Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-12-2021, 08:30   #16
Mike
 
Reputacja: 1 Mike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputację
Dżungla była dosyć gęsta, poszycie ledwo widoczne. Odgłosy nie zdradzały niczego podejrzanego. Przez kilkaset metrów nie działo się nic niepokojącego. W pewnym momencie wydarzyło się kilka rzeczy. Sierżant Morris wystrzelił do przodu, w kierunku Shani, a Doe zauważyła to dopiero gdy się z nią zrównał.

Gabe i Chris stanęli jak wryci. Pierwszy wyczuł co się święci, a drugi zareagował raczej zachowawczo.
Shania nagle usłyszała ciche trzaśnięcie pod swoim butem i straciła oparcie tracąc równowagę.

Dzbaneczniki!


Perfidne rośliny o kształcie dzbanów, które rozwijają się pod ziemią i są wypełnione żrącą substancją. Na powierzchni wytwarzają cienką membranę, która pęka pod ciężarem już zaledwie kilku kilogramów. Ich wielkość zależy od wieku tych roślin. Ta akurat miała głębokość kilkunastu stóp, ale były też takie które dochodziły do kilkudziesięciu.

Czując, że stopa traci oparcie wyszarpneła Punishera z pochwy na plecach i z rozmachem wbiła go w pień drzewa odzyskując równowagę.
- Stop - syknęła Shania do pozostałych. - Może być tu więcej dzbaneczników. Pan sierżancie nie wygląda mi na Mistyka, więc proszę nie biegać jak szalony, bo może się pan skąpać w kwasie.

Morris widząc, że dziewczyna na szpicy sama się wyratowała, zwolnił i odwrócił do reszty oddziału nie komentując zaczepki. Przez jego twarz przemknęło coś na kształt niedowierzania.
- Hmm - powtórzył reakcję jaką oddział mógł słyszeć od niego wcześniej w obozie.

- Czyli to oficjalne, że nazywamy ciebie "Hymmm" - mrugnął Chris do Shanii.

Gabe rozglądając się za ciekawymi rzeczami nagle zauważył dziwnie znajomy kształt.
Machnął ręką w bok rozczapieżając ją. - Stać, dzbany! Uważajcie na nogi bo je wyżre! - zatrzymał prawą nogę w połowie kroku i powoli cofnął ją w tył. Od razu spojrzał nerwowo w kierunku brata - cały?

Chris nie wlazł w pułapkę tylko dlatego, że dostrzegł coś co wyglądało dla niego "dziwnie" i profilaktycznie w to nie wszedł, przyglądając się w próbie określenia czym jest to coś.
- No tak, przydałoby oprysk na chwasty - skomentował strzelec wyborowy. - Albo grupa wegan.

- Na twoim miejscu przejmowała bym się bardziej morderczymi skłonnościami sierżanta - powiedziała cicho do niego Shani chowając miecz do pochwy - Wiedział, że to tu jest?
A głośniej:
- Sierżancie, obchodzimy to i idziemy dalej?

Słysząc głos stojącego obok marine. AD zamarła ze stopą na wpół uniesioną do góry. Sama nic nie widziała, wtedy spostrzegła jak Shania w ostatniej chwili się ratuje. W głowie pojawiły się obrazy ludzi, których wyciągnęli z dzbaneczników. Ciała przeżarte kwasem. Odruchowo dotknęła torby miała tam morfinę, nic więcej by nie było w stanie pomóc komuś, kto wpadł w to gówno.... Ariel ostrożnie odstawiła nogę i już w pełni uważając ruszyła ostrożnie w stronę sierżanta i prowadzącej koleżanki, by pomóc jej stanąć na pewnym gruncie.

- Kierujemy się dalej na wschód - odpowiedział Morris. Jeśli słyszał uwagi swoich podkomendnych to najwyraźniej puszczał je mimo uszu.

Ariel wtrąciła się konspiracyjnym tonem
- Na pewno wiedział o tym miejscu i chce nas sprawdzić. To jego hmmm - nieudolnie naśladowała zamyślone mruknięcie sierżanta - świadczy o wystawianiu ocen. Ciekawe co nas jeszcze dzisiaj czeka?
Ariel zrobiła sobie rachunek sumienia wszelkiego rodzaju niebezpieczeństw jakie mogą ich czekać w dżungli, która ma stać się dla nich torem przeszkód.

Chris ostentacyjnie przewrócił oczami.
- Kobiety - skomentował z westchnieniem na to jak Ariel i Shani jawnie obgadują sierżanta w jego obecności. - Jak kupujesz auto to też je bierzesz najpierw na jazdę próbną - wytłumaczył im jak działa to w świecie dorosłych. Zupełnie nie było po nim widać by był jakkolwiek zaskoczony posłaniem ich na niebezpieczny teren.

- Tyle, że nie próbujesz tego auta wpasować w pierwszy słup… - odpowiedziała Shania.

- Oj tam od razu w słup - machnął ręką snajper. - To była bardziej jak dynamiczna jazda w ruchu drogowym ze zrywnym wymijaniem aut - zmarszczył jednak brwi czy aby analogia do motoryzacji będzie dla nich zrozumiała.

- Te! Auta! - sierżant przywołał ich do rzeczywistości. - Ruchy!

Christopher niedbale mu zasalutował i ruszył w dalszą drogę.

***

Przeszli około kilometr w spokoju zachowując poprzednią formację. September starała się mieć oczy dookoła głowy i opłaciło się jej to. Ściany pnączy wiszące z drzew wyglądały niemal identycznie, ale jedna, którą odsunęła ostrzem miecza zaatakowała ją z niezwykłą prędkością.

Mięsożerne drzewa!


Na nagły ruch lian Shania zareagowała odskokiem, unikając pierwszej liany. Kolejne dwie odbiła odruchowo mieczem. Dopiero przy czwartej przypomniała sobie porady ze szkolenia. Pozwoliła owinąć się lianie na przedramieniu i naciągnowszy ją przecięła. Kątem oka starała się wypatrzeć sierżanta, którego znowu podejrzewała o najgorsze. Nawet o zmowę z dżunglą!
Sierżant jednak również był atakowany. Być może tylko dla niepoznaki, ale dżungla wypuściła na niego aż pięć lian.
Shania metodycznie odskakiwała i rąbała liany, Pozwalając im oplatać się pojedynczo, by je łatwiej poobcinać. W końcu po paru chwilach tryskające sokiem kikuty bezsilnie wyły się wysoko nad jej głową, a ona patrzyła kto potrzebuje pomocy.

Liny opadły z góry, Ariel odruchowo wypuściła karabin, który zawisł na uprzęży i sięgnęła do miecza. Grube ciemnozielone pędy pchane instynktem rzuciły się na sanitariuszkę. Było ich zbyt wiele, zacisnęła rękę mocno na rękojeści i dobywając ostrza z pochwy od razu wykonała szerokie cięcie. Trafiła szybko poruszającą się lianę. Ta niemal odrąbana opadła w dół, ale dwie kolejne uderzyły od boków. Cięła drugą na odlew, Za słabo. Gruba skóra pokrywająca pnącza zamortyzowała większość siły ciosu. Mimo, że uderzenie wybiło lianę z toru ataku ta i tak owinęła się wokół jej pasa. Kolejna liana dopadła jej wyżej, oplatając jej pierś. Siła pnączy była olbrzymia, momentalnie wyciskając z płuc powietrze. Pozostało jej niewiele czasu. Poprawiła, odcinając lianę. Już miała zabrać się za kolejną, gdy nagle świat wywrócił się do góry nogami. To pierwsze pnącze złapało ją za nogę i szarpnęło do góry. Uderzyła o miękką leśną ściółkę i po chwili zawisła w powietrzu. Nie wypuściła jednak broni. Wzięła kolejny zamach i cięła z całych sił lianę oplatającą pierś. Musiała nabrać powietrza i to szybko. Ujęła miecz w obie dłonie i cięła. Miecz z chrzęstem przeciął twardą włóknowatą strukturę pnącza. Które zwijając się błyskawicznie, tryskało na wszystkie strony zielonym śmierdzącym sokiem. Końcówka oplatająca jej pierś rozwarła się w spazmie i opadła w dół. Ariel zawisła na prawej nodze ciągnięta do góry coraz szybciej przez mordercze pnącze. Przeleciała tuż nad głowami walczącej pod nią drużyny. Wyciągnęła rękę do przodu i złapała starą gałąź, która nagle wyłoniła się przed jej twarzą. Liana naprężyła się. Ariel poczuła ból w naciągniętych do granic możliwości stawach, ale spięła mięśnie i w ostrym zrywie skręciła ciało. Nadcięta liana pękła, podobnie jak sucha gałąź, którą złapała. Ariel zawirowała w powietrzu i uderzyła o ziemię, w ostatniej chwili chowając głowę w ramionach. Uderzenie i tak zamroczyło ją na moment. Usłyszała wyraźny zgrzyt i chrupot łamanych kości. Była przekonana, że sobie coś złamała. Ale ból nie nadszedł, a przynajmniej nie tak intensywny jak się spodziewała. Dobrze, że poszycie było w tym miejscu grube, a gęste mchy doskonale zamortyzowały upadek. Podniosła się i zobaczyła, jak w wygniecionym przez nią miejscu bieleją, stare porozrzucane skruszone kości jakiegoś zwierzęcia … Nie było jednak czasu na roztrząsanie tego, skoczyła na pomoc swojej drużynie, ale ta nadwyraz dobrze sobie radziła, chyba nawet lepiej niż ona…

Christopher nie mówił nie kiedy pojawiał się temat bondage, ale wolał, żeby nie ocierał się on o botanikę, szczególnie tą mięsożerną.
- Z taką fauną nie potrzeba Mishimców - fuknął odganiając od siebie lniany, które wystrzeliły w niego. Udało mu się sparować trzy, ale czwarta witka pochwyciła go za ramię. Na szczęście był silniejszy niż ta przerośnięta sałatka jarzynowa. Kątem oka spojrzał jak radzą sobie pozostali.

Witki próbowały ponownie oplątać młodszego z McBridów, ale udało mu się uchylić przed dwiema, a kolejna para lnian zaczęła się na nim owijać. Błąd, że zostawiły mu wolne ręce. Strzelec wyborowy uniósł lufę i wycelował. Czterokrotnie pociągnął za spust, przed każdym kolejnym strzałem zmieniając cel. Pierwsza i druga kula odstrzeliły lniany żarłocznemu chwastowi, druga para również trafiła, ale pociski tylko drasnęły witki.

Liany, które jeszcze stanowiły całość ciała mięsożernego drzewa zaplanowały odwet, ale Christopher złapał rytm rośliny i skutecznie po raz kolejny uniknął oplątania.
Ponownie wystrzelił i pociski poszatkowały je niczym kapustę na bigos. Resztki padły pod stopami McBrida.


Sierżant Morris przyjął podobną strategię do tej jaką kierowała się Doe. Pozwolił aby oplotły go wszystkie liany z wyjątkiem tej która uniemożliwiłaby mu obronę. Silnym uderzeniem miecza odbił ją na bok, a reszta z nich oplotła jego lewe ramię i korpus. Pod mocnymi i precyzyjnymi ciosami ostrego jak brzytwa miecza trzy liany opadły na ziemię. Pnącze trzymające go za lewą rękę uniosło go nad ziemię, a to które przed chwilą odbił na bok ponownie zaatakowało i owinęło go w pasie. Sierżant trzykrotnie ciął z lewa na prawo szatkując roślinę, która trzymała go w pasie, a czwartym ciosem uwolnił rękę. Upuszczony z wysokości ponad metra wylądował na nogach lekko tylko zginając je w kolanach.


W kierunku Gabriela wystrzeliło pięć lian.
- Hej, hej od lat nie miałem sałatki w ustach! - krzyknął w proteście starszy McBride.
Dwie liany minęły go o kilka centymetrów, a pozostałe owinęły się wokół jego szyi, brzucha i lewego ramienia.
- Hej, podduszanie na pierwszej randce jest trochę ekstremalne. - pożalił się Gabriel dusząc się i charcząc przez usta. Marine jednym cięciem pozbył się duszącego go pnącza, drugim uwolnił lewą rękę, a dwoma kolejnymi ciął w to oplatające go w pasie. Niestety łykowata roślina nie dała za wygraną i uniosła go w górę. McBride bezradnie zamachał nogami w powietrzu.
Dwie liany ponowiły atak, oplotły go na wysokości piersi i unieruchomiły uzbrojoną w miecz rękę.
- Słuchaj, lubię namolne kobiety, ale to już trochę przesada! - na szczęście McBride zdołał uwolnić rękę mocnym szarpnięciem.
- Naprawdę mi schlebiasz! - Krzyknął mężczyzna zaciskając mocniej rękę na broni. Dwa kolejne cięcia uwolniły go z pozostałych lian.
- O żesza kurwa?! - Gabriel zmachał ponownie nogami w powietrzu i gruchnął o ziemię jak worek, ale przeturlał się i podniósł na nogi unikając ataku ostatniego pnącza.
- Doceniam zainteresowanie! - Dwa ciosy miecza wystarczyły aby zneutralizować zagrożenie.
- Ale jesteś za zielona w te klocki! - żołnierz potarł zaczerwienioną szyję i spojrzał z urazą na pozostałości rośliny.

***

Sierżant mimo, że poradził sobie z zagrożeniem najszybciej, zamiast ruszyć na pomoc swoim żołnierzom stał i obserwował ich poczynania. Gdy każdy w zasadzie poradził sobie ze swoim przeciwnikiem samodzielnie, skomentował ich poczynania po raz pierwszy od kiedy postawili stopy na wyspie.
- Dobra robota - stwierdził, a w jego głosie poza pochwałą nie można było wyczuć żadnej krytyki czy szyderstwa.

- Wszyscy cali? - zapytała Sanitariuszka, obserwując swoich kompanów. Przy okazji rzuciła złowrogie spojrzenie sierżantowi. Miała nadzieję, że coś mu się stało, by mogła mu pokazać, jak bardzo bolesna może być pierwsza pomoc…

- Ja tu chyba mam skaleczenie - odpowiedział Chris patrząc na swój palec, ten którym pociągał za spust. Wytarł go o spodnie. - A nie, to tylko kawałek z tej liany - odwołał zamówienie na medyka.

- U mnie obolałe gardło i erekcja po podduszeniu, pierwsza pomoc mile widziana w celu uniknięcia nerwowych skutków ubocznych, jak drżenie palca na cynglu - Gabriel rozpromienił się w szerokim uśmiechu jak nastolatek, który opowiedział swój pierwszy sprośny dowcip. Mężczyzna mimowolnie zaczął trzeć ręką zaczerwienioną mocno szyję.

- Na ból gardełka niestety nic nie mam, ale na erekcję dobrze robi opaska uciskowa… Tylko nie wiem, czy mam w tak mikrym rozmiarze… - Uśmiechnęła się szeroko. Przywykła do docinek z podtekstem erotycznym i często odgryzała się by podnieść morale… Przynajmniej próbowała to tak sobie tłumaczyć... - W ostateczności jak aż tak ci aż tak przeszkadza, możemy ciąć… - sięgnęła do buta i wyciągnęła długi ostry nóż, ząbkowany po jednej stronie....

Ariel dostrzegła, że kolega mimo wszystko rozciera kark, więc docinki docinkami, ale będzie miała na niego oko. Marines są twardzi i nauczyła się, że nie zawsze przyznają się do wszystkiego, często ignorowali kontuzje, a w ferworze walki AD wolała mieć po swojej stronie pełnosprawnych żołnierzy. Jeśli zacznie poruszać się w nienaturalny sposób, znacznie zwolni lub będzie w inny sposób sprawiał wrażenie kontuzjowanego będzie nalegała by jednak obejrzeć jego szyję.

Shani nijak nie skomentowała żartów. Nie uciszyła ich, bo wiedziała, że niektórzy rozładowują stres w głupi sposób. Ale sama nie planowała w tym uczestniczyć. A przynajmniej nie w chwili gdy była robota do wykonania.
- Idziemy? - spytała sierżanta.

Morris zerknął na September, a potem na pozostałych jeśli chciał jeszcze coś powiedzieć to zaniechał tego. Zamiast tego przewrócił oczami.
- Omińcie zagrożenie i kierujcie się na południowy zachód.

Ariel zajęła swoje miejsce bez słowa.
 
Mike jest offline