Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-11-2021, 22:57   #2
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 01 - 2054.08.07; pt; zmierzch

---


Rozkaz rzucony przez generała Hendersona w połączeniu z “No pasaran!” przyniosły efekty. Desperacka, zażarta walka każdego ogniska oporu spowalniała pochód robotów. Dawała czas na mobilizację ludzi. I ludzie się mobilizowali. Z zaplecza ściągano zapasowe jednostki. Te które odesłano wcześniej na regenerację i odpoczynek. Przybywały te które i tak miały tu przybyć chociaż pewnie nikt w nich nie spodziewał się, że od razu trafią w takie wojenne piekło.

W czarnej godzinie ludzkości ludzkość pokazała, że też ma kły i pazury. Ściągano artylerię a na wsparcie artyleryjskie zdjęto wszelkie limity. Te pociski jakie normalnie tak oszczędzano po kilka na dobę teraz zamki dział błyskawicznie pożerały jeden za drugim. Stanowiska artylerii zostały otoczone zużytymi łuskami jakich nie miał czasu kto usuwać. Widok prawie nie spotykany.

Solidne, ciężkie 155-ki* wyrzucały swoje wybuchowe worki kartofli jakie spadały wśród robocich napastników o dziesiątki kilometrów dalej. Lekkie haubice strzelały szybkim ogniem do przejeżdżających robotów stawiając zaporę ognia. Lekkie i średnie moździerze tworzyły zaporę szrapneli do nacierających robotów.

Na front ściągano kolejne i kolejne jednostki aby zalepiły kolejne wyłomy. Odcięły kolejną zmotoryzowaną mackę czy zlikwidowały roboci punkt oporu. Swoje zaczęło też robić zmęczenie materiału i wyczerpanie ciągłymi walkami. Roboty nie znały strachu, głodu i pragnienia jak ludzie. Ale tak samo jak oni potrzebowały paliwa, amunicji i energii. Uszkodzone maszyny próbowały wrócić do swoich mobilnych warsztatów albo i do baz remontowych. Przestrzeń też zaczęła działać przeciwko napastnikom. Początkowo skumulowany kierunek ataku rozproszył się na coraz mniejsze i mniejsze odnogi. Wprowadzało to większy chaos na większym obszarze. Ale jednak nawet Moloch nie miał niewyczerpalnych zasobów i taka mniejsza kolumna zmotoryzowana była podatniejszym celem niż cała pancerna ława jak to było na początku ofensywy. I to straszne, pancerne ostrze robotów w końcu zaczęło się szczerbić i tępić. Rozmieniać na drobne. Zdradzać oznaki wyczerpania. Zwalniać. Pełzać. W końcu pojawiła się nadzieja, że jednak da się ludziom wygrać z robotami po raz kolejny. W końcu gdzieś tam, na północy, czasem o dobre kilkadziesiąt kilometrów za obecną linią walk wciąż były ludzkie ogniska oporu. Generał Henderson już nie myślał o obronie. Już czuł, że sytuacja kryzysowa została opanowana. I teraz trzeba odbić piłeczkę i oddać robotom cios. Właśnie do tego kazał utworzyć Task Froce 54. To miał być topór jaki spadnie na wyciągnięte szyje molochowej hydry i odrąbie im łby.

---


*155-ki - tutaj chodzi o działa, głównie haubice 155-milimetrowe. Popularny kaliber dział w systemach NATO. Mogą razić cele na ok 20-30 km w miarę standardową amunicją. Amunicja waży ok 40 kg stąd porównanie do worka ziemniaków. Lekkie haubice zwykle mają kaliber 105 mm i zasięg 10-20 km.

---


Walki wciąż trwały na północy Minnesoty, teren wydawał się być przejęty przez roboty gdy na przełomie lipca i sierpnia pod Minneapolis zaczęto tworzyć nową grupę bojową. Rodziła się ona chaotycznie i pod wpływem chwili. Do Task Froce 54 jak ją nazwano ściągano te jednostki jakie miały przeprowadzić kontrofensywę. Jeszcze nie było wiadomo gdzie i po co ale było pewne, że tak właśnie będzie. Morale dopisywało. Wszyscy wiedzieli, że wbrew temu co pisała i głosiła propaganda - dostali łomot. Solidny. Dawno roboty tak im nie zdzieliły. Owszem, powaliły na dechy. Ale nie rozwaliły. I teraz ludzie wstali z tych dech i dyszeli rządzą zemsty. Teraz oni będą atakować! Wykopią bezdusznego wroga z powrotem do Dakoty albo i jeszcze dalej!

Początki były trudne. W mieście było wiele biur, magazynów, szpitali ale to raczej były jednostki sanitarne, administracyjne, remontowe i zaopatrzeniowe. Bojowych było niewiele. A jak już to jak w miarę całe to kierowano je na północ aby ugasić ten pożar stepu jaki tam szalał albo jak rozbite to zatrzymywały się na regeneracje lub odsyłano jeszcze dalej na południe. W akcie desperacji więc sięgnięto po tych którymi zwykle pogardzano. Po przestępców w mundurach. Po dezerterów, szmuglerów, cwaniaczków, awanturników i złodziei jacy odbywali wyroki w więzieniach i obozach pracy. Paradoksalnie okazało się, że właśnie tam można sięgnąć po zasoby ludzkie aby je wrzucić w tą wiecznie głodną frontową maszynkę do mielenia mięsa. Tak powołano do życia 3-th Penal Company. Która okazała się pierwszą jednostką jaką na szybko udało się dowództwu wyskrobać ale pomimo żądań o kolejne posiłki nie posłano jej od ręki w bój. Tylko miała stać się zalążkiem broni odwetowej generała Hendersona. Materiał ludzki był tu rozmaity. Wydawało się to jak mały przekrój przez armię. Można było tu spotkać i cekaemistę, i kierowcę, i zaopatrzeniowca, i sapera. Łączyło ich to, że wszyscy trafili pod sąd wojskowy a potem za kratki. Ci którzy rokowali nadzieję, że nie prysną przy pierwszej okazji, nie byli skazani za ciężkie paragrafy, tym dawano szansę skrócenia wyroku i powrotu do macierzystych jednostek jeśli zgłoszą się do kompanii karnej.

Zaraz potem do miasta dotarli Ghost Recon. Zmotoryzowana kompania rozpoznawcza na łazikach i pickupach. Uznawana za elitarną formacja została parę miesięcy temu zluzowana i odesłana na tyły dla uzupełnienia strat i odpoczynku. Powinni być jeszcze w trakcie szkolenia ale wobec tak poważnej sytuacji posłano ich ponownie na front. Ale trafili do nowo tworzonej Task Force. Ghości specjalizowali się w dalekich rajdach wzdłuż frontu, tam gdzie jego linia była dość iluzoryczna. Gdzie raczej obie strony ją dozorowały i nie było stałych umocnień jak choćby pod Fargo. Gdzie można było się pokusić nawet o penetrację terenów na mapach sztabowych już zaznaczonych jako zajęte przez Molocha. Najsilniejszym ich atutem wydawało się być wysoka mobilność i morale. No i mundury wyłożone warstwą izolującą jaka pomagała ukryć się przed sensorami ciepła w jakich tak lubowały się roboty.

Zmobilizowano też 9 kompanię Dakota Rangers. Zwykle działała w rozproszeniu. Jako siła pomocnicza wspierająca regularne jednostki w patrolowaniu dróg i posterunkach, wyłapująca dezerterów i bandytów, likwidująca pojedyncze maszyny wroga, eskortująca przestępców i podobnych zadaniach. Raczej nie mogli się równać pod względem uzbrojenia z regularną piechotą. Ale świetnie znali teren. Nie na darmo nazywali się Dakota Rangers. Spora ich część pochodziła właśnie z którejś z Dakot obecnie zajętych przez roboty albo z Minnesoty. Nawet jak już nie mieszkali w pobliżu frontu to wciąż uważali się za tutejszych. Za tubylców. Wszyscy byli ochotnikami i mieli wysoką motywację aby zatrzymać napór maszyn coraz wyraźniej zbliżający się ku ich domom. Albo chcieli zrobić cokolwiek co przyczyni się aby mogli wrócić do swoich domów. Raczej nie było co liczyć, że mogą stanąć do walki z głównymi siłami wroga. Ale jako zwiadowcy, wartownicy, przewodnicy mogli się okazać bardzo pomocni.

To czego nie mieli Dakota Rangers mieli aż w nadmiarze chłopcy i dziewczyny z Minnesoty. 4th Infantry Regiment z Minnesoty. Do tej pory zajmowali pozycje wokół Duluth na wąskim pasie jeziornego wybrzeża między 3-cią a 4-tą Enklawą. Ale jak tylko udało się ich tam zluzować wrócili do domu aby go bronić. Dokładniej to do Minneapolis i tworzącego się tam Task Force 54. Stanowili to czego brakowało do tej pory. Solidną, liniową piechotę. Uniwersalną siłę niezbędną w każdych działaniach każdej armii czy to w natarciu czy w obronie. Ściągnięto ich także dlatego, że działając do tej pory w okolicach Wielkich Jezior mieli doświadczenie w posługiwaniu się sprzętem wodnym i przeprawowym oraz szybkich desantach z łodzi i pontonów.

Wczoraj przybyły wreszcie twarde argumenty. Rano przyjechał 2 Mechanized Infantry Battalion z Iowa na swoich łazikach, transporterach i ciężarówkach. Mieli też holowane działa i moździerze jakie stanowiły mobilny element artylerii pozwalający na działanie niezależne od ewentualnych baz ogniowych w okolicy. Właściwie poza Fargo i podobnie większymi punktami oporu trudno było w obecnej sytuacji liczyć na wsparcie artyleryjskie. I tą dziurę w Task Force 54 mogła zapewnić właśnie zmechanizowana kompania z Iowa. A automatyczne granatniki i karabiny ich Strykerów* mogły zapewnić wsparcie na bieżąco przeciwko większości lekkich i średnich celów.

A pod wieczór przybył nowojorski 2th Armored Regiment. Cokolwiek by nie mówić o dyktatorskich zapędach ich prezydenta to jednak potrafił on wyposażyć swoich żołnierzy. Mieli czołgi! Prawdziwe, cholerne czołgi! Wielkie wehikuły na gąsienicach z jeszcze większymi działami. To robiło wrażenie i niesamowicie podniosło morale. Mieli czołgi! Pattony i Abramsy to było naprawdę coś. Nawet Moloch musiał się spocić jak takie coś wystawiono by przeciw niemu! A eskortowała je piechota na Bradleyach. Nawet taki gąsiennicowy Bradley z 25-milimetrowym działkiem to już mógł dać blaszakom nieźle popalić. A i piechota co wysiadła z tych transporterów to wyglądała jakby się urwali z czasów wojen w Zatoce. Jednolite mundury, hełmy, buty, broń… Poza NYA mało kto mógł sobie pozwolić na taki luksus.

I to wszystko miało niedługo ruszyć na północ. Na wojnę z robotami. Sztabowcy głowili się jednak gdzie ta z takim trudem uzbierana i posztukowana z całego frontu siła miałaby uderzyć. Oczywistym celem wydawało się Fargo. To miasto - twierdza od ponad dwóch tygodni była oblężona przez bezduszne wojska Molocha. Gdyby je odbić mogło się udać ustabilizować front. Odciąć te roboty na zachodzie zmuszając je do przebijania się lub odwrotu do 2-ki. Pozbawione zaopatrzenia musiałyby w końcu zrejterować. Więc Fargo to był bardzo łakomy i oczywisty cel do takiego uderzenia. Ale pod wieczór przyszła wiadomość. Przebili się! Czołówki wysyłanych od tygodnia oddziałów dotarły do wysuniętych pozycji wokół miasta. Co prawda tylko patrol. Ale pierwszy raz od dwóch tygodni uzyskano chociaż iluzoryczne połączenie z obrońcami miasta.

Ta wiadomość zelektryzowała sztabowców i wywołała burzę mózgów. Uznano, że odbicie Fargo jest w dobrych rękach i w zasięgu możliwości już tam wysłanych lub wkrótce wysłanych sił. Więc jeśli nie Fargo to co?

Wtedy ktoś jakby sobie przypomniał o Task Force 18. W natłoku i chaosie letniej burzy jaką zafundował im Moloch los zagubionego za wrogimi liniami pułku wydawał się naprawdę niewiele istotny. Tu groziło, że połowa Minnesoty wpadnie w łapy śmiertelnego wroga więc co przy tym znaczył los kilkuset ludzi? Zwłaszcza, że właściwie nie było nawet realnej możliwości aby im pomóc. Nawet łączność z nimi szwankowała. Najbliżej byli ci z Fargo ale oni sami byli w oblężeniu. Nawet nie sięgali ich swoją artylerią. Więc Task Force 18 chociaż zaskoczył wszystkich gdy z półtora tygodnia temu niespodziewanie zrobił skok zajmując elektrownię Molocha czy coś takiego to właściwie zbyt wiele się działo aby coś z tym więcej zrobić. Ale teraz gdy ta pośpiesznie ulepiona grupa bojowa była już właściwie gotowa i szukano dla niej celu do uderzenia…

Krok był ryzykowny. Nawet licząc od pierwotnej linii frontu to do Alice gdzie była ta elektrownia było z 50 - 60 km w linii prostej. A najpierw trzeba było dotrzeć do tego oryginalnego frontu. Najkrótsza droga i tak prawdopodobnie wyszła by przez Fargo. Więc w końcu zdecydowano, że kolumny Task Force 54 udadzą się właśnie w tym kierunku.

---



*KTO Stryker - 8-kołowy transporter opancerzony, podobny klasą do naszych Rosomaków. Przewozi 2-3 os załogę i ok 6-9 osób desantu. Uzbrojenie główne to granatnik automatyczny/ekm i karabin maszynowy.

---



Czas: 2054.08.07; pt; popołudnie
Miejsce: Minneapolis; sektor centralny; lotnisko; pas startowy
Warunki: na zewnątrz: tumult, sucho, gorąco, słonecznie, lekki wiatr


Sztab gen. Hendersona



- Panie generale. Wszystko jest gotowe. - pułkownik co był adiutantem generała jaki w czarnych dniach końca lipca przejął dowodzenie nad rozsypanym frontem wreszcie mógł mu złożyć upragniony meldunek. Zbierało się na to od kilku dni gdy do miasta kolejno zaczęły spływać jednostki przewidziane do przeciwuderzenia. Siły bez większego zastanowienia i finezji nazwano Task Force 54. Jakby chodziło o kolejną, lokalną operację do jakich zwykle tworzyło się takie zgrupowania. Zaczęto je tworzyć jak jeszcze żelazne strumienie robotów zalewały północną Minnesotę. Ale teraz chyba nawet one były u kresu wyczerpania. Nastąpiło przesilenie. Ale roboty zajęły z połowę Minnesoty. Główny Moloch zwany kodowo 1-ką połączył się wreszcie z 2-ką. Źle to wyglądało na sztabowych mapach. Front teraz właściwie nie przebiegał z północy na południe wzdłuż granic dawnej Dakoty i Minnesoty. Tylko w poprzek Minnesoty. Ba! Moto patrole robotów były już tutaj, na rogatkach miasta! Wyglądało, że cała sprawa jest stracona. Że Moloch wykonał jeden ze swoich gigantycznych kroków rozgniatając ludzkie mrówki i te mogły tylko pierzchać na boki próbując ratować swoje nędzne życie. Tak to wyglądało gdy w ostatnich dniach lipca generał Henderson postawił wszystkich przed faktem dokonanym i ogłosił, że wobec kompletnej utraty wpływu na wydarzenia dowództwa północnej Minnesoty to jego sztab w Minneapolis przejmuje dowodzenie. W chaosie robociej ofensywy ani nikt nie protestował, ani nikt nie chciał być wiązany z taką masową klęską a i innych kandydatów nie bardzo było zaś sztab w garnizonowym mieście był całkiem oczywistym wyborem. Jednak gdy generał w pierwszych dniach swojego urzędowania jako wódz naczelny tego północnego odcinka frontu ogłosił zamiar kontrofensywy brzmiało to jak majaki szaleńca. Takiego oderwanego od rzeczywistości. Kontratakować?! Czym?! Wszystkie wojska wydawały się rozbite, zniszczone, w krwawych walkach przedzierały się na południe ku ludzkim liniom albo trwały w oblężeniu tam gdzie je dopadła robocia ofensywa. Tak, to brzmiało jak szaleństwo. Ale generał nie ugiął się pod presją i postawił na swoim. I takie były początki sił zwanych teraz Task Force 54.

Generał i jego sztab, gońcy, łącznościowcy pracowali bez wytchnienia aby odwrócić parszywą kartę. Zrobił jedyne co mógł w tak rozpaczliwej sytuacji. Zakazał bezsensownego rzucania ledwo uzbieranych sił do zalepiania dziur we froncie. Rozkazał wszystkim walczącym oddziałom. “Wytrwajcie! Odsiecz nadejdzie!”. Każdy zorganizowany oddział kierowano do Minneapolis. Tu był punkt zborny. To było dobre miejsce. Przez dekady wojny miasto zmieniło się w jedną, wielką bazę wojskową. Były tu magazyny broni, amunicji, paliwa, żywności, komendy uzupełnień, administracja różnych jednostek, przedstawicielstwa NYA, FA, Posterunku, jednostek najemników, było jeszcze na dość dalekim zapleczu frontu. Miało dobre połączenie z tym zbliżającym się frontem jak i pozostałymi kierunkami świata. I miało sprawne lotnisko. To było dobre miejsce na punkt zborny.

Zawracano kolumny marszowe i tworzono nowe, ściągano urlopowiczów, mobilizowano rezerwistów i milicje, przeszukiwano wojskowe areszty, więzienia i kolonie karne, do miasta skierowano jednostki które miały udać się gdzie indziej. I tym tytanicznym wysiłkiem ku zdumieniu wszystkich dzień po dniu na kompleksie lotniska zaczęły się grupować kolejne oddziały tej mrzonki jaką z początku wydawało się Task Force 54. Gdy po południu 1-go sierpnia przez bramę lotniska wjeżdżały pojazdy holujące ciężkie moździerze jakie akurat stacjonowały w mieście a z pak ciężarówek zeskakiwali piersi ochotnicy jacy zgłosili się do karnej kompanii robocie czołówki były przy północnych krańcach St. Cloud. Z 1,5 czy 2 godzin jazdy samochodem od lotniska. Wtedy wydawało się, że ten roboci walec rozjedzie wszelkie przeszkody jakie staną mu na drodze. Ale po drodze było St.Cloud.

Rozkaz “Wytrwajcie!” w połączeniu z hasłem “No pasaran!” sprawiło cud. Obrońcy St.Cloud trwali. Jak kamień blokujący roboci strumień i najkrótszą drogę na Minneapolis. Każdego ranka i zmierzchu, każdego południa i północy radio ogłaszało wszem i wobec. “St.Cloud broni się! St.Cloud trwa! Wszyscy jesteśmy z obrońcami St.Cloud!”. To niesamowicie podbudowało morale. To był ten cud który rozbudził ludzką nadzieję. Pierwsze zwycięstwo ludzi, pierwszy skuteczny odpór nawet wobec ciężkiego sprzętu robotów. Ci w St.Cloud też mieli radia i też to słyszeli. Więc trwali. W domach i ulicach, na barykadach i piwnicach, na strychach i klatkach schodowych. Rzucali granaty, zapalające koktajle, ustawiali pułapki, strzelali i palili kolejne blaszaki. A blaszaki odwzajemniały im się dokładnie tym samym. Do odciętego miasta nie można było przysłać posiłków ani zapasów. Bo miasto odcięto. Tak jak strumień opływa kamień tak i zmotoryzowane czołówki robotów objechały St.Cloud pozostawiajac wytępienie ludzkiego robactwa swoich mechanicznym braciom i ruszyły na południowy - wschód. Na Minneapolis.

Ale te parę dni początku sierpnia robiło ogromną różnicę. Opór ludzi okrzepł i stężał. Wyglądało jakby ci z St.Cloud dali przykład i rozpalili na nowo ogień walki w ludzkich sercach. A generałowi Hendersenowi pozwolił ukończyć montowanie sił do przeciwuderzenia. Oczywiście wolałby jeszcze kilka batalionów ale uznał, że to co mają wystarczy. Resztę najwyżej dośle się potem. To był ten moment. Czas było ruszyć. Czas było uderzyć. Zaatakować.

- Wszystko gotowe? Kiedy możemy ruszać? - generał odwrócił się od okna gdzie widział stojące wzdłuż pasa startowego maszyny i ludzi. Wyciągnął rękę po zgrabnie napisany raport. Przeglądał szybko tabelki, zapiski i liczby. Szybko bo wiedział czego się spodziewać. Sam przez ostatnie dni pracował aby uzyskać ten efekt co tak ładnie można było teraz zapisać w te tabelki.

- W ciągu godziny możemy ogłosić alarm i apel. A potem ruszać. Tylko kolejno wyjechać z lotniska a potem przez miasto to może trochę potrwać. - pułkownik był gotowy na to pytanie więc sprawnie udzielił odpowiedzi. Też już nie mógł się doczekać! Też chciał już ruszać!

- No tak, to kupa luda. To by z kilka godzin zajęło. Ciemno się już zrobi. - generał zamyślił się i przeniósł wzrok z trzymanej kartki z powrotem na pas startowy dawnego lotniska międzynarodowego. Było na tyle wielkie i w miarę nieźle zachowane, że stanowiło improwizowaną bazę dla TF 54.

- Tak, to całkiem możliwe panie generale. No jakiś mniejszy oddział można by wysłać szybciej ale no ich jest odpowiednik dawnej dywizji zmechanizowanej. I to w różnych oddziałach co współpracują ze sobą po raz pierwszy. - pułkownik przybrał ostrożny, zachowawczy ton trochę nie bardzo wiedząc co ma znaczyć ta uwaga o wieczornym wyjeździe. Przecież generał chyba powinien wiedzieć, że te kilkanaście tysięcy ludzi, z setkami pojazdów to wyjdzie z tego niezły korek. Zwłaszcza na początku jak wszyscy startowali z tego samego miejsca.

- Tak, mniejsza grupa to dobry pomysł. Wyślemy kogoś przodem. Niech się rozeznają w sytuacji. Bo niektóre z tych medlunków spoza miasta brzmią wprost niedorzecznie. Musimy wiedzieć jaka jest aktualna sytuacja. Przygotuj mi Henry propozycję na taką grupę szybką. Ruszy natychmiast po jutrzejszej paradzie. Reszta też no ale jak sam mówisz to kupa luda to troszkę to zejdzie. - generał szybko podjął decyzję. Henry miał rację z tą małą, szybką grupą jaką można było posłać prawie od ręki. Jego adiutant jednak zamrugał oczami najwyraźniej zdziwiony.

- Jutrzejszej paradzie? Jakiej paradzie panie generale? - pułkownik gorączkowo zastanawiał się czy czegoś nie przegapił. To było możliwe. Może był głównym adiutantem generała ale ten referował z całym sztabem i nie wiadomo z kim jeszcze przez telefon i radio. To mogło go coś ominąć. Ale parada? Pierwsze słyszał.

- Tak Henry. Parada. Jutro rano. Na tym pasie startowym. Zrobimy apel i paradę. Otworzymy bramy. Niech przyjdzie kto chce. Wiem, że to trochę późno ale rozgłoś to na mieście. Jutro o 8 rano jest początek apelu i parady. Godzina chyba powinna wystarczyć. A potem ruszamy. Ruszamy na wojnę Henry. - generał rozwinął swoją wypowiedź zdając sobie sprawę skąd ta zdziwiona mina jego adiutanta. Dopiero teraz wpadł na pomysł z tą paradą więc tamten nie mógł o tym wiedzieć.

- Tak, oczywiście. Zajmę się tym panie generale. Ale… Ale parada? Czy to naprawdę konieczne? I czekanie do jutra? Wszystko jest gotowe. Możemy ruszyć już teraz. O północy możemy być już pod St.Cloud. - Henry nie bardzo mógł zrozumieć skąd to odwlekanie wyjazdu. Przecież wszystko było już gotowe. I od rana było mówione, że pewnie ruszą wieczorem, w nocy lub jutro rano bo już wszystko zdawało się być dopięte prawie na ostatni guzik. A teraz ten ostatni guzik udało się dopiąć. To na co czekać?! I to jeszcze robić dzień otwarty? Wpuścić tłumy cywilów na teren wojskowego lotniska i bazy? Tu gdzie udało się zgromadzić nawet takie cuda jak awionetki i śmigłowce zdatne do lotu? Gdzie tu sens? Gdzie tu logika?

- Tak Henry, wiem o tym. Ta jedna noc nas nie zbawi. A jedziemy na wojnę. Zróbmy to jak należy. Mamy wyjeżdżać w nocy jak złodzieje? Nie Henry. Spójrz. Spójrz na nich. Spójrz co nam się udało osiągnąć przez ostatni tydzień. - generał uśmiechnął się łagodnie i zaprosił gestem adiutanta aby stanął obok niego przy oknie. Z niego widać było ten cały park ludzki i maszynowy. Ciągnął się i ciągnął, jak pas długi i szeroki, wszelkie magazyny, hangary, hale przylotów i pasaż handlowy były zajęte przez pojazdy i żołnierzy. Z wszystkich możliwych rodzajów sił zbrojnych i z różnych zakątków kraju. Piechociarze i zmech, artylerzyści i pancerniacy, mechanicy i lotnicy, łaziki i ciężarówki, czołgi i transportery. Wszystko to tam stało, siedziało, chodziło, biegało, tworząc barwną, wojskową mozaikę. Cała armia. Przez te parę ostatnich dni pułkownik był tak zalatany, że jakoś ani razu nie miał okazji przyjrzeć się jak to w ogóle całościowo wygląda. Tak na własne oczy. I teraz patrzył na to trochę zdziwiony ile tego się tu uzbierało. Faktycznie sporo i robiło wrażenie.

- Wyjedziemy stąd jak żołnierze. Jak żołnierze jadący na wojnę. Zróbmy to porządnie Henry. Tak jak należy. Spójrz na nich. Widziałeś szacunki strat w planowanym natarciu? Wielu z nich już do nas nie wróci. Zostaną tam na zawsze w tej Minnesocie. I jutro rano to będzie ich dzień. Ich pięć minut. - Henderson zamilkł i przez chwilę obaj stali w milczeniu obok siebie patrząc na to wojskowe mrowie poniżej. I w duchu pułkownik nadal miał wątpliwości czy ta jedna noc dłużej nie zawali sprawy ale ostatecznie postanowił zdać się na osąd swojego zwierzchnika. W końcu on tu dowodził i miał większe doświadczenie.



Czas: 2054.08.07; pt; zmierzch
Miejsce: Minneapolis; sektor centralny; lotnisko; Hangar 11
Warunki: na zewnątrz: tumult, sucho, gorąco, słonecznie, lekki wiatr



Odprawa TF 5411



- To chyba już wszyscy. - kapitan jaki był oficerem porządkowym tej odprawy dał znak sierżantowi i ten odczytał po kolei listę obecności. Tak, byli już wszyscy co mieli być. Najważniejsi dowódcy najważniejszych oddziałów wyznaczeni do wspólnego zadania. W zdecydowanej większości wypadków mieli okazję poznać się nie dalej niż kilka dni temu. Na tym lotnisku w środku Minneapolis jakie stanowiło tymczasową bazę dla TF 54 i punkt zborny. Dobrze, że była to całkiem spora baza i było miejsce dla wszystkich. Wszyscy spodziewali się ruszyć lada chwila. Zwłaszcza jak w końcu ku pewnemu zaskoczeniu ale i entuzjazmowi dotarli nawet ci z kawalerii powietrznej. Na śmigłowcach! Na cholernie prawdziwych śmigłowcach! Takie co latały! No ten widok wzbudził powszechną sensację i entuzjazm. Ale tylko wzmogło wyczekiwanie na rozkaz wyjazdu.

- Chyba domyślacie się po co tu zostaliście wezwani. Ruszamy. - odparł krótko major jaki prowadził tą odprawę przerwał zanim rozległy się okrzyki poparcia, ktoś gwizdnął, ktoś klasnął albo trawił to w milczeniu.

- Kiedy?! Dokąd!? - z zajmowanych składanych krzesełek padły szybko te najbardziej oczywiste pytania. Oficer skinął ostrzyżoną na jeża głową i podszedł do stojaka. Tak jak się domyślali pod płachtą była mapa. Mapa Minnesoty.




https://ontheworldmap.com/usa/state/...-and-towns.jpg

- Jak wiecie walki toczą się o St. Cloud. To jakieś 100 kilometrów stąd. Może dwie godziny jazdy. Ale sytuacja co jest między nami a St. Cloud jest niejasna. Wasze zadanie to rozpoznać tą sytuację i jeśli się da to przebić się do obrońców St. Cloud. - pułkownik postukał ołówkiem w nieregularną plamę miasta w jakim się znajdowali. A potem w mniejszą jaka była bardziej na północny - zachód od niego. Tam było St. Cloud gdzie od paru dni toczyły się miejskie walki z robotami. Obrońcy zostali zepchnięci do wschodnich obszarów miasta na wschodnim brzegu Mississippi. Czy po zachodniej stronie były jeszcze jakieś punkty oporu ludzi to nie bardzo było wiadomo. Jeśli były to nie sztab generała Hendersona nie miał z nimi łączności. Walki o to miasto były regularne i zażarte jednak było wiadomo, że rajderzy robotów pojawiali się już na północnych rogatkach Minneapolis. Jednak to właśnie było trudne do zweryfikowania. Tak to też teraz przedstawił pułkownik.

- Ruszacie jutro o 10:00. Zaraz po paradzie. Wasza nazwa kodowa to Task Force 5411. Zbiórka jutro o 9-tej w tym hangarze. Zaraz po paradzie. - pułkownik po przedstawieniu zadania dla nowej grupy podał też godzinę jutrzejszej zbiórki i wyjazdu. Jednak chociaż tego oficerowie i żołnierze obecni na odprawie się spodziewali to zaskoczyła ich wzmianka o paradzie.

- Parada panie pułkowniku? - zapytał któryś z poruczników ale po minach widać było, że i innych też to zastanawiało. Po jakiej paradzie? Nikt dotąd nic nie mówił o żadnej paradzie. To jakiś kryptonim?

- Tak, po paradzie. Generał zarządził paradę jutro o 8 rano. Zostanie to ogłoszone dzisiaj przy kolacji. Generał uznał, że przyda się to do pokrzepienia serc. Po paradzie wszystkie jednostki wracają do swoich hangarów i szykują się w drogę na St. Cloud. Ale chyba rozumiecie, że zanim taka masa się ruszy przez miasto i wyjedzie na prostą to trochę czasu minie. Wy jako TF 5411 pojedziecie pierwsi. Zapewne będziecie mieć kilka godzin przewagi więc tak całkiem sami nie będziecie. Reszta ruszy za wami. Jakieś pytania? - pułkownik przedstawił tą część ogólną jaka dotyczyła nowo utworzonej grupy złożone z różnorodnych oddziałów. Wyglądało jakby każda z większych jednostek oddelegowała jakiś pododdział tworząc jakby miniaturkę całej TF 54. Dowódcą tej nowej, wydzielonej jednostki miał być major Obryne z 2 AR “Hell on wheels” bo właśnie Nowojorczycy wystawiali najsilniejszy komponent tej grupy, 3-ci pluton zmechanizowany kompanii Echo na Bradley’ach. Cztery opancerzone gąsiennicówki z szybkostrzelnym 25-mm działkiem miały stanowić główną siłę uderzeniową TF 5411. Do tego kilka pickupów i łazików z Ghost Recon do rozpoznania i ewentualnych rajdów na rzecz całej grupy i ciężarówki z żołnierzami z “Red Skull Bulls” z Iowa, 4-taków z “Minnesoty” czy drużyna skazańców z 3th Penal Company i dla równowagi ochotnicy z Dakota Rangers. Nawet dwa Humvee z holowanymi moździerzami ze zmotoryzowanej baterii moździerzy z Appallachów na wypadek gdyby jakiegoś wroga trzeba było wyłuskać z umocnień za pomocą cięższych argumentów. Tak to się jutro miało zacząć. Zaraz po paradzie. Ale dzisiaj jeszcze była odprawa w Hangarze 11 a potem kolacja i ostatni wieczór w bazie urządzonej w starym porcie lotniczym.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline