Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-01-2022, 20:56   #165
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 57 - 2519.X.31; południe

Miejsce: G.Środkowe; wewnętrzna twierdza; donżon
Czas: 2519.X.13 Bezahltag (5/8); popołudnie
Warunki: wewnątrz: dym, ciemno, na zewnątrz jasno; umi.wiatr, zachmurzenie, b.zimno



- Możecie już wejść. - głos jaki wydobył się zza hełmu był chropawy. Cała postać, w zbroczonym krwią pancerzu wydawała się chropawa, kolczasta i milcząco groźna. Chociaż dopiero co skończyła wyczerpującą walkę to wcale nie było widać po niej zmęczenia. Wydawało się, że rycerz w pancerzu nie dostał nawet zadyszki.

- Panie? - do komnaty weszła kobieta. O bladej sylwetce i czarnych, finezyjnie upiętych włosach. Do tej pory trzymała rękę na pulsie w sąsiednim pomieszczeniu. Właściwie nadal to robiła jednak w tak ważnej chwili odłożyła swoje zajęcia na półkę. Zwłaszcza, że uznała słowa hrabiego za wezwanie jakiemu nie ośmieliła się sprzeciwić. Jak weszła zastała go stojącego z mieczem w dłoni i tarczą na drugim ramieniu. Wyglądał dumnie i imponująco. Nawet jak zdawała sobie sprawę, że nie jest jeszcze w pełni sił. Właściwie to był cieniem siebie samego. Zbyt mało czasu upłynęło. Zbyt mało krwi. Ale kryzys wydawał się opanowany. Ci fanatycy i ich sługusy przez chwilę wydawali się być zagrożeniem ale właśnie to zagrożenie zażegnano. Widziała jak pod stopami hrabiego leży czarnowłosy, młody szlachcic. Pierwszy raz widziała go na własne oczy ale wiedziała dość dobrze kto to jest. Petra zrelacjonowała im rozmowę z nim gdy posłał ją do diabła. A i ona sama widziała go wcześniej przez wiele dni za pomocą swoich sług. No ale na własne oczy widziała go pierwszy raz. Teraz był tylko krwawiącym ochłapem u stóp jej pana. Już umarł albo dogorywał od krwawych ran zadanych mieczem hrabiego. Niedaleko leżała blondwłosa elfka. Ona jeszcze żyła. Właściwie po oddechu poznała, że śpi. Tuż przy niej leżała kapitan tych fanatyków z Lenkster co ich tak zawzięcie ścigali przez całe górskie pustkowia aż tutaj. Była martwa. Skurczona pozycja i ogromna kałuża krwi jasno to wskazywały. Bliżej wyjścia na korytarz ten opancerzony pyszałek co ich na moment zwiódł ale jak widać przeliczył swoje możliwości i zapłacił za to cenę.

- Zabierzcie ją do celi. Chcę ją żywą. - rozkazał hrabia celując mieczem w nieruchomą elfkę. Druga pod względem hierarchii w ich małej społeczności posłusznie skinęła swoją czarnowłosą głową. Kobieta podeszła do spiczastouchej blondynki i przeszukała ją. Przekonała się, że nie miała zbyt wiele przy sobie odkąd opuściła swoją celę. Więc wyprostowała się i dała znak ręką na dwa szkielety. Ci pochwycili nieprzytomną elfkę bez wahania i ruszyli z nią na korytarz. A potem mieli ją zamknąć z powrotem w jej celi.

- Jeden uciekł panie. A tam w obozie są jeszcze inni. - była trochę niepewna co ma oznaczać to przedłużające się milczenie hrabiego. Ten wciąż wpatrywał się wciąż w krwawe pobojowisko jakie przed chwilą jeszcze było areną krwawych, zażartych zmagań.

- Szkoda. - powiedział hrabia krótko tym swoim głębokim ale chropawym głosem jaki trudno było porównać do jakiegokolwiek innego. Zastanawiała się czy to chwilowy efekt czy też tak to już mu zostanie.

- Szkoda? - odczekała chwilę czy powie coś jeszcze. Ale jak się nie doczekała postanowiła zaryzykować pytanie.

- Tak. Szkoda. Nie powinniśmy być wrogami. Mamy przecież wspólnych wrogów. Ale nie chcieli słuchać. Zaślepieni głupcy. - powiedział schlapany krwią rycerz patrząc gdzieś w przestrzeń przed siebie.

- Dokładnie tak panie. Zrobiliśmy co mogliśmy. Tak jak sobie życzyłeś. Dziewczęta posłały im twoje słowa. No tamten wydawał się przez chwilę rozsądny. Ale tak jak cię uprzedzaliśmy. To fanatycy. Gdyby mogli zabiliby nas tylko za to kim jesteśmy. A przecież to wszystko robimy dla ciebie panie. Dla ciebie i twojej świetlanej przyszłości jaka znów nadejdzie. - powiedziała ostrożnie nekromantka wciąż do końca nie wiedząc jak rozmawiać z ich panem. I czego się po nim spodziewać. Zwykle to spadało na Thomasa no ale tego ci szaleńcy tak podźgali, że ledwo zdołał wyjść z tej izby i prawie zwalił się z nóg. A mówiła mu aby tam do nich nie szedł! No ale nie posłuchał! Wierzył, że z gwardzistami i łucznikami poradzi sobie z nimi. Nie przewidział, że tamci użyją tej cholernej bomby dymnej i namieszają mu w szykach. Też się tego nie spodziewała. Tak samo jak tego, że sforsują tak szybko drzwi. Dobrze, że miała na nich cały czas oko za pomocą swoich sług to mimo to nie mieli szans ich zaskoczyć. No ale teraz Thomas leżał w sali obok i jego los był conajmniej niepewny. Tak samo jak Petra i Inez. Żal jej było zwłaszcza Inez. Taka gorliwa i obiecująca akolitka! Wykształcona i z manierami, prawdziwa dama. Co innego Petra. Zwykły, najemny zbir i ulicznik. Chociaż to generalskie berło z Kalkengard to przyniosła pierwszorzędne. To niechętnie musiała jej przyznać. Każdy z nich miał swoją część zadania z jakiego się wywiązał. Niestety ostatni etap - sprowadzenie odpowiedniej ilości spaczenia ukrytego w starych tablicach nagrobnych ze starego cmentarza pod Lenkster sprowadził na nich tą cholerną Deacher i jej pomagierów. A jeszcze połączyli się z tymi przybłędami no i ruszyli na Bastion.

- No tak. Tak. No niestety tak. Szkoda. Miałem nadzieję, że dojdziemy do porozumienia i zawrzemy sojusz. Albo chociaż poślą moje słowa swoim przełożonym. No ale niestety zachowywali się jak włamywacze i najeźdźcy od początku do końca. Odrzucili moją wyciągniętą dłoń. Szkoda. Mogli żyć, mogliśmy żyć w pokoju. Przecież mamy tego samego wroga. Mówiłem wam o tym. - mężczyzna pokręcił głową ze smutkiem. W końcu się ruszył i podszedł do okna z jakiego dawno już wypadły wszystkie szyby i framugi zostawiając tylko kamień. Z niego miał widok na szary, jesienny, ponury obraz. Zrujnowanego zamku i miasta. A jeszcze dalej widok posępnych szczytów pokrytych wiecznym śniegiem.

- Z nimi się nie da. Z łowcami czarownic. To fanatycy. A ci ich pomagierzy też się okazali niewiele lepsi. Powinniśmy ich wszystkich zabić. Tego co uciekł i tych w obozie. Wszystkich. Albo chociaż wziąć ich w niewolę. Większość z nich jest poważnie ranna. Nie będą stawiać poważnego oporu. Nie są w stanie. Ale jak damy im odejść to przybędą kolejni. I nie sądzę aby w pokojowych zamiarach. Zabiliśmy śledzą i oficera łowców czarownic. Zabiliśmy wysłanników wolfenburskiego ratusza. To mocno utrudnia opcje dyplomatyczne z nimi. - kobieta zastanawiała się czy jej pan naprawdę sądzi, że mogliby się porozumieć z tą Deacher czy w ogóle z łowcami czarownic. Albo w ogóle z resztą Imperium czy to w Lenkster co było najbliższym miastem czy z Wolfenburgiem skąd przybył ten czarnowłosy i ten pyszałek, czy w ogóle z innymi. Próbowała nakierować ich pana aby powziął jej zdaniem właściwą decyzję.

- Tak. Masz rację. Jakbym patrzył na to z twojego punktu widzenia to miałabyś rację. Jednak ja patrzę na to z szerszej perspektywy. Czeka nas mnóstwo pracy. - władca tych ziem pokiwał głową i jakby się zadumał nad tym wszystkim zaskakując swoją podwładną. Nie bardzo wiedziała o co mu chodzi. Ale mówił jakby wiedział o czymś o czym do tej pory nie mówił. Przynajmniej z nią. Może z Thomasem? Przecież nie było jej przy wszystkich ich rozmowach. A Thomas lubił trzymać karty przy orderach.




Miejsce: G.Środkowe; podnóża twierdzy; obóz łowców
Czas: 2519.X.13 Bezahltag (5/8); zmierzch
Warunki: na zewnątrz zmierzch; umi.wiatr, zachmurzenie, b.zimno



- Kto tam?! Ozwij się! - Bernard był jednym z dwóch żołnierzy jacy zostali w obozie u stóp góry zamkowej. Dlatego w tym potoku świeżych rannych i kalek obaj trzymali wartę. Z przejęciem i grozą obserwowali pochód połamańców jaki przyprowadził Sebastian. Stary uczony jako, że nie uczestniczył w bezpośrednich walkach też był cały. Podobnie jak ta ruda zielarka. I to na tą chwilę było wszystko z tych co wyszli z tego bez szwanku. Niewiadomym pozostawał los śledczej i tych co z nią poszli w głąb ruin zamku. W stronę zamku gdzie spodziewali się tych kultystów. Potem Sebastian przyprowadził tych połamańców z nocy. Niewiele brakowało aby sprawdziło się powiedzenie “i wiódł ślepy kulawego”. Tak to kiepsko wyglądało. Same kaleki obwiązane opatrunkami, kuśtykając po stromym zboczu. Potem wrócił Jensen z paroma rannymi. Ci rozstali się ze śledczą i tymi z ratusza już na dziedzińcu donżona. Strzelec wrócił bez swojego arkebuzu. Bo pożyczył go Karlowi. Ale co się dalej działo z tymi co poszli w głąb donżonu to też nie wiedział. A teraz Bernard zobaczył ruch między drzewami. Niezdarny. Jakby ktoś tam się przewrócił na stromym zboczu. A pod drzewami to już ciemno się robiło i trudno było dostrzec kto to. Żywy? Czy nie? Bertrand rozejrzał się nerwowo dookoła czy przypadkiem w tych półmrokach nie widać kolejnych, koślawych sylwetek maszerujących trupów.

- To ja! Oswald! - doszło go od tej sylwetki. Rozpoznał głos mięśniaka z dwuręczem. Jakiś taki… Słaby.

- To Oswald! Bierzajcie no tu! - młody żołnierz krzyknął w stronę obozu. A sam poderwał się i ruszył biegiem w stronę gramolącej się na nogi sylwetki. Dopadł go gdy mięśniak podpierając się swoim mieczem zdołał się podźwignąć na kolano. Kiepsko z nim było. Nawet w półmroku zapadającego pod drzewami lasu było to widać. Mocno oberwał. Więc przełożył ramię tamtego za swoją szyję i tak pomógł mu kuśtykać w stronę obozu.

- A gdzie śledcza? I reszta? - zapytał od razu nie będąc pewny czy mięśniak to w ogóle usłyszy. Ale usłyszał. I tylko pokręcił głową odbierając resztkę nadziei.

- Za dużo… Za dużo ich tam było… Cięliśmy i cięli… Żaden nam nie mógł dorównać… Ale przychodzili następni i następni… Potem rzuciliśmy bombę… Śledcza miała… Zrobił się dym… Wbiegliśmy za nią… Zgubiliśmy się… Walczyliśmy, ciemno było i ten dym… A potem… Ta ich elfka padła od nekromanty… Starego… Potem ten ich magister i nasza śledcza… Cięliśmy już tylko we dwóch… Ja i Karl… Nie zdążyłem do Anthona… Prawie zdążyłem! Ale nie zdążyłem… Niewiele mi brakowało… Ale byłem za wolny… I go usiekli… A ja ich, zaraz potem… Ale do niego nie zdążyłem… A patrzę Karl już też padł… Ten rycerz go usiekł… A ja już ledwo stałem na nogach… Nie dałbym rady… Jemu i jego szkieletom… Zostałem sam a ich wciąż było kilku… Może jakbym był cały… Ale ledwo stałem na nogach… No to dałem dyla… Aby wam powiedzieć… - mamrotał najpierw do Bertranda a potem do tych co zdołali się podnieść mimo ran i doczłapać do nich aby pomóc. I z przerażeniem i w milczeniu słuchali tej półprzytomnej relacji.

- Usiądź stary druhu. Już nic nie mów. Jana możesz mi pomóc? - uczony pokazał wojakom aby położyli broczącego krwią szermierza na posłaniu przy ognisku. Rudowłosa zielarka pokiwała głową i we dwoje zaczęli rozbierać mężczyznę z pociętego pancerza i reszty ubrania aby dostać się do jego ran. W ciągu ostatnich dni i godzin często w ten sposób współpracowali razem. Chociaż wydawali się swoimi przeciwieństwami, on stary mężczyzna, ona młoda kobieta, to świetnie się nawzajem uzupełniali. Jej imponowała jego wiedza i fachowość z jaką się wyrażał i działał a jemu jej znajomość ziół jaka na tym pustkowiu okazała się bezcenna.




Miejsce: G.Środkowe; podnóża twierdzy; obóz łowców
Czas: 2519.X.13 Bezahltag (5/8); zmierzch
Warunki: na zewnątrz zmierzch; umi.wiatr, zachmurzenie, b.zimno



- Co z nim? - zapytał Jensen wskazując głową na nowe posłanie z nowym pacjentem starego druha.

- Kiepsko. Nie wiem czy dożyje poranka. - przyznał stary bez ogródek zapalając swoją fajkę. Mieli ciężki orzech do zgryzienia. Co dalej? Zwykle to Doreen o wszystkim decydowała. Nawet jeśli pytała ich o zdanie czy rozmawiali ze sobą to do niej należała ostateczna decyzja.

- Myślisz, że to prawda? Doreen nie żyje? Zabili ją? Może tylko mu się tak wydawało? Zobacz w jakim jest stanie. Majaczy. Ledwo się tu przywlókł. Może pójdę i sprawdzę? Może ona potrzebuje pomocy? Albo Karl czy reszta. Może ktoś jednak z nich przetrwał? - strzelca paliło sumienie, że jednak ich wtedy zostawił. Co prawda sama śledcza mu tak kazała. No i zdawał sobie sprawę, że jest poważnie ranny więc niezbyt by się im przydał w walce i to pewnie na krótkie dystanse gdy on był przede wszystkim strzelcem, tropicielem i myśliwym. I bardzo chciał teraz myśleć, że może jednak Oswald się mylił i ktoś z pozostałych jednak jeszcze żyje. W końcu wszyscy widzieli, że był u skraju wyczerpania. A i chaotyczna relacja walki też dawała nadzieję, że mógł coś przeoczyć.

- Jak ktoś by nawet przeżył to ich zabiją. A potem przyjdą po nas. - powiedział spokojnie stary uczony co już w nie pierwszej wyprawie łowców czarownic brał udział. Jensen zamrugał oczami trochę zdziwiony ale nie odezwał się. Doszedł do wniosku, że kamrat ma rację. Znów milczeli chwilę.

- To co teraz? - zapytał myśliwy. Kiepsko się czuł. Rany go bolały i był słaby z bólu i utraty krwi. Nie był w najlepszej formie. Ale żył. Jednak na jak długo? Kiedy ponownie zjawią się tu te chodzące trupy? Walka nie mogła trwać zbyt długo. Ten obóz bardziej przypominał lazaret niż obóz wojskowy. W końcu trafiali tu po kolei ci co byli zbyt poważnie ranni aby walczyć dalej.

- Napiszę ci list. - powiedział Sebastian ćmiąc ze swojej fajeczki. Spojrzał ponuro ponad górskie szczyty. A ponure, jesienne niebo odpowiedziało mu tym samym.

- List? Mnie? Jak to? - zapytał Jensen nie bardzo wiedząc do czego kolega zmierza. Przed chwilą przecież doszli do wniosku, że mają dość marne szanse przeżyć zbyt długo swoją śledczą. Ale uczony ruszył całkiem żwawym krokiem w stronę swojego namiotu. Teraz jakby mu się spieszyło. Nie wiedząc co zamierza myśliwy ruszył za nim i obserwował jak ten gorączkowo szpera w swoich torbach, coś z nich wrzuca, wyrzuca, w końcu usiadł przy ognisku z jakąś księgą. Niezbyt dużą. I coś zaczął tam pisać.

- Tobie. Do naszych. Muszą wiedzieć co nam się przytrafiło. I weźmiesz Janę. Jest młoda i silna. Da radę. I zna się na ziołach. Pospieszcie się. Niedługo zacznie się noc. Musicie odejść jak najdalej. Co jeszcze mówił Oswald? - pióro Sebastiana śmigało jak szalone. Myśliwy stał nad kolegą i czuł się jakoś tam mało rzeczywiście. W końcu było prawie pewne, że każdy kto tu zostanie zginie. Podzieli los ich dowódcy. A mimo to uczony zachowywał spokój jakby notował coś w dzienniku przed kolejnym noclegiem w karczmie. Powiedział mu co zapamiętał ze słów miecznika i dopowiedział co się wcześniej działo jak jeszcze był ze śledczą, Karlem i Anthonem. A potem złapał za ramię przechodzącą zielarkę. Spojrzała na niego zaskoczona.

- Zbieraj się. Ruszamy. Nie rób paniki. - syknął do niej widząc cień zrozumienia w jego oczach. Spojrzała niemo na tych wszystkich ciężko rannych żołnierzy. Na Alexa i Manfreda co leżeli na posłaniu i trzeba było dni aby im się zauważalnie polepszyło. Jeszcze raz wróciła spojrzeniem do myśliwego ale jego twarde spojrzenie nie zostawiało cienia wątpliwości. Muszą ich tu wszystkich zostawić. I pewnie oni wszyscy tu zginął. Pokiwała głową w milczeniu. I choć czuła się z tym parszywie i paliły ją wyrzuty sumienia. Chociaż jak pakowała w pośpiechu swoją torbę. To chciała żyć! Nie chciała tu szczeznąć na bezimiennej górze z rąk plugawych nekromantów!




Miejsce: G.Środkowe; okolice twierdzy; zbocze doliny
Czas: 2519.X.13 Bezahltag (5/8); wieczór
Warunki: na zewnątrz noc; umi.wiatr, zachmurzenie, b.zimno



- Tędy. - Jensen trzepnął ją w ramię pokazując kierunek. Po ciemku lepiej się orientował od niej. Nawet jak był w tak kiepskim stanie. Szli tak szybko jak mogli. Między drzewami, wzdłuż zbocza. Zostawiając za sobą blask ognisk obozu. I milczące spojrzenia pozostałych. Tylko Sebastian zdobył się na uśmiech i życzliwe pomachanie im dłonią na pożegnanie. Jakby się mieli znów spotkać za parę dni.

- Dlaczego nie mogliśmy go zabrać. - powiedziała jak wyszli na jakąś przesiekę. Siłą rzeczy odwróciła się do tyłu. Znów widzieli ogniska i namioty. Nawet pojedyncze sylwetki. Wydawało się, że są na tyle blisko, że jeszcze można tam wrócić.

- Stary jest. Nie nadążyłby za nami. Spowalniałby nas. Chodź. Musimy iść dalej. O północy zrobimy mała przerwę. A potem będziemy szli dalej. Aż do świtu. - powiedział znów klepiąc ją w ramię aby ponaglić ją do dalszego marszu. Chwilę się wahała ale pokiwała głową. Mocniej nakryła się płaszczem, odwróciła i ruszyła za nim. Uszli parę kroków jak to usłyszeli. Dziwny skrzek. Gdzieś za ich plecami. Jensen miał bardziej właściwe odruchy więc szarpnął ją tym razem mocno pociągając ją na ziemię. Chociaż syknął cicho z bólu od tak nagłego ruchu. Ale zaraz podczołgali się za jakiś przewrócony pień. Widzieli obóz. To gdzieś stamtąd był ten pisk. Teraz panowało tam zamieszanie. Ludzkie figurki rozglądały się, brały za broń, nakładały tarcze i hełmy, chwytali za łuki. Rozglądali się dookoła. Ale patrzyli z niewłaściwej strony. Z góry coś na nich spadło. Zleciało na wielkich skrzydłach. Przeleciało przez obóz bez trudu porywając jedną z figurek i znów zniknęło w ciemnościach.

- Co to było?! - szepnęła przerażona zielarka mocniej łapiąc ramię strzelca. Jakby jego obecność dawała jej otuchy.

- Coś z zamku. Wysłali to. Nie krzycz. Może się nie zorientują, że nas nie ma. Ale nie krzycz. - powiedział cicho. Żałował, że nie miał swojego arkebuza. Chociaż zasięg na jego użycie i tak był zbyt wielki. A cel zbyt szybki. Niemniej czułby się bezpieczniej gdyby go miał.




Miejsce: G.Środkowe; podnóża twierdzy; obóz łowców
Czas: 2519.X.13 Bezahltag (5/8); wieczór
Warunki: na zewnątrz noc; umi.wiatr, zachmurzenie, b.zimno



To nie była walka. Tylko rzeź. Masakra. Sebastian nie miał pojęcia co to jest za skrzydlaty stwór. Ale szatkował już ich i tak poszatkowane szeregi bez kłopotów. Pojawiał się i znikał. A wraz z nim kolejny żołnierz. Próbowali go trafić włóczniami. Strzelali z łuków. Osłaniali się nawzajem chcąc go na czas wypatrzeć. Czasem się udawało wówczas któremuś z żołnierzy udawało się strzelić czy rzucić włócznią. Ale widocznego efektu nie było. Osłabione bólem i utratą krwi ramiona nie wydawały się zdolne zaszkodzić temu maszkaronowi.

- Sigmar jest moim patronem, więc nie brak mi niczego. - głos starego uczonego był nadal spokojny. Dostojny i pełen mocy. Żołnierze odwrócili się na niego zdezorientowani.

- Pozwala mi niszczyć wrogów. A potem odpocząć na zielonych pastwiskach. - starzec mówił a gdy wierni żołnierze rozpoznali słowa modlitwy jakby pogodzili się z tym co niedługo nastąpi. Kilku stanęło obok dzierżąc swoją broń, łuki i tarcze w obandażowanych dłoniach i zaczęło powtarzać słowa znanej modlitwy razem z nim. Zostało już ich tylko kilku ostatnich.

- Napełnia moje ramię siłą. Oddałem się jego imieniu więc nigdy nie umrę. - Sebastian mówił dalej. Teraz już modlili się wszyscy. I chociaż stali w obliczu parszywgo końca wydawało się, że jego spokój zaczyna się udzielać i im. A ich głos nabierał zdecydowania i mocy. Nawet jak skrzydlaty maszkaron wylądował w środku zdemolowanego obozu o kilka kroków od nich. A w ciemnościach zaczęły majaczyć sylwetki nieumarłych wojowników.

- Choćbym chodził piekła krainą, zła się nie ulęknę bo Sigmar jest ze mną. - powiedział nowy głos. Ku zdumieniu ostatnich żywych w obozie zobaczyli łysą, masywną sylwetkę. W samych spodniach i bandażach. Jaka wciąż jednak dzierżyła swój dwuręczny miecz. Oswald nie zawiódł. I do tej ostatniej walki stanął razem z nimi wstając ze swojego łoża śmierci. Żołnierze powitali to okrzykami dzikiej radości jakby jego powrót gwarantował im nagłe odwrócenie przesądzonego losu.

- Za mną! Usiec plugawca! Za Sigmara! - Oswald krzyknął po raz ostatni i zerwał się do szarży na szponiastą, skrzydlatą poczwarę. Tych kilku, ostatnich żołnierzu bez wahania ruszyło za nim. Walka była krótka. Stwór bez większego trudu odskoczył od w gruncie rzeczy niezdarnego ataku Oswalda mocno osłabionego przez swój krytyczny stan. Nie zdążył jednak tego zrobić przed drugą czy trzecią żołnierską włócznią. Mięśniak zdołał to wykorzystać i wrażyć swoje ostrze w trzewia skrzydlatej bestii. Ta zawyła ugodzona boleśnie ale nie śmiertelnie. I wkrótce było po wszystkim. Nad obozem zapanowała cisza i bezruch. Z ciemności wyszły dwie sylwetki i oglądały pobojowisko. Bestia zaś z lubościa patroszyła świeże trupy rozryając ich na krwawe ochłapy.

- Zostałeś tylko ty. - powiedział opancerzony rycerz do stojącego spokojnie starca. Ten nawet się uśmiechnął pogodnie i pokiwał głową na znak zgody. Kobieta jaka towarzyszyła rycerzowi obserwowała go uważnie. Wolałaby aby Sylvan dokończył sprawę. Nie chciała ryzykować bez potrzeby. No ale ich pan miał znów inny pomysł na ten temat.

- Nie chcesz się do nas przyłączyć? Widzę, że masz interesujące cechy osobowości jakie cenię. - zapytał rycerz jakby byli na jakichś szlacheckich salonach. Powiódł ramionami po pobojowisku w jakie zmienił się obóz wskazując jaka jest alternatywa.

- Chwileczkę panie. Nie widzę tej rudej. I tego co strzelał. - odezwała się milcząca do tej pory kobieta. Szybko przeszła jeszcze po obozie zaglądając do rozprutych albo przewróconych namiotów. Ale nie widziała tej młodej. Ani wśród żywych ani martwych. - Szukacie ich! - rozkazała swoim nieumarłym sługom niepewna czy może Sylvan nie porwał kogoś z nich na początku ataków na obóz. Kobiety chyba nie, nie widziała żadnego z porwanych w spódnicy. Ale tego strzelca może…

- Aha. Liczycie, że im się uda. Stąd wydostać. No tak. Właściwie to oczywiste. Całkiem rozsądne. Też bym tak zrobił. - rycerz też rozejrzał się dookoła ale w przeciwieństwie do kobiety jak nie ruszył się z miejsca. W głosie jakby dało się słyszeć podziw i uznanie dla tak pomysłowego i zdeterminowanego przeciwnika. Sebastian lekko skłonił głowę i się uśmiechnął ponownie jakby dyskutowali o pogodzie.

- Nie uda im się. To środek gór. Środek niczego. To trzeba będzie zmienić. No ale na razie to same góry. Tydzień drogi albo dwa w taką pogodę do najbliższego miasta. - rycerz pokręcił głową jakby się przekomarzał podczas balu z jakimś interesującym adwersarzem.

- Wierzę w Jensena. To bardzo utalentowany, młody człowiek w tej materii. - odparł skromnie Sebastian nie chcąc się za bardzo wdawać w polemikę na ten temat. Rycerz pokiwał głową i chwilę się nie odzywał.

- To jak? Przystaniesz do mnie? Jestem bardzo szczodry dla moich współpracowników. - gospodarz ponowił swoje pytanie. Stary uczony i weteran wypraw i śledztw łowców czarownic uśmiechnął się po raz trzeci w tej rozmowie.

- Nie mam pana nad Sigmara. - odparł krótko nie tracąc pogody ducha. Rycerz pokiwał głową i chwilę się nad tym zastanawiał. Spojrzał jeszcze na sąsiadkę jakby czekał co ona powie na ten temat.

- Mówiłam ci panie. Z nimi tak zawsze. Nie ma co z nimi gadać. Może jakby się trafił ktoś rozsądniejszy, ktoś bardziej elastyczny. No ale oni no to sam widzisz panie. - nekromantka wzruszyła ramionami jakby wcale nie była zdziwiona odpowiedzią starego durnia. Rycerz też po raz trzeci pokiwał głową.

- Pożegnaj się z bogami dzielny wojowniku. Wkrótce się z nimi spotkasz. - powiedział wyjmując z pochwy mizerykordię. Podszedł do Sebastiana który faktycznie modlił się po raz ostatni. Odczekał jeszcze chwilę po czym zdecydowanym ruchem przebił serce starego uczonego. Ciało zwiotczało, upadło i znieruchomiało na zimną i mokrą, górską ziemię. Rycerz miał jeszcze jedno zadanie. Musiał odnaleźć i dopaść ostatnią dwójkę jaka w ostatniej chwili umknęła z obozu.




Miejsce: G.Środkowe; dolina górska; fort Ilsy i Gretchen
Czas: 2519.X.31 Angestag (7/8); południe
Warunki: na zewnątrz jasno; powiew, śnieży, b.zimno



Śnieg skutecznie zasypał ślady tej rudej. Jany. Poznała ją tak samo jak Gretchen. To ta zielarka co była z tymi z wolfenburskiego ratusza. Jana. Kiepsko z nią było. Głodna i zmarznięta, do tego przestraszona. Uciekała przed czymś co ją ścigało. I szła jak po sznurku w kierunku jedynego światła widocznego każdego dnia bliżej. To dzięki Jensowi dotarła aż tak daleko. Pomimo pościgu i obławy nieumarłych. To on wiedział kiedy iść, kiedy się ukrywać, jak zbudować szałas albo jak znaleźć jaskinię gdzie mogli przenocować. Jak zrobić improwizowaną dzidę z kawałka gałęzi i jak zastawić sidła aby coś się w nie złapało przez noc. Ale nie zawsze się łapało. Dlatego głód odczuwali nieustannie. Tak samo jak zimno. Zimno zabijało jeszcze szybciej niż głód. Bo Jens zabronił palić ognisk. Tylko raz jak znaleźli tą jaskinię to pozwolił. Jednak Jens od początku był ranny, w kiepskim stanie. Zimno i głód codziennie brały swoją opłatę czyniąc ich jeszcze słabszymi. Wolniejszymi i bardziej niezdarnymi. Ale ona była cała i zdrowa. A on nie. Więc słabł szybciej. Prawie mu się udało. Doszli we dwoje do tej doliny gdzie każdego dnia widzieli bliżej światło palone w zapomnianym, górskim forcie. Tam co zdawałoby się wieki temu zostawili te dwie kobiety jakie zastali walczące z goblinami. Ilsa i Gretchen. I zostawała straceńcza nadzieja, że wciąż tam są. Że to one tam palą to światło widoczne w oknie wieczorami. W końcu został im ostatni kawałek, ostatni dzień. A rano Jana odkryła, że Jens się nie obudził. Jest zimny i nie oddycha. Twardy jak kamień. Zamarzł w trakcie snu. Więc chociaż ją samą trawiła gorączka i osłabienie, to wstała, przysypała go tylko śniegiem i samotnie ruszyła w stronę wzgórza na jakim był położony fort.

Były. Kompletnie się nie spodziewały kogoś u progu górskiej zimy w środku bezludnych gór. Ale były. Otworzyły wstawione niedawno drzwi i zaprowadziły do ognia aby się ogrzała. Dały gorącego naparu i zupę z suszonych grzybów. Też nie były pewne czy dadzą radę tu wytrwać do wiosny. Nie zdążyły narobić zapasów na zimę, zbyt późno tu przybyły. Ale pokładały wiarę w swoim patronie i łasce Ulryka. Więc postanowiły, że póki się da to zostaną. I zostały. Dlatego miał kto otworzyć drzwi przed półprzytomną z głodu i mrozu zielarką i wrócić ją do życia. Wysłuchać opowieści jaka zdawała się być majakami pogrążonego w gorączce ciała i umysłu. Ale postanowiły sprawdzić chociaż tego Jensa który powinien gdzieś tu nie tak daleko leżeć. Więc Gretchen została z Janą a Ilsa wyszła sprawdzić.

Dzień okazał się spokojny i cichy. Ale drobny puch spadał od samego rana przykrywając to co jeszcze wystawało. To był dopiero przyczynek do prawdziwej zimy jaka miała się wkrótce zacząć. Ilsa znalazła ten szałas w jakim podróżni spędzili ostatnią noc. Znalazła go dlatego, że w tym dziewiczym śniegu dostrzegła coś co wyglądało na zdeptany śnieg i jakaś rozsypana kupa patyków. Ostrożnie mocniej chwyciła swoją włócznię i rozglądając się na boki zaczęła podchodzić bliżej.

Z bliska dostrzegła, że to był szałas. Był. Ale ktoś go rozwalił. Znalazła nawet legowisko w jakim pewnie spali podróżni. Puste. Nie było śladu żadnego ciała. I nie było jeszcze na tyle śniegu aby mogło przykryć leżące ciało na tyle aby nic nie wystawało. Po prostu nie było żadnego ciała. Potarła nerwowo czoło. Rozejrzała się po raz ostatni. I odwróciła się aby wrócić do swojego górskiego domu. Nie wiedziała co tu się stało. Ani tam w trzewiach gór skąd wracała rudowłosa zielarka. Ale wiedziała, że wolałaby się w to nie mieszać. Czekała ich długa i sroga, górska zima a trafiła im się dodatkowa gęba do wykarmienia gdy same dla siebie nie miały zbyt wiele zapasów. Zaciągnęła ponownie kaptur który zdjęła aby lepiej widzieć i słyszeć podchodząc do rozwalonego szałasu. I ruszyła z powrotem w stronę małego fortu na wzgórzu. Stopniowo jej sylwetka malała i roztapiała się w padającym z nieba delikatnym puchu. Aż znikła. Zostały po niej tylko ślady na śniegu. Ale te wkrótce cierpliwy śnieg też przykrył zupełnie.


---



K O N I E C
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline