Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-12-2021, 12:10   #58
obce
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Dokąd powinniśmy pójść?
My, którzy przemierzamy tonącą ziemię w poszukiwaniu prawdziwych wersji samych siebie.





Skórę miał szorstką i twardą niczym kora drzewa i tylko ciepło od niej bijące znać dawało, że to ciało żywe jest a nie skamienielina zdrewniała. Dookoła półmrok i cisza. Dookoła bagienny zapach lepkiej krwi, która połączyła ich silniej niż pępowina łączyć mogła dziecko z łonem matki. Pod opuszkami jej palców kształt Animurowy - niespokojny, niechętny jej dotykowi.

Zatańczyły lodowate, aytherowe pasma, gdy kciukami powieki starca zakryła, owinęły się, owiały Wronę jak wicher wschodni, co deszcze i chmury burzowe przynosi. I nagle zewsząd szmer sfer zakazanych, co pomiędzy fałdami wszechświata się kryją. Byty z wiotkich pasm aytheru, gdzieś ponad jej głową krążyć poczęły na padlinożerców podobieństwo, co śmierci jeno wyczekują, by głód swój zaspokoić; co za juchą jeno węszą, by pragnienie ugasić. Nic nie pozostało z blasku watry i trzech stosów, co je Haruk z pieczołowitością ustawił. Tylko mrok. Tylko ciemność. Jakby cały świat w bezgwiezdnej nocy utonął. Bardziej umysłem niż ślepymi, bezradnymi oczami pojęła, że byty szybujące ponad nią wolno jak dziecięce latawce, to duchy Animurowych ofiar i implementacji wszelakich, których przez dziesiątki lat na sobie dokonał. Czuła mnogość śmierci, którą starzec widział i własnymi rękami zadał. Niemal czuła zapach przelanej krwi i ciepło uciekające z umierających ciał. Śmiercicha siostrą mu była i nawet teraz przy jego boku czuwała, jako pupil wierny.

Aytheru pasma, cieniutkie niczem nitki pajęcze, całe ciało oraz ducha starca oplatały. Mapa to była tajemna i księga żywota, jak te, co preceptorzy dla władców potężnych ongiś sporządzali. Odetchnęła głęboko, odchyliła głowę, zatraciła się głębiej. Z jej ust ni to jęk, ni to westchnienie się wydarło. Mogła tak samo: nić po nici bieg życia starca prześledzić. Każdą rankę, draśnięcie najdrobniejsze czy guza na czole poznać. Nagle mnogość historii się jej objawiła, umysłem niemożliwa do objęcia. Jeno przebłyski, jeno strzępy niewyraźnym szkicem, szarpanymi liniami szkic Animurowej esencji kreślące. Czuła jego niedomagające serce. Czuła wielki ból, jaki kości mu sprawiały od kiedy zmiany w siebie przyjął. Czuła wrażliwość jego na aytheru przepływy, które niczym starcze dolegliwość członki mu wykręcały. Czuła jak mocno rzepka w jego prawym kolanie nadwyrężona została i wiedziała, że przy pierwszym wysiłku strzelić może. Czuła oko jego, w którym supeł z grubych sznurów aytheru sięgających Aeynechen i Teynechen splątany by nierozerwalnie. A pomiędzy tym powidoki obrazów, okruchy wrażeń, strzępy emocji. Pomiędzy tym…


…zachwyt. Zatracenie.
Głębiej. Mocniej. Do końca samego.

Gdy wtem ptasie serce zadygotało, zamarło w przerażeniu nagłym jak strzałą przeszyte. Bojaźń rozrosła się w niej na podobieństwo drzewa korzeni, zalała ją całą jak rzeka wezbrana. Posmakiem żółci osiadła na języku i Wrona poznała smak tego strachu. Czuła go przecież niedawno. Czuła go dwukrotnie. Grunt uciekł spod jej stóp, gdy łapy - brudne i błotniste - w dół ją ciągnąć zaczęły brutalnie. Otworzyła usta do krzyku, ale breja cuchnąca wlała się w nią, wypełniła płuca. Nie mogła wrzasnąć, pomocy wezwać. Nie mogła się poruszyć, choć szamotać się próbowała. Ludzkie serce paniką biło tak mocno jakby wybuchnąć jej w piersi miało. Ptasie serce wciąż jak martwe, wciąż sparaliżowane grozą, która echem obłędu się odbijała od ścian jej umysłu.

Oczu wiele się w nią wpatrywało jak trupojazdy na zewłok świeży. Wszystkie w mroku gęstym skryte, który poza zmysły i poza światy się rozciągał. Każde spojrzenie, każde poruszenie oczu czuła na sobie tak, jakby ją ktoś za ciało mocno łapał, palce w nią wpychał, rozszarpać chciał w nienasyconej zachłanności. Opadała. Z każdym powiek mrugnięciem zapadała się głębiej w tą czeluść bagienną, w szlam smolisty, który dna zdawał się nie mieć.

- Sza… cicho… sza… - zaszeleściło jej w uszach głosów wiele, każdy z nich wszawy, niechlujny, ociekający plugawą lubieżnością. I wiedziała, >wiedziała<, że jej życie na szali położone zostało. Przed jej twarzą twarz bez lica żadnego się pojawiła. Tak blisko, że jeno oddech je dzielił. Ziąb konania samotnego od tego oblicza wionął i brukał każdą cząstkę Wroniego ciała. Na śmierć ją skazali. Na samotną agonię.

Umrze. Zginie. Zdechnie.
Skona.
Wiedziała.

Spoczął palec cienisty na ustach, których nie było.

- Sza… cicho… sza… - znowuż zewsząd zaszumiało, gdy palec z mroku i popiołów utkany po jej szyi jak nóż się przesunął.

Niezliczone godziny w tej otchłani tkwiła i jedyne co jej towarzyszyło to cicheńki, ledwie słyszalny pogłos wybrzmiewający w każdym zakamarku jej zbrukanej duszy, wypełniający sklepienie czaszki muszym bzyczeniem:

- Sza… cicho… sza…

Było tak jakby kurtyna czernista nagle się uniosła i Animura twarz zmarszczkami poznaczoną, którą delikatny uśmiech zdobił w końcu zobaczyła. Jego oczy w słabym blasku trzech stosów ofiarnych błyszczały ciekawością ogromną, głodem wiedzy ze wstydem i głęboko skrywanym lękiem wymieszanym. Wciąż trzymała dłonie na starca skroniach, ale wszystkie aytheru nici na powrót niewidocznymi się stały.

Po wszystkim było.
Po wszystkim.

Wrona załkała cicho, odskoczyła od starca jak od żywego płomienia. Zdarła z głowy skórzany czepiec, wypadła z koliby na deszcz, jakby zmyć z siebie chciała wspomnienie złe, zbrukania poczucie, które wgryzło się w nią jak zęby wściekłego gymroka.




Podczas Otoki wszystko odbijało się we Wronich oczach jak w bliźniaczych taflach czarnych, nocnych jezior. Głodna była wszystkiego. Spragniona wszystkiego. Wypełnić chciała się czymś innym niż to, co smoliste znamię na niej odcisnęło. Odbitym ogniem płonęły jej źrenice, na bladych policzkach rumieniec się rozlał, dłonie niestrudzenie rytm Otoki wygrywały i obydwa serca do niego biły.

I tylko raz ich rytm się zaburzył - gdy ofiara niesprawiedliwie wybrana została złożona, gdy ostrze w chudej szyjce się zagłębiło, gdy nóż Animura dziecięce gardło niemal rozpołowił.

Dokładnie tą samą linią, którą palec cienisty na jej skórze nakreślił.

Zaburzył się rytm, serca zamarły na wspomnienie tamtego strachu i tamtej ciemności, zapomniały się nawet w obliczu miękkich nut rabowego vandelu, nawet w obliczu ognia ofiarnego i ryku, co się z Harukowej piersi wyrwał i inne za sobą pociągnął. Jakby nagle lodowe obręcze wokół nich się zacisnęły. I dopiero oczy Haruka błyszczące nad misą pełną krwi, którą niczym kwiaty w jej ręce składał, dopiero muśnięcie jego palców, dopiero smak ludzkiej juchy usta jej wypełniający zakotwiczył ponownie w samej sobie, odetchnąć swobodnie pozwolił. Uśmiechnęła się potem do shyty ustami od krwi szkarłatnymi, uśmiechem jasnym jak letni dzień, obietnicę mu milczącą składając.




Nie powiedziała mu nic, z tego co ujrzała i poczuła po drugiej stronie czerni. Patrzyła na pomarszczoną twarz starca, na jego wciąż zabarwione szkarłatem siwe włosy i zmilczała.

- Thaysaloo. Nie mogę - powiedziała tylko i molsulskie słowo spłynęło z jej ust bez namysłu, bez wahania. Jak inaczej mogłaby wytłumaczyć ten zakaz, tą groźbę śmierci, która zawieszona została nad jej głową. Więc thaysaloo. Jednocześnie tabu i więź. Niezachwiana wiara, że słowa mają moc, że sny i proroctwa wypowiedziane w Oeynechen stanowią fundament ich ziszczenia się. Z mlekiem matki wyssała wiedzę, że nie opowiada się złych snów i proroctw klęski. Nie mówi się złego. Opuszcza się zasłonę pomiędzy słowa, którą równoważy więź - braterstwo krwi, rodzaj przysięgi - łącząca dwie dusze i splatająca osobiste nici aytheru pomiędzy dwoma Molsuli. Thaysaloo, które w ustach Animura brzmiało obelgą najgorszą.

Nie powiedziała mu nic, czego powiedzieć nie mogła.

Nie powiedziała mu, że cień, który jego ruchy podczas ciałopalenia przedrzeźniał manifestacją zjaw wcześniej przez nich widzianych był. Że choć ich natura jej pojmowaniu się wymykała, nie potrafiła strząsnąć z siebie świadomości, że ich początki daleko w przeszłość sięgają. Nie powiedziała, że tancerze, co dookoła płomieni orgiastycznie pląsali powiązani byli z cieniami uwięzionymi w słojach, co po piaskowych wydmach kroczyli jak we śnie. Że z Baydurem się to wszystko łączyło - ale czy na zasadzie powtarzającej opowieści czy bardziej namacalnej relacji, tego określić już nie potrafiła.

Nie powiedziała. Zatrzymała dla siebie. Zbyt przestraszona i niechętna, by własne życie na szali kłaść tylko dla zaspokojenia starczej ciekawości.




Podbiegła do Haruka lekkim, tanecznym krokiem, jakby żadna zgryzota ciężarem na jej barkach nie zalegała. Smutki i strachy w kąt serc zagoniła jak zwierzęta do zagrody. Otarła się o niego jak kot, przylgnęła na moment do jego boku i twarz niemal jaśniała jej czysto dziewczęcym afektem. Szczerym, pulsującym z obydwu serc, nieskrępowanym całkowicie i w tym nieskrępowaniu jakoś całkowicie niewinnym. Na tyle, na ile Wronie żarłoczne pragnienia niewinne być potrafiły.

Wbiła w ziemię krótką, ozdobioną piórami i kościanymi ozdobami włócznię, poprawiła paski wypchanego plecaka. Kucnęła przed zwierzakami, żeby każdemu w ślepia popatrzeć. Ogarom dłoń dała do obwąchania, zanurzyła palce w czarnej sierści, przeczesała ją czule, przytuliła na moment policzek do psich pysków.

- Nie smarka w pustelni szukałabym, Kamieniu - powiedziała, zadzierając głowę ku guślarzowi, który tak różny był od niej, jak dzień od nocy się różni. - Ale śladu za tym, co Baktygula zabiło. To on tam gościem był, nie młody. Poszłabym do uschniętego drzewa - zadeklarowała, marszcząc ciemne brwi. Teraz, gdy popielną barwiczkę i krew ofiarną z twarzy zmyła, młodszą się zdawała, mniej obcą, łagodniejszą jakoś. Inaczej zdawało się, że patrzy. Inaczej na pewno na Animura patrzyła. - Gdy trykwetr związaliśmy ziemię jałową widziałam, wody pozbawioną. I wnętrze chaty. Może to nic. Może coś. Ale za tym tropem bym się udała. Jeśli nie, zaufałabym psim sercom. - Podrapała pieszczotliwie jednego z ogarów za uchem, uśmiechnęła się do ciemnych, zwierzęcych oczu, pyska pełnego jasnych kłów. - Choć one ku innemu rozwiązaniu nas poprowadzą.
 

Ostatnio edytowane przez obce : 05-12-2021 o 21:55.
obce jest offline