Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-09-2007, 10:36   #35
Mettalium
 
Mettalium's Avatar
 
Reputacja: 1 Mettalium wkrótce będzie znanyMettalium wkrótce będzie znanyMettalium wkrótce będzie znanyMettalium wkrótce będzie znanyMettalium wkrótce będzie znanyMettalium wkrótce będzie znanyMettalium wkrótce będzie znanyMettalium wkrótce będzie znanyMettalium wkrótce będzie znanyMettalium wkrótce będzie znanyMettalium wkrótce będzie znany
Plan Materialny
Faerun, Calimport

Ostatnia kawałek z ostatniego miejscowego odpowiednika jabłka, zakupionego przez Venefi’cusa, zniknął w czeluściach jego przełyku. Minęło już kilka godzin odkąd czarodziej wyruszył i Asel powinien mieć już dla niego jakieś przydatne informacje. Mag cisnął ogryzkiem w kilkuosobową grupkę żebraków, której osobnicy natychmiast rzucili się na resztki jedzenia i spojrzał na plan miasta w poszukiwaniu jakiejś miłej, ciemnej, a przede wszystkim pustej uliczki, w której mógłby przywołać swojego sługę.

Calimport obfitował w takie miejsca, niestety jedynie nocą. W środku dnia każdy kąt portowego miasta wypełniały pijane moczymordy, które dopiero co zeszły na ląd, lub mniej pijani, ale równie głośni i bezużyteczni strażnicy. Porzuciwszy nadzieję, że znajdzie odpowiednie miejsce dostępne publicznie, Euxin postanowił spytać się tubylców, czy aby przypadkiem nie mają jakiegoś wolnego pokoju, w których można by załatwić w ciszy i spokoju intymne sprawy.

Podszedł więc do damy stojącej w pobliżu, której musiało być naprawdę gorącą, gdyż była niezwykle roznegliżowana. Na pytanie czarodzieja przebranego za handlarza, pani spojrzała na jego pękatą sakiewkę, uśmiechnęła się, pokiwała głową ze zrozumieniem i powiedziała, aby kupiec podążał za nią. Przechadzka nie trwała długo, ponieważ kobieta mieszkała całkiem blisko w zdezelowanej, rozpadającej się, ceglanej kamienicy.

Karima wpuściła gościa do swojego pokoju, ciągle obserwując pożądliwym wzrokiem jego mieszek. Zamknęła za sobą drzwi, zastanawiając się, w jaki sposób okraść przejezdnego kupca. Nie powinna mieć z tego powodu kłopotów, gdyż nikt nie powinien mu pomóc, gdy nie będzie miał już swojego złota. Kobieta powiedziała gościowi by się odprężył, a sama ruszyła do toaletki po „specjalne perfumy”, które miały uśpić klienta. Wielkie było jej zdziwienie, kiedy zobaczyła w lustrze, że spod płaszcza przybysza wyłania się żądło ociekające trucizną.

Venefi’cus wyjął końcówkę swojego ogona z szyi nierządnicy, a następnie namalował nim na podłodze pentagram. Zasłonił i tak już małe i brudne okna, oraz zapalił kilka prowizorycznych świeczek by dodać klimatu całej ceremonii. Mag stanął przed swoim krwawym dziełem i zasyczał.

- Asel! - Czarodziej cofnął się o krok, by się nie ubrudzić od sadzy i innych śmieci, jakie diabły przynosiły ze sobą czasami z głębi piekieł. Lecz tym razem było czysto i schludnie, nie licząc oczywiście rozpłatanych zwłok kobiety leżącej gdzieś z boku. Nawet za czysto, bo sam czart się nie pojawił. – Chodź tu kretynie! – To wezwanie miało większy posłuch, gdyż krew zaświeciła, a wewnątrz pentagramu pojawił się dym. Euxin miał tylko nadzieję, że to nie jakiś przypadkowy diabeł, który nie mógł się oprzeć jego mocy i przybył na wezwanie po „kretyna”. Szczęśliwie jednak z chmury kurzu wyłonił się znajomy czarodziejowi imp, trzymając w łapkach świeżo zapisane zwoje.

Masz coś ciekawego? – Przywitał się mag.
- Tak Panie! – Mały diabełek zamachał papierami. – To są dane na temat sekty Belzebuba w mieście.
- Dobrze, a co mi takie cudownego wygrzebali agenci Melcha’zideka na jego temat?
- Eeee... nic...
- Do przewidzenia… dobra wskakuj.
Venefi’cus wyciągnął rękaw szaty, w który natychmiastowo wleciał czart, wkładając jednocześnie magowi do ręki pergaminy.

Czarodziej usiadł na łóżku i przejrzał dokumenty. Fakt, że w organizacja panuje anarchia i będzie musiał zaprowadzić w niej porządek, nim do czegokolwiek ją wykorzysta, wcale nie rozpierał go radością. A wykorzystać ją miał zamiar… i to nawet bardzo. Gdyby Euxin użył swoich własnych agentów, porywacze zdolni uziemić Melcha’zideka, z pewnością wykryli by stado nowych diabłów w mieście. A to niepotrzebnie by ich zaalarmowało, iż zainteresował się nimi ktoś potężny. A tak, kapłan garstki słabowitych kultystów dostał zadanie uwolnić czarta i nikt nie dba czy mu się to uda, czy też nie.

Ponieważ siedziba sekty była całkiem blisko, czarodziej postanowił najpierw obejrzeć ją, a dopiero później udać się na poszukiwania właściwego celu podróży. Przeciskając się przez śmierdzący tłum, mag doszedł do starego, zaniedbanego budynku, jakich wiele w tym mieście. Na podstawie szyldu, zwisającego smętnie na jedynym ocalałym łańcuchu, jakby prosił, by zakończyć jego nędzną egzystencję, można było stwierdzić, że kiedyś sprzedawano tu mięso. Dach był w kilku miejscach zapadnięty, a te okiennice, które jeszcze miały dość siły by nie odpaść, był zabite deskami. Na drzwiach przeżartych przez korniki i pleśń było wyryte koślawe „W remoncie”. Większość przechodniów omijała ten budynek i gdy Euxin się do niego zbliżył, wiedział już dlaczego. Najwyraźniej rzeźnik podczas wyprowadzki zapomniał zabrać resztek swojego towaru, którego, sądząc po smrodzie, zostawił całkiem sporo.

Do sklepu przylegała kamienica, której mury były powyginane w taki sposób, jakby chciały odsunąć się od nieprzyjemnego sąsiada. Ten budynek prawdopodobnie też był pusty, gdyż biorąc pod uwagę fetor, jaki unosił się w powietrzu, nie chcieliby tam mieszkać nawet bezdomni. Venefi’cus wszedł w boczną uliczkę i stanął z tyłu budynku. Choć mury od tej strony były równie zdewastowane co z przodu, to jednak czuło się tu znaczną poprawę, szczególnie w powietrzu. Okna były szczelniej pozamykane, a tylne wejście wyglądało na w miarę wytrzymałe. Jak, w niemalże wszystkich tutejszych budynkach, drzwi otaczała mniej, lub bardziej wymyślna mozaika, złożona z mniej, lub bardziej wartościowego kruszcu. Przy dokładniejszych oględzinach (lub wiedzy, że coś takiego powinno tam być) można było dojrzeć, że czarne kamyczki układają się w kształt roju much.

Mag podszedł do drzwi i zapukał. Jako, że nikt nie odpowiedział zrobił to głośniej. Nic. Wypowiedział hasło na wszelki wypadek, gdyby drzwi były magiczne – choć niczego takiego nie zobaczył, lecz i to nie dało rezultatów. Widocznie teraz budynek był pusty, a kultyści spali, lub udawali praworządnych obywateli. Czarodziej postanowił wrócić tutaj nocą, a teraz udać się do kolejnego punktu wycieczki.

Podążając za wskazówkami Gerda, Euxin dotarł w końcu do willi dla średniozamożnej rodziny kupieckiej. W zasadzie nie było to nic trudnego – dom promieniował taką magią, że czarodziej widział go już z daleka. Gdy Venefi’cus podszedł bliżej, zobaczył potężne linie czarów przenikające i oplatające budynek. Wszystko składało się na potężną, wytrzymałą i profesjonalnie rzuconą magiczną osłonę. Czarodziej poczuł na chwilę przypływ dumy, że jego zaklęcie wróżące sforsowało taką zaporę. Przyjemne uczucie szybko jednak rozwiała rzeczywistość przypominająca magowi, iż będzie musiał dokonać tego jeszcze raz i na dodatek przecisnąć do środka nie tylko umysł, ale i ciało. Przed bramą z kutego żelaza, stało dwóch półorków w zarzuconymi na białe burnusy zbrojami łuskowymi, z halabardami w łapach i z sejmitarami przy pasie. Czarodziej nawet się zastanawiał, czy by ich przypadkiem „uprzejmie” nie wypytać o coś, gdy już skończą służbę. Jednak ryzyko, że ostrzeże właścicieli było zbyt duże, a prawdopodobieństwo, że jakiś półork wie coś ważnego, lub przydatnego było znikome.

Zobaczywszy to, przez co przyjdzie mu się przebić, czarodziej jeszcze bardziej chciał mieć miejski kult Belzebuba dla siebie. Po za tym, „Usunąć czarodzieja” przestało figurować w realnych zadaniach do wykonania. Jeśli ktoś w Baatorze poczuł się obrażony przez Calimshana, to niech sam sobie go zabija.

Zaczęło się już ściemniać i wyznawcy Belzebuba powinni niedługa zacząć się gromadzić. Mag kupił jedynie coś do podjadania u pobliskiego sklepikarza i wypytał o parę faktów dotyczących miasta, a zwłaszcza „o tą wspaniałą posiadłości, kto jest właścicielem?”.

Najciekawszą uzyskaną informacją była ta o bladolicej piękności. Czyżby szlachetny Umar-Ibn-Hazif miał w swoich szeregach nieprzyzwoicie potężnego maga, który czasem wynajmuje sobie panienkę z dostawą do domu i co wspanialsze - stale tą samą? Mag kazał Gerdowi zapamiętać, by znaleźć więcej informacji o owej wybrance i ruszył na spotkanie z członkiem Kroczących Wśród Roju.

Gdy Venefi’cus dotarł na miejsce zrobiło się już całkowicie ciemno. Po zbliżeniu się do drzwi, czarodziej usłyszał dwa przekrzykujące się głosy, oraz jeden wrzeszczący jakby jego właściciela zarzynano (co najprawdopodobniej robiono). Oznaczało to, że zabawa już się rozpoczęła i jeśli czarodziej chciał kogoś o coś zapytać, będzie musiał poczekać do końca. Mag rozejrzał się, czy aby przypadkiem nikt go nie obserwuje, po czym rozpłynął się w ciemności, by zostać z niej wyrwanym przez księżyc na dachu jednego z domów, z którego miał widok na wejście do siedziby sekty.

* * *

Trochę przed północą kapłan Belzebuba zabił ostatniego niewolnika przeznaczonego na ofiarę Panu Kłamstw, a następnie radosnym głosem oznajmił, że to koniec harców i pora iść spać. Wszelakiej maści, profesji, oraz statusu społecznego wierni zaczęli parami, lub trójkami powoli wychodzić z budynku. Ostatni jak zwykle został Hassan-Idris-Kal, którego zadaniem było pogaszenie świateł, pozamykanie drzwi itp. rzeczy, jakie robi strażnicy, czy dozorcy.

Dzisiejszej nocy było to wyjątkowo trudne, gdyż podczas mszy użyto nowych ziółek do kadzidełka. Na domiar złego, Hassan stał dokładnie obok niego, więc teraz wszystkie drzwi miały po pięć dziurek na klucze i trafienie w odpowiednią zajmowało trochę czasu. Gdy skończył i sam wyszedł większość kultystów została już wchłonięta przez czeluść mroku nocy. Strażnik zrobił głęboki wdech. Świeże powietrze zaczęło krążyć w jego ciele i rozjaśniać jego myśli. Większość obiektów, na które dozorca teraz spoglądał, było już w tylko jednej kopii, a chwiały się jedynie nieznacznie.

Kal ruszył lekkim zygzakiem w kierunku domu. Jednak, gdy wyszedł na główną ulicę, zobaczył kawałek przed sobą osobniczkę idącą podobnym krokiem, co on i wchodzącą w jakiś zaułek. Hassan stwierdził, że noc można zakończyć w lepszym stylu niż paście nieprzytomnym na łóżko w własnym śmierdzącym domu i ruszył szybszym krokiem za upatrzoną dziewoją.

Skręcił w tym samym miejscu, co ona i ruszył w głąb wąskiej i ciemnej uliczki. Lecz dziewczyna zniknęła. Hassan pomyślał, że były to jeszcze efekty narkotyku z nabożeństwa i odwrócił się w stronę wyjścia z zaułku w samą porę, by zobaczyć jakiegoś potwora, który zeskoczył z gzymsu tuż przed nim. Strażnik odskoczył z okrzykiem przerażenia i upadł na stertę śmieci, która była za nim. Wyciągnął swój sejmitar najszybciej jak potrafił i wycelował w miejsce, gdzie przed chwilą stał napastnik. Lecz nikogo tam nie było. Zamiast tego kawałek dalej na starej skrzyni siedział przeciętny aż do bólu, średniozamożny kupiec, który oglądał go z zainteresowaniem.

- Schowaj broń. – Rzekł handlarz, a jego prawa tęczówka zmieniło się na chwilę z piwnej w złotą i przybrała kształt klepsydry. Zauroczony Hassan wpatrywał się w oko przybysza i dopiero po kilku sekundach doszło do niego, co zostało powiedziane. Będąc przekonanym, że nieznajomy wcale nie jest groźny, ba jest nawet całkiem sympatyczny, strażnik włożył z powrotem ostrze za pas. - Dobrze, jak mniemam jesteś jednym z „Kroczących Wśród Roju”?
- Tak. Rój rozwija się szybciej od jednostki!
– Strażnik wykrzyczał zawołanie sekty.
- Ależ nie. To jednostka rozwija się szybciej od roju, pod warunkiem oczywiście, że na nim żeruje… ale nie o tym chciałem pogadać. Nazywam się… nieważne, ważne że jestem tu z polecenia samego Arcyksięcia Ślimaka i mam w tym mieście coś do zrobienia. Coś w czym będzie mi potrzebna wasza sekta. Rozumiesz oczywiście jak zaszczyt spotkał ciebie i twoich kolegów, jednakże wasz… rój ma dwie królowe. To znacznie obniża jego efektywność, więc jeśli mógłbyś mi powiedzieć co nieco o nich to będę na tyle wdzięczny, że puszcze cię żywcem. – Przybysz powiedział wszystko spokojnie i łagodnie, uprzejmie nawet, jednakże tonem narzucającym swoją wolę, niczym ołowiane kajdany i żelazny bicz. Hassan usiłował przypomnieć sobie wszystko co wiedział na temat przełożonych, robił to nawet trochę za długo, bo tajemniczy kupiec przybrał zniecierpliwiony wyraz twarzy.
- Jak wiesz Panie, mamy dwóch przywódców. - Strażnik zaczął niepewnie, lecz szybko się rozluźnił. - Malik-Im-Shar nas zebrał,to on objawia nam wolę wielkiego Belzebuba. Służąc mu zebrał wielkie wpływy w tutejszym półświatku i wielkie bogactwo, a my wraz z nim. Jest odważny i silny, aczkolwiek porywczy, gdy nie dostaje tego co chce. To on jest naszym prawdziwym przywódcą. – Kal przerwał i spojrzał na twarz handlarza, choć nic z niej nie mógł wyczytać. Po za tym, że jej właściciel, bardzo się koncentrował na jego słowach. Zauważywszy, że wysłannik Belzebuba nie ma zamiaru zabierać głosu, dozorca kontynuował.
- Ilithan-Ibn-Hazad jest Panie bardzo potężnym i przebiegłym czarodziejem. Sączy jad słodkich słówek do ucha wielu współwyznawców, przez to ma zbyt duże wpływy. Nie sposób mu odmówić sprytu i złośliwości... Ma obwarowaną siedzibę i oficjalnie sprzedaje komponenty do zaklęć... A nieoficjalnie można go wynająć do wszelkich półlegalnych akcji za odpowiednią cenę. Poza tym, dowiedziałem się przypadkiem, że panicznie boi się pająków. –Hassan zakończył i oczekiwał na dalsze polecenia diabła. Przybysz podał dozorcy małą buteleczkę z czarną wodą, dając do zrozumienia strażnikowi, by sobie gulnął. Dozorca wziął mały łyk… i obudził się rano zastanawiając, co robił wieczorem poprzedniego dnia.

Dziewięć Piekieł Baatoru
Maladomini, Rezydencja Venefi’cusa Euxina

Venefi’cus wrócił do domu. Był zmęczony i zdecydowanie w ponurym nastroju. Nie mógł jednak zakończyć tego wspaniałego dnia dobroczynnym snem - czarodziej miał jeszcze parę rzeczy do zrobienia. Powinien napisać jakiś krótki, wstępny raport Belzebubowi, z tego co udało mu się jak na razie dowiedzieć. Ale po pierwsze Euxinowi nie za bardzo chciało się to robić, a po drugie ten stary zgred i tak jest zbyt leni… Jego Wysokość nie ma czasu na czytanie wstępnych raportów, więc czyta tylko i wyłącznie końcowe. Czyli równie dobrze czarodziej mógł to nudną robotę zlecić Aselowi, co też od razu zrobił. Bardziej odpowiedzialną i pożyteczną pracę – analizę raportów na temat Antyli, musiał jednak wykonać samemu.

* * *


Następnego ranka mag po raz kolejny wysłał chowańca do pałacu. Tym razem miał on zanieść napisany przez siebie poprzedniego wieczoru meldunek, oraz tradycyjnie nawrzeszczeć na diabłów Melcha’zideka, że się lenią i jak na razie nie zrobiły nic pożytecznego („…a gdyby przypadkiem zrobiły, to znajdź inny powód.”). Ponadto miał zobaczyć co porabiają agenci Euxina, przyprowadzić mu do salonu tego, który wygląda na najbardziej znudzonego i pozałatwiać jeszcze kilka innych spraw. Czarodziej natomiast zjadł obfite śniadanie i sam też udał się do centrali administracyjnej Maladomini odwiedzić czarty odpowiedzialne za sprawy kultu Pana Kłamstw na planach materialnych.

Dziewięć Piekieł Baatoru
Maladomini, Pałac Belzebuba

Gdy wszedł do pomieszczenia stylizowanego na świątynie zastał w nim dwa kytony pobrzękujące cicho łańcuchami w stosach papierów. Mag zapukał grzecznościowo w otwarte drzwi, chcąc zwrócić na siebie uwagę. Starszy jednak wyraźnie i ostentacyjnie ignorował człowieka, młodszy natomiast, nie tak cierpliwy, oraz wytrwały jak kolega, ciepło przywitał czarodzieja.
- Czego?- Venefi’cus na nie dbał za bardzo o zasady zachowania się obowiązujące na dworach i niezbyt obchodziło go to, czy zwraca się do niego per „Panie” itp. Jednak do takiego braku szacunku wobec jego, nie wcale takiej mało istotnej i skromnej osoby, nie był przyzwyczajony. Czarodziej wziął długą linijkę z biurka, wypowiedział parę magicznych słów i chlasną nią diabłowi po twarzy. Normalnie takiego uderzenia piekielny stwór by nawet nie poczuł, jednakże porażony zaklęciem czart wił się w agonii po podłodze. Mag zwrócił się do drugiego diabła, który właśnie przestał go ignorować i uprzejmie zapytał wskazując linijką na jego kolegę.
- Nybora łagodne upomnienie, też chciałbyś spróbować?
- Nie Panie, ale bardzo dziękuje za propozycję. Czym mógłbym ekscelencji służyć?

Euxin poprosił o wydanie jednego pierścienia, jaki dostają ważni śmiertelni kapłani Belzebuba, oraz o nawiedzenie w śnie pewnych dwóch osobników. Pan Malik-Im-Shar miał przyjść na spotkanie swojej sekty wcześniej, natomiast Ilithan-Ibn-Hazad podczas następnego odpoczynku powinien dostać stosownego objawienia.

Następnie człowiek udał się do piwnic, gdzie rezydowali magowie. Zesłano ich tam, po tym jak podczas ostatniego wypadku po pałacu rozlazło się stado galaretowatych sześcianów. Teraz w razie komplikacji eksperymentów można szybko i łatwo odizolować przeróżne potworności, które wymknęłyby się z pod kontroli laboratorantów.

Czarodziej chciał podrasować trochę pierścień, który przed chwilą otrzymał, co by się stał bardziej… atrakcyjny. Samemu nie miał jednak ochoty tego robić. Mag już dawno temu stwierdził, że jeżeli ktoś może stracić swoją magiczną moc, przelewając ją w przedmiot, z którego ktoś inny będzie później korzystał, to nie ma potrzeby by akurat on był tym, który ma moc tracić.

Na miejscu został powitany o wiele uprzejmiej niż w poprzednim wydziale. No cóż, tu bywał o wiele częściej i jego osoba była szerzej znana. Venefi’cusa poprowadzono do jednego z lochów naprzeciwko biblioteki, gdzie wytłumaczył, urzędującemu tam diabłowi czego od niego chce. Po spisaniu wszystkich klątw, jakie człowiek chciał, by zostały nałożone na przedmiot, czart wziął pierścień i wrzucił go do kociołka. Następnie wlał tam jakieś trzy różnokolorowe miksturki, dorzucił trochę larw dusz, całość podgrzał wzrokiem i zaczął mamrotać inkantacje. Zauważywszy, iż diabłowi spełnienie jego listy życzeń zajmie jednak trochę więcej czasu, Euxin postanowił zobaczyć co też ciekawego trzyma się w piekielnych lochach.

- To ja się rozejrzę. – Powiedział mag wskazując za siebie kciukiem na drzwi do biblioteki. Nie uzyskawszy odpowiedzi, czarodziej uznał, że nikt nie ma nic przeciwko i wyszedł z pokoju.

Po przekroczeniu wejścia do piekielnej skarbnicy wiedzy, czarodziej zobaczył równe rzędy lewitujących ksiąg i zwojów, jakby spoczywały na niewidzialnych regałach. Człowiek ruszył na przód, a jego oczy badały magiczne aury jakie wytwarzały poszczególne przedmioty. W końcu znalazł coś, co go zainteresowało – nie podpisany czarny foliał, który aż promieniował mocą. Wyglądał na całkiem nowy, ale czarodziej był pewien, że to jedynie dzięki chroniącej go magii. Venefi’cus złapał opasłą księgę, a zaklęcia trzymające ją w powietrzu natychmiast puściło. Otworzywszy ją na stronie tytułowej, mag zobaczył całkowicie nie zrozumiałe dla siebie pismo runiczne, jednakże obrazki mówiły, aż nadto o naturze tego dzieła. Czarodziej szybko odłożył je na miejsce nie chcąc, by i jego dusza, oraz wiedza dołączyła do stronic księgi. Gdy wisiała już spokojnie i niegroźnie na swoim miejscu, człowiek poklepał ją pieszczotliwie po grzbiecie, obiecując, że jeszcze kiedyś po nią wróci.

Kolejne znaleziska może nie były tak potężne, ale tą poważną wadę nadrabiały równie ważną zaletą – dało się je choćby pobieżnie przeczytać. Z podziwu i fascynacji mag został wyrwany chrząknięciem diabła, który podał mu już odpowiednio zaklęty pierścień. Euxin włożył błyskotkę do kieszeni i zapytał z entuzjazmem wskazując na księgi. – Mogę parę pożyczyć?

Dziewięć Piekieł Baatoru
Maladomini, Rezydencja Venefi’cusa Euxina

Czarodziej wrócił do domu i zobaczył, że w salonie siedział jego agent zabawiany przez dwie erynie. Gdy mag wszedł do pokoju, osyluth zerwał się na baczność i zasalutował. Mag rozwalił się w fotelu i rzucił pierścień na stolik.

- Wskakuj. – Powiedział do diabła zmęczonym tonem Venefi’cus.
- …że co?! – Odpowiedział niezbyt uprzejmie zaskoczony czart, na co szybko zareagowała jedna z Erynii siedząca za nim kopiąc go pod kościsty ogon. – Au! Znaczy gdzie Panie?
- Do tego pierścienia. – Oznajmił mag swoim irytująco spokojny głosem, jakby rozmawiał z kimś niedorozwiniętym. – Będziesz śledził pewnego człowieka. Jednocześnie chciałbym, aby strefa koło niego była… pozbawiona obecności diabłów. Ponieważ ten przedmiot już i tak został spaczony, będzie niezwykle ciężko wyczuć w nim twoją obecność.
- Więc mam jedynie patrzeć, gdzie ta nędzna śmiertelna istota łazi i ją pilnować?
- O nie, masz patrzeć gdzie ta nędzna śmiertelna istota łazi, co tam robi, z kim rozmawia, jak rozmawia i najważniejsze, o czym rozmawia. Kto się z tą nędzną śmiertelną istotą kontaktuje, a w szczególności, jeśli będzie to jakiś czarodziej. Gdybyś przypadkiem został wykryty, masz nie dać się złapać żywy. To taka przyjacielska rada… ten kto prawdopodobnie jest moim przeciwnikiem i tak cię pewnie zabije, a przed tym zrobi pełno nieprzyjemnych rzeczy. Jeśli będzie wysokie ryzyko, że zostaniesz wykryty możesz opuścić posterunek, ale jedynie w taki sposób, by nie dać znać o swojej obecności. Jeśli ten idiota przypadkiem chciałby knuć przeciwko mnie, masz mi dać znać przy najbliższej okazji. Chyba że plany będą na tyle rozwinięte, że następnej okazji może nie być, wtedy masz się po cichu wymknąć i mnie powiadomić… to chyba by było wszystko. Jakieś pytania?
- Tak, jak mam o tym wszystkim meldować?
- Zapewne z twoim nowym obiektem zainteresowań będę się dość często widywał, wtedy skontaktujemy się telepatycznie.


Plan Materialny
Faerun, Calimport

Przez większość popołudnia Malik-Im-Shar zastanawiał się, czy to co mu się przyśniło, było wytworem jego wyobrazi, czy jednak piekielnych machinacji. Nigdy jeszcze żaden z czartów nie kazał mu czegoś zrobić poprzez sen. W końcu jednak stwierdził, że przyjście trochę wcześniej do świątyni nie zaszkodzi mu aż tak bardzo, jak niewypełnienie tak prostego zadania od diabłów.

Malik otworzył drzwi do sekretnego miejsca kultu i wśliznął się do środka, zamykając je za sobą. Wewnątrz świątyni było pusto, choć jedna świeczka zapalona na zakrwawionym stole ofiarnym świadczyła o tym, że niewątpliwie ktoś był tu całkiem nie dawno. Uczeń Belzebuba podszedł do źródła światła szukając jakiegoś znaku, pozwalającego mu zidentyfikować intruza. Tym, co zobaczył był piękny złoty pierścień z małymi rubinami, oraz diamentami po zewnętrznej i muchami wygrawerować po wewnętrznej części. Bard dotknął go opuszkiem palca i aż podskoczył, gdy usłyszał za sobą kroki.

- Takie pierścienie Maliku dostają kapłani Belzebuba za specjalne zasługi dla Jego Wysokości. - Powiedział Venefi’cus w swojej prawdziwej formie podchodząc do odwracającego się w jego stronę kapłana. - Zrobiłeś w swoim życiu coś, co by zasługiwało na taką nagrodę? Nie? No to masz okazję. – Czarodziej usiadł na stole, wziął pierścień i zaczął się nim bawić w ręce. Jego wzrok był cały czas skupiony na twarz rozmówcy, a ogon wił się za nim jakby by osobny stworzeniem. Kapłan Belzebuba robił coraz to większego zeza, by móc obserwować jednocześnie pierścień i oczy przybysza. Gdy mu się to wreszcie udało z trudem wymamrotał.
- Kim jesteś? - Euxin stwierdziwszy, że podzielność uwagi nie jest najlepszą cechą Malika, schował błyskotkę do kieszeń, przez co wzrok kapłan skupił się tylko i wyłącznie na jego oczach.
- Wybacz brak manier, jestem wysłannikiem miłościwie nam panującego Pana naszego Arcyksięcia Ślimaka, ale jeśli to forma wydaje ci się za długa, to możesz się do mnie zwracać Tom. Mam w tym śmierdzącym wielbłądami mieście coś do załatwienia. Coś w czym mi pomożesz, a jeśli nam się uda do dostaniesz go na stałe. – Wypowiadając ostatnie słowa, czarodziej rzucił Malikowi pierścień, całkowicie go nim zajmując. Mag z zirytowaniem zwrócił swoim ogonem uwagę kapłan z powrotem na siebie i gdy upewnił się, że tubylec znów go słucha kontynuował. – To teraz sprawy organizacyjne. Po pierwsze, gdyby ktoś pytał, nie spotkałeś mnie… ja w ogóle nie istnieje, a robisz to co robisz, bo masz jakieś skryte plany. Po drugie, robisz to co mówię i tak jak mówię, nie wykazujesz się własną inicjatywą w działaniu, a jedynie pytasz się Mnie, czy to co wykombinowałeś to dobry pomysł. Wedle informacji jakie posiadam masz do dyspozycji małą armię szpiegów. Wybierz i zmobilizuj grupkę, która nie rozpowie przypadkiem czego szuka, oraz nie zaalarmuje celu swoich poszukiwań pytając o niego nieodpowiednie osoby. Dalej, ten pierścień jak już powiedziałem jest oznaką, że zrobiłeś coś pożytecznego dla Belzebuba. Początkowo może ci być trochę chłodno… lecz to z czasem minie. Pozwala ci on raz na tydzień przywołać dość silnego diabła, a jeśli zdążysz mu pokazać swoją błyskotkę nie powinien cię zabić. Jednakże korzystaj z tego tylko gdy masz ku temu ważny powód. Jeżeli przyzwiesz diabła tylko i wyłącznie dlatego żeby pokazać znajomym że potrafisz, to bądź pewny, iż czart wsadzi ci ten pierścień do nosa przez tyłek.

* * *


Pod słonecznym niebem, na powierzchni bezkresnego oceanu, niczym mała wyspa, unosił się ogromny morski żółw. Na środku jego grzbietu stała wspaniała willa zrobiona ze śnieżnobiałego kamienia. Jej wieżyczki unosiły się ku niebu, a ich ściany pokryte złotem rozpraszały światło tworząc niezliczone tęcze – prywatne baśniowe sklepienie mieszkańca. W środkowej komnacie był basen, a na jego środku pływała wielka meduza. Służyła ona Ilithanowi-Ibnowi-Hazadowi za materac, na którym oddawał się rozkoszom wraz z rzeszą posłusznych mu niewolnic.

Lecz ktoś wyciągnął korek z dna oceanu. Powstał wielki lej, przez który cała woda, jak i to co się na niej znajdowało wylatywała w otchłań. Calimshan krzyczał i spadał, spadał i krzyczał, a potem już tylko spadał i spadał, aż w końcu spadł. Spadł na małą, wąską, oraz nieprzyzwoicie prostą drużkę na równinie płaskiej i pustej aż do znudzenia. Na horyzoncie rysowały się góry, ze szczytami ostrymi niczym broń bogów, wbijające się w krwisto czerwone niebo. Człowiek spojrzał w górę, była tam wielka, czarna, okrągła wyrwa w niebie i gdyby nie kolor, można by ją z łatwością pomylić ze słońcem.

Nagle Hazada usłyszał okropnie głośne pobrzękiwanie, a chwile potem wokół niego zaczęły latać łańcuchy. Niektóre swój początek miały w szczytach gór, inne wylatywał z ziemi, jeszcze inne nikły gdzieś w szkarłatnej mazi robiącej za niebiosa. Metalowe liny oplotły ciało człowieka i wzniosły go w powietrze, stawiając go twarzą do czarnej dziury. Te łańcuchy, które nie miały już miejsca, gdzie mogłyby się opleść, zaczęły coś na kształt tańca. Dźwięki, jakie wydawały, zaczęły się uzupełniać, składać w całość, jak poszczególne instrumenty składają się na orkiestrę. I gdy Ilithan skupił się na tej muzyce, usłyszał słowa, nie przypadkowe słowa, a takie które składały się na zdania, zdania skierowane do niego.

- Witaj Ilithanie-Ibnie-Hazadzie! Jako najpotężniejszy wyznawca Arcyksięcia Ślimaka w Calimporcie, nasz Pan wyznaczył ci zadanie. Jeden z naszych diabłów był na tyle głupi, że udał się w twoje okolice i dał się spętać jakiemuś pośledniemu czarownikowi. – W czarnym słońcu pojawił się obraz Melcha’zideka uganiającego się za motylkami po zielonej łączce. – Wielki Belzebub chce, być wywróżył, gdzie ów pojmany kretyn się znajduje, oraz uwolnił go. Jeśli ci się to uda, czeka ciebie i twoich pomocników wspaniała nagroda!
- A jeśli nie?- Jakimś cudem człowiek wykrzyczał spod oplatających go łańcuchów.
- To będziemy musieli sobie znaleźć kogoś nowego na miejsce Melcha’zideka. Masz na wykonanie zadania tydzień. Powodzenia. – Czarne słońce zaczęło zbliżać się do Calimshana, aż go w końcu pochłonęło.

Ilithan obudził się we własnym łóżku zlany potem, bolało go całe ciało, a gdzie niegdzie miał zaczerwienienia w kształcie pierścieni łańcucha. „Masz na wykonanie zadania tydzień” dudniło w głowie człowieka wraz z wszystkim innymi słowami wyzgrzytanymi przez łańcuchy. „Tydzień to kupa czasu” – pomyślał Hazad i położyć się spać z powrotem dręczony ciągle jedynym pytaniem – „czy aby na pewno?’.
 
__________________
To była długa (i kosztowna) awaria...
Mettalium jest offline