Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-11-2021, 11:12   #88
Caleb
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Kiedy wszyscy opuścili sklep, morze płomieni w centrum miasteczka zamieniło się w rozniecane wiatrem pogorzelisko. Resztki magazynu pulsowały syczącym żarem i znaczyły okolicę pasmami rzednącego dymu. Najbliższe otoczenie nie było zatem już tak mocno rozświetlone, a to zdecydowanie służyło Huwowi, Robin i Owenowi.
Jednocześnie uwolniona ze spalonych totemów magia nadal była obecna gdzieś w okolicy. Tajemna moc zdawała się wisieć nad głowami uciekinierów niczym demoklesowski miecz. Po drodze towarzyszyły im kolejne dziwności: powietrze miało magnetyczny posmak, a między budynkami przeskakiwały kolorowe skry. Wszystkiemu towarzyszyło zaś niknące, lecz wciąż słyszalne wycie, które Carmichell słyszała już wcześniej w sklepie.
Elijah czekał tam, gdzie zostawił go Lwyd. Młody mężczyzna wyglądał na niemal sparaliżowanego, także wtedy, gdy Foxy podbiegła do niego i obwąchała z każdej strony. Był blady jak ściana i nie skomentował nawet obecności behawiorystki oraz policjanta. Czy przeraziła go brutalność Lwyda wobec oponenta na placu lub zobaczył niematerialną osobliwość – trudno było to ocenić. Nikt zresztą nie poruszał specjalnie tego tematu, bowiem dyskretne opuszczenie Aberdar pozostawało teraz nadrzędnym celem.
Sytuacja, najoględniej mówiąc, nie wyglądała zbyt dobrze. Gdziekolwiek wszyscy się nie kierowali, zaraz zmuszeni byli zawracać. Część napastników zmierzyła do centrum, wiedziona odgłosem wystrzału z pistoletu Huwa. Inni jednak patrolowali pozostałe ulice. I choć w miasteczku nie brakowało rozmaitych zakamarków, to prędzej czy później grupa musiała wyjść na jedną z ulic, aby zbliżyć się do któregoś z zaparkowanych samochodów: jeepa lub auta Owena.
Za każdym razem natrafiali jednak na krążące w mrokach sylwetki. Wyglądało na to, że w Aberdar było więcej wrogich sił niż pierwotnie sądzili. Nawet gdyby cichcem pozbyć się jednego lub dwóch osobników, wciąż zostawała kwestia dyskretnego opuszczenia ruin. Inna strategia, czyli wywalczenie sobie drogi powrotnej, była praktycznie niewykonalna.
Problem wkrótce sam znalazł rozwiązanie. Stało się to, kiedy po jakimś czasie błądzenia cała grupa znalazła kryjówkę w miejskiej pralni. Był to prosty, kwadratowy budynek, leżący nieco na obrzeżach miasteczka. Wszyscy zebrali się wewnątrz, tuż przy pokrytych korozją bębnach i omawiali cichaczem kolejny krok. Nagle ze wszystkich stron miasta usłyszeli pokrzykiwania oraz gwizdy. Głosy docierały do grupki w zniekształcony sposób, więc początkowo można było wziąć to za alarm. Potrzebowali paru dłuższych chwil, aby zorientować się, że w nawoływaniach była mowa o czymś zgoła innym – odwrocie.
Rzeczywiście, nie minął kwadrans, jak z okolicy zaczęły znikać patrole, a gdzieś z oddali dało się usłyszeć ryk uruchamianych silników. Kolejne kilkanaście minut później Aberdar zaczęło tonąć w ciszy. Z jakiegoś powodu całe oblężenie zostało nagle przerwane, a miasteczko na powrót stawało się kompletnie opustoszałe.
Nie mogli zignorować takiej okazji. Czym prędzej ruszyli do swoich pojazdów. Droga powrotna przez wąwóz zapewniała dyskrecję, toteż była więcej niż oczywistym wyborem. Już kilka chwil później sunęli dwoma autami, uciekając najpierw między ruderami, a zaraz przez pogrążone w mrokach nocy bezdroża. Jedynie odległy poblask za ich plecami przypominał o niedawnych wydarzeniach, lecz wkrótce i on stał się jaśniejącym punktem na odległym horyzoncie.


Wjechali na niewielką polankę pośrodku niczego. Wokół panował absolutny spokój, przerywany jedynie buczeniem górskiego wiatru, który przetaczał się czasem po okolicy. Powietrze było rześkie i dawało namiastkę ukojenia.
– Chyba wiem co knują – przerwał dotychczasowe milczenie Elijah, choć głos nadal mu się łamał. – Major wspominał, że ekipa Pieńka planuje coś większego… Spalenie magazynu chyba wymusiło na nich przyspieszenie kilku planów.
Owen w tym czasie wyciągnął skądś zgiętą w trzech miejscach wykałaczkę i włożył ją sobie do ust. Mężczyzna otaksował Elijaha i zakręcił drewienkiem w żółtych od tytoniu zębach. Po całym tym natłoku emocji zdawał się być w tej chwili zaskakująco spokojny.
– Moment. Chwila. Po pierwsze nawet do końca nie wiem kim jesteś, a tym bardziej nie mam pojęcia co to za major. Co chcesz właściwie powiedzieć, młody?
– Że powinniśmy wracać na Maddox i zdać raport. A potem zakończyć to wszystko.
Gryffith spojrzał po reszcie swoich towarzyszy.
– Jeśli dotąd nie rozgryźliście co się ma właściwie stać, to nie zrobicie tego na poczekaniu. Tymczasem nikt tutaj z nas przez ostatnie dni nie próżnował. Jeden dzień nas nie zbawi. Skoro mamy iść na całość, warto abyśmy zakończyli swoje sprawy.
Addington milczał, ale nie wyglądał na przekonanego. Tymczasem Owen wziął się pod boki i zerknął pytająco po zebranych.
– To już decyzja każdego z osobna. Po pierwsze, ktoś niedawno uświadomił mi, że nocna wędrówka po górach nie jest najlepszym pomysłem – poświęcił spojrzenie Robin, która doznała nieodpartego wrażenia, że przez chwilę się uśmiechnął. – Na moje to najpierw powinniśmy wrócić do siebie i wszystko przygotować. Na Maddox możemy spotkać się jutro.
– O ile nie będzie za późno – mruknął Elijah, również spoglądając na Huwa i Robin.
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 25-11-2021 o 13:31.
Caleb jest offline