Mostek gwiezdnego kombajnu, 15.08.2181, 17.57
George odchylił się w fotelu, wyjrzał nerwowo ponad podłokietnikiem w stronę przejścia wiodącego ku tylnym pomieszczeniom części użytkowej statku. Od kilku lat żyjący w ochronnej bańce monotonnej pracy i głęboko do niej nawykły, O’Brien nie był przygotowany do tak ekstremalnych wrażeń, w jakie obfitowało ostatnich kilka godzin.
Awaryjne wybudzenie z hipersnu trzy miesiące przed terminem, odkrycie ratunkowej kapsuły i sąsiadującego z nią wojennego okrętu, który sprawiał wrażenie całkowicie opustoszałego, potem zaś prawdziwy obłęd uratowanego z kapsuły rozbitka, który zaczął strzelać do swoich wybawicieli.
George był introwertykiem. Wybrał pracę na statkach głębokiej przestrzeni przez wzgląd na specyficzny jej charakter, ograniczający kontakty z dużą ilością innych ludzi, opierający się w dużej mierze na pracy samodzielnej i w izolacji. Ten jakże nudny dla wielu innych ludzi rytm życia wydawał się O’Brienowi najlepszym wyborem, ale teraz okazał się przewrotną pułapką zastawioną na niego przez złośliwy los.
W kapsule było dwóch rozbitków i tylko jeden z nich został odnaleziony żywy. George przez cały czas operacji ratunkowej dzielił swoją uwagę pomiędzy odczyty skanerów i radiowe komunikaty. Kiedy w śluzie padły nieoczekiwanie strzały, certyfikowany pilot Kelland Mining omal nie zemdlał z wrażenia. Wyjaśnienia towarzyszy w najmniejszym stopniu nie uspokoiły jego nastroju.
Opuścił mostek tylko na kilkadziesiąt sekund, gnając na złamanie karku do swojej klaustrofobicznej kajuty i z powrotem. W ciągu tej minuty nieobecności skanery nie odnotowały żadnej dalszej anomalii, ani jednego sygnału wysłanego w międzyczasie przez USS
Bleinert.
Nieprzytomny rozbitek leżał już w ambulatorium pozostając pod opieką doktora Griffitha, a reszta załogantów zajmowała się oględzinami trupa. Czując dreszcze na samo wyobrażenie sceny, jakiej świadkami musieli być teraz kapitan Williamson i Knight, O’Brien pochylił się w fotelu i sięgnął pod niego prawą ręką muskając czubkami palców szorstkie w dotyku okładki automatycznego Sauera, podczepionego w kaburze na rzepie pod siedzeniem pilota.
George mógł uchodzić za dziwaka czy nawet paranoika, ale zawsze uważał, że Bóg chętniej pomaga tym, którzy ułatwiają mu robotę.