Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-01-2022, 20:51   #4
Zell
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację


Nie przyjęła z radością odjazdu Toreadora, a jeszcze mniej kolejnych pytań. Musiała improwizować.
- Ciężko powiedzieć za co dokładnie. - wzruszyła ramionami - Ale wejście w drogę komuś wyżej nie kończy się dobrze.
- Hmm… Interesujące. - zamyślił się wampir przyglądając się podejrzliwie Ann. - A jaki klan reprezentujesz?
Kolejne niewygodne pytanie.
- Czy to niebezpieczne pytanie? Któryś Klan jest niemile widziany w Stillwater? - zapytała ostrożnie.
- Malkavianie byliby niepopularni.- zaśmiał się wampir i spytał Ann. - Ale ty chyba dzieckiem Malkava nie jesteś?
- Tylko "chyba", co? - założyła ręce na piersi - A jaki byłby twój wybór?
- Nie wszyscy Malkavianie są bełkoczącymi czubkami. U niektórych szaleństwo jest dobrze zakamuflowane i wymaga bliższego poznania, by je u nich dostrzec.- wzruszył ramionami Larry i zaplatając je rzekł. - Brujah byłby najlepszym wyborem, może Ventrue? Też byłoby mi miło, pod warunkiem, że byś się nie żarła z Lucią.
Ann miała problem z kłamaniem co do Klanu. Już zrozumiała, że takich rzeczy się nie robi, bo to w końcu ugryzie tyłek...
Albo po prostu była tchórzem.
- Obawiasz się, że zachwieję ekosystemem klanowym miasta?
- Nie. Mam nadzieję że to zrobisz. Strasznie się nudno tu zrobiło ostatnio. Nawet pieski Sabatu nie wpadają tak często z wizytą.- odparł z bezczelnym uśmiechem wampir. - Więc?
Nie mogła dłużej się migać od odpowiedzi...
- Niczym klanowym nie zachwieje moje przybycie. - odparła nerwowo - Nie należę do żadnego Klanu.
Tak, była tchórzem.

- Kundel... tak? Interesujące, interesujące. Nie wiąże cię żadna lojalność klanowa.- zadumał się Larry pocierając podbródek i rozważając sytuację. W jego spojrzeniu było coś… przypominające opiekującego się nią Tremere. Larry patrzył na nią jakby była… pionkiem na jakiejś planszy. Pionkiem którego można użyć, lub można poświęcić. - Jesteś prawdziwie… wolna. Nie spodziewałem się, że wasz rodzaj trafi do Stillwater. Zwykle takich jak ty się po prostu ubija, jak nabroją. Ci w Nowym Jorku nie dbają o wasze egzystencje, na tyle by je zachować na później.
- Nie tylko ci w Nowym Yorku... - westchnęła cicho - Czyli nie ma innych Bezklanowych tu?
- Nie ma. - potwierdził Larry wsuwając ręce w kieszenie.- A i tych klanowych też niewiele. Prowincja to nie miejsce dla Kainitów, chyba że wędrownych sfór Sabatu.
Ann spojrzała lekko na ziemię.
- Mam nadzieję, że to nie jest problem... - uniosła wzrok - ...dla was, że tu się znalazłam?
- Żaden. Co najwyżej zrobi się ciekawie. - wyjaśnił Larry i machnął ręką.- To więzienie, to zadupie… tutaj nic ciekawego się nie dzieje. Poza okazjonalnymi wizytami kolejnych delegacji Tremere co jakiś czas.
- A co oni szukają w Stillwater? - zapytała zdziwiona - Skoro tu nic nie ma…
- Jest tu coś, co ich interesuje. William może ci kiedyś pokaże. Albo ja. Generalnie przybywają tu by umrzeć. Wchodzą w lasy i nie wychodzi żaden.- zaśmiał się szyderczo Larry.
- Czy w lasach nie ma Lupinów? To by było najłatwiejsze wytłumaczenie ich... zniknęcia.
- Są… ale bardziej na północ, po drugiej stronie jeziora. Zresztą wilkołaki nie znają manier przy posiłkach. Zostają po nich resztki. - zaśmiał się wampir i pochylił się dodając poufale.- O nie… owych Tremere pożera piramida, nie wilkołaki.
- To chyba normalne, że ich Piramida potrafi być ich zgubą, ta Klanowa hierarchia... - skomentowała nie rozumiejąc o czym Larry mówi.
- Z pewnością.- odparł wampir rozbawiony przebiegiem rozmowy.- Ale w tym przypadku chodzi o prawdziwą indiańską piramidę, albo inną budowlę… bo z bagien i tak wystaje tylko jej szczyt w okresach suszy. Więc trudno rozeznać jak naprawdę wygląda.
- Byłeś tam kiedyś? - zaciekawienie Ann urosło. Może tu jest co robić…
- W środku? Nigdy. Kilka wypraw Tremere tam weszło. Żadna nie wróciła. - wzruszył ramionami Larry. - Jestem wojownikiem mojego klanu, ale nawet ja wiem kiedy nie pchać się pod nóż.

- Ehm... A w sumie... - wahała się czy zadać pytanie - Czemu cię tu wkopano...?
- Cóż… byłem za dużym wojownikiem jak na Nowy Jork. Zabiłem kilku moich współtowarzyszy w szale i przywódcę naszego gangu rozerwałem na strzępy. Ale jemu się akurat należało. Dupek był z niego i arogant. Primogen skazał mnie na śmierć za to, ale Książę uznał, że mogę być jeszcze przydatny. Więc… czekam tu na wojnę, która zmusi miękkie wampirki z dużego miasta do wezwania mnie na pomoc. - stwierdził z rozbrajającą szczerością Larry.
- Uhm... Uroczo? - Ann uśmiechnęła się nerwowo - Ale ta piramida cię zniechęca do sprawdzenia mimo wszystko, tak? - co tam było, że wywoływało w takiej osobie niechęć do zbliżenia się?
- Niezupełnie. Piramida po prostu tam… jest. Wejście do niej wymaga trochę wysiłku i ubrudzenia się, ale potem… ten kto wszedł do piramidy to już nie wrócił. Żadna z wypraw czarowników która weszła do środka nie powróciła, by opowiedzieć o tym co jest w środku. Wszyscy weszli, żaden nie wrócił. - wzruszył ramionami brujah. - Może już nie żyją, może utknęli w stanie torporu, może błąkają się po korytarz bez nadziei na powrót. Nie wiadomo.
Spojrzał następnie na Ann mówiąc. - Więcej na ten temat może wiedzieć bibliotekarka, ale wątpię by podzieliła się tą wiedzą. A wiesz moooże… czego William chciał ode mnie w związku z tobą?
Znając Tremere, to za darmo nic nie powie, jednak może Cyril by się sprawą zainteresował?
- William powiedział, że potrzebuję pracy, dla pozorów i może bym u ciebie znalazła?
- Hmm… a co… znasz się na mechanice pojazdów albo broni?- zapytał Larry spoglądając zaciekawiony na dziewczynę.
- Chodzi o sklep... Ekspedientkę. - wyjaśniła szybka - Nie jestem tak ciekawa…
- Aaaaa to? - wampir spojrzał za siebie, po czym ruszył w kierunku budynku. Gestem dłoni nakazał jej ruszyć za sobą.- No… w sumie możesz. Ile nocy w tygodniu chcesz pracować? Cztery czy więcej?
- Sądzę, że cztery będą dobre. Zakładam, że ruchu metropolii tu nie ma. - powiedziała idąc za Brujah.
- W sumie nie…- przyznał brujah podchodząc do drzwi prowadzących do typowego sklepu przy drodze prowadzonego przy stacji paliw. Standardowe towary zalegały tu na półkach, za ladą nikogo nie było, za to podłoga i ściany były przybrudzone.- ... dlatego nikt tu nie czuwa. Jeden z moich ghuli wyłazi z warsztatu jak słychać nadjeżdżający pojazd.
Wskazał na jeden z dwóch dystrybutorów.
- Tamten jest nieczynny… zawiesiłem kartkę, ale zawsze znajdzie się idiota, który jej nie zauważy. Pamiętaj o tym. - wyjaśnił z uśmiechem. - A jeśli pojawią się jacyś makaroniarze lub latynosi w garniturach i o nerwowym spojrzeniu, to mów, że szef zaraz się zjawi i goń do warsztatu, by mnie poszukać.
- A co tacy by mieli tu robić? Za ochronę zbierać? - zdziwiła się - Haracz wymuszać?
- Haracz? - spytał zdumiony tym słowem wampir, po czym zaśmiał się głośno dodając złowieszczo. - Czy ja wyglądam na kogoś, kto dałby się szantażować zwierzynie? Każdy śmiertelnik, który by tego spróbował skończyłby w kilku grobach… w każdym po kawałku. Nie. Ci ludzie przyjeżdżają tu w interesach. Sprzedaję broń, nieoznakowaną i nielegalną. Taki mały interesik na boku.
- Och. - Ann skomentowała krótko - Skoro powiedziałeś, że Stillwater to więzienie... - podjęła nagle temat - To czy Książę i William też w nim są zamknięci z wyroku?
- Nie wiem jak nasz bogaty toreadorek, ale… Książę tej dziury rednecków ma ponoć bardzo nieciekawą przeszłość, która zamknęła mu drzwi przed elitami naszego towarzystwa. Nie jest zapraszany do NY. I nie jest mile widziany poza swoją domeną. - odparł ironicznie brujah.
- Zakładam, że musi być szczęśliwy z tego powodu... - mruknęła - A ktokolwiek stąd odszedł ze swoim istnieniem? Lub podróżuje poza Stillwater?
- Pewnie William zapomniał o tym wspomnieć, ale kilkoro kainitów zaginęło bez wieści, a i ci… co rzekomo wrócili do NY. Cóż… większość nie raczyła się już odezwać. A ja znam tylko dwa przypadki powrotu ze Stillwater. Jeden wręcz antyczny, bo ów osobnik zginął lata przed moją wpadką. A druga osoba… nazywa się Gerald Schwarz. Może o nim słyszałaś? - zakończył pytaniem brujah, a Ann skinęła odruchowo. Słyszała o nim, dozorca jednej z posiadłości Księcia i opiekun noclegowni dla Kainitów Camarilli. Ann miała okazję spędzić tam dzień i noc. Poznała wtedy Schwarza, wyraźnie znerwicowanego i paranoicznego Toreadora. Wyglądał bardziej jak strzęp człowieka niż dumny Kainita.
- Zaginięcia i piramida. A ponoć tu nudno macie. - rozłożyła ręce - Schwarza znam. W tym jego.... "Elizjum dla gorszych" bywałam i dniowałam czasem.



- Zmokły kundel się przypałętał.
Ann obdarzyła twardym, nieporuszonym wzrokiem wyśmiewającego ją młodego gangrela. Ten suczysyn jak i ona nie posiadał własnego kąta, ale w przeciwieństwie do Caitiffa, znajdował się w dolinach społecznych. Dziewczyna o takiej nobilitacji nawet nie miała co marzyć.
- Deszcz rozpuścił gazety i kartony to nie masz gdzie spać? - Ann wytarła kroplę wody spływającą jej po brodzie - W śmietnikach nie próbowałaś, księżniczko? - zduszone parsknięcie dało się słyszeć gdzieś z tyłu bezklanowca.
- Nie chcę uszczuplać ci wyboru.
Przez ułamek sekundy nastała cisza, która szybko przerodziła się w szyderczy rechot. Urażony wampir uniósł się z polówki, ale nim jednak zrobił choć krok w stronę Ann, ostudził go twardy i mocny głos.
- Spokój.
Ann spojrzała w stronę, z której doszedł, jak i nie umknął on uwadze innych zgromadzonych.
- Znacie zasady.
Gangrel wykrzywił usta i rzucił Caitiffce nieprzyjazne spojrzenie, ale nie wykonał innego agresywnego ruchu, jedynie wycofując się w tył, w kierunku polowego luksusu tej noclegowni.

Ann zobaczyła w oczach przybyłego tańczące nutki satysfakcji. Uważał, że jako cholerny ghul ma większe prawa niż Spokrewnieni nocujący przy bezdomnych... miał w tym część racji, jako że jego panu pewnie bardziej na nim by zależało niż na śmietnikowcach, dla których prowadził to śmiechu warte Elysium z łaski mości panującego, choć Ann zastanawiała się czy ta łaska nie była zmyślnie wymierzonym policzkiem w Toreadora mającego czuwać nad noclegownią.
Ghul, jeden z "ochroniarzy" w przybytku, chciał chyba coś jeszcze rzucić, ale zmitygował się i po prostu odsunął na bok, dając wgląd w miejsce swojemu panu, stojącemu w bezpieczniejszej odległości od brudu i smrodu tego miejsca oraz jego niechcianych podopiecznych. Wyglądał na nieszczęśliwego, że musi przebywać w tym miejscu, jednak zachowywał ten profesjonalny ton i niewzruszony chłód urzędniczy.
- Każdy poda mojemu słudze swe références do spisu. - ogarnął wzrokiem zgromadzonych (zapewne patrząc czy znalazł się tu ktoś niechciany) i ukontentowany widokiem uległej gromadki pozostał na miejscu obserwując pracę śmiertelnika.
Bezklanowa zaczęła strzepywać z głowy spływającą deszczówkę, gdy Gerald Schwarz odezwał się do niej jakby od niechcenia.
- Nie strzepuj błota na podłogę, proszę.
Jego uwaga wywołała śmiechy w pomieszczeniu, na które Ann jedynie zacisnęła zęby. Coś jej mówiło, że opiekun "Elysium" powiedział to z premedytacją, ale jego kamienny wyraz zwykle znerwicowanego osobnika nie dawał wglądu w intencje mu przyświecające... o ile były jakiekolwiek.





- Nie chwalił się pobytem w Stillwater, choć zaczynam rozumieć czemu. Znerwicowany paranoik. Zawsze taki był?
- Kłębek nerwów i depresji. - przyznał Larry.- Taki był gdy przybyłem do miasteczka. Sądził że tu zostanie do czasu aż… Książę wyśle Piękną i Bestię z wyrokiem na niego. Bał się każdego cienia. Niemniej gdy go poznałem, żył już w mieście jakieś dwadzieścia lat. Może wcześniej był inny?
- To musiał dobrze nabroić... - co toreadorek mógł zrobić, aby książę chciał go sprzątnąć? Wystawić paszkwila w recenzji w gazecie? - Ty w sumie się nie boisz, że wyślą ich po ciebie?
- Chętnie bym sprawdził czy są tak dobrzy jak o nich mówią. Ale wątpię by miał okazję. Nie zostałem tu wysłany z powodu brużdżenia Księciu tylko primo…- przerwał wypowiedź, bo słychać było nadjeżdżające samochody. Jednym był czerwony wóz Williama, a drugi…

[media]https://i.pinimg.com/564x/2b/c7/ed/2bc7eddff2eab056014a4046a28f9779.jpg[/media]
… policyjny wóz szeryfa.
- O księciu mowa. Właśnie poznasz naszego.- uśmiechnął się ironicznie Larry.
Ann miała nietęgą minę, gdy Larry zaanonsował kto przybył tym karym rumakiem. Zawsze czuła się zastraszona w obecności książąt czy innych kainitów z wyższej półki społecznej.
Ten tutaj nie sprawiał specjalnego wrażenia gdy wychodził z wozu. Wydawał się całkiem przeciętnym gliną.

Z nieco niemodnie przystrzyżoną bródką. Był też dość niski jak na brujah, ale Larry i tak mimowolnie skulił się nieco na jego widok. Książę ruszył w kierunku ich obojga, podczas gdy William tankował swojego żelaznego rumaka.
Szeryf wszedł do środka, otaksował Ann wzrokiem, podszedł do niej i wyciągnął rękę ku niej.
- Ty musisz być Ann, ja jestem Joshua Smith. Witamy w Stillwater.



Kamienna posadzka magazynu śmierdzącego olejem, środkami do polerowania oraz lakierowania karoserii, okazała się szczególnie bolesna dla obitego już ciała dziewczyny. Czuła się potraktowana ponownie jak worek kartofli, gdy wrzucono ją przed władcę Montpellier, siedzącym na skórzanym fotelu w otwartych tylnych drzwiach czarnego BMW.
- Zacznijmy jeszcze raz. - flegmatycznie odezwał się rosły Szeryf opierając się plecami o bok limuzyny - Gdzie jest twoja Sfora?
Ann była przerażona, gotowa powiedzieć wszystko co chcieli usłyszeć. Nie miała zamiaru nic zatajać! Był tylko jeden problem.

Nie miała pojęcia o niczym, o co pytali.

- Nie rozumiem, nie wiem co to Sfora, czym jest ten Sa...
Jej desperackie zarzekanie się zostało ucięte w połowie, gdy Ann została bezpardonowo szarpnięta do góry za włosy i ustawiona na nogach.
- Nadal nie rozumiesz. - Szeryf ruszył w stronę przytrzymywanej nieruchomo dziewczyny - Co za szkoda.
Nie zdążyła zebrać się na odpowiedź, gdy Szeryf złapał ją za poły bluzy pod gardłem. Kiedy Ann została puszczona przez osobę z tyłu, zaraz została przyciągnięta przez tego rosłego mężczyznę.
- Dostałaś szansę. Nie mamy czasu na zabawę. - mężczyzna siedzący w samochodzie, nazwany Księciem, w milczeniu obserwował całą scenę bez mrugnięcia okiem czy drgnięcia mięśnia - Odpowiesz nam grzecznie lub zapewnimy ci darmową kąpiel. - skierował jej głowę ku butelkom z łatwopalnymi środkami chemicznymi - Wiesz co będzie później. - przysunął twarz do jej ucha - Wybieraj.

Ann nie musiała wiedzieć czym się stała, aby roztoczona przed nią możliwość spowodowała prawie paniczny strach. Drżała jak osika, a wzrok wyrażał nieboskie przerażenie, a myśli szaleńczo krążyły w nieopanowanym zaplataniu. Jak miała ich przekonać?
- J-ja n-n-ni…
Szeryf westchnął z irytacją i wyciągnął rękę ku szafie z butelkami, drugą dłonią wciąż trzymając zastygła w strachu Ann.
- Było do uniknięcia…

W nagłości przerażenia wyrwała się z uścisku mniej skoncentrowanego na niej Szeryfa, rozrywając bluzę przy szyi. Nie skierowała się do wyjścia. Wiedziała, że jest pilnowane i nie ma szans. Oczywiście nie miała pewności czy będzie miała jakiekolwiek, ale mimo tego rzuciła się ku ubranemu w garnitur biznesmenowi nazywanemu Księciem, aby paść płasko przed nim na ziemię, dociskana do gruntu przez Szeryfa.

Wciąż milczący Książę obserwował jak Szeryf z ledwością przełyka poniżenie, walcząc z wściekłością Bestii krwi Brujah.
- Panie... Panie... - wyłkała młoda wampirzyca porzucając resztki godności - Nie wiem czym jest ten Sabat, przysięgam...
Książę dłuższą chwilę patrzył w przerażone oczy Ann, noszącej na sobie rany z przesłuchania. Nagle krzywy uśmiech zawitał na jego twarzy.
- Kundel.
Ann zastygła.
- Kłopoczesz mnie zwykłym kundlem.
Słowa Księcia były lodowate i niosły za sobą gorejącą irytację,a jednak nie były skierowane do wampirzycy.
A do Szeryfa.
- Twój rodzaj nie znajdzie miejsca w mojej Domenie. Jeżeli zdołasz tej nocy stąd umknąć... przetrwasz. - odezwał się powoli do bezklanowej, po czym spojrzał na Szeryfa - Wypuść ją i daj pół godziny przewagi. Po tym, otwarty sezon.
Pochylił się ku Ann.
- Uciekaj, kundlu. - mruknął jej do ucha - To moja największa litość, jaką możesz otrzymać.


Ann już przed wejściem Księcia trochę skuliła się w sobie, bynajmniej nie prezentując swoją postawą pewnego siebie wampira, a raczej takiego, który tylko bezgłośnie prosi, aby go nie bić. Nauczyła się już, iż wygląd Spokrewnionego w większości wypadków to tylko maska, pod którą może czaić się dla kundla niebezpieczeństwo.
Z chwilowym wahaniem przyjęła dłoń Joshui, jako że nie wiedziała czy powinna to robić. Byłby to pierwszy raz, gdy Książę naprawdę chce jej dotknąć. Niemniej skłoniła głowę, trochę jakby bojąc się ciosu i nie wiedząc czego ten od niej będzie chciał.
Mężczyzna uścisnął dłoń dziewczyny i potrząsnął nią po męsku.
- No… liczę na to że nie narozrabiasz, bo to jest spokojna domena i wolę żeby taka pozostała. - odparł puszczając jej dłoń, a Larry spytał. - Skoro taka spokojna ta domena to… czemu dzwoniłeś po Williama?
- Martwy Indianiec w lesie.- wyjaśnił krótko sprawiając, że Larry kwaśno się uśmiechnął.- Kiepsko. Wilkołaki mają… powód by się wściec?
- Chyba nie. Był wycieńczony i pocięty. Dopadł go niedźwiedź. Więc raczej nie Garry, bo on zmieniać formy nie umie. Naturalna przyczyna zgonu.- wzruszył ramionami książę. - Garry pośle im informacje i pewnie rodzina odbierze ciało za dzień lub dwa. Spisze się to jako nieszczęśliwy wypadek. Zresztą nie powinien półnagi łazić po naszych lasach.
Cała ta sytuacja była dziwna, niepokojąco... łagodna. Nie to jej pokazywano przez "nieżycie".
- Był młody, że go niedźwiedź ot tak rozłożył...? - zapytała, mając wyobrażenie o lupinach, jako o maszynach do mordowania... wszystkiego.
- Był wycieńczony. Bo dokonał samookaleczeń i pognał na głodnego w lasy. Szczegółów nie znam, to działka Garry’ego bardziej… ale plemię Indian nadal praktykuje stare tradycje. A jedną z nich jest posyłanie młodych po wizje, głównie związanych z nadaniem drugiego imienia… tego dorosłego. Łażą po lesie, głodują czekając aż w majakach objawi im się manitou i rzuci im jakąś wskazówkę na ten temat. - wyjaśnił Joshua, a Larry wzruszył ramionami.- A czasami nie wracają, bo lasy tu nadal pełne drapieżników. I problem polega na tym, że szczeniak umarł po naszej stronie. Ale cóż… to nie nasza wina.
Ann przyjęła informację z nadzieją, iż naprawdę wampiry nie mają z tym nic wspólnego.
- Czy... są jakieś dodatkowe prawa w twojej Domenie, Książę? - zapytała Joshui.
- William zapewne ci wszystkie powiedział, choć… hmmm… wspomniał o rejestracji?- zapytał po namyśle Książę.
- Nie... - odparła zaskoczona. Rejestracji w Domenie jeszcze nie widziała.
- To nic wielkiego. Imię, nazwisko, miejsce pobytu, numer telefonu… takie tam duperelki. Żeby łatwo było się skontaktować w razie kłopotów. William powinien o tym wspomnieć, z drugiej strony twoje pojawienie się jest niespodzianką dla nas wszystkich. Twój rodzaj nie wpada tu oficjalnie. - przyznał Joshua.
Czyli William powiedział prawdę Księciu? Dobrze, że nie próbowała kłamać Larry'emu...

- To wpada nieoficjalnie? - określenie braku klanu "rodzajem", jakoś dziwnie zawsze brzmiało.
- Camarilla trzyma się głównie wschodniego i zachodniego wybrzeża. Tam klany i wszelkie organizacje zaciskają łapy na świecie mroku. Pośrodku jednak masz olbrzymie obszary, nad którymi nikt nie ma całkowitej kontroli. Ani anarchowie, ani Camarilla, ani nawet Sabat. Caitiffowie, cienkokrwiści i samotne wilki jeżdżą sobie swobodnie po Wielkich Równinach nękani jedynie przez łowców i FBI. Starają się nie naciskać na odcisk miejscowym Kainitom. Tu do Stillwater też wpadają przejazdem. Zostają kilka dni i ruszają w dalszą drogę… jeśli przestrzegają prawa podczas pobytu. - wyjaśnił Joshua.
- Zdarzało się łamanie Maskarady tutaj? - Ann zastanawiała się czy to trudne w takiej dziurze, czy bardzo łatwe... Kto w sumie zainteresowałby się jakimś pozbawionym krwi ciałem, na środku nigdzie?
- Zdarzały i były karane z najwyższą surowością. W Nowym Yorku ginie co dobę kilka, kilkanaście osób. Tu… jeden trup może przyciągnąć uwagę. Owszem kontrolujemy miasteczko poprzez ghuli, ale nie jest to ścisła kontrola.- wyjaśnił Książę.
Dobrze, że nie tu znajdowała się swoje pierwsze dni. Oczywiście, nie umiałaby teraz wskazać, ale miała z tyłu głowy przekonanie, iż możliwie wtedy przyprawiła kogoś tam o ból głowy, gdy musiał tuszować złamaną Maskaradę.
- To inni wysłani do Stillwater nie są nieoczekiwanymi przypadkami, gdy posiadają Klan?
- Nie. Zwykle Książę albo ktoś z jego świty wysyła nam informację, że nowy członek dołączy do naszej społeczności. I zwykle czynią to trzy lub cztery dni przed jego przyjazdem.- wyjaśnił Joshua, a Larry wtrącił z przekąsem. - I zwykle przybywa z obstawą opiekunów. Ja miałem czterech Gangreli i dwójkę Brujah.
- Możesz czuć się doceniony, że tyle postanowili wysłać dla ciebie jednego. - pocieszyła Larry'ego.
- Wiedzą że jestem groźnym… - odparł Larry, a Joshua wtrącił ze śmiechem. - … rozrabiaką. Tak, Larry musiał się nauczyć pokory.

Te słowa wywołały nerwowy tik u mechanika. Tymczasem William skończył tankować i dołączył do pozostałych wampirów.
- O czym rozmawiamy?- zapytał.
- O tym, że zapomniałeś wspomnieć o karcie bibliotecznej.- wyjaśnił Joshua.
- Aaaa tak… wolałem by najpierw oswoiła się z sytuacją, nim rzucę ją na pożarcie Nadii. - wzruszył ramionami toreador.
- Aż tak źle będzie? - zapytała.
- Tremerka ma swoje… dziwactwa. I ma gorący temperamencik.- wyjaśnił William.
Ann nie odpowiedziała, bo mogłaby dodać, że nie tylko Tremerka, ale każdy klanowiec ma temperamencik... Szczególnie do Bezklanowców.
- Joshua, możesz ją zawieźć do miasta? Ja muszę pogadać z Larrym na kilka tematów. - zapytał William, a Książę podrapał się po karku zamyślony, a następnie rzekł.
- Jasne, mogę ją podrzucić do biblioteki, ale potem muszę ruszać w trasę. Mam obowiązki. - po czym zwrócił się do Ann. - Poradzisz sobie sama w mieście?
- Nie takie niewygody znam, jakie może mi miasto zaoferować. - odparła.
- Dobrze… no to ruszajmy.- zaproponował Joshua pierwszy podążając do swojego radiowozu.



To co widziała za szybami radiowozu było sennym małym miasteczkiem pośród lasów. Wyglądało jakby składało się z samych przedmieść. Budynki mieszkalne nie osiągały trzeciego piętra i wyżej do czasu dotarcia do centrum miasta, skupionego wokół jednej ulicy. Ann widziała takie miasteczka w telewizji. Małe i ciche… te takie też było. Cóż, przynajmniej większość miasta była cicha. Joshua skierował się ku budynkowi znajdującego się nieco na prawo od miejskiego ratusza. Duży budynek miał nad frontowymi drzwiami wyryty napis “Biblioteka miejska”, ale Ann nie przyglądała mu się długo, bo Joshua pojechał na tyły biblioteki i zatrzymał wóz. Po czym wysiadł i podszedł do drzwi. Nacisnął przycisk, rozległ się brzęczący dźwięk, a potem była cisza…
Miasteczka pokroju Stillwater były ciche i spokojnie... ale do czasu pierwszego szokującego mordu... i to niekoniecznie na świni sąsiada.

Ann stanęła obok Joshui, gdy ten nacisnął przycisk. Przedłużający się brak odzewu był o tyle ciekawy, że Bezklanowa zaczęła zastanawiać się, kto daje czekać Księciu…
- Zamknięte na noc. Proszę przyjść rano. I od frontu.- kobiecy głos nawykły do narzekania. Ton władczy i poirytowany, więc “proszę” zabrzmiało fałszywo i szyderczo.
- To ja, Joshua. Sprawa jest pilna i delikatna.- szeryf nie przejął się jej słowami, ni tonem. A drzwi… otworzyły się.
Przynajmniej już na wstępie, Ann poznała smak tego, co ją czeka w relacjach z zesłaną Tremere...
Na pewno będzie to ciekawe…
Schody za drzwiami prowadziły w dół wąskim korytarzem. Drzwi zamknęły się za nimi. Joshua szedł pewnie udając się w dół jakby tę drogę pokonywał nie raz (co zresztą zapewne było prawdą). Zeszli do magazynów biblioteki, tu panował kurz i szafki pełne zapomnianych tomów, dokumentów zalegających jeden obok drugiego i… liczb. Z jakiegoś powodu na ścianach tu i tam wypisane były linie cyfr tworzące dziwną ozdobę tego miejsca.
Im dalej szli tym częściej takie “graffiti zdobiło ściany. A gdy doszli do leża wampirzycy, to liczby były nie tylko na ścianach i suficie, ale też wypisane szminką na ośmiu szklanych taflach pionowo otaczających stanowisko komputerowe składające się chyba z trzech takich jednostek, sądząc po ilości monitorów otaczających bladą Kainitkę w okularach. Ta zresztą zerwała się z miejsca i rzuciła ku Księciu z pretensjami i kłami.
- Co to za przeszkadzanie mi? Właśnie pracuję nad ważnym algorytmem, a ty mi tu zawracasz gita…- nagle zauważyła Ann i zabijając ją spojrzeniem warknęła. - A co to za dziewucha? Nie mów mi, że kolejną przemieniłeś? I to bez konsultacji z nami!
… oraz mocnym rosyjskim akcentem.

Kolejną? Książę taką ilość tu Potomków zrobił? I odkąd to władca Domeny ma pytać o zgodę innych Spokrewnionych?
Dała Joshui radość wyjaśnienia tego nieporozumienia…
- To nie jest mój kolejny potomek. To gość z Nowego Yorku… - wyjaśnił Joshua, a Tremerka bezczelnie wcięła mu się w słowo.
- Niemożliwe. Nie dostałam żadnego powiadomienia od ludzi Księcia. - stwierdziła dobitnie i znów skupiła się na Ann fukając. - A ty co? Wyprostuj się dziewczyno. Co to za garbienie i chowanie się za plecami Smitha. Miej trochę dumy!
Ann nie raczyła jej odpowiedzieć. Wiedziała, że to dopiero początek tej przepychanki, nie chciała już marnować sił
- Bo ona nie od Księcia. To znajoma znajomego Williama. Musiała nagle opuścić miasto.- wyjaśnił Smith.
- Czemu? - spytała Tremerka, a szeryf rzekł wprost. - Nie wiem. William też nie wie.
- I żaden z was nie wziął pod uwagę, że warto by się tego dowiedzieć?- sarknęła wampirzyca i spojrzała na Ann badawczo, jak nauczyciel na żabę do krojenia. - Więc… co tu robisz i czemu przyjechałaś? Odpowiadaj szybko i na temat. Nie mam całej nocy na toreadorskie dramy.
Czy ona tu miała jakiś większy status? Tak się zachowywała....
- Toreadorskich dram nie będzie. - "są tylko tremerskie" mówił jej wzrok - Wysłano mnie tu i tyle. To jestem.
- Kto cię wysłał ? - wtrąciła wampirzyca, a Książę odpowiedział zanim Ann zdążyła.

- Znajomy Williama, to ci powinno wystarczyć.- ukrócił ten temat, wywołując złowieszcze zgrzytnięcie zębów Tremerki.
- Niech wam będzie. - warknęła wampirzyca. - Ale jeśli przez nią będą kłopoty zagrażające mojej misji, to odstrzelę jej głowę i zrobię sobie z jej czerepu popielniczkę, tak jak wujek Wadim robił z buntownikami!
- Po prostu wyrób jej kartę. William za nią ręczy.- westchnął Joshua.
- W nosie mam jego poręczenie.- odburknęła wampirzyca i wskazała “toreadorce” krzesło.
- Siadaj tam i nie pyskuj.
Ann przeszła do krzesła i usiadła na nim, zapisując jej osobę w swoim mentalnym spisie klanowych upierdliwców.
- Bawcie się dobrze.- odparł Joshua i ruszył do wyjścia którym tu przyszli. A Tremerka udała się do biurka, by wyjąć z niego teczkę. Podeszła z nią oraz długopisem do Ann. Podała jej formularz wyjęty z teczki i rzekła wprost.
- Wypełnij.
Imię, Nazwisko, Klan, miejsce pobytu, numer telefonu… to jeszcze miało sens. Data urodzenia, data przemiany, data pierwszego zauroczenia… dużo dat związanych z jej życiem i nieżyciem.
- … ile się da wypełnij.- dodała widząc wątpliwości w spojrzeniu Ann. Po czym ruszyła do biurka by zająć miejsce za komputerami.
- A potem przynieś już wypełniony.
Bez słowa przejrzała papiery. Wiedziała już, że nie będzie dobrze postrzegana przez Tremere, więc nie miała zamiaru się powstrzymywać...
Pierwsze pytania były w porządku. Ann Paige... Klan: Brak. Telefon i miejsce pobytu? Bez problemu podała numer i określiła, że znajduje się u Williama. Po tym zaczęło się zabawnie. Choć datę urodzenia normalnie podała (miała 21 lat w momencie śmierci), to Przemiana...
Wiedziała, że to był listopad, jednak dokładna data jej uciekała. Dała widełki między 8 listopada, a połową miesiąca. Zauroczenie wpisała od czapy, ale jeżeli chodziło o pierwszy stosunek to była brutalnie szczera. Wątpiła by kobieta była zadowolona z wiedzy o jej wybryku w klubie, gdy miała była niepełnoletnia - rodzice też nie byli.
Po wypisaniu wszystkiego, wzięła dokumenty i przeniosła je do biurka Tremere, kładąc przed kobietą.

Ta sięgnęła po papiery, przesunęła pobieżnie wzrokiem po nich komentując.
- Kundel… kto by się przejmował tak kundlem, by wysyłać go tu?
Nie czekając na odpowiedź Ann, zaczęła pospiesznie wklepywać informacje Ann do pliku formularza zrobionego w komputerze, jednocześnie zaś na drugim monitorze pojawiały się rzędy liczb, jakby informacje o Ann były tłumaczone na jakiś obcy język.
- Myślałam, że wy wolicie mistyczne znaczki, a nie arabskie cyfry. - odezwała się w końcu do kobiety.
- Matematyka to język Stwórcy i tylko skostniali umysłowo tradycjonaliści wierzą, że mogą go odcyfrować na abakusie. Rozwiązanie tej odwiecznej zagadki wymaga umysłu cyfrowego. Wymaga komputerów. - wyjaśniła spokojnym głosem wampirzyca nie odrywając się od swojej roboty. - Mistyczne znaczki są dla głupców, którzy szukają potęgi u słabszych bytów.
Może nie bycie z nią na wojennej ścieżce to dobry pomysł?
- Słyszałam, że nie jesteś tu jak inni. - zaczęła - Tylko dostałaś misję?
- Tak. - przyznała z dumą Tremerka. - Specjalne zadanie od mojego klanu w Nowym Yorku. Nie mogę powiedzieć jakie. Powiedzmy, że Tremere ma kilka powodów by interesować się tym miejscem. I kilka powodów by… zawsze mieć plany awaryjne na wypadek gdyby w Nowym Yorku znowu coś poszło nie tak. To miasto lubi przyciągać do siebie nienaturalne kłopoty. Już dwie siedziby klanu zostały zrównane z ziemią w przeszłości.
- Czyli wcale nie jest tak nudno, jak inni reklamują. - powiedziała z podziwem - W Nowym Yorku coś nie tak poszło teraz.
- Więc wkrótce dostanę informacje na ten temat, a co do miasta. - tremerka spojrzała na Ann.- To jest tu spokojnie, ale nie nudnie. Są ciekawe miejsca w okolicy. Niebezpieczne przy tym. Ale dopóki trzymasz się od nich z dala to rzeczywiście nie będziesz miała nic do roboty. Poza byciem przeciąganą między Lucrecią a Księciem. Bo oboje będą chcieli cię przeciągnąć na swoją stronę. Tak jak mnie.
- Lukrecja to Ventrue, tak? - zapytała próbując sobie przypomnieć - Chyba nie jest takiemu w smak bycie rządzonym?
- Nie jest. A Książę popełnił błąd tworząc Potomka i teraz mu Lukrecja zawraca głowę domagając się możliwości stworzenia własnego potomka dla równowagi. Bo teraz jest trzech brujah… nawet jeśli Larry trzyma stronę Lukrecji. - tremerka wyjaśniła z ironicznym tonem zawiłości miejscowej “polityki”.
- A ty z kim przystajesz? Jeżeli z kimkolwiek.
- Z jedną albo drugą stroną. Zależy jak mi akurat jest wygodniej. Najlepiej zaś, gdy obie trzymają się z dala ode mnie.- wcisnęła triumfalnie jakiś przycisk i drukarka 3D ukryta pod biurkiem zaczęła coś tworzyć przy okazji wypełniając powietrze zapachem topionego plastiku.
- Zaraz otrzymasz złota kartę biblioteczną. Trzymaj ją zawsze przy sobie, a przekonasz się jak zaskakująco wiele drzwi w Stillwater i okolicy można nią otworzyć.
- Dziękuję. - skłoniła się lekko. Głaskanie ego Tremere zawsze było skuteczne.
Po chwili maszyna zakończyła pracę i pozłacany tani plastik znalazł się w dłoni bibliotekarki. “Złota” karta biblioteczna z napisem Ann Paige.
- To wszystko z mojej strony.- dodała z uśmiechem wampirzyca podając caitiffce gotową kartę. - Jesteś wolna.



Za każdym razem, gdy zostawała sam na sam z Potomkiem Cyrila, czuła na sobie skoncentrowane jego rozbawienie jej położeniem i brakiem wiedzy w tak wielu sprawach. Wyraźnie lubił uczucie posiadania wiedzy, wypłynięcia której ktoś nie chciał. Musiała sprawiać mu jakąś perwersyjną przyjemność taka sytuacja, a jednocześnie możliwie brak całkowitej kontroli mógł go irytować. Nie wiedział wszystkiego, co jego Ojciec zdobył, a i nie miał tyle władzy nad Ann, co posiadał Cyril - jego słowu mogła się przeciwstawić, jak i w pewnym sensie lepiej przeniosłaby informacje do Sauveterra. Była zawsze prawdomównym źródłem, sługą idealnie nastrojonym.
I była z tego szczęśliwa.

Przehandlowała wolność za łaskę istnienia.



Wolna… dziwnie to zabrzmiało w tej sytuacji. Skoro Larry twierdził, że to jest więzienie to jak mogła być wolna? Z drugiej strony stanęła przed sytuacją całkiem nową. Żadnych poleceń od Cyrila, żadnych wskazówek od Williama, żadnych rozkazów od Księcia Stillwater. Kolejne decyzje należeć będą do niej… i tylko jej.
Nie wiedziała czy być szczęśliwą... A może powinna? Mogła tyle znowu robić, tylko dla siebie.



Burdel Lukrecji był łatwy do wypatrzenia. Jej hotel: “Pąsowa Róża” miał na parterze bar, obecnie wyraźnie oświetlony i głośny. Wśród cichych budynków na głównej ulicy wyraźnie rzucał się w oczy. Pewnie dzięki wampirzym wpływom miejscowa policja nie wpadała tu co chwila z powodu notorycznego zakłócania ciszy nocnej. Barwny przybytek pasował do natury Toreadorów, więc zabawnym był fakt, że pewnie prowadziła go zapewne pragmatyczna do bólu przedstawicielka Ventrue.
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.

Ostatnio edytowane przez Zell : 14-11-2022 o 20:29.
Zell jest offline