Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-11-2021, 17:55   #54
obce
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację


Znowu kuca Wrona pod ścianą. Znowu przedramiona na kolanach opiera, znowu głowę w tył odchyla, spod rzęs spogląda na coś, co nie jest jej. Jak na wieczornicy przecie. Znowu Baktygul w sercu jest wszystkiego, tuż koło płomieni. Znowu. Podobnie i całkowicie inaczej jednocześnie. Dwa wieczory jak awers i rewers tego samego medialionu. Zenit i nadir.

Znowu przygląda się tańcu płomieni. Znów przez ogień i dym obserwuje sylwetkę Haruka. Znowu przesuwa wzrokiem po jego masce, po jego piersi, rękach, palcach. I scalają się jej te dwa momenty, powidokiem się nakładają jeden na drugi. Boli ją coś w środku, uwiera jak drzazga wbita w ciało. Patrzy ku rabowi, który zielonymi jak wiosenna trawa palcami wyrywa z vandelu ciężkie żałobą, smutkiem i stratą nuty. Niemal widzi je drżące w powietrzu, rozciągające się od ściany do ściany, od człowieka do człowieka, jak pajęczyna w jedną sieć łącząca wszystkich dookoła stosu zgromadzonych. Czuła, że i ku niej też sięga, kusi, namawia, mami, koić próbuje, gdy nagle wrzask Ryoosy z melodią się splata i nagle zimno rozlewa się w duszy czernią. Rune się wzdryga cała, jakby lodowaty wiatr ją obmył, nuty szarpią za ludzkie serce, wyciskają łzy z ludzkich oczu. Wrona się wzdryga cała, zęby szczerzy we wściekłym wyrazie, polować chce, zerwać wszystkie więzi, strząsnąć z siebie chce pajęczynę niewidzialną. Wyjść, ruszyć jak najdalej.

Zrywa się na równe nogi. Ciężki oddech rwie się spomiędzy jej warg, serca biją gorączkowym rytmem i nie wie, nie wie co powinna czuć. Zielone palce elbena, maska Haruka, ciało Baktygula, twarz Durgi tuż przy nim, cień za plecami… Wszystko jej niespokojne spojrzenie omiata. Mruży oczy, mruga, wypatruje. Jest tak jakby cały świat mrugał i w tym mrugnięciu krył się zarys sylwetki jak utkanej z sinej mgły, tuż za plecami starego stracharza. Nachyla się lekko, głowę przekrzywia, mrugnięcia świata wyłapuje.

- Kayrdan! - krzyczy Trójoki.

Zaiste, podróż ostatnia. Ale kogo i dokąd, powoli powiedzieć nie potrafi. Bladozłociste płomienie hipnotyzują ją na chwilę. Przesłaniają ciało, przesłaniają innych, zdają rozciągać się jak migotliwa kotara, jak gorąca zasłona. Gdy nagle smród i dym smolisty. I coś odrażającego w tym jarikowym odorze. Jakaś chuć, która z naturalnym pożądaniem nic wspólnego nie ma. Pot, piżmo, nasienie, kobiece soki jak z kilkudziesięciu ciał wyciśnięte. Rune zna smak każdego z nich, a jednak skręca się ku ziemi, wymiotuje na klepisko, pomiędzy swoje stopy. Kuca ponownie, w kłębek niemal się zwija. Ból huczy czerwienią w spotniałych skroniach, pod powiekami błyski światła i obraz dziewięciu męskich twarzy wykrzywionych zwierzęco, zdeformowanych, jakby płynnych, przechodzących jedna w drugą bez najmniejszej przerwy. Wszystko na nich jest, jedno po drugim, jedno po drugim w potwornym natężeniu - radości, ból, ekstaza, wszystko na raz, więcej niż zdawałoby się w ciele mieścić. Wylewa się to z tych twarzy przemiennych jak w jakimś obłąkańczym tańcu. Wylewa jak z przepełnionego naczynia. Wraca, wraca, wraca obraz Baydura ciemnością, ogniem i tańczącymi sylwetkami otoczonego.

Znowu.

Ciążą jej powieki, ale gdy tylko je zamyka, skrzywione oblicza się pojawiają, więc zamknąć się je boi. Nie chce w pamięci tych widoków, nie chce w sercach choć najmniejszego echa bębnów dudniących, wyznaczających rytm zwierzęcej, nieludzkiej chuci, pchnięć ciała w ciało, mięsa w mięso. Nie chce w którejkolwiek z tych pysków przeklętych zobaczyć podobieństwa do jakiejkolwiek twarzy, którą sobie w życiu ukochała.



Animur Trójoki i Wrona

Z koliby wpadła gdy tylko Kayrdan się zakończył. Z oddalenia przyglądała się Trójokiemu, z dystansu obserwowała kolejne rozmowy, które toczył. Podsłuchiwać nie próbowała - nie jej one były, ale zbliżała się powoli i część słów wiatr do niej przywiewał. Jak ćmę ją ciekawość ciągnęła. Ku staremu. Ku Kamieniowi jak w skorupie zamkniętemu. Ku zielonopalcemu rabowi. Nałapała deszczu w złączone dłonie, usta przepłukała. Wystawiła twarz, czekając aż zimne krople zmyją pot, znużenie i niepokój; aż wychłodzą uczucia, aż sprawią, że ostygnie na ile ostygnąć potrafiła. Czekała aż odejdą.

I dopiero potem podeszła, stanę trochę z boku, trochę za jego plecami. Biodrem oparła się o ścianę, splotła na piersi ramiona, głowę w bok przechyliła i zastygła tak w jakimś namyśle nieruchomym.

- Cień za tobą był, starcze - odezwała się po chwili głosem od dymu zachrypniętym, zrujnowanym jak trafione uderzeniem pioruna drzewo, tak cichym, że ledwie było ją przez deszcz i wiatr słychać. - Mglisty. Drżący. Jak powietrze nad płomieniami. Gesty twoje powtarzał. Nie. - Zaprzeczyła samej sobie natychmiast. Charknęła, splunęła pylistą plwociną w pobliską kałużę. Oblizała usta, zapatrzyła się w zalaną ulewą osadę. - Odczyniał razem z tobą, w tym samym serca uderzeniu. Jakby po drugiej stronie rytuał sam jakiś odprawiał. Świadomość miałeś?

Mruknął nad misą siedząc. Palce zastygły w rubinowej, gęstej masie.

- Widziałaś. - Nie wydawał się być zaskoczonym. - Czułem go i przepływ aytheru natężony. - Nie dodał, że ręce mu z bólu wykrzywiał.

- Widziałam i wcześniej. Nad Baktygula ciałem. Podobne cienie. I czułam podobny strach. - Zrobiła dwa kroki, kucnęła bliżej niego. Cicha była, ostrożnie bose stopy na ziemi stawiała. Tylko szelest skórzanego, obszytego futrami ubrania, matowy klekot kościanych i drewnianych ozdób. - Otoka może węzły między nami i cieniem zadzierzgnąć. Tak mocno, że się podusimy. Nie wezmę tego na siebie dopóki się nie upewnię. - Błysnęła ku niemu ciemnym spojrzeniem, wzrok ciężki wbiła.

Spojrzał w jej oczy. Czarne jak noc. Błyszczące jak krucze pióra

- A bo to wyjście jakie masz? - spytał, wiedząc, że wyjścia już nie ma. - Ktoś nas bacznie obserwuje. Stamtąd. - Zrobił gest ręką rozchlapując gęstą farbę. - Chcesz… - Westchnął. - Czego chcesz, Wrono?

Nie odsunęła się, choć rozchlapana gurguna prysnęła jej na stopy i osiadła szkarłatnymi drobinami na spodniach. Zgarnęła jedną z ich nim deszcz ją rozmył, oblizała opuszek palca.

- Okulo chcę. Nim wiatr zawieje, Otoka nas porwie a twoje ręce nie barwiczką będą spływały, ale ciepłą juchą.

Wzdrygnął się stracharz. Nie wiedzieć, czy z powodu chłodnego wiatru, czy na słowa dziewki.

- I TY mnie zamierzasz indagować? - stwierdził bardziej niż spytał, czoło potarł, krwawy ślad na nim zostawiając. - Dlaczego miałbym ci ufać krucza córko? - Wystrzelił palec w pierś Rune, gdzie dwa serca biły.

- A dlaczego miałabym TOBIE ufać, starcze? - warknęła, szarpiąc za jego rękaw i odsłaniając pokryte guzami przedramię, stracharskie znamię, które go znaczyło. - To za tobą cienie tańczą. Swoim życiem szafuj, na moje pluj, wnętrzności Baktygula nas łączą, wiedziałam w jaką rzekę wchodzę. - Nachyliła się bliżej niego, że niemal twarz twarz i w nos nos się znajdowali. - Ale nie dopuszczę byś Haruka w ciemne mieszał. Nie dam swojego ukrzywdzić - wysyczała ze śmiertelnym przekonaniem, sapnęła, wykrzywiła usta. Dodała spokojniej: - Komu zaufasz zresztą? Bo komuś zaufać musisz. Kamieniowi, który brudzić rąk nie chciał? Mykes co podglądała, bo ci nie ufają? Rabowi, co go nawet z nami nie było i do naczelnika należy? - sarknęła. - Ostrzegło cię któreś przed cieniem? Czy chcesz czy nie, jesteś bardziej jak ja, timoryto, niż oni.

Trójoki wlepiał w nią wzrok bezwstydnie. Była młoda. Była porywcza. Była też w tym wszystkim jakaś tajemnicza. I gdy już mu się zdawało, że ją rozgryzł w końcu to zaskakiwała go ponownie. Zwalniała, przyspieszała, gubiła rytm. Nie potrafil dotrzymać jej kroku. Zupełnie jakby - nie jakby - napędzały ją dwa serca, które biją w różnym tempie. Czy jej ufał? Nie. Lecz perspektywa oddania się w jej ręce wprawiała go w ekscytację. Nie taką jaką dałoby mu rozcięcie jej żeber, ale...

- Jestem bardziej jak ty niż oni - powtórzył. - Przygotuj składniki Wrono. Do świtu coraz mniej czasu.

- Przygotuję - potwierdziła krótko.

Odsunęła się od niego gwałtownie, ostrym ruchem, jakby od ognia odskakiwała. Zerwała na równe nogi, popatrzyła z wysoka. Wydawało się, że coś powie, ale zmilczała słowa, skinęła mu głową i śmignęła w deszcz, zniknęła za szarą zasłoną, pobiegła do gniazda, gdzie sobie gniazdo uwiła.
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."
obce jest offline