Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-11-2021, 22:59   #55
Ribaldo
Bradiaga Mamidlany
 
Ribaldo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ribaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputację


"Niszczycie życie - grzmią heretycy. Powiadam wam, przelana krew ofiarna to moc świetlista, która osusza grzeszne bagna dusz naszych. Każda jej kropla, to kolejny słoneczny świt nad widnokręgiem. W niej jeno wybawienie nasze."
słowa pontifeksa Behruza w czasie Pharmakoi Wielkich



Cienie długie i smoliste pląsały po ścianach koliby. Kołysząc się i drgając w takt trzasku drwa, co się w trzech niewielkich ogniskach paliły. Chybotały się one i skrzyły nerwowo, jakby doczekać się już nie mogły tego, co rychło nadejść miało. Li chyba tylk one taką niecierpliwościa pałały, bo każden inszy kum, na wieczornicę wolałby się udać, niźli na Otokę, co krwią ludzką ociekać będzie.

Haruk zawczasu drwa w trzy niewielkie stosy ułożył. Otoka znana mu dobrze była, wszak nie raz się na łowy z Minarem i innymi mężami wyprawiał. Tędy wiedział shyta, jak i co przygotować, by roboty innym oszczędzić.

Trzy niewielkie stosy, co w palenisku, kędy zawżdy watra płonie, trójcę bogów po niebiosach wędrujących miały symbolizować. Tym samym zaś znakiem dla wszystkich widocznym, że opieka i błogosławieństwo bóstw nad łowami zapewnione będą. Tędy, czy to za dnia, czy to w noc ciemną myśliwi zdobycz najdą i łacno ją pochwycą.

Tundurmę takoż Haruk we koło rozsypał, by ten święty pył, co aytheru mnogość w sobie zawiera, wianem ochronnym wszyćkich otoczył. Ów krąg też punkt stanowił, kędy się ayther zabiera i znak, aby Pan Pustki łaskawym okiem na swych wiernych wejrzał. Jak bowiem mawiają noktambuliści, tundurmowy pierścień taką mocą jaśnieje, że z niebios go widać i w każdym ze światów blask on daje.

Na Haruka też powinność spadła, by trybut przygotować. Jako shyta nieczuły się stał na wszelkie łzy babskie i lamenty dziecięce.

On to do chaty Nany się udał. Mówić nic nie musiał, bo kędy tylko próg przekroczył, siostra Iraklego, satrapy całego regionu, w krzyk i histerię wpadła. Głos ten piskliwy, ból do granic możliwości wypełniał i rozpaczliwie o pomoc i zmiłowanie prosił.
Urwał się ten lament równie nagle, jak się pojawił. Harukowi nawet powieka nie drgnęła, kędy błyskawicznym ciosem w szyję, Nanę przytomności pozbawił.
Ciekawscy kumowie, co przez lufciki na plac poglądali, ujrzeli jak shyta idzie krokiem pewnym ku kolibie. Na lewym ramieniu nietomną Nanę niósł, a w prawej ręce niemowlę w bety zawinięte, do piersi tulił.

Szloch się cichy ze wszystkich matycznych gardeł dobył, a chwilę po nim szorstkie męskie upomnienie, które niemal w każdej chacie tak samo brzmiało.
- Cichaj gupia. We krwi nasze wybawienie.




W kącie ciemnym oboje stanęli. Taka już stracharska natura, że się przed oczyma ciekawskiemi kryje. Wroniec przyklękła, jak to w zwyczaju miała i nastroszyła się niczem ptaszysko przez deszcz przemoczone. Jeno starzec widział, jak wprawnym ruchem qurboca tłustego rozkroiła. Żertwy błagalne przytem do bogów prastarych i z historii przez Kabalarzy wymazanych, szeptem wznosiła.

Kędy palce jej kościstej dłoni we wciąż parujących wnętrznościach się zanurzyły, ujrzał Animur jak kącik wronich ust unosi się z lekka. Każden stracharz jednaki, rzec by się kciało. Upodobanie we krwi i śmierci w duszę ma wpisane.

- Zamknij powieki, starcze - wyszeptała dysząc mu wprost do ucha.

Słowa nie wyrzekł, jeno lodowate spojrzenie jej posłał i powietrze z ciężki westchnięciem przez nos wypuścił.




Jucha jeszcze ciepła po powieka mu wąskim strumyczkiem spłynęła. Chude palce Wrony krwią go także na skroniach pomazały, czole, dłoniach obu i miejscu, gdzie serce bije.
Wnet ciepło przez całe ciało przeszło, wypełniając tak samo mięśnie, jak i kości do samego szpiku. Szum daleki w uszach mu zagrał. Znał stracharze ten szmer i szelest głęboki i pośród fałd wszechświata ukryty. Każdem razem, kędy implementacji dokonywał, abo inszych stracharskich praktyk, słyszał ten sfer śpiew straszliwy.

Tem razem w dźwiękach tak znajomych, jakiś prastary rytm się krył. Dudnienie zamierzchłe, pośród jednolitego pomruku aytheru i szemrania bytów niematerialnych, ukryte zmyślnie. Wybrzmiewało ono wraz ze sfer świergotem i niepokojące struny w sercu poruszało, niczem ribaldo zręczny.

Wroniec także coś szeptała i mamrotała pod nosem. Głos jej choć bliski, niezrozumiałym się jawił, jakby dziołcha w obcej mowie coś gadała. Przytem wszystkie jej palce po całym jego ciele wędrowały, jakby łaskotki wybrać mu chciała. Wprzódy głowę mu obmacała i pod opuszkami jęła rysować się mapa, guzów wszelkich i blizn, jakimi czerep miał poznaczony.
Kędy kciukami mu powieki zakryła i słowa dźwięczne z ust jej popłynęła, dreszcz go przebiegł i mrowienie nieprzyjemne na karku odczuł, jakby wiatr mroźny go owiał z siła wielką.
Jeźliby okoliczności insze tego macania były, pewnikiem radość ogromną wiekowemu ciału, by przyniosły. Teraz z każdym kolejnym muśnięciem, z każdą pieszczotą nieumyślną, każdym skóry zetknięciem, coraz większy niepokój w jego duszy rósł.

Czy nie na za wiele pozwolił tej młódce?

Przyodziany był należycie do torukowej słoty, a zdało mu się, że naguśki przed nią stoi i bezbronny. W całym swem życiu długim, jeno matka z taką dociekliwością i gorliwością mu się przyglądała.

W całym tym obcowaniu wzajemnym, czaiło się coś bezwstydnego, zakazanego i obscenicznego. Kto wszak zrozumiałby i pojął ich obmierzłe, we krwi utytłane, pieszczoty i umizgi?

Nijak wyjaśnić by nie zdołał, czemuż to młodka w wronie pióra przyodziana, pocałunek na jego czole, co krwią umazana było, składa. Jak się przed kumami usprawiedliwić, że językiem ona tę juchę zlizuje i z nieukrywaną rozkoszą smakuje?

Słów jemu, a cierpliwości im nie starczy, by to pojąć i rozgrzeszyć.

Mrok na szczęście ich grubym płaszczem okrywał i wszyćko, co się w kącie koliby wydarzyło, jeno im znane pozostanie.




Stanęli wszyscy kołem. Trzy stosy pomiędzy nimi z wolno się tliły, blask słabowity dając, co ledwo z mroku ich twarze wydobywał. Wichry torukowe zawodziły upiornie, a deszczowe pęta bez ustanku ziemię chlastały, jak pan raba niepokornego.
Aaron strunami vandelu szarpnął i wiatr wnet zagłuszył. Ledwo dwa takty zagrać zdołał, a już Wroniec w tamburyn biła. Palce jej membrane delikatnie muskały, a dźwięk któren kolibę wypełniał grzmiał, jakoby stado koni gnało. Dłoń elbena w mig niżej na gryfie zjechała i gdy po raz kolejny w struny uderzył, akordy wygrywane siły i wyrazistości nabrały, niczym ciepłe powiewy, co Hajot zapowiadają. Ayther, co wewnątrz kręgu się zbierał, falować zaczął na podobieństwo powietrza rozgrzanego, co się nad ogniskiem unosi.

Animur krok ku palenisku watry zrobił, przytem ręce swe szeroko rozłożył i głowę ku górze wniósł. Ust otworzyć nie zdołała, bo Haruk go w tem ubiegł. Przepotężny ryk się z jego piersi dobył i w całym siole, aż się wszystko zatrzęsło. Skowycie tym zaklęta siła wielka i duch zdobyczy wszystkich, które z ręki shyty padły. Wołały one poprzez światy znak dając, że oto wielki łowczy znowuż na łów rusza. Z ust harukowych, szeroko rozwartych jęki zwierząt konających się wydobywały na poły z krzykami tropicieli wymieszane. Prastary one psalm łowiecki tworzyły, któren perfekcyjnie wpłatały się tak dźwięki vandelu, jak i rytm przez tamburyn wygrywany.

Płuca Haruk miał mocarne i ryk jego nie ustawał i zdało się, że trwać on może wiecznie. Każden jednak swoją wytrzymałość i granice ma. Kędy głos jego cichł i ostatnie hausty ze swych trzewi wyrzucał, z zewnątrz wrzask innego łowcy dobiegł. Nie szło rozpoznać, czyj to głos. Czy to Yaghnyl, brat Haruka go wspomóc postanowił? Czy też inszy mąż, co obojętny na taki zew bojowy, pozostać nie mógł?
Ktokolwiek pierwszy z nich by nie był, już wkrótce każden chłop, co w osadzie był do chóru się dołączył. I niósł się chorał łowiecki i grzmiały jego echa pośród borów i światów ościennych.


- Kędy jasny blask cię opuści - zaintonował Animur kantyk kabalarski, co zwyczajowo w czasie Otoki i inszych ofiar krwią spływających jest śpiewany.
- W Pustkę wrzeszcz z całych sił - do śpiewu dołączyły się reszta, co w kolibie stała.

- Krzycz, aż płuca ogniem zapłoną
Jękiem światu znać daj, żeś jest
W nicości otucha twa

W Pustkę wrzeszcz z całych sił - zawtórowała gromada cała, by modlitwa w bezkresne kaytulowe otchłanie popłynęła.

- Wypełniam Pustkę sobą
Nie jestem sam - kontynuował modły, stary stracharz.

- Każdym oddechem, każdym wdechem
Kawałek po kawałku, rozlewam się w niej
Smakuje gorzko, słodycz mą
Spełnione nienasycenie

Wdech i wydech i z powrotem
Wydech i wdech i znowu
Pełniejszym się staje

Przy tych słowach rozpoczął Animur wraz z innymi krążyć wokół paleniska watry, gdzie trzy stosy się tliły. Za każdym razem, gdy pełne koło obszedł pokłon pustce, co w środku watry ziała, oddawał. Gdy się podnosił garść tundurmy w płomienie sypał i wonność zniewalająca zmysły, pośród zebranych się rozchodziła. Szmer Aeynechen w ich zwoje mózgowe wnikał i ciepłym rozleniwieniem we wszystkie członki się rozlewał.

Tamburyn wtórował im w każdym kroku. Vandelu melodyjne dźwięki niosły słowa modlitwy na aytherowej osnowie, by poprzez fałdy światów, niosła się ona ku temu, którego czcili i wzywali.

- Pustka wypełnia mnie
Nigdy nie będę pełny
Krzyczę - nie jestem sam

Kaytul ze mną i we mnie!

- Kaytul z nami i w nas! - zagrzmiała wspólnym głosem gromada

Stracharz zatrzymał się i spojrzał na wątłe płomienie trzech stosów i popiołową nicość pomiędzy nimi. Po jego lewicy stanął Haruk, a Wrona po prawicy. Shyta w otwartych dłoniach trzymał rytualny nóż. Stracharka w ramionach trzymała śpiące niemowlę. Dziecię otumanione tundurmy wonią odpłynęło duchem do Aeynechen, gdzie nie ma bólu, ni strachu.

Kostropata dłoń zacisnęła się na drewnianej rękojeści. Stalowy chłód przeciął bladą szyjkę. Równiusieńka rozpadlina w dziecięcej cielesności w mgnieniu oka wypełniła się bulgoczącą krwistą lawą, która jęła obficie spływać po pomarszczonych dłoniach starca. Nie drżały one, ani nawet się nie zatrzęsły. Perfekcyjna wprawa stracharza i chłód bijący od każdego jego ruchu, większą grozę budził, niźli rozwarte niemowlęce usta, przez które dusza jego maleńka ku Teynechen popłynęła.

Wrona misę ozdobną z czaszki lewanthusa uczyniona nadstawiła. MIsterne zdobienia tak jej wewnętrzne, jaki i zewnętrzne ścianki pokrywały. Moc aytheru, co we krwi się kryje, miały one wzmacniać. Gdy czara się wypełniła podała ją dziołcha starcowi, któren jako pierwszy krwawy toast wzniósł. Haruk dłonie wyciągnął swe, by jako następny z misy upić. Dokonawszy tego miskę podał stracharce. Oczy mu przy tym migotały, jakby jej bukiet kwiatów polnych wręczał, by w łaski jej wkraść się chciał.

Krwawy toast spełnił tak i guślarz, jak i mykeska, co z klanu przez kobiety rządzonego pochodziła. Jeno elben od obowiązku się uchylił.

Nikt na to uwagi nie zwrócił, gdyż Haruk już matkę niemowlęcia w rękach trzymał. Z woli Animura ofiara Otoki obfitością wielgą krwi spłynąć tego wieczoru miała.

I znowuż perfekcyjnym cięciem stracharz szyję ludzką rozpłatał. Nietomna Nana cichy jeno jęk z siebie wydała i już nieprzebrane strumienie rubinowe po dłoniach Animura do czary spłynęły. Krwi mnogość nieprzebrana z truchła kobiety wypływała, aż Rune musiała po kolejną czarę sięgnąć. Kiedy ta się napełniła, wziął ją Haruk, by kumom zanieść, coby i oni mogli rytualny toast wznieść i bym moc Otoki i w nich była.

W tym czasie Animur dłonią kostropatą w krwi ludzkiej skąpaną, twarz każdemu naznaczył.

Kędy każdy kum, co w Rubieżanach mieszkał usta we krwi trybutowej zamoczył, stanął Haruk na środku placu i powietrza mroźnego w płuca swe zaczerpnął. Stał samotnie pośrodku osady, a rwące deszczu strumienie spływały po całym jego ciele. Wzniósł shyta dłonie swe ku niebiosom płaczącym i zaryczał, niczym jurny buhaj, co spełnienia żąda.

Błysk strzelisty rozdarł okryty mrokiem świat na dwoje, jakby sam Pan Pustki znakiem tym łowy rozpoczął.




Dogasły trzy stosy, co w kolibie się tliły. Noc już w pełni rozkwitła i gromada w końcu do snu się kładła. Jeno myśliwi, których Kaytul powołał, do drogi się sposobili. Haruk już przy opłotach osady stał. Dwa psy, czarne niczem bagno najgłębsze, u jego stóp warowały. Za plecami jego gymrok o ślepiach rubinowych stał i pyskiem w kły ostre uzbrojonym z nudów w rozmokłej ziemi rył. Poklepał go shyta po szerokim karku i cierpliwie czekał, aż reszta myśliwych do niego dołączy.
 
__________________
I never sleep, cause sleep is the cousin of death

Ostatnio edytowane przez Ribaldo : 24-11-2021 o 20:17.
Ribaldo jest offline