Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-09-2007, 02:03   #320
behemot
 
behemot's Avatar
 
Reputacja: 1 behemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwu


Giovanni di Bicci de' Medici


Podróżny słuchał bardzo uważnie, zawsze obserwujac rozmówce swymi zielonymi oczyma, którym blask księżyca dodawał złowrogiego wyrazu. Zawsze gdy jeden z opowiadających kończył jego twarz wyrażała mieszanine żalu i zawodu. Zapewne myślał ~Czemu przerywasz, mów dalej...~ ciekawość jego musiała jednak poczekać. Do czasu.

Konie prychały i przebierały kopytami w zmarźnietej i jałowej ziemi, za życia być może żałowałby stworzeń, które wyczuwały stado drapieżników zaledwie o pare kroków od nich, jednak nie mogły się uwolnić, nie mogły uciec. Kiedyś by współczu, teraz jednak miał inne pasje. Był inną istotą, jak sam wierzył lepszą. Choć za doskonałość zapłacił tak wysoką cene. Przez chwilę jego myśli krążyły wokól przeszłości, by powrócić nagle do teraźniejszości gdy jedna z istot zbliżyła się do jego wierzchowca. Doceniła jego piękno, uśmiechnął się jadowicie. Zawsze cenił to co najlepsze, zbieral to co najcenniejsze. Ale czy aby nie było w słowach mężczyzny zazdrości? Może chciał zabrać Notosa dla siebie. Spojrzał na przybysza, na jego drapieżne rysy twarzy. Nie wyglądał na złodzieja, prędzej by pożarł Południowy Wiatr. Sama myśl o takiej stracie sprawiłą, że omal nie zemdlał. Nie mógł do tego dopuścić. Musiał ich zabic, rozszarpać. ~ Nie to niegodne~ walczył z włąsnymi myślami. ~Nie jestem potworem, trzeba ich porzucić, niech Wilkołaki ich rozszarpnią~ Giovanni nie znosił przelewu krwi, nie w swoim otoczeniu. A po za nim... żaden mędrzec nie poruszy ziemi. Mechanizm wprawiajacy ziemię w ruch, oliwiony jest ludzką krwią. Wiedział jednak, że mogli mówić prawdę, być może należeli nawet do dworu Princessy Lucretii. Tak uważnie patrzyli na jego powóz.



Nie darowąłby sobie gdyby sługom księżnej stała się krzywda, a przede wszystkim ona by mu nie darowała. Poznanie prawdy mogło być jednak trudne. Jednak możliwe.
- Mówisz, że zmierzasz do zamku Vlada Templesa? - jego ton był nie tyle pytaniem ile wyrażał wątpliwość, choć równie dobrze mógł zawierać w sobie myśl hospes non est servanda fides. Giovanni już widział jak będzie opowiadał w elizjum o swej podróży, słyszał nawet swój głos " I wtedy powiedziałem..." więdział, że będzie z tego piękna opowieść. On jeden ich trzech i ciemność nocy. - Wierze Wam. Nie wyglądacie na morderców ani złodziei. Jeśli jesteście gośćmi Vlada, jesteście również u mnie mile widziani. Jeśli zaś kłamiecie. Melius non tangere, clamo! - zagrzmiał. Niech wiedzą, że nie odda swego istnienia. Nie pozwoli nikomu skrzywdzić Carmen ani nastawać na jego życie. Kto by to zrobił musiałby być głupcem, lub być pewnym swej siły. A jednak w słowach przbyszów był też cień groźby. Być może ich wygląd był jedynie iluzja, przebraniem by uśpić jego zmysłu. Może czekali tylko na chwilę by zaatakować go podstępnie gdy nie będzie gotów? Wiedział, że ma wrogów tak wielu jak sojuszników. Tych pierwszych znacznie więcej niż by chciał. Część z nich zamożna, wpływowa, a przede wszystkim zdeterminowana by zniszczyć raz na zawsze cierń jakim był dla nich Giovanni. Mogli wysłać swych ludzi nawet tutaj. Przybysze są częścią zasadzki. Chcieli go zniszczyć, jednak on ich przejrzał, zbyt wiele dziesięcioleci grał znaczonymi kartami.
- Grozisz mi? Nemo me impune lacessit! - zwrócił się do mężczyzny o twarzy wojownika - Może nie jesteś tym kim jesteś, może przybyliście tu na moją zgubę zatem BIADA WAM! - coś niepokojącego działo się z podróżnym, ciągle wydawał się piękny, ciągle było w nim coś przyciągajacego, jednak był to urok drapieżnika szykujacego się do skoku, albo szaleńca w napadzie szału. Nie byli pewni, ale kły zdawały się lśnić w kącikach wąskich warg. Ręce z gładkich dłoni artysty przeistaczały się w narzędzia bestii. Nawet wiatr szykował się do zbliżającej walki szarpał gałęzie.

I nagle nastałą cisza. Wiatr ustał, drapieżny wyraz ustąpił zamyśleniu, rozmarzeniu. Za mężczyzną stała kobieta w czarnej sukni sięgajacej ziemi, gorset podkreślał jej talie, a wodospad czarnych loków okrywał nagie ramiona. Trzymała szlachcica za ręke, a cała jego złość uchodziła przez jej dłonie.
- A więc uniosłem się? - zapytał mrugając przy tym oczami jakby przebudził się ze snu - Wybaczcie. - był chyba zakłopotany. Widać było też wielką boleść zarówno fizyczną jka i duchową. Z niezręcznego milczenia spokrewnionych wyciągnął chłopiec, który ukłonił się dwornie. A i słowa jego były jak miód słodkie. Któż mógłby się im oprzeć?
- Ultimo ratio, gravoria manet. Jedźcie zatem ze mną do zamku Vlada, niech on zadecyduje o waszym losie. - powiedział już swym spokojnym nieco cichym glosem - Servio! Przygotuj powóz dla mych gości - rozkazał woźnicy sam zaś się zwrócił do wampirów
- Skoro wspólna wiedzie nas droga, nie bądźmy już sobie obcy. Jam jest Apollon a to moja muza Urania. - wskazał kobiete cudnej urody, jak na dany znak mężczyzna pochylił głowę, kobieta zaś dygneła spuszczajac przy tym oczy.
- Z radością wysłuchamy opowieści o waszej Odysei - Gestem dłoni zaprosił do powozu. Sam zaś patrzył przez chwilę w niebo i szeptał coś cicho, kto słuchal uważnie, ten rozpoznał słowa:
- Powóz przekracza drogę księżyca... Mars przybliża się do Niedźwiedzicy... wszystko zmierza w stronę smoka. Jak mogłem tego nie widzieć. Wszystko zostało spisane. - potrzasnął głową i spojrzał na Carmen. Na jej twarzy czaił sie uśmiech, być może spowodowany grą imion i znaczeń, a może sekretem nocnych kochanków.
 

Ostatnio edytowane przez behemot : 06-09-2007 o 11:14.
behemot jest offline