Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-11-2021, 20:29   #1
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
[WFRP 2ed.] Żądza pieniądza



“Biznes jest biznes.”
Nieoficjalne motto Marienburga


15. Sigmarzeit 2524 KI
Marienburg


Zima odchodziła w zapomnienie. Ustępowały mroźne wiatry znad Norsci, topniejące zaspy zamieniały drogi w błotniste breje, odwilże pompowały w Reik coraz więcej wody. Marienburskie wały przeciwpowodziowe, śluzy i wzmacniane kanały wstrzymywały wzbierający poziom rzeki, grożący podtopieniem miasta. Kunszt inżynieryjny zapobiegał tragedii, którą zwiastował żywioł... Nie licząc Płaszczek, ale kto by się przejmował Płaszczkami? Slumsy nad slumsy, okalające północne rubieże miasta, wrzód na marienburskim tyłku i cierń w oku mieszkańców przylegających doń bogatszych dzielnic. Płaszczki nazwę swą brały nie tylko od podstawy diety tutejszych, ale i ze swego nizinnego położenia, przez które podtapiane były regularnie. Ot, uroki życia w dzielnicy biedoty, opierającej się gentryfikacji i zapomnianej przez filantropów.

Co innego Guilderveld! Guldeny były życiodajną krwią Marienburga, pompowaną weń przez licznych kupców, biznesmenów i przedsiębiorców, a Guilderveld było ich domeną i stolicą. Eleganckie kamienice, rzemieślnicze warsztaty, kupieckie biura, schludne alejki, czyste kanały, parki, place, zajazdy i lokale. Dzielnicy może i brakowało do przepychu Złotego Kopca, czy elegancji Elfiego Kwartału, ale jej względna młodość i kupieckie interesy skutecznie utrzymywały Guilderveld na wygodnej pozycji terytorium szeroko rozumianej klasy średniej.

“Bażant” był często odwiedzanym lokalem, cieszącym się popularnością wśród mieszkańców Guilderveldu. Ulokowany w trzypiętrowej kamienicy był zarówno tawerną, zajazdem i miejscem spotkań. Najnowsza inwestycja Gabriela Vissera, odrestaurowana i jeszcze pachnąca nowością, przynosiła kupcowi zyski i cieszyła swych gości. Czy to wymyślnymi daniami mistrza kuchni, czy występami trup aktorskich, czy też piwnicznym hazardem. Tyle że im nie było dane kosztować tychże atrakcji.

Wciśnięci w magazyn, czekali na gospodarza i pryncypała. “Bażant”, wciśnięty nad jedną z jakże licznych wodnych arterii, mógł poszczycić się tym, że do jego składu szło wpłynąć wprost z kanału, jak zresztą stawili się na wezwanie. Wiedzieli lepiej. Ze zleceniami, na które byli najmowani, nikt o zdrowych zmysłach i żyłce przedsiębiorcy otwarcie się nie afiszował. Siedzieli więc i czekali, przy akompaniamencie pluskającej wody i przytłumionej muzyki gdzieś z sali głównej. Gabriel nie kazał na siebie długo czekać. Wszak czas to pieniądz.

Gabriel Visser, wschodząca gwiazda kupieckiego świata Marienburga, był mężczyzną w sile wieku. Czarne włosy przylizane do tyłu pomadą, elegancka koszula o bufiastych rękawach wedle najnowszej mody, bryczesy i pantofle wypolerowane na błysk. Bystre spojrzenie, haczykowaty nos i upierścienione palce. Człowiek interesu, zasiadający w komitecie Guilderveldu i Burgerhofie, niższej izbie Stadsraadu. Zaiste wschodząca gwiazda, chociaż w co poniektórych kręgach szeptano o jego spadających akcjach z racji małżeństwa z Amalią de Witt - czarną wdową, trzymającą w ryzach lwią część półświatka i cieszącą się złą sławą, z racji skróconego żywotu jej dotychczasowych małżonków.

- No - Gabriel klasnął w dlonie, sadowiąc się na skrzynce - nie ma co mitrężyć, panowie. Jest dla was robota. Szybka i prosta. Jeden z moich kolegów, Hannes Hartmann, najął na swą służbę niejakiego Profesora, geniusza alchemii i naukowca. Wspaniały człowiek, uczony i ułożony, tylko że...

Visser załamał teatralnie ręce, ze smutnym wyrazem twarzy.

- Nie po drodze nam. Jego receptury i ekspertyza niestety stanowią zagrożenie dla moich interesów w ramach handlu substancjami rekreacyjnymi - puścił oko, jakby zdradził im wielką tajemnicę. - Moi przyjaciele poinformowali mnie, że Profesor obecnie melinuje się w faktorii Hartmanna pod miastem, modernizując osprzętowanie i proces twórczy.

- Mamy go namówić na zmianę pracodawcy? - Zapytał Bernolt.

- O, to by było świetne! - Oznajmił Gabriel. - Ale zadowolę się jego... zniknięciem.

- Znaczy się zajebać Profesora - odezwał się Korin. - Rzeczywiście prosta robota.

- Ma zniknąć - przytaknął Visser - ale to nie wszystko. Profesor ma w swoim posiadaniu papiery, na których nam zależy. Trzyma je podobno w jakiejś dziwnej skrzyneczce z ciemnego drewna, podobno nieludzkiej roboty, bo dziwnie się ją otwiera. Ale tym się nie frasujcie.

- Dostarczyć skrzynkę i papiery - upewnił się khazad Kasztaniak. - Profesora się pozbyć, albo dostarczyć w całości, tak?

- Tak, właśnie tak. Tylko nie tutaj, panowie. W jednym z moich magazynów na Tragarskim Wale będą czekać na was moi ludzie z zapłatą. Oni przejmą pakunek i mi go dostarczą. Pytania?

Zgromadzeni spojrzeli po sobie. Korin Bielau, tudzież Szczur. Bernolt Dorr. Khazad Kasztaniak. Vimitr Igorowicz Kulikow, milczący dotąd Kislevita. Magnus z domieszką norsmeńskiej krwi, rudy Rocco i chudy Norbert. Pytań nie mieli. Gabriel Visser był solidnym pryncypałem, wyłożył im wszystko zwięźle i przejrzyście. Pożegnali się i władowali do łodzi.


***


Rejs poza mury miejskie i w górę Reiku nie trwał długo. Minęli strażnice i podgrodzie w spokoju, oddychając głęboko wiosennym powietrzem i oddalając się od miejskiego zgiełku, wszechobecnego w Marienburgu. Cisza przerywana była jedynie uderzeniami wioseł, pluskiem wody, śpiewem ptaków i cykaniem świerszczy. Dopiero gdy cienie zaczęły się już wydłużać, odbili na bok z głównego nurtu i skryli łódź w gęstych szuwarach. Resztę drogi musieli już przebyć na piechotę.

Do faktorii dotarli nieniepokojeni, przedzierając się przez liczne chaszcze i podmokłą glebę. Ostatek drogi prewencyjnie pokonali, przemykając się między naturalnymi osłonami w postaci głazów, drzew i krzaków. Przycupnęli paręnaście kroków w cieniach, zerkając na zbity z desek budynek. Prosty i dwupiętrowy, ze spiczastym dachem - faktoria jakich wiele. W obrębie światła rzucanego przez zawieszone latarnie widzieli przechadzających się wte i wewte zbrojnych. Dwóch spacerowało, dyskutując o czymś zawzięcie. Kolejnych dwóch siedziało na wywleczonych na zewnątrz taboretach, grając w kości. Nieco dalej był kolejny, odlewający się do rzeki.

Przez uchylone okna i rozwarte okiennice dostrzegali też sylwetki w środku budynku, ale nie sposób było zliczyć, ilu ich tak naprawdę tam było. Z orężem w dłoniach spojrzeli po sobie. Front był dobrze obstawiony, jak należało się spodziewać. Mogli też przemknąć się między cieniami ku, jak miarkowali, tylnim drzwiom. Mogli też... Cóż, możliwości mieli parę.

Bez wątpienia jednak krew miała za niedługo wyrwać się z żył, jakkolwiek by nie zadziałali.


_______________________________

Powodzenia i miłej zabawy!
 

Ostatnio edytowane przez Aro : 23-11-2021 o 20:47.
Aro jest offline