Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-11-2021, 21:08   #4
rudaad
 
rudaad's Avatar
 
Reputacja: 1 rudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputację
Wspólna praca wszystkich graczy i MG, moja tylko redakcja i jedno zdanie.

Wróg stał u bram...

Szkarłatny nie miał czasu złapać tchu, odpocząć. Słowa rekrutki go zmroziły. Podniósł się szybko z kolan, przecierając ręką spływające z twarzy krople.

- Karoj, Madit, Zaya, Dymitr idziecie ze mną – wydał rozkaz. Spojrzał na młode twarze żołnierzy niemal z żalem. Odwracając się, zwrócił się do Wajchy.

- Przyślę ci do pomocy Cynobrowego. Staraj się nie wpaść do rzeki.
Ruszył biegiem w kierunku barykad starając się robić to jak najciszej, chociaż wiedział, że kwestią czasu jest aż zostaną wykryci. Każda chwila gdy wciąż działali w cieniu, za kurtyną mroku była na wagę złota. Na wagę zwycięstwa. Rekruci podążali za nim. W końcu doszedł do wozu, przy którym Cynobrowy coś majstrował.

- Musisz wrócić i pomóc Wajsze – zakomenderował - Jeden filar już zaminował. Staramy się wam kupić trochę czasu, kiedy już tu dotrą.

- 20 chudzielców, 3 konnych i 4 ogary. Dowodzi Wolfgang Birte. Czerep - Cynobrowy przekazał dowódcy skrócony raport z obserwacji.

- Jak będą przy wozie, pociągnąć tę linkę - wyjaśnił zasadę działania pułapki. Trochę żałował, że nie zobaczy efektu, ale cóż było robić - Nie masz wytchnienia grzesznikowi - westchnął i ruszył przypilnować Wajchy. Rozkaz to rozkaz, a każdy pociągał za sobą kolejny:

- Pomóżcie mi opuścić się na dół, tam jest kurewsko ślisko – odparł Wajcha gotując się do zejścia. - Potem stabilizuj linę żebym się nie bujał. I nie upuście mnie.

Na te słowa zwiadowca profesjonalnie owinął liną rekruta, przepuścił ją jeszcze pod jego pachami tworząc stabilną i bezpieczną "kołyskę". Drugi koniec przywiązał do balustrady.

- Wbij haki tam i tam, będziesz miał jak oprzeć stopy i pozycję utrzymasz nawet jakby nas tu usiekli - podzielił się swoim doświadczeniem Cynobrowy.
Wtedy Wajcha nabrał powietrza i ujął mocniej linę. Cynobrowy zaparł się mocno pomagając schodzić rekrutowi, który dotarł do kolumny chwiejąc się mocno. Ręce go już bolały, mimo to sięgnął po hak, by wbić go w kolumnę i przywiązać do niego linę. Uderzył.. ręka omusnęła się i poślizgnął się na mokrym gzymsie, na którym stał. Lina pociągnęła go w bok szarpiąc stojącego u szczytu zwiadowcę. Wajcha w ostatniej chwili złapał się za krawędź półki wcześniej robiącej za jego podparcie. Uderzył mocno w kolumnę i chwilę machał nogami szukając oparcia na śliskich kamieniach pod nim. Udało mu się. Po kilku ciągnących się w nieskończoność chwilach i przy pomocy Cynobrowego wdrapał się w końcu na kolumnę. Serce waliło mu jak oszalałe. Kipiel pod nim zdawała się nabierać siły. Jeśli wpadłby z tej strony mogło by go wciągnąć pod wodę.

Szkarłatny płomień widział teraz zza wozu jak oddział zbliża się do mostu. Ogary szarpały się na swoich smyczach, już pewnie, wyczuwając ludzi. Ciężkozbrojny nie był pewien, ale mógłby niemal przysiąc, że sam blondyn siedzący na koniu zaczął węszyć marszcząc nos. Odwrócił się w stronę olbrzyma, którego miał za plecami. Coś mu powiedział. Kolos podał proporzec zakutemu w stal kompanowi bez ręki, a sam zeskoczył z siodła, wydobywając swój olbrzymi topór z juków.

Wielkolud warknął coś na chudzielców, a Wolfgang w tym samym czasie spuścił smycze. Ludzkie wycie rozeszło się echem zagłuszając huk wody. Ogary skoczyły do przodu. Jedne wskakiwały na wozy i beczki, inne lawirowały między nimi, co chwila przystając i wyjąc obdartymi z warg ustami w niebo, z którego nieustannie padał deszcz.

Szkarłatny nie zamierzał marnować pułapki zastawionej przez Cynobrowego na piekielne kundle, czy też raczej ludzi, którzy w obliczu jeżących włosy na głowie, odrażających praktyk stali się wynaturzonymi potworami przypominającymi zwierzęta. Tym nieszczęśnikom należała się szybka i łaskawa śmierć. Słuszny gniew pozostawił dla Spaczonych - dla Wolfganta Birte i jego dwóch przeklętych towarzyszy.

- Biorę dwa ogary na siebie, pozostałe dwa zostawiam wam! – rzucił do czwórki rekrutów.- Musimy je ubić zanim Czerep tu dotrze z resztą towarzystwa. Skurwysyny dostaną to na co zasłużyli.

Ciężkozbrojny podnosząc swój potężny młot zawołał:

- Żołnierze umierają, Legion żyje. Do broni!

Stanęli w pewnej odległości od siebie, zwarci i gotowi żeby przyjąć atak bestii. Ćwiczyli to dziesiątki razy. Codziennie na placu manewrowym, lecz tym razem treningowe miecze zastąpiły prawdziwe ostrza, a ich przeciwnikami nie byli towarzysze broni lecz wynaturzone stworzenia łaknące ich krwi. Kiedy ogary dostrzegły żołnierzy, zaczęły zajadle ujadać tocząc pianę ze zdeformowanych pysków. Po kolei wskakiwały na wóz a potem biegiem ruszały do przodu. Most był szeroki, ale i tak za wąski by stwory mogły otoczyć legionistów jak to miały w zwyczaju. To dawało Srebrnym Jeleniom dodatkową przewagę. Szkarłatny Tańczący Płomień wyszedł ogarom na spotkanie próbując swoją potężną sylwetką skupić na sobie ich uwagę. Do góry wzniósł swój ciężki młot i kiedy pierwsza z bestii skoczyła mu do gardła zrobił zamach, a żelazny obuch strzaskał jej czaszkę rozbryzgując wkoło krew, mózg i kości.
Rekruci korzystając z okazji, że ogary skupiły się na Ciężkozbrojnym, rzucili się do ataku na piekielne stwory. Bliźniacy Arani wzięli w kleszcze jednego, Dymitr i Zaya drugiego. Szkarłatny ruszył na trzeciego, który próbował wejść wojownikowi w nogi, pozbawić równowagi i sprowadzić walkę do parteru, gdzie szanse by się wyrównały, a legionista nie miałby możliwości użyć bojowego młota. Panjar wykonał unik. Bestia była jednak szybka i zajadła, nie bała się śmierci, nie bała losu jaki spotkał jej pobratymca. Pozostałe ogary również nic nie robiły sobie z tego, że ich przeciwnicy mają miecze i są w przewadze. Atakowały z pasją mimo, że ostrza co chwile chlastały ich po cielskach. Bestia walcząca z Dymitrem i Zayą, w pewnym momencie zmieniła taktykę, rzucając się nagle na bliźniaków. To zaskoczyło Madita, który przestraszony cofnął się o krok żeby uniknąć zębów ogara. Potknął się, omal nie tracąc równowagi, przestał trzymać miecz w gardzie. W tym samym czasie Szkarłatny wymierzał swojemu przeciwnikowi straszliwy cios, kolejna czaszka rozprysła się jak mocno dojrzały melon. Ciężkozbrojny dostrzegł jak Madit znalazł się tuż za nim, omal nie wpadając plecami na swojego dowódcę. Dojrzał także ogara, który unikając miecza Karaja, rzucił się na drugiego z bliźniaków atakując nieodsłonięte gardło. To była chwila, moment, jedno uderzenie serca. Szkarłatny zrobił ruch, odpychając lekko Madita a samemu przyjmując na siebie atak bestii. Żółte zębiska zazgrzytały o metal pancerza, osłaniającego obojczyk wojownika zakutego w stal. Szkarłatny chwycił ogara w niedźwiedzi uścisk a Madit doskoczył i wykonując szybkie pchnięcie przeszył mieczem kark zdziczałej istoty. Dymitr i Zaya dobijali w tym czasie ostatniego z wynaturzonych psów gończych. Nieludzkie powarkiwania nagle dobiegły końca i nastała cisza przerywana uderzeniami kropel deszczu i szumem wzburzonej wody płynącej pod mostem.

- Z powrotem na barykady – wydał rozkaz ciężkozbrojny, wiedząc, że to dopiero początek, że najgorsze dopiero przed nimi. Jeśli wyjdą z tego żywi, przyjdzie czas na pochwały i świętowanie.
Wajcha tymczasem starając się ignorować odgłosy walki przymierzał się do założenia kolejnego ładunku. W zasadzie walka nawet mu pomagała, bo zagłuszała stukanie młotka w dłuto i jedyne co go martwiło to śmierć tych tam na górze. No bo, w tego, kto by go wyciągnął? Niby mógł wysadzić cały most razem ze sobą, co by pasowało do legionu, ale… wolał nie wpisywać się aż tak w tradycję.

Krzyki i wrzaski z piętra powyżej rozlegały się coraz bliżej i głośniej. Mimowolnie dłonie Wajchy drżały. Bał się, że w każdej chwili może stać się coś niedobrego. Strach sprawiał, że nie tylko ręce mu się trzęsły, kołysała mu się cała przestrzeń kolejnej kolumny, na której, na domiar złego, nie znalazł takiego miejsca jak na poprzedniej. Uderzał młotkiem w płaską powierzchnię aż ręka mu zdrętwiała i ledwo wykuł mały fragment, by podstawić ładunek. Układał go w niszy, gdy nagle ten cenny kwatermistrzowski skarb… wypadł mu z ręki. W oczach Wajchy pojawiło się przerażenie… Na szczęście stare nawyki były szybsze, odruchowo puścił się jedną ręką i wyciągnął dłoń w dół. Ładunek spadał powoli, a strach gęstniał w żyłach legionisty. Wyciągnął po niego rękę. Jego ręka poruszała się jeszcze wolniej niż ładunek. Wajcha czuł się jakby pogrążył się w jakiejś lepkiej mazi… Niespodzianie poczuł palcami znajomy kształt i zacisnął dłoń. Złapał ładunek w ostatniej chwili. Spłynęła na niego ulga, podniósł się i umocował ładunek na miejscu.

W podobnym czasie na moście legioniści dopadli barykad. Ich miecze spływały popielną krwią. W ich oczach czaił się strach, ale i pewność. Wiedzieli, że od tego czy wytrzymają tutaj wystarczająco długo zależeć będzie czy legion w ogóle przetrwa.

Wróg był już na moście. Chudzielcy poruszali się wolno poganiani wymachami potężnego topora rycerza kraczącego za nimi.

Niebo przecięła kolejna błyskawica. Widzieliście wyraźnie ich blade wychudzone ciała, wyglądały jak szkielety obciągnięte skórą nabitą metalowymi płytami. Poruszali się wolniej, bo blachy blokowały im ruchy. Widać było jednak, że to tylko pozory słabości. Nieumarli nie okazywali swojej nadludzkiej siły wprost, ale nie dało się jej ignorować, gdy jeden z nich wymachem ręki wywrócił beczkę pełną wody.

Szkarłatny płomień przesunął się na przód i warknął:

- DO BRONI!! - Żołnierze słysząc jego głos skoczyli do barykady i sięgnęli po muszkiety. Wszyscy sprawdzili ładunki i wychylili lufy za linię okopu wspierając je na pace wozu. - CZEKAĆ!!! - Warknął ponownie, a jego głos rozszedł się wokół i zapadła cisza…

Wojownik pochylił się do przodu zaciskając ręce na rękojeści młota. Patrzył w stronę wroga. Zombiaki przyśpieszały. Zobaczyli go i to ewidentnie je ożywiło. Poruszały się szybciej. Deszcz, mrok i prowizoryczne barykady osłaniały niezorganizowaną falangę. Wielki rycerz szedł z tyłu i powoli obracał w ręku swój topór.

- Czekać ! - powtórzył już nieco ciszej Szkarłatny Płomień. Dłonie Jeleni drżały i lufy kołysały się w takt tych ruchów. Żołnierze przełykali głośno ślinę i oddychali coraz szybciej. Wróg przewyższał liczebnie ich wielokrotnie i nie czuł żadnego strachu.

- Czekaj na znak dowódcy! - Dymitr szturchnął Zayę, która już ściągała spustu. Widać było, że nerwy dają się jej we znaki.

Wróg był coraz bliżej, choć przeszkody terenowe rozproszyły go na mniejsze grupy. Już było widać ich wyraźnie… ich nienaturalne wychudzone twarze wykrzywione w grymasie bólu, liczne rany na wykrzywionych ciałach. Niektórzy z nich zamiast dłoni posiadali długie szpony lub inną broń. Innym z twarzy wystawały rdzewiejące kolce.

- Czekać... - powtórzył Szkarłatny jeszcze ciszej…

Wtedy do jego uszu dotarł ich chrapliwy zagłuszony przez deszcz jęk.. Byli już niemal na wysunięcie ręki…

- OGNIA!!! - Krzyknął, a oddział, napięty niczym struna, wystrzelił jeszcze zanim wybrzmiała ostatnia głoska rozkazu.

Ogień sięgnął bezbłędnie. Dymitr trafił pierwszego prosto w głowę. Zaya następnego w bark, odrywając wychudzoną rękę. Dym i huk zlał się z echem grzmotu. Szkarłatny skoczył do przodu i potężnym wymachem zbił jednego z chudzielców z taką siłą, że ten przeleciał za barierkę. Korzystając z zamachu zakręcił młotem nad sobą i następnego truposza wgniótł w bruk łamiąc mu bark i kręgosłup, które ustąpiły z głośnym chrupnięciem.

Żołnierze błyskawicznie przeładowywali broń, jak na setkach prób wcześniej. Wszyscy niemal w tym samym momencie wychylili się i jeszcze raz wypalili powalając kolejnych. Nieprzyjaciół jednak było coraz więcej.

Wajcha kończył mocować lont, gdy nagły huk oderwał jego uwagę od kolumny. Zobaczył jak jakiś cień przeleciał przez barierkę i runął w czarną skłębioną toń. Jego towarzysze rozpoczęli walkę. Kolejna salwa jasno mówiła, że czas się kończył.

Szkarłatny Tańczący Płomień w pełni zasługiwał na swoje miano. Zawinął szeroki łuk swoim obuchem trafiając dwóch zbliżających się truposzy i posyłając ich na trzeciego. Rzucił się tuż za nimi taranując kolejnych i dociskając ich chuderlawe ciała do starego przewróconego na bok wózka. Słychać było odgłos gruchotanych żeber, a impet uderzenia był tak potężny, że przewrócona dwukółka zazgrzytała o mokry bruk, przesuwając się dobre pół metra w tył. Jakiś trup próbował zaskoczyć go od boku, ale wyczulone zmysły Panjara zarejestrowały ruch i w ostatniej chwili, ciężkozbrojny dźgnął trzonkiem w bok, prosto w miękkie podbrzusze przeciwnika, który natychmiast nadział się na sąsiadujące ostrze. Szkarłatny uniósł go nad ziemię i potężnym zamachem przerzucił przez barierkę mostu. Pozostała już tylko garstka truposzy i kroczący za nimi olbrzym. Dwaj pozostali rycerze zatrzymali się już u początku mostu uspokajając spłoszone wierzchowce.

Salwa pozostałej części oddziału Jeleni zapoczątkowana przez Dymitra głośno wołającego “OGNIA” sięgnęła linii truposzy powalając kolejnych ożywieńców na bruk. Pozostali byli już niemal na wyciągnięcie ręki. Dymitr zeskoczył z wozu razem z resztą ekipy, nawet nie próbując już przeładowywać. Wróg był już zbyt blisko.

Wajcha wpadł na genialny pomysł. Odciął lont i zwinął go. Rozkołysał się na linie niemało obciążając zwiadowcę stojącego na szczycie mostu, ale też zgrabnie przedostał się na drugą stronę. Uciął fragment lontu i obwiązał nim ładunek przytwierdzając go do skały. Teraz pozostał mu najgorszy fragment - musiał ponownie scalić lont. Samo związanie ich mogło nie być wystarczająco skuteczne. Trzeba było nadtopić obie końcówki, a jakakolwiek zabawa z materiałami alchemicznymi mogła być niebezpieczna. Jedno tylko szczęście, że dzisiaj tak potwornie lało. Cały w nerwach sięgnął do przyciemnionej latarni u pasa i podpalił nią części lontu. Gdy zapłonęły przyłożył je szybko do siebie i docisnął palcem. Zaskwierczało, a Wajcha aż syknął! Za to lont był scalony.

Dwukrotnie szarpnął za linę dając znać Cynobrowemu. Zwiadowca zmienił uchwyt i pociągnął rekruta. Niestety nogi podjechały mu na mokrym bruku. Zaparł się i postąpił krok w bok by nie upaść. Wajcha zawisł na końcu sznura bujając się nad wartkim nurtem. Gdyby nie solidne węzły Cynobrowego mogło się to źle skończyć. Kolejne truchła runęły do wody. Wajcha mógłby przysiąc, że tym razem były dużo bliżej. Znów poczuł jak bardzo kurczy się im czas.
Cynobrowy zacisnął zęby, ryzykując otarcie, owinął linę wokół przedramienia i zaparł się nogami. Krok po kroku odzyskiwał teren, czuł jak lniana wiązka zaczyna wżynać się w jego ciało, na razie powodując jedynie ból, ale za chwilę mogąc zrobić mu znacznie większą krzywdę. Pozostawało jedynie pytanie czy wcześniej zdąży wyciągnąć towarzysza.

Szkarłarny wpadł w bitewny szał. Czuł, że to jego dzień, że dzięki swojej sile, wytrwałości, morderczemu treningowi jest w stanie kłaść trupem całe stada nieumarłych, walczyć niestrudzenie, miażdżyć młotem kolejne czerepy. Nie był jednak głupcem, ani tym bardziej samobójcą. Znał swoje ograniczenia więc kiedy zobaczył zbliżającego się opancerzonego rycerza zaczął wycofywać się z powrotem w stronę barykady. Przedarł się przez wozy. Słony pot lał mu się po czole, szyi i ramionach.

- Wycofajcie się i sprawdźcie czy Wajcha i Cynobrowy potrzebują pomocy! – rozkazał rekrutom ciężko dysząc – Dymitr, pomóż mi przygotować pułapkę.

Ludzie zeskoczyli z wozu. Dymitr dopadł liny i ciągnął z całej siły próbując wyrwać klin mocujący wóz. Widział jak olbrzym jednym machnięciem odepchnął kulejącego zombiaka blokującego mu przejście. Chudzielec odleciał dobrych parę metrów zanim upadł na bruk i zatrzymał się na barierce. Szkarłatny widząc problemy Dymitra, nawet na moment się nie zastanawiał, doskoczył i rąbnął swoim młotem wybijając prowizoryczną blokadę pułapki. Wóz z łoskotem runął w dół. Koła zaskrzypiały, a bezwładna już masa z impetem uderzył w rycerza i ostatnich ożywieńców na moście. Wóz był ciężki, a jego impet rozerwał barierkę i zsunął ich w dół.

Oddział dobiegł do Cynobrowego, który z trudem ciągle jeszcze wyciągał Wajchę ze zwisu. Na jego dłoniach pojawiły się już pęcherze, a bark piekł nawet mimo coraz zimniejszego deszczu. W momencie, gdy żołnierze mieli już rzucić mu się do pomocy nad barierką pojawiła się głowa Wajchy. Był blady jak ściana i zmęczony, ale zadowolony.

Dymitr i Szkarłatny spojrzeli w stronę pozostałej dwójki rycerzy, którzy ewidentnie zaczęli kierować konie by wjechać na most. Największa przeszkoda jaka stała na ich drodze właśnie runęła w przepaść. Nie było czasu, musieli wysadzać ten most zanim rycerze ich dopadną.

Ledwo ruszyli w kierunku reszty oddziału usłyszeli za sobą zgrzyt. Odwrócili się i w świetle błyskawicy, która nagle przecięła niebo zobaczyli jak przez uszczerbioną krawędź mostu wdrapuje się olbrzym. Jego napierśnik był solidnie wgnieciony, hełm zdarty, twarz wykrzywiona w grymasie bólu i furii. Spod naramiennika spływała mu krew, a ta w obecnym świetle była równie czarna, co jego cała zbroja. Nie miał przy sobie topora, ale był gotów rozszarpać ich nawet zębami. Jakim cudem przeżył coś takiego nie wiedział nikt.

Wajcha wczołgał się na most. Siedząc zebrał w garść lonty i podpalił od latarni.
- Czas się zbierać…

- Chyba Cię nie usłyszeli - powiedział Cynobrowy do Wajchy. A do reszty zakrzyknął:

- Wycofajcie się do drugiej linii obrony! Jest już gotowa! Skończyliśmy naszą pracę tutaj! - zakrzyknął, pamiętając, że legioniści pamiętają, że żadnej drugiej linii obrony nie ma, ale nieumarli nie mają o tym pojęcia.

- Strzelcy na drugiej linii przygotować się do strzału! - miał nadzieję, że to spowolni ewentualną szarżę rycerzy. Ponownie, to, że nie ma żadnej drugiej linii strzelców było oczywiste tylko dla “naszych”. Krzyczenie zajmowało jego gardło, podczas kiedy oczy i ręce przeszukiwały okolicę. Udało mu się wypatrzyć porzucony ekwipunek Legionu. Skrzynia, sądząc po oznaczeniach, pełna “Szponów Kruka”. Te małe zadziory byłyby genialne na ogary i lekkozbrojnych. Niestety, w aktualnej sytuacji, ich przydatność byłaby ograniczona. Westchnął. Było ciemno, mokro, a most był zagracony. Beczka z oliwą stojąca na przekrzywionym wozie była mniej eleganckim rozwiązaniem niż ślicznie wypolerowane kolce, ale śliska nawierzchnia powinna wystarczająco spowolnić wrogi pościg i uniemożliwić mu rozminowanie mostu. Zwiadowca zasadził się przy swoim prostackim znalezisku i cierpliwie czekał by rozlać jego zawartość, gdy tylko drużyna Srebrnych Jeleni przebiegnie obok.

- Wycofujemy się! – krzyknął Szkarłatny do Dymitra dostrzegając, że Wajcha wdrapał się z powrotem na most, a Cynobrowy wydaje rekrutom komendy. Nie mógł uwierzyć, że przeklęty rycerz wciąż stoi na nogach. Tego nie miała szans przeżyć żadna istota ludzka…co znaczyło, że ich przeciwnikiem nie jest już człowiekiem lecz czymś znacznie gorszym i potężniejszym.

Legioniści ruszyli biegiem wycofując się do pozostałych żołnierzy. Ci zaś zerwali się do biegu. Niemal wszystkie nogi wybijały zgodny rytm po śliskim bruku mostu. Żołnierze gnali jakby ich sam Popielny Król gonił… Potężny, czarny rycerz warknął i ruszył za nimi łapiąc po drodze jakiś ułamany dyszel i unosząc go do góry niczym olbrzymią maczugę. Dymitr dostrzegł to jako pierwszy i przyśpieszył jeszcze bardziej, a za nim wszyscy przyłożyli się wszyscy inni.

Wajcha dopadł drugiego lontu i podpalił go od swojej latarni. Ognie tryskając i skrząca się błękitną łuną pomknęły wzdłuż alchemicznego sznurka, który palił się nawet w deszczu. Mieli niewiele czasu zanim most runie razem z nimi.

Dymitr minął Cynobrowego jako pierwszy, gdy ten właśnie podważał wieko, cudem wygrzebanej, beczki swoim nożem. Po sekundzie minęli go pozostali. Zwiadowca ze stęknięciem pchnął beczkę. Oliwa wylewała się już sama, gdy Cynobrowy, wycofując się, zobaczył jak potężna sylwetka Czarnego Rycerza zbliżając się bierze zamach. Nagle olbrzym runął jak podcięty, a ostatni z legionistów na moście zobaczył jeszcze jak upadając Kolos uderza w stemplowaną skrzynię łamiąc ją w drzazgi. Wtedy przepatrywać odwrócił się z impetem i ruszył biegiem za resztą.

- Chodu! - ponaglił towarzyszy Wajcha samemu prąc na przód ile sił w nogach. Wojak był z niego słaby, więc nie dziwne, że nie pchał się tam gdzie trup ścielił się gęsto.

Ruszyliście ostrym tempem nie oglądając się za siebie. Ledwo ostatni z was zeskoczył z mostu, a huk eksplozji rozdarł nocne powietrze zagłuszając odgłosy burzy. Jak na komendę cały oddział zamarł, kilku legionistów aż poślizgnęło się i upadło. Obróciliście się i zobaczyliście jak pogruchotany w wielu miejscach most zapada się do środka. Całe przęsło mostu zachwiało się i runęło we wzburzoną toń rzeki. Przerażający Olbrzym, który był już niemal na waszej stronie, ponownie osunął się na śliskim bruku i spadł w dół ginąc w spienionych odmętach. Daliście radę dostrzec również, jak Wolfgang Birte, wraz z zakutym w stal rycerzem, powstrzymuje konie. Warknął coś i błyskawicznie popędził wierzchowce z powrotem. Byliście pewni, że Rozpruwacz na pewno Go nie pogłaszcze za pozwolenie na zniszczenie tego mostu.

***

Dotarliście miedzy drzewa i opadliście zmordowani na mokrą trawę. Byliście przemoczeni i wyczerpani. Burza za to jakby ustawała, a pioruny przestały uderzać…

Zaya odezwała się jako pierwsza:

- Jedno mnie bardzo niepokoi - zaczęła niepewnie - Bo wiecie u mnie w wiosce mówili, że piorun dwa razy w jedno miejsce nie uderza… A dzisiaj cały czas zdawało się, że bije w to samo miejsce… To było przerażające… - powiedziała unosząc wzrok i napotykając oczy pochylonego nad nią Dymitra.

- Jeśli jest w stanie przerazić Ciebie tylko błysk pioruna Zaya to zdecydowanie tamta strona mostu zabrała Ci rozsądek! Mam tylko nadzieję, że uspokoiła też twój…- szepnął tylko jej do ucha - palec kładziony na spust – i dokończył głośno – nienasycony bojowy szał. Żyjemy! LEGION ŻYJE!
 
__________________
"Najbardziej przecież ze wszystkich odznaczyła się ta, co zapragnęła zajrzeć do wnętrza mózgu, do siedliska wolnej myśli i zupełnie je zeżreć. Ta wstąpiła majestatycznie na nogę Winrycha, przemaszerowała po nim, dotarła szczęśliwie aż do głowy i poczęła dobijać się zapamiętale do wnętrza tej czaszki, do tej ostatniej fortecy polskiego powstania."
rudaad jest offline