Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-01-2022, 19:08   #5
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację

Idąc do burdelu coś zauważyła. Coś… niepokojącego. Mężczyzna, niski, łysy, o drapieżnym spojrzeniu. Blady. Przyglądał się jej przez chwilę stojąc w wąskiej bocznej uliczce. Wkrótce cofnął się w jej głąb znikając w mroku. I pojawił się od razu trzy uliczki dalej znikając znów i pojawiając się jeszcze dalej. Choć może to się to tylko Ann zdawało… wszak tamten mężczyzna mógł być jedynie podobny do pierwszego, a nie identyczny. Z większej odległości mężczyźni ubrani identycznie, mogli wydawać się bliźniakami. Tylko to spojrzenie… drapieżcy. Skądś je znała, tylko nie mogła sobie przypomnieć, skąd.

Dziewczyna czuła ciężkość w brzuchu, jakby samo to spojrzenie wywołało w niej silny stres i poczucie zagrożenia, czyniąc jej ciało gotowym do ucieczki. Wzdrygnęła się na napięcie przechodzące zimnem po zatokach. Nie, nie chciała tu zostać, musiała iść do Elysium. Tam będzie bezpiecznie.
Bezpiecznie?

Prawie zaśmiała się na taką myśl. Elysia nigdy wcześniej nie były bezpieczną przystanią dla kundla... ale w Stillwater chyba wszystko stało na głowie.
Ruszyła szybszym chodem w kierunku burdelu, nie chcąc iść zbyt blisko bocznych uliczek... które i tak obserwowała w napięciu.



W końcu, w pośpiechu i przerażona, przekroczyła progi Elizjum, które było hotelem/burdelem/własnością Ventrue. Prawdą było że ten klan lubował się w bogactwie i posiadaniu różnych miejscówek. Ale też dla Ventrue ważny był prestiż. Nie tylko ile się posiadało, ale i co…
Burdelmama z pewnością nie budziła wielkiego szacunku w klanie. I to było widać, gdy Ann przekroczyła drzwi. Pub na parterze był urządzony z bogactwem i smakiem… i nutką desperacji. Ktoś bardzo się starał nadać pubowi hotelowemu nutkę ekskluzywności.
Zabawne było też to, że wystrój wnętrz małpował wręcz jazzowe kluby Nowego Yorku.


Ann mogła tu czuć się jak w domu, nawet jeśli sam pub był przeciwieństwem reszty budynku i pasował do niego jak pięść do nosa.
Pierwsze co przyciągało uwagę w tym miejscu to muzyka.


I muzyczka. Hipnotyzująca głosem i spojrzeniem. Kolorowa i krzykliwa ubierająca się na rockowo wampirzyca o farbowanych na różowo włosach, bo to że to była Kainitka było dla panny Paige oczywiste. Nauczyła się rozpoznawać swoich, gdy ci… nie próbowali za bardzo zamaskować swojej natury, bo… wampiry przecież nie istnieją, prawda?
Zjawiskowa uroda i hipnotyzujący głos przyciągały uwagę publiczności, mimo że wśród nich kręciły się piękne pracownice tego przybytku. Jedna nawet była “napastowana” przez gadatliwego i charyzmatycznego murzyna. Najwyraźniej dobrze się znali, bo odgryzała mu się i nawet straszyła konsekwencjami ze strony szefowej. Niemniej w przyjacielskim tonie to było.
Tymczasem ktoś położył dłoń na ramieniu Ann, przywracając jej lęk który tu ją przygnał. A gdy który usnął pod wpływem melodycznej pieśni. Ann obejrzała się spoglądają na zjawiskową brunetkę, niewątpliwie pracownicę tego miejsca. Trzeba przyznać że jeśli to był burdel, to luksusowy. Dla ludzi z grubym portfelem i klasą.
- Hej.- rzekła przyjaźnie.- Musisz być tu pierwszy raz, prawda? Witamy w Pąsowej Róży. Szefowa będzie zachwycona spotkaniem z krewniaczką. Chodź za mną. Patricia mam na imię, ale wszyscy mówią mi tu Patty… lub Miracella.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline