Okazało się, że Hartmann nie znał się za dobrze na ludziach. Liczba wartowników zmniejszała się z każdą chwilą, a ostatni znalazł sobie ciekawsze zajęcie, niż rozglądanie się dokoła i sprawdzanie, czy ktoś się nie skrada. Cóż, Bernolt też znał przyjemniejsze zajęcia, niż czajenie się w krzakach, ale nie płacono mu za posuwanie panienek. Takie rzeczy to po robocie, a teraz trzeba było zapracować na późniejsze zabawy. I cieszyć się, że ktoś im pracę ułatwia.
Zabrał leżącemu bez ducha młodzianowi gwizdek i schował go do kieszeni, a potem wkroczył do wnętrza budynku. Przez moment rozglądał się czekając, aż wzrok przyzwyczai się do zmiany oświetlenia.
Jak się okazało, wszyscy grzecznie spali. Wystarczyło zadbać o to, by nikt ze śpiących się nie obudził i nie narobił niepotrzebnego rabanu.
Bernolt podszedł do najbliższego legowiska, zatkał leżącemu usta, a potem przywalił mu w łeb rękojeścią miecza. Obdarowany potężnym ciosem zwiotczał i legł bez ruchu.