Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-12-2021, 21:17   #25
Jenny
 
Reputacja: 1 Jenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputację
Devina udawała, że wcale jej nie przeszkadza zatrzymująca ją ręka Quarrena. Spojrzała niewinnym wzrokiem najpierw na niego, później na Weequaya i odpowiedziała.

- Do środka, trochę się pobawić - starała się brzmieć przekonująco, ale też nieco naiwnie, jakby nie do końca zdawała sobie sprawę, co znajdzie w środku. - Chłopaki, chyba mnie wpuścicie mnie, co?

Mężczyźni spojrzeli po sobie.

- Karta członkowska? - spytał Weequay, najwyraźniej ten z mniejszym zasobem słownictwa niż kolega.

- Chyba dacie najpierw przetestować klub? - zapytała słodko. - Co innego, jakbym była jakąś tłustą Gamorreanką, ale chyba nikt nie będzie miał nic przeciwko, abym mu potowarzyszyła w środku? - Devina rozpięła kurtkę, co prawda jej koszulka nie miała zbyt głębokiego dekoltu, ale ciągle w ten sposób prezentowała się okazalej. A nie uśmiechało jej się płacić za wyrobienie karty członkowskiej.

- W sumie pewnie moglibyśmy cię wpuścić - Quarren przejechał palcami po swojej brodzie. - Ale…

- Nie! -
przerwał mu Weequay. - Tylko nie znowu. Ostatni raz cię niczego nie nauczył? - Devinie wydało się, że ton jego głosu nie był zbyt pewny.

- Ktoś wam narobił kłopotów? - zdziwiona zapytała z troską Devina. - Takim fajnym chłopakom? Co się stało?

- Nieważne
- odparł Quarren. - Ale Wiff ma rację, nie możemy cię wpuścić bez karty - wyraźnie nie był zadowolony z tego powodu.

- A co muszę zrobić, żeby dostać tą kartę? - zapytała Devina, lekko już zniecierpliwiona.

Ochroniarze popatrzyli na siebie.

- Musi za ciebie poręczyć ktoś, kto taką kartę ma - powiedział Quarren. - Potem opłata i możesz wchodzić.

- A ty nie poręczysz za mnie? - spojrzała wprost w oczy chętniejszego do wpuszczenia jej Quarrena.

- No wiesz - odpowiedział tamten. - My się właściwie nie znamy, ale gdybyśmy poznali się bliżej…

- Ojej, będę musiała czekać, aż skończysz pracę? -
zasmuciła się, ciągle patrząc na Quarrena, choć wewnętrznie czuła nieco obrzydzenia. - Może poręczysz za mnie od razu, a po twojej pracy się zgadamy na coś?

- No dobra. No co? -
spojrzał na Weequaya. - Przecież zapłaci za kartę, to nie to samo co wtedy.

Quarren zaprowadził ją do środka, gdzie musiała pokazać dowód tożsamości by wyrobili jej kartę. Bramkarz w międzyczasie sięoddalił, obiecując, że będzieczekał przy wejściu. Sama karta nie była zbyt droga. Gość który się tym zajmował oznajmił, że Devina będzie urozmaicała wnętrze. Wreszcie klub stanął przed nią otworem.

Devina weszła do środka, rozglądając się po klubie. Najpierw chciała przejrzeć jego wnętrze, by ocenić, jak wygląda w środku, skupiając się na dwóch głównych rzeczach. Pierwsza, to czy gdzieś nie było widać jakiegoś Durosa, którego pozycja wskazywałaby na bycie właścicielem lokalu. Druga, czy jest jakieś tylne wyjście, aby łatwiej było jej uniknąć ponownego spotkania z Quarrenem.

W klubie panował półmrok, który rozświetlały jedynie światła migające w rytm głośnej muzyki puszczanej przez DJ'a. Uniemożliwiało to zlokalizowanie drugiego wyjścia, o ile jakieś tu było. Może przez zaplecze za barem?

Z tego samego powodu Devina nie odnalazła wzrokiem żadnego Durosa. W ogóle miała problemy z rozpoznawaniem przynależności rasowej bywalców. Z wyjątkiem jednego.

Nagle poczuła czyjeś łapska na swoim tyłku.

- Cześśść, malutka. Zsssatańczyszszsz? - zasyczał jej ktoś do ucha.

Nie mogła się mylić, to był Trandoshanin.

- Odwal się! - nauczona doświadczeniem z przebywania w klubach, stanowczo i pewnie odtrąciła ręce napastnika, nie dając mu się zdominować. Wiedziała jednak, że nie może przesadzać z agresywnością. - Nikt cię nie nauczył kultury, jak się prosi kobietę do tańca?

- Po cssso komu kultura, jeśśśśli ma ssssiłę? -
chwycił mocno nadgarstek Twi’lekanki. Był od niej wyższy o dobre dwie głowy.

Mimowolnie Twi’lekanka rozejrzała się dookoła, czy ktoś nie interesuje się być może jej pomocą, ale od razu zdała sobie sprawę, że wybawca również mógłby czegoś od niej oczekiwać. Zdała sobie sprawę, że najlepiej musi sobie poradzić sama. Szybko zaczęła analizować rozwiązania. Pierwszą opcją była próba oceny, czy w ogóle ma szansę wyswobodzić się z uścisku Trandoshanina. Jeśli tak, to planowała wyślizgnąć się, a następnie szybko ruszyć w stronę wyjścia, gdzie z odsieczą mógł jej pomóc bramkarz Quarren. Jeśli nie miała szans na oswobodzenie się, jedyną opcją było sprawne kopnięcie w krocze, które chociaż na chwilę unieruchomiłoby nieprzyjemnego napastnika.

Trandoshanin zaharczał cicho i zgiął się w pół, gdy noga Deviny wylądowała tam, gdzie żadna noga lądować nie powinna. Puścił rękę kobiety i uwagę skupił na własnym “interesie”.

Niestety, po narobieniu pewnie dość sporego hałasu w klubie, a przede wszystkim prawdopodobną nadchodzącą koniecznością uciekania przed rozwścieczonym Trandoshaninem, Devina udała się w stronę wyjścia. Z nieudawaną wściekłością minęła dwójkę bramkarzy, mówiąc na odchodne do Quarrena, który mógł chcieć ją powstrzymać przed odejściem.

- Fajny klub, wiesz? Pierwsze co mnie spotyka po wejściu, to obmacywanie przez jakiegoś niewyżytego Trandoshanina! Wielkie dzięki za cudowną zabawę! - Powiedziała wyraźnie oburzona, ale chwilę jeszcze poczekała na odpowiedź bramkarza.

Tamten jednak nie odpowiedział nic, będąc najwyraźniej całkowicie zaskoczonym wybuchem Twi’lekanki. Być może by zabrał głos, ale wtrącił się jego kolega Weequay.

- Więc następnym razem słuchaj jak ci mówią, że nie ma wstępu. Do widzenia.

Nie zamierzała szczególnie długo się żegnać. Przyjęła wręcz metodę swego niedoszłego quarreńskiego partnera i nie mówiła już nic, szybkimi krokami kierując się do turbowind. Jej plan infiltracji klubu Teve sromotnie się nie powiódł, a ona zdawała sobie sprawę, że od początku sknociła sprawę. Nie miała nawet szczególnego planu, poszła tam na hurra, podpalona tym, że być może czegoś się dowie. W walce z Trandoshaninem przypisało jej szczęście, bo przeciwnik był dużo silniejszy od niej. Jakoś czuła, że to było wyjątkowo fartowne uderzenie, którym udało jej się unieszkodliwić napastnika.

Jeśli jednak pojawiła się już w środku, to za szybko uciekła. Może mogła jeszcze coś podrążyć, podsłuchać, podpatrzeć? Wracała znów do punktu wyjścia - trzeba było wszystko lepiej zaplanować. Dałaby wiele, by móc skontaktować się przed taką akcją z Giną, ale to właśnie dla niej starała się zdobyć jakieś info. Druga sprawa, że ta na pewno nie chciałaby, by Twi’lekanka ładowała się w takie kłopoty.

Spojrzała na swój zegarek. Tam, oprócz coraz późniejszej godziny, zauważyła także dość sporą liczbę wykonanych kroków tego dnia. W normalnym dniu, już dużo dla niej stanowiłoby pójście na spotkanie z Giną. Tymczasem oprócz tego odwiedziła Jaydiego, Tressa Jasa, Anthami, a przed chwilą próbowała jeszcze Teve. Jeśli miałaby jutro iść do pracy w roli tancerki, nogami pewnie poruszałaby przy tym jak dwoma balami drzewa wroshyr. Ale również i żołądek zaczynał dawać znać, że mimo później pory, warto jeszcze się posilić, jeśli jutrzejszy dzień miał też być aktywny. Całe szczęście, na parterze swojego bloku mieszkalnego znajdowała się znośna knajpka serwująca burgery z banthy. Nieco pieniędzy straciła na tej karcie do klubu Teve, ale uznała, że po tylu stresach, warto zakończyć dzień jakąś przyjemnością.
 
Jenny jest offline