóle ci specjalsi to dostrzegli. Ale tak kazała życzliwość i tradycja.

- Powodzenia chłopaki. Dajcie im popalić! - sierżant rzucił przez radio i usłyszał jeszcze krótkie “dzięki” po czym widzieli już tylko oddalające się tyły opancerzonych pojazdów z wymalowanym logo błyskawicy na tylnych drzwiach. Rzeczywiście coś musiało się schrzanić po całości skoro wysłano pełny pluton. Tydzień temu w tym odbijaniu tamtych zakładniczek na mieście pojechała tylko jedna drużyna, dwa wozy. I nie rwali do przodu jak teraz. To co się stało teraz?

- Dingo co jesteś taki markotny? - Donnie zapytał siedzącego naprzeciwko indiańskiego kolegi.

- Nie ma z nami Karen. - burknął Indianin jakimś takim jakby przygnębionym głosem.

- No tak. Bo Karen z Cichym są już tam na miejscu. - odparł porucznik sanitarny trochę nie bardzo rozumiejąc skąd ten ton i mina. Przecież nawet Dingo powinien to wiedzieć. Ich snajperzy od wczoraj tam rotacyjnie dyżurowali przy tej farmie.

- No tak. Ale jak jej nie ma z nami to nie ma kto jej klepnąć po tyłku. A to przynosi szczęście. - mruknął miłośnik maczet. A pozostałym przypomniał się ten żartobliwy rytuał jak zawsze jak się szykowali przed akcją to któryś trzepał ich siostrę w tyłek. Ona udawała, że się wścieka i szuka winnego no i było zabawnie. Jeden z takich wojskowych przesądów i tradycji. Ale jak teraz Dingo o tym wspomniał to faktycznie zrobiło się jakoś puściej i chłodniej.

- Klepniesz ją jak będziemy na miejscu. - pocieszył go Donnie czując ten moment chłodu jaki owiał ich dusze. Wewnętrznie też miał jakieś dziwne przeczucie, że tym razem coś się spieprzy. Ale może to przez to, że zaczynali tą akcję całkiem inaczej niż się spodziewali. Krótki pluł sobie w brodę, że nie zostawił Timowi chociaż jednej drużyny. Chociaż jednej sekcji. Ot, tak na wszelki wypadek. Szczerze mówiąc teraz to i Don się z nim zgadzał ale już nie chciał mu tego mówić na głos. I do cholery! Mieli zacząć tą akcję razem z gliniarzami! Co im odwaliło by zacząć bez nich?! Dlaczego Tim się nie postawił i nie wstrzymał akcji póki bolci nie przyjadą!?




Czas: 2054.10.01; cz; zmrok; 18:15
Miejsce: okolice Sioux Falls; na pn od miasta; umocniona farma; wnętrze farmy
Warunki: willa Świniaka; na zewnątrz jasno, pogodnie, chłodno, łag.wiatr



Świniak i Grunt



- Świniak, co teraz?! - zapytał błagalnie patrząc na szefa. Ten serdelkowatymi palcami przeczesał swoje rzedniejące włosy. Sam się właśnie nad tym zastanawiał. To gliny! Jak ona jest gliną to on na pewno też! Znaleźli ich! Co teraz!?

- Załatwmy ich! Sprzątniemy ciała nie będzie żadnych śladów! - zaproponował zdenerwowany podwładny. To niejako przełamało stupor herszta.

- Nie! Durniu, jeśli tu jest ich dwójka to ilu musi być na zewnątrz? - zapytał raczej retorycznie i widział jak ten zbladł. Świniak też. Ale był bystrzejszy od niego więc to dotarło do niego wcześniej. To aby sprzątnąć tą parę tajniaków też już mu przyszło do głowy. Ale z miejsca odrzucił ten pomysł. Byli spaleni. Ta kryjówka była spalona. Szkoda! Tak świetnie im służyła. No ale nie było sensu tu trwać jakby miała pociągnąć ich do grobu. Właściwie doszedł do wniosku, że ta dwójka może mu się nawet przydać jako atut przetargowy. Wahał się jak to rozegrać.

- O matko, Świniak, mają nas! Trzeba ogłosić alarm! O! To oni! Zobacz! - spanikowany podwładny dojrzał przez okno za plecami szefa to co ten nie widział. Teraz obaj się odwrócili i z piętra widzieli jak “Barney” wyszedł z domu strażników i kieruje się przez podwórze ku stodole zaś ta blond świnia z 17-ką… Idą tutaj? Tak to wyglądało. To była okazja! Świniak umiał je wykorzystywać, szybko powiedział podwładnemu jak to rozegrać.




Czas: 2054.10.01; cz; zmrok; 18:15
Miejsce: okolice Sioux Falls; na pn od miasta; umocniona farma; stary kościół
Warunki: HQ Policji; na zewnątrz jasno, pogodnie, chłodno, łag.wiatr



Eter



- Coś się dzieje. Żółty budynek, czarna ściana, okno na piętrze. Ten grubas coś gada z jakiś cienkim. Są zdenerwowani. Patrzą na Ramseya i Mayer. Gruby chyba wydaje polecenia. Wydaje mi się, że się kapnęli. - Karen przed chwilą słyszała jak Sokół 3 czyli Cichy zameldował wyjście dwójki tajniaków z jakąś blondyną co niedawno jakiś facet w niebieskiej koszuli przyprowadził do czerwonego budynku. Szli całkiem raźno ale się rozdzielili. Kobiety poszły w kierunku osobówki albo żółtego budynku. Albo do bramy. A Barney ku stodole. Po co? Właśnie nad tym główkowali z Timem i resztą zastanawiając się czy to oznacza wsypę czy nie. Mayer podrapała się po podbródku czyli nadal “tak sobie” więc ani dobrze ani źle. Cholera, że nie mieli z nimi łączności! Ale obserwując farmę Karen miała na oku zwłaszcza żółty budynek. Nie widziała frontu bo ten był skierowany do wnętrza farmy. Ale widziała północną i wschodnią ścianę. Już wcześniej dojrzała tam na piętrze jakiegoś grubasa. Mieli podejrzenie, że to może być Świniak, herszt tej bandy. Ale nie mieli pewności. Ten świadek ze szpitala jakiego przesłuchiwał Ramsey opisał go jako spaślaka to by się zgadzało. Ale pewności nie było. A nawet jak para tajniaków już teraz mogłaby to potwierdzić lub zdementować to cholera nie było z nimi łączności. Poza tymi kilkoma gestami jakie ustalili przed misją.

- Widzi ktoś Ramseya albo Mayer? Wzywają wsparcie? - Timoty otarł pot z czoła. Czuł, że zaraz się może zacząć dziać i to szybko. Ale nie chciał przedwcześnie spalić akcji dwójki policjantów.

- Nie. Nie zywają wsparcia. - odparła Sokół 4 a po chwili pozostałe Sokoły potwierdziły jej wersję. Ramsey już im zniknął z oczu ale wciąż widzieli Dinę. Doszła do samochodu jakim przyjechali i ta druga blondyna wsiadła na tylne siedzenie. Ale Mayer nie dawała żadnego sygnału. Porucznik SFPAT pocił się niemiłosiernie usiłując zdecydować czy już teraz powinien dać sygnał do rozpoczęcia akcji czy nie. Umówił się z tą parą gliniarzy, że antyterroryści wkroczą jak ci wezwą wsparcie gestem albo jak padnie strzał i zacznie się walka. A na razie chociaż wyglądało, że coś zaczyna się dziać nic z tych rzeczy się nie stało.




Czas: 2054.10.01; cz; zmrok; 18:15
Miejsce: okolice Sioux Falls; na pn od miasta; umocniona farma; wnętrze farmy
Warunki: chlewnia; na zewnątrz jasno, pogodnie, chłodno, łag.wiatr



Stanley, Harry i Ramsey



- A ty dokąd kolego? Zgubiłeś się? - Ramsey usłyszał za sobą głos tego od pokera. Zdążył wejść do stodoły ale na razie wyglądała jak zwykła, murowana stodoła. Zdążył jednak przejść kilka kroków gdy ich usłyszał. Jak się odwrócił zobaczył, że jest ich dwóch. Od tych kart. I obaj mieli spluwy w łapach chociaż jeszcze opuszczone wzdłuż ciała.

- Tak, chyba tak. Chciałem się odlać a nie chciałem lać na ścianę. Ale widzę, że wtopa. Kompletna wtopa. - detektyw w przebraniu odwrócił się do nich przodem i uniósł dłonie w pokojowym geście. Miał nadzieję, że nie są aż tak nerwowi aby go załatwić tu na miejscu. Przeczesał przy tym palcami włosy w nieco nerwowym geście jakby na widok broni w ich łapach. Akurat jak nadgarstek miał przed twarzą.




Czas: 2054.10.01; cz; zmrok; 18:15
Miejsce: okolice Sioux Falls; na pn od miasta; umocniona farma; wnętrze farmy
Warunki: przed willą Świniaka; na zewnątrz jasno, pogodnie, chłodno, łag.wiatr



Dina



- Hej laleczko? A czemu zapakowałaś naszą 17-kę do wozu? - Dina stała w otwartych drzwiach wozu i myślała, że zaraz jajo zniesie z tych nerwów. Gdzie ten cholerny Ramsey polazł?! Czemu nie wraca?! Gdyby zależało od niej to wpakowałaby się za kierownicę i dała stąd dyla z Lisą. Ale obawiała się, że może to wzbudzić podejrzenia jakby tak siadła i siedziała czekając nie wiadomo na co. Poza tym nie była pewna czy ze środka auta widzieliby ją snajperzy. A przecież umówili się na znaki.

- ...Ale widzę, że wtopa. Kompletna wtopa. - poczuła drganie pluskwy przyczepionej do nadgarstka znamionujące połączenie więc szybko oparła łokieć o krawędź drzwi jakby się jej nudziło to czekanie. Akurat usłyszała końcówkę słów partnera. Powiedział magiczne słowo! “Wtopa”! Czyli go zdemaskowali. A jeszcze jeden z tych palantów wyszedł z domu Świniaka i do niej zagadał. I się zdziwił gdy w odpowiedzi zobaczył gest jakby pociągała za jakaś niewidzialną linę.

- Takie tam babskie sprawy. Chcesz zobaczyć z bliska? - uśmiechnęła się do niego mając nadzieję, że nie jest to zbyt sztuczne. Właściwie to nie wiedziała co się teraz stanie. Dała sygnał ale czy snajperzy to dostrzegli? Cholerny brak łączności! I co teraz? Zaczną strzelać? Powinien tu przez główną bramę wparować Tim ze swoimi komandosami. Ale przecież musieli tu przyjechać zza kościoła to był kawałek. Korciło ją aby sięgnąć po zdobyta klamke o go rozwalić. No ale to by zaalarmowało resztą. A chciała coś ugrać dając szansę na powrót Ramsey’owi.

- Jasne! - zaśmiał się ucieszony i bez skrępowania zszedł po schodach ganku aby podejści do tej wesołej blond ślicznotki w dżinsach.




Czas: 2054.10.01; cz; zmrok; 18:15
Miejsce: okolice Sioux Falls; na pn od miasta; umocniona farma; stary kościół
Warunki: HQ Policji i okolice farmy; na zewnątrz jasno, pogodnie, chłodno, łag.wiatr



SFPAT i Sokoły



- Tu Sokół 2 jest sygnał! Powtarzam, Mayer dała sygnał do ataku! - zawołał jeden z policyjnych strzelców wyborowych. Prawie zaraz za nim potwierdzili to Sokół 1 i 3. Tylko Karen nie widziała tego fragmentu podwórza to milczała. Trzymała palec na spuście obserwując przez perspektywę optyki grubasa na pierwszym piętrze. Coś kombinował to jasne. Zaraz pewnie ogłosi alarm albo co. Niech Tim się pospieszy bo w każdej chwili mógł jej zniknąć z pola widzenia! Na szczęście gdzieś jeszcze chyba dzwonił. Mieli sprawne telefony?

- Tu Czerwony 1! Zaczynamy! Ognia! - porucznik dowodzący szturmem nie wahał się ani chwili. To cholerne czekanie wreszcie się skończyło! Sięgnął i zamknął otwarte dotąd drzwi opancerzonej furgonetki jaka chodziło od paru chwil na jałowym biegu. Teraz kierowca ją podgazował i ruszył z kopyta. Pozostali już byli od dawna zapakowani na budzie półciężaróki czekając właśnie na ten moment.

- Sokół 3 przyjąłem. Sokoły zaczynamy. - Cichy odparł cicho i spokojnie. Mieli już ustalone strefy ostrzału. W końcu koczowali tu od wczoraj i mieli aż nadto czasu aby się zorientować co jest co. I poza niektórymi zakątkami wewnątrz farmy to na ich cztery lufy niewiele było miejsc do których nie mieliby wglądu.

~ Daj mi dwie sekundy spaślaku. ~ modliła się w duchu leżąca w zaroślach Baker. Od paru nerwowych minut obserwowała scenę w gabinecie na piętrze i w każdej chwili była gotowa oddać strzał. Więc jak Czerwony 1 wydał rozkaz a Cichy to potwierdził od razu pociągnęła za spust. Niestety poddźwiękowy pocisk leciał te ponad pół kilometra prawie dwie sekundy. Więc nadawał się tylko do strzelania do prawie nieruchomych celów. Spaślak na szczęście takim był w tej chwili. Ale musiałby takim pozostać przez jakieś następne dwie sekundy gdy mocarny ale dość wolny pocisk leciał w kierunku celu. Przeładowała karabin zanim ujrzała efekt trafienia.




Czas: 2054.10.01; cz; zmrok; 18:15
Miejsce: okolice Sioux Falls; na pn od miasta; umocniona farma; wnętrze farmy
Warunki: willa Świniaka; na zewnątrz jasno, pogodnie, chłodno, łag.wiatr



Grunt, Świniak i Karen



Pomagier grubasa zbladł jeszcze bardziej gdy usłyszał jego słowa wypowiadane przez telefon. Ale pokiwał głową i wybiegł z gabinetu na korytarz. Przebiegł jednak tylko ze trzy kroki jak usłyszał odgłos wybijanej szyby i zaraz jakieś głuche uderzenie jakby w ścianę. Co to było? I jeszcze potem jakby zduszony krzyk? Co to było. Szef kazał mu biec natychmiast ale jednak te dziwne odgłosy dobiegały z jego gabinetu. Może zmienił zdanie albo chciał mu jeszcze coś powiedzieć? I coś tam wybiło szybę?

Zmieszany zawrócił i ruszył szybkim krokiem. Otworzył drzwi i od razu zobaczył wybite okno. A przed chwilą było całe! Ale uwagę przykuła krew. Krwawy rozbryzg na blacie biurka. Zanim się zdecydował co powinien zrobić usłyszał charczenie gdzieś zza biurka. Szef! Musiał być za biurkiem!

- Świniak! - zawołał i ruszył do przodu. Obiegł biurko i zobaczył zwaliste cielsko leżace przy przewróconym krześle. Pod wpływem impulsu pochylił się nad nim aby sprawdzić jego stan. Jeszcze żył i był przytomny ale w piersi miał potężną dziurę i rozwalone płuca. Dlatego tak chrypiał.

- Zabiorę cię do Doktorka! Trzymaj się! - powiedział schylając się i próbując go podnieść. Ale ciężki! Stęknął z wysiłku ale udało mu się podnieść go na tyle aby zrobić przystanek na biurku. Wtedy dosięgła go druga kula Karen. Trafiła w plecy a pocisk Lapua Magnum był na tyle mocarny, że z kości włożonych w wodnisty, worek ciała nic sobie nie robił. Tak samo jak poprzednik rozbił się dopiero na ścianie gabinetu. Wcześniej jednak czerwona fontanna ponownie zabarwiła biurko. Facet zachwiał się, puścił szefa i upadł na podłogę tak samo jak on po pierwszym strzale. Karen spieszyła się z przeładowaniem i trzeci pocisk posłała znów prawie bez celowania. W tych warunkach nie bawiła się w celowanie w głowę. Wiedziała, że ma na tyle mocne pociski, że wystarczy trafienie w korpus do obezwładnienia przeciwnika. Ale skoro podejrzewała, że ten spaślak to Świniak to skoro trafiła się okazja posłała mu drugi pocisk. Zamarł częściowo oparty o biurko jakby chciał złapać na nim równowagę. A może nie miał już siły na nic innego lub był zbyt oszołomiony aby myśleć o ukryciu się i zejściu jej z widoku. Nie było to istotne. Był na tyle długo widoczny, że trzeci z pocisków Sokoła 3 ponownie trafił go w masywne łopatki rozpruwając trzewia i definitywnie kończąc jego ziemski żywot.




Czas: 2054.10.01; cz; zmrok; 18:15
Miejsce: okolice Sioux Falls; na pn od miasta; umocniona farma; wnętrze farmy
Warunki: przed willą Świniaka; na zewnątrz jasno, pogodnie, chłodno, łag.wiatr



Dina



Oboje usłyszeli trzask pękającej szyby i odwrócili się w tamtą stronę. To musiało być gdzieś blisko. Ale nie widzieli żadnej szyby chociaż to jakby z drugiej strony willi Świniaka albo gdzieś blisko.

- Co to było? - zapytał zdziwiony facet który ledwo zdążył podejść do zaparkowanego samochodu na jawne zaproszenie tej nowej blondyny. Był ciekaw co chce mu pokazać. Zwłaszcza, że mówiła tak jakby zamierzała coś zacząć z 17-ką. A 17-ka przecież też była niczego sobie, sam Świniak ja posuwał a on przecież nie tknął byle czego. Nawet na przeciętniaczki nie miał ochoty. To musiały być świnie pierwsza klasa. Ale te miłe rozważania przerwał mu ten trzask szkła w pobliżu. Co to było?

Dina do końca nie wiedziała co to było. Ale w przeciwieństwie do niego wiedziała co oznaczał ten dziwny, pociągający powietrze gest. Więc modliła się w duchu aby to było to o czym myślała. Strzał któregoś ze snajperów. Oby! Tim mówił, że bedą potrzebować 2-3 minuty aby dotrzeć do bramy więc jeszcze było na nich za wcześnie. ~ Oby to było to! ~ syknęła w myślach gdy złapała za potylicę niedoszłego amanta i szarpnęła nią do przodu tak, że twarz gruchnęła o dach jej wozu z głuchym, metalicznym uderzeniem. Zaskoczyło go to kompletnie i w ogóle nie stawiał oporu gdy z impetem trzasnęła go raz i jeszcze raz. Aż upadł zamroczony na kolana zasłaniając zakrwawioną twarz. Ona sama wreszcie mogła rozładować to napięcie oczekiwania i kopnęła go powalając go na ziemię. A potem zaczęła go kopać wykorzystując swoją praktykę w policyjnym pałowaniu i glanowaniu.

- Hej! Co ty robisz!? - usłyszała zdumiony, męski okrzyk z góry. Jak zadarła głowę do góry ujrzała jednego ze strażników ze sztucerem z optyką w ręku. Był tak zdumiony, że nawet jeszcze w nią nie wycelował. Ale wtopa! Nie zdążyła nawet sięgnąć za pasek po Berettę gdy coś świsnęło i faceta zmiotło. Usłyszała tylko jak upada na dach ze zduszonym jękiem. Wyciszona amunicja! Snajperzy mieli taką mieć załadowaną! Czyli zobaczyli jej sygnał!

- Ramsey, zobaczyli nas! Zobaczyli nas sygnał! Dawaj tutaj, stoję przed żółtym budynkiem! - podniosła nadgarstek aby krzyknąć do pluskwy. Przestała się szczypać i rozglądała się dookoła. 2-3 minuty i będzie tu Tim i jego komandosi! Wystarczyło przetrwać te cholerne 2-3 minuty! Nie dać się zabić! Uklękła aby obszukać ciało pobitego faceta i zabrała mu kolejną klamkę i zapasowy mag do niej. Wsadziłą go sobie do tylnej kieszeni dżinsów a spluwę za pasek i wskoczyła za kierownicę. Z dołu zorientowała się, że nie widzi strażnika na drugim dachu. Ten co otwierał im bramę też leżał przy niej nieruchomo. A na górze, przy tym spichlerzu z jakiego był widok na okolicę blokujący bezpośrednie podejście pod farmę to coś wystawało. Jakby ręka. Nie ruszała się. Ale może to nie była ręka? Nie była pewna, za daleko było aby dostrzec detale. Ale też nie widziała strażnika jaki tam był wcześniej.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline