Posiadłość Flanagana, piątek 16 lipca 1920
Wizyta policjanta dobiegła końca szybciej niż bym sobie tego życzył. Posterunkowy Cooper szybko dodał dwa do dwóch i uzyskał wynik pięć, co go ogromnie zadowoliło. Już podczas wizyty na komisariacie nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że zuchwałe włamanie i kradzież książek nie zrobiły na stróżami prawa większego wrażenia, zwłaszcza w obliczu znacznie poważniejszego włamania na placu budowy. Gdy Cooper odjechał, pozostawił mnie z okropnym mętlikiem w głowie. Czy to możliwe, aby ten sam człowiek dokonał obu kradzieży? Jeśli tak, to może wślizgnął się do mnie niejako przypadkiem? Albo przy okazji szukając dodatkowego łupu i zabierając z braku lepszych zdobyczy te kilka książek?
Stałem na ganku, dopóki czarny policyjny automobil nie zniknął wśród porastających zakręt drogi buków i topoli. Davisa i Goodmana zastałem w bibliotece, dokładnie tam, gdzie ich ostatni raz widziałem.
- Ryan, idę do domu - oznajmił mój przyjaciel - Po drodze zajrzę jeszcze do wydawcy gazety. Reporterzy wiele słyszą, mają wszędzie znajomości. Może wiedzą coś o podobnych włamaniach w dalszej okolicy.
- Daj mi znać, jeśli tylko się czegoś dowiesz - poprosiłem odprowadzając go do drzwi, a potem raz jeszcze wróciłem do biblioteki.
- Proszę wybaczyć te pożałowania godne okoliczności naszego spotkania - powiedziałem zbolałym głosem do Goodmana, siadając w mało wygodnym fotelu i zapraszając swego gościa gestem ręki do uczynienia tego samego - Wspomniał pan w areszcie, że bawiąc przejazdem w okolicy zechciał wstąpić do mnie, by sprezentować jakąś książkę, tak? Cóż za ironiczne zrządzenie losu, że jednocześnie tracę jedne woluminy, a inne zyskuję. Cóż to zatem za godne lektury dzieło, panie Goodman?