Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-01-2022, 10:05   #89
kanna
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację

- Co chcesz przygotowywać Owen? - spytał Lwyd patrząc na policjanta w lusterku. - Powinniśmy uderzyć natychmiast, nie dając im czasu na przygotowanie tego… - westchnął, - cokolwiek by to miało być. Tutaj w pełni zgadzam się z Elijahem. Jutro może już być za późno. Damy im sposobność pozbierać się. Teraz działają w pośpiechu. Zaskoczyliśmy ich. Nie spodziewali się nas. Są bez dowódcy. Jeden dzień może zmienić wszystko.

Robin pokiwała głową.
- Sam wiesz, Owen, że w normalnych warunkach nie pcham się na ślepo , w nocy, do lasu. Ale to nie są normalne warunki. Poza tym - rzuciła szybkie spojrzenie na Huwa - Nie wiadomo, kiedy ten napar przestanie działać. Nie mamy czasu na to, aby zwlekać.

Owen wypluł na ziemię pogiętą wykałaczkę i westchnął.
- Wygląda na to, że nie mam wyboru - przyznał niechętnie. - Idę z wami. Ale miejmy oczy z tyłu głowy.

Tego jednak nie trzeba było nikomu powtarzać. Chwilę później wszyscy znów ruszyli w trasę i choć w okolicy nadal było spokojnie, to nadal dało się czuć trudne do opisania napięcie. Jadących otaczała atramentowa czerń, którą z trudem przeszywały światła reflektorów, jakby całe góry obłożono żałobnym kirem. Nadal również można było zauważyć gdzieniegdzie kolorowe rozbłyski strzelające wysoko w powietrzu - teraz jeszcze wyraźniejsze pośród nieprzebranego mroku.

Wkrótce dotarli na podgórze Maddox, którą to okolicę zdążył wcześniej poznać Huw. To właśnie on i Elijah mieli poprowadzić dalszą część wyprawy, teraz już na piechotę. Dlatego jak tylko zakryto suchą kosodrzewiną obydwa pojazdy, aby choć z daleka nie rzucały się w oczy, wszyscy rozpoczęli wymarsz.

Detektyw spojrzał na górę, we wnętrzu której kryły się systemy jaskiń prowadzące do ruin. Był głęboko przekonany, że wybrał jedyne, może nie dobre, ale właśnie jedyne słuszne rozwiązanie. Nie wiedząc jak zakończy się cała sytuacja, przez chwilę przeszło mu przez głowę, że powinien się pożegnać z przyjacielem. Nie wiedział, czy go jeszcze kiedykolwiek zobaczy. Zrugał się jednak zaraz za te sentymentalne bzdury. Co to miało mu dać? Wyłączył telefon i ruszył w drogę.

Robin też zerknęła na komórkę. Liczba nieodebranych połączeń od Willa była dwucyfrowa. Do SMSów nawet nie zaglądała. Wybrała numer. Mężczyzna odebrał natychmiast.
- Will...– zaczęła i przerwała. Co miała mu powiedzieć? – Will.. posłałam Ci pinezkę z Foxy…ale to nieaktualne. Znaczy… Nic nam nie jest, to chciałam powiedzieć.
- Zdajesz sobie sprawę przez co teraz przechodzę? - wypalił może trochę zbyt nachalnie. - Zresztą nieważne… słuchaj, po prostu nie wiem co o tym wszystkim myśleć. Dostaję od ciebie szczątkowe informacje, na dodatek prosisz mnie żebym uganiał się za jakimiś legendami i promował je w prasie. Cieszę się, że jesteś w jednym kawałku, ale dłużej tego nie zniosę. Jutro jestem w Sionn. Gdzie dokładnie mam cię szukać?
- Przepraszm kotek
- wymamrotała Robin. – Wpakowałam się w coś, co mnie przerasta. Myślałam, ze będę zmuszona ja zostawić i dlatego tak zareagowałam w panice… Do jutra wszystko się skończy, tak sądzę – rzuciła spojrzenie na ciemniejąca w mroku drogę. – Włączę lokalizację w komórce, będziesz widział, gdzie jestem. Zatrzymałam się w motelu Jemioła.
Odetchnęła głęboko. Nie chciała się rozkleić. Rozmowy z Wiłlem z jednej strony ją uspokajały , a z drugiej – spinały. Nie potrafiła tego wyjaśnić.
- Chciałabym , żebyś już był – powiedziała więc tylko.

Will milczał dłuższą chwilę. Kiedy kobieta już zaczęła podejrzewać, że ten odłożył słuchawkę, wybranek wreszcie podjął rozmowę ponownie:
- Ja też bym chciał i przyjadę najszybciej jak się da. Wiedz, że ci ufam: tylko dlatego nie dzwoniłem jeszcze na policję, ani do twojego brata - znów nastąpiła dłuższa cisza. - Wysłałem wici do wszystkich mediów z jakimi mam kontakt. Coś w końcu musi chwycić. Tymczasem obiecaj mi jeszcze jedno. Jak to wszystko się skończy, zrobimy wspólny wypad. Tylko ty i ja. Właściwie wiesz co… to nie jest nawet propozycja. Porywam cię i koniec - Will wyraźnie próbował rozluźnić atmosferę, choć behawiorystka czuła, że głos lekko mu się łamie.

Robin nie mogła się teraz rozpłakać. Nie przy tych wszystkich ludziach. Nie w środku niczego. Trzymała się już tak długo... Wiedziała, ze jak się teraz rozklei, to już nie będzie w stanie pozbierać się z powrotem. Foxy! Przywołała obraz psa. Musi o nią zadbać.
- Obiecuję – powiedziała więc tylko. – Pojedziemy do tego hotelu, co byliśmy ostatnio.. pamiętasz? Śnieg zawalił wszystko, nie było jak wyjść, odcięło nam Internet pamiętasz? Do zobaczenia, kochanie. - szukała przez chwile słów, aby dodać: - Jesteś najlepszym, co mi się przytrafiło.
Nie musiała go widzieć, aby zdać sobie sprawę, że Will właśnie smutno się uśmiecha.
- Zabrzmi to banalnie, ale wzajemnie. Choć czasem mam ochotę cię udusić. Trzymaj się tam do jutra i nie rób głupstw, to jedyne o co proszę - ostatnie słowa powiedział na szybkim dechu, po czym obydwoje zakończyli rozmowę.


Wkrótce ruszyli. Warunki były dokładnie takie, jak mogli się spodziewać. Nawet kiedy pomagali sobie latarkami, wszyscy co chwila potykali się i gubili drogę. Nieraz ktoś dosłownie wyrżnął lub się skaleczył, a po pewnym czasie nikt już nie liczył podobnych przypadków. Dalej było tylko gorzej: kiedy Maddox zaczęło wzrastać skalnymi ścianami, stanęli przed najtrudniejszą częścią drogi, czyli wspinaczką w ciemności.

Szybko stało się jasne, że gdyby nie fakt, iż Addington znał trochę okolicę, prawdopodobnie przepadliby tu na dobre. Pomógł również Lwyd, który pamiętał kilka skrótów używanych poprzednio przez Brada. Nie minęło jednak wiele czasu, jak góra wyzuła podróżników z sił. Nie lepiej było z Foxy: treningi agility opłaciły się i pies dzielnie dotrzymywał swojej pani kroku, jednak były odcinki, kiedy zwierzę trzeba było nieść na rękach.
Byli jak w transie, kiedy w końcu dotarli na szczyt. Dygocący z zimna i słaniający się na nogach z trudem zmierzyli ku ruinom. Ledwo pamiętali co się działo dalej - zarówno Huw, będący tu już drugi raz, jak i Robin, dla której widok twierdzy stanowił pierwszyznę. Niemal majaczyli, mijając głównie wejście rozpięte między szarymi murami oraz schodząc rozgałęziającymi się schodami w dół.

Oprzytomnieli dopiero w jednej z głównych sal. Detektyw próbował sobie przypomnieć czy to tutaj był poprzednim razem, kiedy czekał na audiencję u majora. Było to bardzo możliwe, ponieważ i tym razem mieli w tym miejscu spędzić dłuższą chwilę, zanim dowodzący mógłby ich przyjąć. Z drugiej strony pomieszczenie było wyjątkowo surowe i równie dobrze mogli wylądować w podobnie monotonnym otoczeniu: przed sobą mieli kilkanaście połączonych ze sobą, gdzieniegdzie okratowanych cel. Wychudzone sylwetki, które kręciły się wokół, również były równie beznamiętne i szare, jak te, które Huw ostatnio widział.

Zajęli wolne miejsca przy jednej ze ścian, wciąż czekając na swoją kolej. W międzyczasie dostali coś na rodzaj rozwodnionej zupy oraz trochę wody. Choć był z nimi zaufany człowiek, czyli Elijah, straż kręciła się nieopodal, bacznie obserwując pozostałą trójkę oraz psa. Addington polecił towarzyszom zostać na miejscu, a sam poszedł zapowiedzieć przybycie grupy.
- Ludzie mieszkający wewnątrz góry - powiedział Owen ni to do siebie, ni do do kompanów. - Brzmi jak kolejny sen. Może już wszyscy dawno zwariowaliśmy.

Policjant spojrzał na Huwa, a potem na Robin, lecz kobieta nie odwzajemniła jego spojrzenia. Najpierw wytrząsnęła swoja nerkę, tak aby wysypać na skalną podłogę wszystkie chrupki. Kiedy Foxy węszyła w szczelinach wygrzebując kolejne smaczki, kobieta rozejrzała się po sali. W grupie ocalałych, którzy wypełniali komnatę, ujrzała znajomą twarz. Wychudła, młoda niewiasta siedziała jakieś siedem metrów naprzeciwko niej. Na ładnej twarzy nie malowała się żadna głębsza myśl, na dobrą sprawę przypominała ona wydrenowaną od środka postać, która jedynie kiedyś była człowiekiem. Dopiero po chwili Carmichell zdała sobie sprawę na kogo właściwie patrzy. To ją prosiła o śledzenie Sparks. Kobieta, która spotkała się z Islą. Kolejna, która jakiś czas temu dotarła do miasta. Wendy Adams.
- Gdyby nie major - Huw podjął rozmowę, - siedzielibyście dalej w tej szafie albo… - skrzywił się, - w jakiejś innej rzeczywistości wydani na żer tego czegoś co miesza nam w głowach. To wszystko jest nienaturalne i ciężkie do zaakceptowania. Musimy jednak komuś zaufać. I działać. Szybko. Zanim ludzie Pieńka zrobią coś, od czego nie będzie już odwrotu.

Owen tylko skinął głową.
- Pewnie masz rację. Miejmy tylko nadzieję, że ten cały major nie jest tak szalony jak nasz wróg. Bo że można siedzieć w takim miejscu i nie zwariować, to akurat trudno jest mi uwierzyć.

Tymczasem Robin podniosła się i podeszła do kobiety. Foxy podreptała za swoja panią. Jeśli nawet nie ją, to psa - który wybrudził jej elegancki płaszcz – powinna była pamiętać.
- Dobry wieczór – przywitała się. - Robin. Pamięta mnie pani? Spotkałyśmy się w mieście, była pani na spacerze z dyrektorką szkoły.
Wendy skierowała na nią mało przytomny wzrok. Oczy kobiety uciekały na boki i tamta wyraźnie potrzebowała wiele sił, aby skupić uwagę na Carmichell.
- Dyrektorką… - jej usta ledwo wycedziły ciche słowo. - Ja… nie… - wymamrotała pod nosem.

Robin zbladła.

W ledwie kontaktującej kobiecie rozpoznała siebie przed parunastu godzin – a może , jeśli nic się nie zmieni – siebie za kilka godzin. Lub wcześniej. Gdzie się podziała tamta charakterna dziewczyna, która strofowała ja na ulicy?
- Hej – przykucnęła ii dotknęła lekko kolana tamtej. – Wszystko będzie dobrze. Jesteś prawie u celu, wiesz? Wszystko będzie dobrze.
- Nie liczyłabym na odzew - odezwał się nagle inna kobieta, która stała dotychczas przy jednej ze ścian.

Robin powoli przeniosła wzrok w jej kierunku. Rzeczona miała na sobie podarte, płócienne spodnie i bluzkę w podobnym stanie. Obojętna twarz równie dobrze mogła należeć do jakiegoś posągu.
- Sprowadziliśmy ją z Sionn, gdy jeszcze w ogóle stosowaliśmy taką praktykę. Potem zaczęło robić się na to za gorąco - nieznajoma odgarnęła z czoła niesforny kosmyk kruczoczarnych włosów. - Niestety można ją już spisać na straty. Podejrzewamy, że dotarła na koniec korytarza i została z niej praktycznie tylko cielesna część.
- To wy słaliście te maile?
– zapytała Robin, podnosząc się. – Ściągaliście ludzi do Sionn… dlaczego? Da się coś jeszcze zrobić? Wierzycie, ze się da.. chciałabym, żeby tak było. Jestem Robin Carmichell.
- Cóż, jeśli dostałaś jakąś wiadomość, to na pewno od majora. Facet twierdzi, że źródło problemu jest w okolicy i chce je zlikwidować, choć nie mówi nam wszystkiego
- odpowiedziała kobieta, spoglądając na beznamiętną, skurczoną w sobie Wendy. - Ten człowiek mnie przeraża, ale wygląda na to, że jest naszą jedyną nadzieją.

Rozmowę przerwało przybycie Eliasza. Młody mężczyzna wyszedł z drugiego końca pomieszczenia i pospiesznym krokiem zbliżył się pozostałej części grupy.
- Jesteście gotowi? - zapytał tylko.
Świeżo poznana kobieta chwyciła Robin za rękę. Jej wzrok przeskakiwał między Eliaszem a behawiorystką.
- Uważaj tam na siebie - szepnęła do niej.
Robin skinęła leciutko głową i ścisnęła dłoń kobiety.
- Na co mam uważać? - zapytała szeptem, patrząc tamtej w oczy.
- Po prostu bacz na swoje słowa. Nie każdy jest tu tak miły jak ja - zdążyła odpowiedzieć kobieta, nim Eliasz zachęcił, aby iść dalej.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.

Ostatnio edytowane przez kanna : 08-01-2022 o 10:07.
kanna jest offline