DeDeczki i PFy | - Lag potrafi namieszać w głowie, szczególnie na początku - rzucił Nowak, oglądając się przez ramię. Przeszli już parę przecznic, agent szedł wolnym tempem, rozglądając się uważnie po zapuszczonych budynkach. Krajobraz ciężko było nazwać w pełni postapokaliptycznym - w końcu apokalipsa miała tu dopiero nadejść. I to właśnie dało się odczuć, widząc chaos na pełnych śmieci ulicach, chaotyczną mieszankę rozpaczliwych głosów i muzyki z budynków, a także twarze mijanych ludzi, raz pełne przygnębienia i smutku, a raz błogiej, narkotycznej radości. Zwykli ludzie w tym świecie mieli najwyraźniej dwie opcje: albo pogrążyć się w rozpaczy i odliczać do dnia końca świata, albo przestać myśleć o przyszłości, tak jakby miała nigdy nie nadejść. W sumie, tak to właśnie tutaj wyglądało…
Wbrew początkowym obawom, nikt nie próbował zaczepiać ich po drodze. Może nie wyglądali na łatwe ofiary, może byli zbyt dużą grupą, a może zwyczajnie tutaj już nikt nie miał ochoty pytać innych, czy mają jakiś problem? W każdym razie dotarcie do Ogrodów Saskich nie obfitowało w żadne niespodzianki - sam park okazał się być teraz nieomal lasem, kompletnie zarośniętym i zapuszczonym przez lata zaniedbań. - Tam się lepiej nie zapuszczajcie, trzymamy się drugiej strony ulicy - stwierdził Nowak. Przystanął na moment, nasłuchując, po czym ruszył, nieco przyspieszając kroku - Niedziela to kiepska data… - dodał pod nosem, krzywiąc się z niesmakiem.
Jego słowa nabrały sensu chwilę później, gdy do uszu bohaterów dotarło to, co on musiał usłyszeć wcześniej. Głośno skandowane modlitwy, przerywane okrzykami bólu i miękkimi, mokrymi trzaskami uderzeń. Hałas ten narastał, z czasem przytłumiając inne odgłosy miasta, a gdy zarośla parku ustąpiły miejsca wybetonowanemu placowi przy Grobie Nieznanego Żołnierza, stał się niemal ogłuszający, a jego źródło było w pełni widoczne. I potworne.
Na placu przebywało przynajmniej kilkaset osób, modlących się żarliwie przed wielkim ołtarzem rozstawionym na samym pomniku. I gdyby tylko się modlili, nie byłby to tak wstrząsający widok… każde z tych ludzi było ubrane jedynie w bieliznę lub wręcz przepaski biodrowe, w ręku dzierżyli zaś baty, bicze, kable czy skórzane paski, z których robili ciągły użytek. Co kilka wersów z rozmachem smagali się nimi po już pokrytych krwią i ranami plecach, wywołując rozbryzgi posoki i wrzaski bólu, a może religijnej ekstazy? Widok jednej takiej osoby nie należał do przyjemnych, więc zwielokrotniony kilkaset razy był wręcz przytłaczający. Tym bardziej, że najwyraźniej ten „rytuał” trwał już od jakiegoś czasu - bruk na placu był już czerwony i mokry od krwi, a w miejscach, gdzie nie stali ludzie, dało się dostrzec spore brunatne plamy.
Agent Regencji obserwował tą scenę kątem oka, tak jakby nie chciał przyglądać się zbyt dokładnie. - Niektórzy uznali, że Damokles jest znakiem Sądu Ostatecznego. Słyszałem o tym, co dzieje się w Watykanie albo Mekce… - powiedział trochę nieobecnym głosem - Żaden z wariantów nie jest przyjemnym miejscem. Nie wszystkim da się też pomóc |