Posiadłość Ryana, 20 lipca 1920
Posterunkowy Cooper względnie skrupulatnie obejrzał cały dom i poczynił mnóstwo notatek w swoim służbowym zeszycie, ale nie mogłem powstrzymać wrażenia, że moja opowieść o nocnym włamywaczu wzbudziła jego sceptycyzm.
- Musiał się wymknął, kiedy przeszukiwaliśmy inną część domu - zaznaczyłem kolejny raz z rzędu, głosem równie stanowczym jak wówczas gdy nakłaniałem do wypicia gorzkiego lekarstwa krnąbrne dziecko - Słyszałem, że niektórzy przestępcy potrafią podnosić i opuszczać haczyki w oknach za pomocą cieniutkich drucików. Może ten też tak zrobił?
- Te okiennice są bardzo masywne i dopasowane, doktorze - odpowiedział policjant - Nie ma takiej możliwości, aby ktoś tutaj wcisnął drut.
- A ten trupi fetor? - westchnąłem sfrustrowany - Cuchnęło nim tutaj w środku, nie od strony cmentarza! Musieliśmy wywietrzyć bibliotekę, żeby pozbyć się tego smrodu, a gdyby odór dobiegał z cmentarza, po otwarciu okna musiałby się nasilić.
- W nocy chwilami mocno wiało - odparł Cooper wyglądając przez okno - Może akuratnie wiatr poniósł ten fetor w inną stronę? Musi pan przyznać, że to dość wiarygodne wytłumaczenie.
Czułem się jakbym walił głową w ścianę, chociaż przez wzgląd na moją pozycję społeczną starałem się nie okazywać irytacji.
Cooper bynajmniej mi w tym nie pomagał.
- Jest pan pewien, że te książki nie wylądowały na strychu albo w piwnicy? - zapytał cofając się od okna i wodząc wzrokiem po bibliotecznych regałach.
- Jestem absolutnie pewien, że widziałem je wczoraj wieczorem w tym pustym miejscu - westchnąłem ponownie - Niech pan może porozmawia z panem Davisem, nie tylko je jestem świadkiem tego włamania.