Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-12-2021, 19:08   #424
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 117 - 1940.VII.13; pt; południe; Londyn - KONIEC

Czas: 1940.VII.13; pt; południe; godz. 12:30
Miejsce: Wlk.Brytania; pd WB; Londyn; siedziba Spectry
Warunki: korytarz biurowca, jasno, ciepło, cisza; na zewnątrz jasno, pogodnie, powiew, ciepło


Agenci




Blondłowsy mężczyzna podszedł do okna jakie było na korytarzu. Na zewnątrz panowała dziwna pustka jak na środek piątkowego dnia. Ale nie było to dziwne. Dopiero co zamilkły syreny alarmu przeciwlotniczego. Żadnych wybuchów nie było widać ani słychać. To pewnie albo ćwiczebny albo fałszywy. Ostatnią godzinę jednak przesiedzieli w piwnicy kamienicy w jakiej zorganizowano schron. Było tam duszno i tłoczno. Mnóstwo ludzi ściśniętych w zbyt ciasnej przestrzeni. Może i bezpieczniej niż na zewnątrz. Ale na pewno nie było to przyjemne. W końcu jednak syreny obwieściły koniec alarmu więc można było wrócić do światła. Na świeże powietrze i do Słońca. A całkiem słoneczny dzień był w tym początku lipca. Pogoda zresztą dopisywała. To nie był sprzyjający czynnik. Ładna pogoda sprzyjała lotnictwu. Lotnictwu ze swastykami i czarnymi krzyżami. Czy ten sam schemat jaki powtarzał się pod polskim, norweskim, belgijskim, francuskim niebem powtórzy się też i pod brytyjskim? Tego nie wiedział nikt.

Na morzu trudno było liczyć na osłonę brytyjskich samolotów. Polski agent Spectry ze swoją belgijską szefową mieli okazję to boleśnie potwierdzić gdy ich statek jakim płyneli do Anglii był wielokrotnie atakowany przez samoloty z czarnymi krzyżami. Póki płynęli po Morzu Śródziemnym po opuszczeniu Algieru to jeszcze było spokojnie. Ale przybycie do wyspy bezpieczeństwa w jaki zmienił się Gibraltar był momentem oddechu. Jak opływali półwysep Iberyjski raz mieli alarm przeciwtorpedowy gdy wydawało się, że są celem ataku niemieckiego U-Boota. Ale jednak nic się nie stało. Gdy opływali Zatokę Biskajską kilkukrotnie widzieli na niebie czarne krzyże lub punkty oznaczające jakieś samoloty. Jakie to nie było pewności. Ale odkąd Francja padła większe szanse było na spotkanie chłopców Goeringa. Raz faktycznie padli ofiarą naloty dwóch Heinkli. Jednak na szczęście ich bomby okazały się niezbyt celne. Gorąco się zrobiło jak statek płynął wokół Bretonii. I na tym cyplu już bazowały niemieckie samoloty które z lubością atakowały statki wpływające lub wypływające z Kanału. Dwa razy byli atakowani przez niemieckich lotników w tym raz bomba spadła naprawdę blisko bury zabijając i raniąc marynarzy i uchodźców. A raz byli świadkami bitwy powietrznej.

Całe stado niemieckich bombowców rzuciło się do ataku na przepływające statki. Z góry były osłanianie przez jakiś tuzin myśliwców. Ale byli na tyle blisko angielskich wybrzeży, że do obrony konwoju nadleciały dwie czwórki brytyjskich Hurricanów. Zaczęła się prawdziwa bitwa na oczach kibicujących im Kanadyjczykom z załogi oraz brytyjskim, francuskim, polskim pasażerom. Ci zresztą wydawali się barwną mieszanką z całej Europy jaka uchodziła ku ostatniej wyspie wolności nie zajętej przez faszystów lub sowietów. Sowieci też nie próżnowali. W połowie czerwca zajęli państwa bałtyckie. Ale na zachodzie mało kto zwracał na to uwagę. Pod gąsienicami niemieckich czołgów, pod bombami Luftwaffe padła Norwegia. Padły kolonialna Holandia i Belgia. Padło nawet takie światowe mocarstwo jak Francja. Dni ostatniego alianta, Wielkiej Brytanii, wydawały się policzone. Upadek Francji wieszczono od przegranej bitwy granicznej w Belgii i północnej francji na przełomie maja i czerwca. Ale Francuzi jeszcze się trzymali. Wciąż stawiali opór. Niemcon wcale nie poszło tak łatwo przełamanie ich linii obronnych a wojsko francuskie gdzieniegdzie wspart dywizjami brytyjskimi czy polskimi potrafiło nawet kontratakować. Jednak po ogłoszeniu Paryża miastem otwartym, po ucieczce ze stolicy francuskiego rządu w tym samym czasie, po zajęciu stolicy przez wroga gdy 17-go Petain ogłosił przez radio chęć przerwania walk stało się to niejako nieoficjalnym wezwaniem do zaprzestania przez Francuzów oporu. Od tego dnia nastąpił realny rozkład francuskiej armii. Ten sam naród jaki jeszcze kilka tygodni czy nawet dni wcześniej zadawał nacierającym Niemcom ciężkie straty pod stracił wolę walki. Z każdym kolejnym dniem francuskie dywizje coraz bardziej przypominały spływające na zachód lub południe gromady maruderów. Francuzi skończyli tą wojnę i nie chcieli już walczyć.

Wśród tej francuskiej degrengolady jaka zapanowała nawet na dalekim południu Francji gdzie nie było jeszcze ani jednego niemieckiego żołnierza był jeden moment w którym Franek mógł odczuć dumę, że jest Polakiem. To było niedaleko Marsylii do jakiej próbowali przedostać się z Noemie aby wydostać się z tego tonącego okrętu w jaki zmieniała się Francja. Wraz z mieszaniną cywili i żołnierzy próbowali dostać się do Marsylii aby dostać się do portu a stamtąd złapać jakiś statek co ich stąd wywiezie. Jak nie bezpośrednio do Anglii to chociaż do Afryki.

To było jakieś miasteczko jakiej nazwy nie zapamiętał. Wydawało się kolejnym punktem na drodze do portu i ucieczki. Żadnego niemieckiego żołnierza, motocykla czy czołgu nadal nie było widać ani słychać. Właściwie samolotów z czarnymi krzyżami też nie. Ale w tym momencie każda plotka o nich wydawała się wywoływać popłoch wśród zarówno wśród francuskich żołnierzy jak i cywilów. Tutaj wojna już się skończyła. Wszyscy w jakimś amoku zdawali się iść czy jechać furmankami nie wiadomo dokąd. W jakimś nie do końca uświadomionym lęku przed wojną i tymi strasznymi Niemcami których nie dało się pokonać. Którzy łamali kolejne granice, rozgramiali całe armie i panoszyli się po całej Europie. Właśnie pokonali taką potęgę jak Francja. To cóż mogło ich zatrzymać?!

Właśnie tam gdy na główny plac miasteczka weszła dwójka agentów Spectry w cywilnych ubraniach próbując się zorientować to słoneczne południe w sytuacji. Złapać języka, poszukać może jakiś transport albo chociaż o drogę zapytać. I zastali tam obraz który bynajmniej nie podnosił na duchu. Ale do jakiego przez ostatnie dni już dało się przyzwyczaić. Jeden wielki korek i chaos. Pomieszanie wszystkiego ze wszystkim i wszystkich ze wszystkimi. Konne furmanki rolników, dorożki miejskie, jakieć cywilne i ciężarówki, wojskowy ciągnik artyleryjski. Bez artylerii. Rolnicy, mieszczanie, dzieci, uchodźcy z północy objętej wojną. No i żołnierze. W większości francuscy. Chociaż czasem dało się dojrzeć jakiś charakterystyczny brytyjski hełm zagubiony w tym tłumie. Żołnierze nie przypominali już regularnej armii. Tylko kolejnych uchodźców w mundurach. Spora część nie miała już nawet swoich karabinów. Stali, rozmawiali, kłócili się, pili wino w restauracjach ze stolikami wystawionymi na tym malowniczym rynku. Szli nie wiadomo gdzie i dokąd. Przez moment zapanowała cisza gdy któryś desperat strzelił sobie w łeb. A po chwili ten pstrokaty tłum znów pochłaniał to wszystko i promieniował poczuciem klęski i strachu.

Dlatego usłyszeli ten charakterystyczny odgłos. Odgłos maszerujących, wojskowych buciorów. Noemie znała go od dzieciństwa i młodości spędzonej w belgijskich koszarach. Franek z powodu swojej kariery wojskowej. To był ten dźwięk. Niezapomniany dźwięk maszerującej armii. Rytmiczny, zdecydowany, zdyscyplinowany, nasączony siłą i pewnością siebie. To nie był bezwładny i chaotyczny chód cywili, maruderów i dezerterów owładniętych strachem i niepewnością. Tak maszerowali żołnierze. Tak maszerowała tylko armia. To był dźwięk jaki ciężko było słyszeć na dalekim południu Franci w drugiej połowie czerwca.

Kierując się słuchem szybko dwójka agentów wyłowiła ten dysonans w tym chaosie. Czwórka prężnie idących francuskich żołnierzy prowadzeni przez piątego. Ładownice na pasach, karabiny na ramionach, hełmy na głowach. Tak jak to właśnie powinno w wojsku wyglądać. Wydawali się całkowicie odporni na panującą wszędzie na placu degrengoladę i poczucie klęski. Ale szli w tym samym kierunku co agenci i całkiem raźno więc nie widzieli ich z bliska. A potem zatrzymali się przed grupką innych francuskich żołnierzy i ten co ich prowadził zasalutował, strzelił buciorami i złożył meldunek oficerowi. Franek nie słyszał jeszcze ich głosów ale bezbłędnie rozpoznał ten charakterystyczny salut. Niemcy, Francuzi, Brytyjczycy, Rosjanie oni wszyscy salutowali pełną dłonią. Z pewnymi detalami różniło się to od siebie ale z grubsza wyglądało tak samo. Tylko jedna armia jaką znał salutowała dwoma palcami. A gdy podeszli bliżej zobaczyli jeszcze białe orły z bojowo rozpostartymi skrzydłami na froncie francuskich hełmów.

Okazało się, że to byli polscy żołnierze z 1-szej Dywizji Grenadierów. Wojnę zakończyli niedaleko pogranicza niemiecko - szwajcarskiego. Tam generał Duch rozkazał rozwiązać dywizję i przebijać się na południe a ogólnie do Wielkiej Brytanii. I właśnie tu, na przedpolu Marsylii spotkali porucznika któremu udało się aż tutaj wyprowadzić sztandar dywizji i z tuzin żołnierzy. I miał mocne postanowienie wykonać rozkaz swojego dowódcy i przedostać się do Anglii aby kontynuować walkę.

W końcu i agentom udało się dostać do tego miasta. Tam po kilku dniach trafili na statek jaki płynął do Algieru. W tym afrykańskim mieście spędzili z tydzień nim udało im się załapać na statek jaki płynął do Anglii. I wreszcie na początku lipca dopłynęli do brytyjskiego Portsmouth akurat świeżo po niemieckim bombardowaniu. Wszystko wskazywało na to, że przynajmniej Luftwaffe po pokonaniu francuskiego sojusznika zabrała się za kolejnego. Tym razem celem miała być Anglia. W takich niezbyt wesołych nastrojach dwójka agentów wróciła do Londynu. Prawie dwa miesiące po jego opuszczeniu w ostatnią majową niedzielę. Wydawało się, że wrócili do całkiem innej rzeczywistości. Pod koniec maja trwała ewakuacja alianckiego kotła pod Dunkierką, jeszcze nie wszystko wydawało się stracone, walczono wciąż o norweski Narvik. Teraz walki na kontynencie ustały, kurz wojny opadał. Aktywność przeniosła się na południe, do Afryki Północnej i Morze Śródziemne. A w Anglii wszyscy spodziewali się niemieckiej inwazji jaka mogła nastąpić lada dzień. Niemcy dominowali na kontynencie i wydawali się niepowstrzymani. Ale Anglicy w przeciwieństwie do Francuzów nie zamierzali składać broni. I nie byli tacy osamotnieni. Gazety jeszcze przed francuskim zawieszeniem broni raportowały o pierwszych oddziałach australijskich i nowozelandzkich jakie wylądowały w Anglii. Francuski generał de Gaulle przedostał się do Anglii i przez radio wzywał rodaków do kontynuowania walki. Brytyjska Royal Navy czując się podstawiona pod ścianą zaatakowała bazy i statki niedawnego sojusznika co odbiło się głośnym rezonansem między obiema stronami dając niebywałą okazję do poużywania sobie niemieckiej propagandzie. Bombowce obu stron atakowały cele po drugiej stronie Kanału i rozkręcała się walka lotników i marynarzy o sam Kanał. I właśnie wówczas Noemie i Franek przybyli do Londynu.

Dopiero w Londynie Noemie miała okazję ponownie spotkać George’a i Birgit których ostatni raz widziała na paryskiej stacji gdy mieli odeskortować belgijskiego i niemieckiego kaprala do portu a następnie do Anglii. Udało im się i wrócili kilka tygodni wcześniej. Zdali już obu kapitanom swoje raporty z pierwszego etapu misji w północnej części Francji. Wcześniej w Londynie nikt za bardzo nie wiedział co się właściwie stało z trójką wysłanych Wellingtonem agentów. A komunikacja przez Paryż siłą rzeczy była uciążliwa i nie wszystko można było powiedzieć. Dopiero powrót brytyjskiego agenta i jego niemieckiej koleżanki pomógł naświetlić sprawę. Nawet oni jednak nie wiedzieli co się dalej działo z ich szefową jaka została w Paryżu. Agent Soren co prawda wysłał raport, że wysłał ją na południe Francji ale znów z racji potrzeby zachowania tajemnicy był to dość lakoniczny meldunek. A gdy załamała się łączność międzymiastowa to nawet w Paryżu niezbyt zdawano sobie sprawę co się dzieje w Clermont. Zresztą mając na karku groźbę zajęcia stolicy przez Niemców musieli się na to przygotować. W ogólnym zamieszaniu także i polskiego agenta Spectry czy celowo czy przez pomyłkę skierowano do ewakuacji.

W Anglii nieznajomość angielskiego przez Franka okazała się bardzo wymowna. Chociaż w samym biurze sporo osób mówiło nieźle, płynnie po francusku lub po prostu byli Francuzami. Tak jak jeden z kapitanów jakiemu podlegała Noemie. Więc w pracy to nie było aż tak uciążliwe ale poza nią już jednak potrafiło uprzykrzyć pobyt w tym kraju.

Właśnie oni obaj, Busson i Lloyd przyjmowali raporty z misji. Dla Noemie nie było to nic nowego, tak samo się działo po jej pierwszej parysko - niemieckiej. Dla Franka właściwie też chociaż pierwszy raz musiał rozmawiać z tymi dwoma oficerami. Obaj mówili płynnie po francusku więc polski agent nie cierpiał z powodu bariery językowej.

Misję przechwycenia obu kaprali uznano za sukces. A w końcu to był pierwotny cel misji gdy pod koniec maja Noemie, George’a i Birgit wezwano do tego samego pokoju i przedstawiono nowe zadanie. Nikt nie spodziewał się, że Wellington zostanie zestrzelony. I to po już niemieckiej stronie frontu. Obaj kapitanowie pograturowali całej trójce umiejętności przetrwania we wrogim terenie i przeniknięcia przez linię frontu. Ta w tym nieszczęściu na szczęście okazała się być całkiem blisko, po drugiej stronie Sommy. I trójka agentów świetnie wykorzystała zamieszanie w niemieckich szeregach wywołanie alianckimi atakami aby przedostać się przez rzekę i wrócić do sojuszniczych oddziałów.

Na obu oficerach wrażenie też zrobiła Birgit której udało się namówić swojego krajana do poddania się francuskim policjantom. I mimo kilku okazji do zdrady czy ucieczki okazała się jednak lokalną agentką jaka pozostała wierna aliantom. Co widocznie uznano jej za plus. W końcu czyny mówią więcej niż słowa. A nawet gdy pozostała dwójka straciła ją z oczu na dobre kilkanaście godzin i to na terenie opanowanym przez Niemców Birgit jednak chociaż miała wówczas świetną okazję aby się poddać niemieckim żołnierzom jedna uniknęła schwytania i udało jej się przedostać do sił francuskich okrążających niemiecki przyczółek.

Georgowi z kolei pogratulowano przejęcia dowodzenia nad niemiecką koleżanką oraz opiekę nad dwoma kapralami. W końcu po rozstaniu z Noemie w Paryżu to on został najstarszy stopniem i na niego spadło wykonanie zadania. Birgit bowiem jako agentka była kompletnie zielona a mieli we dwójkę pod swoimi skrzydłami dwójkę kaprali. O ile ten belgijski zachowywał się dość biernie i wydawał się skory do współpracy to z niemieckim spadochroniarzem nie nie było wiadomo. Na własne oczy się przecież przekonali o jego woli walki gdy zwiał z komisariatu i nawet osaczony przez uzbrojonych policjantów nie zdradzał ochoty do poddania się. Dopiero Birgit jako negocjatorka go do tego namówiła. Ale niemiecki jeniec mógł się okazać bombą zegarową nad jaką trzeba było czuwać. I to zadanie spadło właśnie na brytyjskiego agenta i jego niemiecką koleżankę. Na szczęście gdy już wsiedli w Bretonii na brytyjski statek to już zrobiło się z tym z górki. Wówczas jeszcze Luftwaffe zaangażowana w walki nad francuskim niebem tak nie panoszyła się nad Kanałem jak kilka tygodni później gdy Noemie i Franek nim płynęli.

Noemie zaś dostała pochwałę od obu kapitanów. Nie dość, że udało jej się doprowadzić pierwotną misję do końca. Nawet jeśli nie uczestniczyłą bezpośrednio w dostarczeniu obu kaprali do Anglii to jednak uznano, że to w sporej mierze jej zasługa. Pochwalono też za okazanie pełnej współpracy z francuskim biurem agencji i wykonanie misji z Joliotami i ciężką wodą. Tą samą za jaką zginęła poprzednia dwójka wysłanych agentów oraz liczni francuscy i brytyjscy lotnicy jacy w końcu zatopili kuter z niemiecką załogą i przewożonymi kanistrami. Okazało się, że Noemie potrafi się dostosować do zmiennej sytuacji i działać nawet w chaosie wojny gdy wszystko wokół się wali i nie można liczyć nawet na symboliczne wsparcie z centrali.

Franek zaś był tak samo nowy dla dwójki kapitanów jak oni dla niego. Właściwie tylko Noemie mogła coś o nim powiedzieć. A nawet w paryskiej centrali nie pracował na tyle długo aby nawiązać kontakty z którymś z kapitanów jakim zdarzało się wizytować tą placówkę. Siłą rzeczy więc bazowali na tym co on sam im powiedział ze swojego punktu widzenia no i na raporcie jego belgijskiej koleżanki. Doceniono jednak jego zaangażowanie w sprawę jaka się rozgrywała od Clermont, przez Tuluzę aż po jaskinie w Pirenejach. I dano mu możliwość pozostania w służbie brytyjskiego oddziału Spectry. Albo z zachowaniem klauzuli o tajności oddelegowanie do bardziej standardowych służb wywiadowczych aliantów lub sił zbrojnych. Anglia po operacji “Dynamo” uratowała co prawda większość siły żywej ale z ciężkim sprzętem było kiepsko. A bez czołgów i artylerii nie było co myśleć o kontynuacji walki ze zdawałoby się niezwyciężoną machiną Niemców. Ich inwazji na Wyspę obawiali się chyba wszyscy a jedyną tarczą i mieczem była Royal Navy i RAF. Niemniej sam premier był zwolennikiem “podpalenia Europy” a do tego potrzebne były różne siły mniej regularne w których dywersanci, sabotażyści i agenci mieli grać główną rolę. Mogli przygotować grunt pod inwazję jaka kiedyś miała odbić kontynent z rąk Niemców. Na razie jednak trzeba było obronić ostatnią wyspę wolności przed spodziewaną inwazją.


---



- Opowiedz mi jeszcze raz. Jak to było. - mężczyzna w brązowej marynarce siedział sobie wygodnie na jednej z kawiarni przy placu. Siedział przy ładnej filiżance bardzo dobrej kawy. Siedział w rozluźnionej pozie i wyglądał jak turysta. Miasto było piękne, środek lata, pogoda słoneczna to wydawał się właściwym człowiekiem na właściwym miejscu. Tylko w lecie 40-go turystów było dość niewielu. A tubylcy wciąż jeszcze mieli trudności z otrząśnięciem się po klęsce.

- Od którego momentu? - jego rozmówca wydawał się w podobnym wieku. Chociaż wydawał się szczuplejszy, nawet może chudy. Parasol nad stołem chronił przed ostrym, południowym słonecznym blaskiem. Sam wolał wino. Też mieli tu niezłe. I tanie. No ale Francja. To co się dziwić?

- Od tego Montauban. Jak ich zgubiłeś. - powiedział kawosz. Już to słyszał. Ale sprawiało mu przyjemność słuchanie tej relacji. Zwłaszcza jak rozmówca miał dar do opowiadania tego w ciekawy sposób.

- No zorientowałem się, że się zorientowali, że za nimi jadę. Jak nie wrócili na autostradę to mi zostało jechać za nimi albo pozwolić odjechać. Zdecydowałem się na to drugie. - powiedział mężczyzna niezbyt czując się komfortowo, że muszą tutaj rozmawiać po niemiecku. Z drugiej strony właściwie byli sami. Ale odruchy szpiega były w nim zbyt silne aby czuć się z tym dobrze. Niestety rozmówca chyba nie znał francuskiego. A przynajmniej nie zdradził się tym ani razu odkąd się poznali niedawno.

- A dlaczego? - zapytał jak ciekawski uczeń albo nauczyciel zadający podchwytliwe pytanie. Werner rozłożył dłonie i sięgnął do kieszeni po papierośnicę.

- Wtedy dałbym im pewność. “Hej jestem szpiegiem! Szpieguję was! Chcę wiedzieć dokąd i po co jedziecie!”. A chyba nie o to chodziło prawda? Poza tym byłem sam. A ich była dwójka. No i wiedziałem, że mają profesora. - zamilkł aby zapalić zapałką papierosa. Odłożył papierosy i zapałki na stół a w zamian przysunął sobie popielniczkę. Bo te aryjski typek nie palił.

- Dość ryzykowne. Straciłeś ich z oczy. Nie było pewne czy ich odnajdziesz ponownie. - przyznał ten drugi upijając kawy ze swojej filiżanki. Rozmówca pokiwał głową i wydmuchał pierwszy kłąb dymu z nowego papierosa.

- To prawda. Liczyłem się z tym. Ale mieli ze sobą profesora. On jest dość charakterystyczny. No a nazwisko chyba zna każdy. Zastanawiałem się jak to rozegrać jak tak już mi odjeżdżali ulicą. - przyznał agent i nadal odczuwał tamten stres. Podjął wówczas ogromne ryzyko. Na szczęście nie przeliczył się w swoich szacunkach. No i fortuna też się w końcu do niego uśmiechnęła.

- I co? - zapytał kawosz odstawiając filiżankę na spodek. Ładny komplet. W jakieś orientalne wzory. Ale w końcu byli w kraju który szczycił się swoimi zamorskimi koloniami.

- Ano nic. Zgłosiłem to na policję. - uśmiechnął się Werner. Musiał przyznać, że nawet teraz odczuwał dumę z tego tak prostego rozwiązania.

- Dali się nabrać? - zapytał ciemnowłosy mężczyzna w brązowej marynarce. Leniwie obserwował ruch na rynku jaki był teraz w południe niewielki.

- Oczywiście. Wedle papierów to jestem ich agentem ze specjalnymi uprawnieniami. Zgłosiłem im porwanie Joliotów przez niemieckich szpiegów. Nastraszyłem ich, że pewnie chcą ich wywieźć do faszystowskiej Hiszpanii. No i, że jechałem za nimi ale zgubiłem ich w Mountband to przyjechałem do nich aby mi pomogli szukać. - Wenger wyjaśnił rozmówcy jaką bajeczkę sprzedał francuskim policjantom w Tuluzie.

- No tak. Bo jak nasi agenci to do Hiszpanii. No tak, to logiczne. Chociaż stąd do Tuluzy to tak bez sensu. Po co tam pojechali? - mężczyzna w brązowej marynarce przyznał, że spryt agenta zrobił na nim wrażenie. Ale nadal starał się wyłapać wszystkie niuanse tej historii. Pod leniwymi ruchami i spojrzeniem umysł pracował mu pełną parą.

- No też się dziwiłem. Najpierw sądziłem, że pojadą na południe. Do któregoś z portów aby go wywieźć. Ale pomyślałem, że bez sensu bo żony by chyba nie zostawił. A ona została tutaj. No i akurat tego po co tu jechali nie udało mi się ustalić. Ale zapisałem markę i numer rejestracyjny ich wozu. Może dzięki temu uda się czegoś dowiedzieć. Jest w raporcie jaki ci dałem. - agent musiał się przyznać do niewiedzy w tym temacie. Niestety ta kilkudniowa dziura gdy stracił profesora i jego dwójkę opiekunów z oczu nie pozwoliła mu tego wyjaśnić.

- Tak, tak, zajmiemy się tym. A co było dalej? - kawosz leniwie pokiwał głową i znów uniósł orientalną filiżankę z kawą. Taka niby zwykła kawiarnia. A taką pyszną kawę tu mieli.

- A dalej nic. Zarzuciłem sieć i czekałem. Liczyłem, że albo są gdzieś w Tuluzie, albo w okolicy albo będą tamtędy wracać. Policja miała ich rysopisy, zwłaszcza profesora, rysopis i numery ich samochody no zostało czekać czy coś się złapie w tą sieć. - Werner musiał przyznać, że to czekanie było bardzo deprymujące. Obawiał się, że mu się wymknał. Nawet to, że może jednak próbują zrobić dokładnie to co nawciskał francuskim policjantom. Jedna grupa próbowała wywieźć męża a druga żonę. Jak nie miał kontaktu z Clermont to nie mógł tego wykluczyć. To jednak blokowało też sprawdzenie tego samego i Francuzom. Postanowił to rozegrać na swoją korzyść.

- I się złapało. - uśmiechnął się kawosz trzymając filiżankę w dłoni. Obserwował fasady kamienic zalanych południowym Słońcem jakie stały po drugiej stronie placu.

- A tak. Znaleźli ich w “Olimpie”. Taki hotel. Podczas rutynowej kontroli. I poszło lepiej niż mogłem się spodziewać. Praktycznie sami mi się podłożyli. Żadnych papierów, żadnych rozkazów na piśmie co do profesora, żadnych pleców no nic. Jak jeszcze potem ten Polaczek mnie postrzelił przy bramie no praktycznie sami założyli sobie pętle na szyję i wskoczyli na szafot. Trochę pohisteryzowałem u komendanta i miałem nadzieję, że mi wyda profesora albo chociaż ich rozwali gdzieś pod ścianą albo upozoruje samobójstwo. No ale zrobił się ostrożny i niechętny. Chciał sprawę przekazać sądowi i w ogóle zrobić wszystko wedle przepisów. No a najbardziej mi nabruździł jak wysłał kurierów na motocyklach do Clermont. No to już wiedziałem, że mój czas jest tam policzony i muszę działać szybko zanim kurier wróci i się połapią. - agent tłumaczył z werwą jak to było. I żałował, że nie udało mu się namówić starego komendanta na załatwienie sprawy w trybie doraźnym. Szkoda. Miałby już tamtą dwójkę z głowy. Podobnie nie chciał mu wydać profesora jak wieczorem po wyjściu ze szpitala odwiedził go w domu. Postrzał na szczęście okazał się niegroźny. Za to do reszty podkopał zaufanie policji do tej i tak podejrzanej dwójki.

- Ale mówiłeś, że rozmawiałeś z profesorem. Komendant się zgodził na tą rozmowę. - przypomniał mu kawosz zerkając na niego sponad swojej gustownej filiżanki.

- Tak. Ale nie powiedział mi po co z nimi tu przyjechał. Cały czas gadał o Irene. Swojej żonie. Że musi wrócić, że ją porwali i tak dalej. W ogóle nie miał głowy do rozmowy na inne tematy. Może jakby komendant nie był za ścianą to coś bym próbował inaczej. No i rozkazy krępowały mi ręcę. Profesorowie byli dla nas kompletnie nietykalni. Nadal są. - agent rozłożył ręcę przypominając jakie miał ograniczone pole do manewru w tej kwestii. Jeszcze w Niemczech aż zbyt wyraźnie podkreślano, że Joliotom nie może spać włos z głowy. Bo są zbyt cenni dla programu naukowego Niemiec. Ale najlepiej aby przystąpili do niego dobrowolnie. No bo naukowcom tej klasy co oni no to przecież nie jacyś żydowscy nauczyciele w podstawówce. Więc głównie mieli ich obserwować i chronić. Nie dopuścić do tego aby alianci ich wywieźli do siebie. A na to się zanosiło jak bez ostrzeżenia Frederic skombinował samochód a potem wsiadł i wyjechał z miasta z dwójką obcych.

- Tak. Nadal są. To rzeczywiście krępuje nam ręce. Ale nie uniemożliwia innych działań. - rozmówca przyznał mu rację. Też został o tym poinstruowany gdy go niedawno wezwano do sztabu korpusu i zlecono to mało wojskowe zadanie. Ale jak się z nim zapoznał nie zdziwił się. Miał przecież nietuzinkowe zdolności jakie teraz mogły tu się przydać. I był gotowy przejąć pałeczkę od tego agenta Abwehry. Całkiem pomysłowego jak się okazało. Przydałby mu się ktoś taki.

- Profesorowie zostali. Ale ich współpracownicy, Halban i Kowarski, wraz z rodzinami wyjechali z miasta. Nie zdziwię się jeśli wydostali się z kraju nim się wszystko zawaliło. To też jest w moim raporcie. - przypomniał Werner widząc, że cisza przedłuża się. Zaś jemu już papieros się prawie skończył.

- Trzeba się z tym liczyć. Nie jest to jednak moje zadanie. - kawosz leniwie skinął głową i milczał. Analizował to wszystko w swojej głowie i zastanawiał się od czego zacząć swoją pracę. Dokończył kawę, odstawił filiżankę na spodek i wstał dając znak, że uważa spotkanie za zakończone.


---


K O N I E C
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline