Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-11-2021, 03:49   #6
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Romantyczne spacery przy świetle Morrslieba były szałem wśród możnych i mieszkańców bogatych dzielnic - jeden z przywilejów, jakimi mogli się cieszyć. Spokojne okolice i bezpieczeństwo zapewniane przez służby porządkowe sprzyjały takim hobbystycznym przechadzkom czy to dla zdrowia, czy dla randkowania. Podmokły teren wokół faktorii Hartmanna na takie eskapady nadawał się słabo, a jeszcze mniej na piknikowanie. Tyle że oni, zgraja Vissera, nie byli z pierwszej łapanki i co to było dla nich, przesiedzieć po ciemnicy poza marienburską kolebką cywilizacji.

Większość rozsiadła się po kryjówce spowitej cieniami, gdy Korin i Rocco ruszyli na przeszpiegi. Przyświecał im Morrslieb i gwiazdy, a uskakujące przed lekko stawianymi butami żaby dopingowały ich rechotem. Ruszyli w prawo, przemykając wśród krzaków, cierni i krzewów, trzymając się i osłaniając zwartą ciemnością. Na lewo była rzeka i szuwary, tam nie szło by się przekraść bez wejścia w krąg światła. Okrążyli faktorię na spokojnie, niespiesznie, zerkając co i rusz w stronę snujących się wartowników.

Duet obszedł budynek, skrzętnie notując w myślach możliwe punkty wejścia/wyjścia i wypatrując dogodnych ścieżek do późniejszego podejścia. Rocco podczas mało romantycznego spaceru wlazł w kałużę i musiał nastąpić na wolno kontaktującą ropuchę, bo zachwiał się i zaklął pod nosem. Korin utrzymał kompana w pionie, ale kątem oka wyłapał ruch pod faktorią.

- Merde - Rocco zaklął po raz kolejny.

Wóz wjechał leniwie pod sam budynek, a wartownicy ożywili się na przybycie - jak miarkowali skryci po chaszczach ludzie Vissera - swych druhów. Zaraz zaczęli się witać i przekrzykiwać, klepać po plecach i dzielić gorzałką. Tyle że nowoprzybyłych do faktorii najwyraźniej sprowadziły interesy, bo zaraz frontowe drzwi rozwarto na oścież i wyległa reszta bandy. Korin i Rocco kąt obserwacji mieli mierny, ale ich towarzysze oglądali zajście uważnie, a gdy między środkiem budynku, a wozem zaczęły krążyć skrzynie i pakunki, brwi poszły ku górze.

- To oni te specyfiki wozem dowożą? - Zaciekawił się Vimitr. - Toż łodzią prędzej i bezpieczniej.

- Ale Hartmann ma swych ludzi w Czapach - oznajmił Norbert.

- A co mniej legalne i cenniejsze, to pewnie pochowane mają - dodał Bernolt. - I więcej na wozie upchają.

Pokiwali głowami między sobą. Lądem ryzyko może i wzrastało, ale widocznie tak narkotykowy przerzut kwitł. Z zyskami i profitem, jaki czerpał zeń Hartmann nie szło polemizować. Kupiec należał do tych możniejszych kupców, z zapędami politycznymi. I, co ważniejsze, z narzędziami oraz majątkiem pozwalającymi takie zapędy wprowadzać w życie. Trzask lejców wyrwał ich z zamyśleń. Załadowany po brzegi wóz zaczął wytaczać się powoli błotnistym podjazdem, a początkowy duet zmienił się w kwintet. Cierpliwość opłaciła się visserowym. Korin i Rocco wrócili do reszty niedługo po tym.

- Mają tylne wejście - Korin rozpoczął sprawozdanie. - Zalegają tam jakieś skrzynie i palety, a wysoko jest lufcik jakiś. Tamtędy możemy się wślizgnąć.

- Zelżał i potencjalny opór - czknął Kasztaniak, czerwonym nosem wskazując odległy trakt, na którym zniknął wóz.

- Naliczyliśmy dotąd dziesięciu - oznajmił Bernolt. - Profesor pewnie siedzi gdzieś w środku, bo żaden nam nie pasował do opisu.

- A trzech odjechało - milczący dotąd Magnus zadudnił basowo. - Czyli siedem, tak? Po jednym na łebka. Bułka z masłem.

- O ile w środku nie ma jakiejś niespodzianki - Vimitr nie podzielał optymizmu Norsmena.

- Przekonamy się - Korin rzucił zdawkowo. - Poczekamy, aż się położą, jak uradziliśmy.

Plan przyklepany, sytuacja klarowna. Zostało tylko czekać i obserwować.


***



16. Sigmarzeit 2524 KI
Faktoria Hartmanna
Środek nocy


Sowie pohukiwania i żabie rechoty były jedynym urozmaiceniem długich, nudnych godzin spędzonych na nużącej obserwacji. Podejście mieli jednak nader rozsądne, bo mimo że rozbójnicy jak oni znani byli przede wszystkim z awanturniczych opowieści i nożowych robót, to była to jedynie jedna strona medalu. Drugą były właśnie szeroko pojęte manewry przygotowawcze - marny materiał na opowieści, acz oddzielały ulicznych amatorów od hardych profesjonalistów, często stanowiąc też różnicę między sukcesem, a porażką przedsięwzięcia. A że porażki w ich zawodzie często skutkowały śmiercią czy uszczerbkami na zdrowiu... Innymi słowy - “gdy się człowiek spieszy, to się diabeł cieszy”, jak mówiło kislevickie przysłowie.

- Znowu dziesięć - oznajmił Kasztaniak, sącząc gorzałkę. Kac minął, przegnał go rausz.

- Ale większość śpi - zauważył Korin, który w korze drzewa, podpatrzonym od ranaldowych kapłanów sposobem, żłobił kreski reprezentujące obstawę faktorii. - Plus Profesor.

Było, jak mówił. Faktoria ucichła zupełnie, a wartowników ubywało z każdą godziną. Początkowa piątka przeszła wpierw w czwórkę, później w dwójkę. Teraz był jedynie smarkacz, który wartę przejął nieco ponad godzinę temu. Przy początku obserwacji ruch wśród brygady Profesora jeszcze był - a to siku, a to kupę, a to fajkę zapalić - ale i on zmalał do zera. Został jedynie młodziak przy froncie, który wyciągnął długie nogi i wpatrywał się w gwieździste niebo.

- No, to ruszamy.

I ruszyli.


***



Korin i Rocco przemknęli się cichaczem na tyły budynku, wdzierając się przez lufcik tuż pod dachem. Rudy podsadził wpierw cyrkowca, który usiadł okrakiem w oknie, przytrzymując poziomą okiennicę jedną dłonią, a drugą wciągając towarzysza. Zasapali się nieco przy tym ekwilibrystycznym manewrze, ale wyszedł im zgrabnie. Korin przemknął susem na podstropową belkę, a później następną. Rocco brakowało cyrkowej płynności ruchów, ale hardy był z niego dachowiec i dzielnie parł w ślad za Szczurem.

Wnętrze faktorii spowite było w mroku, przebijanym jedynie dogasającym już paleniskiem. Ciemne kształty w dole chrapały donośnie i niektóre przewracały się z jednego boku na drugi, ale żaden z nich nie zdawał się być przytomny. Duet odczekał, aż oczy nieco bardziej przywykną do mroku. Ze swych miejsc pod sufitem widzieli śpiących zbrojnych, skupionych nieopodal paleniska na parterze. Lwią część pomieszczenia zajmowała dziwna maszyneria, której funkcja pozostawała jedynie w sferze domysłów.

Antresola oblekała trzy z czterech ścian budynku. Zawalona była biurkami i stołami, a rysujące się nań kształty przypominały alchemiczne przyrządy, moździerze i alembiki wszelkiej maści. Schody ginęły w cieniu po odległej stronie, na lewo od wejścia, a tuż pod lufcikiem, którym weszli do środka, było zabudowane pomieszczenie. Kąt uniemożliwiał bliższe zerknięcie, co to tam było, ale Korin był pewien, że to tam zapewne znajdą Profesora.

Pod samą antresolą dostrzegli skrawki worków, skrzynie i... Klapę. Faktoria widocznie miała i piwnicę, do której szło wejść jedynie ze środka. Korin złapał za drewniane złączenie i wychylił się nieco, uważniej lustrując gabinet Profesora. Kaganek w środku pomieszczenia tlił się jeszcze, tyle widział przez rybie pęcherze, ale widoczne mu sylwetki należały jedynie do umeblowania. Bez problemu mogli zeskoczyć wpierw na płaskie zadaszenie oficyny, a później obstawić drzwi z obu stron i wejść do środka, zwinąć papiery i przedstawić się Profesorowi.

Czy rzeczywiście miało być tak łatwo?


***



Ferajna zbliżyła się nieco do faktorii, nadal trzymając się jednak w ciemnościach. Jeden smarkaty wartownik był dla nich żadną przeszkodą, ale zawieszony na łańcuszku gwizdek skreślał możliwość sprintu i nokautu. Dźwięk takich piszczałek znali doskonale, były standardowym wyposażeniem straży miejskich i potrafiły skutecznie rozedrzeć ciszę w nader wrzaskliwy sposób. Spojrzeli po sobie, sposobiąc się do szybkiej narady, ale ich uwagę znowu prędko przykuł wartownik.

Chłopak najwyraźniej zdążył się już znudzić wartą, bo przeciągnął się ze stękiem i sięgnął za pazuchę. Wydobyty woreczek rozsupłał z uśmiechem, sproszkowana zawartość wylądowała w kubku z okowitą, a chudy palec posłużył jako prowizoryczna łyżeczka, który zaraz oblizał, niczym kiper testując jakość mieszanki. Kubek powędrował do ust, gdy chłopak łapczywie, duszkiem opróżnił naczynie i na powrót wyciągnął się na taborecie.

Ciekawi efektów mikstury nie ruszyli się ze swego miejsca, wbijając spojrzenia w junaka. Długo czekać nie musieli. Chłopak wyciągnął dłoń ku górze, intensywnie wpatrując się w nią i obracając, jakby widział ją po raz pierwszy w życiu. W chwilę później palce przejechały po pryszczatej twarzy, a jeszcze dalej wzdłuż całego korpusu. Pogłębiająca się błogość wymalowana na facjacie i krążące już pod materiałem koszuli dłonie sugerowały nieco, w jakim kierunku zmierzała autoeksploracja napędzana narkotykowym odurzeniem, a rozsznurowywane bryczesy dobitnie to potwierdziły.

- Mmm, Henrietto... Och, Friedrichu!

Przypadkowy wojeryzm, którego stali się udziałem, zbił ich z pantałyku i wybił z rytmu. Śmiech wezbrał gdzieś w trzewiach, a jedynie Magnus jakby spąsowiał i wbił spojrzenie w czubki butów. Ot, problem wartownika rozwiązał się sam. Dobiegające spod wejścia odgłosy utwierdziły visserowych pracowników, że nie musieli wysilać się na podchody. Smarkacz, oddany w pełni szczytnemu zajęciu samozadowolenia, czas reakcji miał skrócony.

O ile w ogóle jakiś miał.

 
Aro jest offline