Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-01-2022, 16:52   #5
Asuryan
 
Reputacja: 1 Asuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputację
“Tak też będzie”
Odezwały się strażniczki. Jedna z nich uderzyła końcówką włóczni w ziemię i nagle pod Gveirem i Esmondem zrobił się lej. Zaskoczeni próbowali się złapać krawędzi, ale piasek, osuwający się wraz z nimi ściągnął ich pod ziemię. Potem lej zniknął. Druga strażniczka odebrała od osamotnionego i nie mniej zaskoczonego rycerza jedną złotą monetę.
“W mieście zawsze oczekuj zapłaty w tych walutach. Zabronione jest nie posiadać ich przy sobie.”

Wpadli do dziury, a ta dziura była długim gładkim korytarzem po którym zsuwali się wraz z piaskiem bardzo szybko. Nie było czego się złapać ani zaprzeć. Broń Gveira, która powinna być mu pomocą drżała jakby ze strachu sprawiając, że zaklął szpetnie.
Mieli stosunkowo miękkie lądowanie. Wpadli w górę piachu, który zapadł się pod nimi i zamortyzował prędkość. Plując nim na lewo i prawo mogli się rozejrzeć. Byli w kamiennym pomieszczeniu z podłogą zasłonięta piaskiem. Za sobą mieli wylot z sufitu, a przed sobą otwarte przejście. Nie było drzwi, ani krat. Nie byli w celi. Korytarz który znajdował się za przejściem oświetlony był świecami przytoczonymi na świecznikach do ścian. Czujni usłyszeli jak coś się co nich zbliża i już z daleka zobaczyli istotę, mniejszą od nich, która małymi skokami przemierzała korytarz. Gdy znalazła się blisko dostrzegli, że wygląda jak duża wersja jakiegoś małego ptaszka, ale ubrana w kamizelkę dopasowaną do jej czarnych piór. Jej krótki i gruby dziób był przebity metalowym kołkiem, który trzymał w miejscu metalową obręcz. Istotka ukłoniła się rozkładając w ludzkim geście swoje skrzydełka na boki. Podnosząc się ciekawsko spojrzała na nich szaro-niebieskimi oczkami, raz jednym, raz drugim. Nie odezwała się ani nie wydała dźwięku, tylko odwróciła się do nich ogonem i spojrzała ciekawsko robiąc kilka skoków w głąb korytarza.

Gveir, staczając się w dół i w końcu uderzając o podłogę, pluł piachem.

- Na walkę się chyba nie zanosi - mruknął Gveir, ale w tym samym czasie wyszło ku nim przerośnięte ptaszysko. - To miejsce jest jak sen, wcale nie lepsze od tego triku ze słońcem - sapnął wojownik.

Gveir spoglądał przez parę chwil na wielkiego ptaka. Nie czując się jakoś przez niego skonsternowany lub przestraszony.

- Ty - wojownik wskazał ostrzem ptaka. - Rozumiesz, co mówię?

Oczywiście, czuł się głupio gadając do ptaka. Ale to był wielki ptak. I jakiś ludzki taki. I w ogóle to miejsce wyglądało na magiczne. Magiczne, czyli takie, jakich Gveir nie cierpiał.

Po otrzepaniu się z piachu i pozbyciu się go z ust, Esmond schował miecz. Ptak w istocie zdawał się nie mieć wrogich zamiarów. Była to dobra informacja, zważywszy na fakt, że prawdopodobnie nie mieli innego wyjścia jak za nim podążać.

- Nie sądze byśmy byli w stanie wspiąć się na górę - stwierdził sam do siebie, przyglądając się tunelowi przez który tu wpadli. Był gładki i okrągły. Musieliby mieć jak się wbijać w kamień aby tamtędy powrócić.

Tymczasem ptasia istota pokiwała energicznie głową na pytanie Gveira. Machnęła dwa dwa razy skrzydełkiem jakby zachęcając mężczyzn aby za nim poszli.

Gveir wzruszył ramionami.

- Chodźmy zatem - rzekł, chowając oręż. - Ty, a dlaczego masz tą obręcz na dziobie? Kto cię tak zrobił? - zapytał jeszcze. - Pomóc ci?

Wagabunda widział w swoim życiu za dużo niewolnictwa, żeby jakikolwiek rodzaj kajdan traktować z czym innym, niż niesmakiem. Wielki ptak zdawał się być właśnie taki - na jego dziobie było coś, co przypominało kaganiec. Nie podobało mu się to.

Ptaszyna dotknęła skrzydłem dziobu. Chwilę się zastanawiała, ale zamiast dać jakikolwiek gest, który można by było uznać za odpowiedź ruszyła szybciej podskokami w głąb korytarza.

Pozostało zatem podążać za wielkim ptakiem. Gveir skierował kroki za wielkim “kosem”, nie stracił jednak czujności i rozglądał się wokół. Był gotów nawet nieco zamarudzić z tyłu, jeśli miało to oznaczać nie dać się zaskoczyć.

Esmond ruszył w ślad za towarzyszem. Wprawdzie miał przy sobie linę, ale brak punktów zaczepu był zbyt dużą przeszkodą.
Miał jedynie nadzieję, że Hektor znajduje się w lepszej sytuacji.

Kos skakał na swoich cienkich nóżkach co jakiś czas spoglądając za siebie. Korytarz był wykonany z niemal czarnego, łuszczącego się kamienia. Rozświetlały go świeczniki odbijające się w jego gładkiej, błyszczącej powierzchni. Nie wydawał się zbyt dobrym materiałem do budowy, wyglądał krucho.
Mijali kilka odnóg w które ptaszek nie skręcił. Ktoś tam potrafił się kręcić, ale jedynie poświęcali chwilę uwagi aby spojrzeć na dwójkę i wracali do tego co robili. Część z nich to byli ludzie, część ptasie istoty z podobnie zakutymi dziobami. W końcu dotarli do pomieszczenia gdzie było więcej światła i było bardziej przestronnie. Świeczniki były tutaj gęściej osadzone w ścianach, a także z dziury w suficie spadał snop światła. Stała tutaj ambona za którą stała kolejna ptasia istota. Była szarego wyliniałego upierzenia, miała długą zgiętą ku ziemi szyję, równie długi i wąski dziób zawinięty na końcu i czerwone worki skóry pod oczami. Wyglądała na zmęczoną. Spojrzała na kosa, i na przybyszy. Z wysiłkiem zaczęła poruszać dziobem, który nie mógł się w pełni otworzyć przez swój skrzywiony koniec.
- Witchajcie - wybełkotała sepleniąc podobnie do Hektora. Tylko wąska przerwa pojawiała się pomiędzy górą i dołem dziobu, kiedy istota starałą się mówić.
- Wybrhaliscie zaplate krw… krwi… krwią - ptak zrobił przerwę masująć podstawę dziobu. Z boleścią spojrzał na Gveira i Esmonda. Chwilę potem w oczach błysnęła nadzieja.
- Czhytacie?
- Właśnie! Zapłatę krwią! - rzekł Gveir żywo. - Co oznacza ta zapłata krwi? Tam, gdzie rzeczy i ludzie są normalni, oznacza walkę, ale tutaj wszystko jest na odwrót, jak kto chce walczyć, to zostaje spuszczony w dół - narzekał wojownik. - Rzeknij no co więcej, bo nie znam tutejszych zwyczajów.
W tym samym czasie Esmond przeszukiwał wzrokiem pomieszczenie, rozglądając się za innymi dziwnymi istotami.
- Tak, czytamy - odpowiedział jedynie.
Ptak odetchnął z ulgą na słowa łowcy. Gestem pokazał aby Gveir poczekał. Odsunął się od ambony i pospiesznie zaczął skrobać pazurem w piasku na ziemi. Odskoczył i pokazał dziobem na koślawy zapis.
“Zapłata krwi to albo walka albo upuszczenie krwi do miski.” Brzmiała pierwsza część. Ptak spojrzał na ludzi i pazurem wskazał na słowo “walka” a potem “upuszczenie”. Przekrzywił głowę pytająco wlepiając jedno oko na nich.

Łowca zmrużył oczy, usiłując rozczytać koślawe litery.
- Zdaje się, że mamy możliwość wyboru - oznajmił, zwracając się do najemnika- możemy dobrowolnie oddać krew, lub walczyć.
- Z kim lub czym mielibyśmy walczyć, lub ile krwi “upuścić” - dodał szybko, chcąc wyprzedzić odpowiedź najemnika.
Ptak starł łapą napis i na nowo zaczął pisać.
“Z innymi chętnymi wejść do miasta. Można wygrać też złoto” pojawiły się kolejne koślawe litery. Zaraz potem ptak dopisał chwilę się wahając:
“Upuszczenie krwi was zabije” - jak szybko napis się pojawił tak szybko ptak go zamazał rozglądając się niepewnie dookoła.
“Aby wejść do miasta trzeba upuścić sobie bukłak krwi.”

- Mając do wyboru samobójstwo lub walkę, decyzja wydaje się oczywista - powiedział w zasadzie sam do siebie. O ile znał swojego towarzysza, to ten nie zastanawiał się długo.
- Walka to jedyny słuszny wybór - pokiwał głową Gveir. - Z kim mam walczyć? I gdzie?

Ptak pokiwał głową tak głęboko jakby jednocześnie się kłaniał. Dłonią wskazał na wyjście z pokoju.
- Poprowadź ich - powiedział ze zmęczeniem do kosa. Ptaszek kiwnął głową odwracając się ponownie do nich tyłem i w podskokach wychodząc z pokoju. Droga tym razem była krótsza. Skręcili w pierwszą odnogę na jaką trafili. W tamtym korytarzy natrafili na innych. W kolejnych celach widzieli ludzi, ptaki i inne istoty wylegujące się na pryczach. Ktoś jadł papkę o nijakim kolorze, ktoś ćwiczył ciało a jeszcze inni patrzyli się upiornie przed siebie. Wielu z nich nosiło ślady po zranieniach, po stoczonych walkach. Nikt się do siebie nie odzywał. Wszyscy czekali w milczeniu. Gdzieś w oddali słychać było szum głosów.
Natrafili na innego ptaszka w korytarzu, który miał przebity dziób. Wskazał kosowi dwie cele. Ten zatrzymał się na chwilę spojrzał na nie potem na mężczyzn. Odwrócił spojrzenie i zaczął skakać dalej ku pełnemu przerażeniu tego drugiego. Kos zatrzymał się dopiero przed większą celą, która była w stanie pomieścić dwie osoby. Kłaniając się wskazał swoimi skrzydłami wnętrze celi. Kiedy weszli wskoczył za nimi szturchając skrzydłem Gveira. Drugim wskazał na swój kaganiec.

- Co? - zapytał obcesowo Gveir. - Mam to ściągnąć? No dobra, poczekaj no…

Wojownik podszedł bliżej, nadal nie mogąc nadziwić się, w jakim to miejscu znaleźli się i kim były te dziwaczne, ptasie osoby.

Następnie, przyjrzał się nieco bliżej kagańcowi, chcąc dowiedzieć się, w jaki sposób mógł uwolnić ptaka z jego okowów. Wyglądało na to, że tutaj rozegra się walka… A do tego potrzebowali zdjąć jego kaganiec?

-Liczę, że wspólna cela oznacza, że będziemy walczyć jako drużyna - mruknął Esmond, podając Gvierowi sztylet, by ułatwić zdjęcie kagańca. Sam podszedł do krat, by upewnić się czy nikt się nie zbliża. Ptak którego minęli wcześniej gdzieś przepadł,a pozostali czekali bez słowa siedząc w swoich celach.

Konstrukcja kagańca była prosta. Nie mając jednak dłoni ptak nie miał jak go zdjąć. Metalowy kołek trzymający obręcz nie był niczym dodatkowo trzymany i wystarczyło go wyjąć. Pociągnięcie sztaby metalu do góry sprawiło, że kos zatrzepotał skrzydłami wydając z wnętrza pojedynczy pisk próbując się odsunąć.

Gveir odsunął się od piszczącego ptaka. Pozwolił mu się odsunąć, zostawiając sztabę tam, gdzie jej miejsce.

- Jeśli chcesz walczyć - rzekł - to lepiej powiedz mi, co mam zrobić.

Ptak spojrzał na Gveira. Nie miał ptasiej mimiki wpisanej w listę umiejętności jakie posiadał, mimo to miał wrażenie, że istota spojrzała na niego z wyrzutem. Chwilę później zaczęła machać skrzydłami dookoła swojego dzioba. Zatrzymywała je przy kołku tylko po to aby wykonać szybki ruch do góry. Powtórzyła ten gest kilkakrotnie ponownie podchodząc do najemnika. Chyba chciała aby zrobić to… szybciej? Podeszła bliżej wpychając swój dziób w jego dłonie. Determinacja upewniła go, że Ptak faktycznie tego chce. Łapał za kołek drugą dłoń kładąc na obręczy. Ptak spojrzał na niego w gotowości. W jednym krótkim ruchu Gveir wyszarpnął kołek. Ptak zawizgał z bólu, padając na swój zadek. Obręcz sama się zsunęła i ptaszek rozwarł dziób. Nie śpiewał ani nic nie mówił po prostu trzymał go otwartego przez kilka chwil. Z jego ptasich oczu ciekły nienaturalne duże łzy.
- Dzi…ę…kuję - powiedział delikatnym głosikiem. Nim się odezwał ponownie minęły kolejne długie chwile. Na końcu korytarza Esmond dostrzegł jakieś poruszenie.
- Będziecie walczyć razem, ale uważajcie. Dla dwóch dają większe wyzwania - ptaszek już znacznie lepiej. - Mnie zaraz zabiorą. Złamałem wiele zasad… ale cieszę się. Dawno… zbyt dawno. Zabiorą was na arenę gdzie was przedstawią patronom. Postarajcie się zdobyć pieniądze. Bez nich… ta walka nie będzie miała sensu.
Do korytarza wpakował się jakiś rycerz. Ciężko dźwięczał zbroją a pochodnie przygasały kiedy je mijał. Po celach zrobił się popłoch.

- Dziękujemy za ostrzeżenie. - Esmond odwrócił się do ptaka i Gviera- Uważajcie, ktoś nadchodzi.

Gveir spojrzał ciekawie w stronę dochodzącego do jego uszu dźwięku. Był gotów.

- To po mnie zapewne - ptaszek zaćwierkał. Kilka chwil później przed celą stanęła zbroja przyciemniając okolice samą swoją obecnością. Powolnym ruchem podniosła przyłbicę. Twarz nie należałą do najpiękniejszych,ani nawet do żywych. Musiała jednak kiedyś należeć do człowieka. Zza kołnierza i hełmu widać było tylko brakujący nos oraz zionące czernią oczodoły. Ptaszek struchlał siedząc ciągle na podłodze.
- Hyy… - zaszumiał upiorny rycerz podnosząc okutą w zbroję dłoń. Wskazał na ptaszka.

Gveir juz wcześniej był zniecierpliwiony wcześniejszym gadaniem, patyczkowaniem się z jakimiś dziwnymi urzędnikami i łażeniem, łażeniem i ciągłym gadaniem i łażeniem.

Wojownik stanął pomiędzy dziwnym ptakiem a (zdaje się) nieumarłym rycerzem, który wybierał jego do potyczki.

- Hej! - krzyknął Gveir, wskazując ostrzem na tego w zbroi. - Coś ty za jeden? Czemu napastujesz go? Zresztą, nie musisz gadać, nie obchodzi mnie to. Ja będę walczył… W jego zastępstwo. Bo o to chodzi, prawda?

Gveir splunął w dłonie. Nie obchodziło go to dziwne miasto i jego zasady i obyczaje. Albo zaraz mieli mu dać dobrą walkę, albo rozniesie ten ich kram razem z pomocą Ostrzy Furii.

Esmond stanął przy towarzyszu, tak by płaszczem zasłonić ptasiego przewodnika przed wzrokiem zbrojnego.

- Nie wychylaj się - nakazał.
Ptak, choć był im niemal obcy, zdawał się być przyjazny. Co więcej mógł wiele wiedzieć o miejscu w którym się znaleźli, a taki sojusznik mógł okazać się niezbędny jeśli chcieli się stąd wydostać.

Ptaszek westchnął zakrywając dziób skrzydłami nie wychylając się jak go poprosili.
Tymczasem rycerz milczał. Spomiędzy jego płyt sączyła się ciemność niczym dym rozmywając się jak tylko opuszczała jego okolice. Opuścił dłoń. Nim zrobił ktokolwiek cokolwiek więcej na ścianach korytarza wyłoniły się usta, które zaczęły mówić niezwykle przyjemnym kobiecym głosem, który wzbudzał w drżenie.
- Przygotujcie się wojownicy. Nadszedł czas na waszą szansę aby zażyć smaku miasta! Powstańcie i spójrzcie w oczy. Nasi dzisiejsi sponsorzy chcieliby się wam przyjrzeć. Powodzenia w walkach!
Mięsisty odgłos rozbrzmiał gdzieś zza Esmondem.
- Ojej, ojej, ojej - zapiskał ptaszek kiedy z rogu celi wyłoniło się oko.

Gveir odwrócił się i obejrzał się za głosem, po czym rzekł:
- Przygotujcie? Ha! Gveir Iskall już jest gotowy!
Wojownik skierował się do oka, które było w rogu celi.

Esmond odwrócił się odruchowo, mimowolnie spoglądając prosto w oko.
- Pięknie… - mruknął tylko.
Nie w smak było mu robienie za zabawkę czegoś, co zdawało się klasą rządząca miastem.
Nie stroił groźnych min, ani nie przybierał odważnych póz. Nie interesowało go by zwrócić uwagę "sponsorów".

Oko mrugnęło kilkukrotnie zmieniając za każdym razem kolor tęczówki a czasem nawet całe oko było inne. Pośród tych zmian Esmond dostrzegł, że jedno z nich było ewidentnie rybie jak u Hektora. W końcu oko zamknęło się i schowało.
- Gratulacje! Na pewno sponsorzy zaczęli już ustalać stawki! Powodzenia w walkach. Ktoś z was na pewno będzie zwycięzcą - usta na ścianach ponownie odezwały się przyjemnym kobiecym głosem. - Doszły mnie głosy, że mamy dzisiaj jedną parę… och, wraz z jednym czernopierzem? Interesujące… Cóż, życzę wam powodzenia z wyzwaniami.
Ostatnie słowa zabrały jakoś złowrogo. Rycerz ciemności nie ruszył się przez całe wydarzenie aż do ostatnich słów kobiety kiedy to po prostu odsunął się od celi i zaczął się oddalać ku wejściu do korytarza. Cele zostały otwarte i co poniektórzy zaczęli nieśmiało wyglądać na korytarz sprawdzając jak daleko jest ów mroczna istota. Jeden wielkolud mający trzy oczy śmielej wyszedł i z postawą zabijaki ruszył korytarzem w przeciwną stronę.

Gveir, bez oglądania się, także poszedł za wielkoludem.

“Wreszcie!” - pomyślał. - “Nareszcie będzie bez zbędnego gadania”.

Odwrócił się jeszcze do Esmonda i czarnego ptaka:

- Nie idziecie? Widownia czeka na nas.
 
__________________
Once the choice is made, the rest is mere consequence

Ostatnio edytowane przez Asuryan : 16-01-2022 o 17:02.
Asuryan jest offline