Charles popatrzył jej prosto w oczy po czym wybuchnął śmiechem. Skrzywił się przy tym nieco, ale nie na tyle żeby to przerwało jego rozbawienie. Jego stan był dużo lepszy niż poprzedniego dnia.
- Idealnie nadaje się pani do sal rozpraw. Mataczenie pierwsza klasa - powiedział z uznaniem. - Dobrze wiesz, że nie chodziło mi o polowanie i trofea.
- Już postępowanie dyscyplinarne mam za sobą, więc wiem co i jak trzeba mówić - roześmiała się na jego komentarz co do sali rozpraw. - No więc powiedz mi o co ci chodziło, bo ja nie mam pojęcia - droczyła się z nim. - Bo ja tu widzę tylko środki ochrony osobistej, tak bardzo konieczne do pracy policyjnej w terenie.
- Do tego typu pracy w terenie są Małpy, a nie detektywi. Co ciekawe, ani jedni ani drudzy nie stosują takich gadżetów - celowo zaintonował ostatni wyraz. - Używają ich ci co dążą do celowego pakowania się w kłopoty, a nie unikania ich w razie możliwości - zawiesił głos na chwilę. - Ale gest jak najbardziej doceniam - uśmiechnął się. - Tyle, że żaden z moich zakresów obowiązków, w standardzie, nie niesie za sobą zagrożeń przed którymi miałoby mnie to ochronić. Pod względem częstotliwości występowania traktuję to jako wypadek losowy - wskazał na swój bok.
Irya parsknęła śmiechem.
- Po pierwsze to wygląda tak, że każdy w policji chciałby mieć taki sprzęt. Niestety policji nie stać na to żeby go kupić. Kończy się więc na tym, że mają to tylko wzięci najemnicy, VIPy i bogaci z paranoją, że ktoś chce ich sprzątnąć - wyjaśniła pokrótce. - Po drugie gdybym nie lubiła ryzykować to ominąłby mnie ten jakże fascynujący związek jaki mamy - mrugnęła do niego.
- A po trzecie los chyba się na ciebie nieźle uwziął. Ledwo co miałeś podcięte gardło, teraz dźgnięty w bok - przeszła do ironicznego tonu. - Na twoim miejscu bym nie ryzykowała i nosiła tą podkoszulkę nawet w domu - pouczyła go.
- Co ciekawe wszystko to zaczęło mnie spotykać dopiero gdy poznałem ciebie - zmrużył oczy w udawanym zarzucie. - Dalej mścisz się za tego Hilla?
- Tak, to byłam ja, specjalnie nasłałam na ciebie Andersona - odparła na to tonem ociekającym ironią. - Przyjęłam do wiadomości, że Hill to było nieporozumienie i żałujesz, że to zrobiłeś, więc nie, nie mam powodów do mszenia się na tobie - machnęła ręką. - No chyba, że mnie zaczniesz zdradzać z jakąś lafiryndą to wtedy bój się - na koniec zrobiła przesadnie poważną minę.
- Za kogo mnie masz?! - żachnął się. - Brzydzę się lafiryndami!
- I pamiętaj że jestem świetnym detektywem więc szybko się połapię - mimo jego zapewnień Irya ciągnęła dalej swoją wypowiedź, ale już żartobliwym tonem. - Albo mi Collins radośnie o tym doniesie. Bo o tym że chodzisz do burdelu to już przecież od niego wiem - roześmiała się, aż jej łzy naszły do oczu.
- A nadal żyje tylko dlatego, że nie wie co tam robię. - Charles powiedział to w lekkim zamyśleniu jakby obmyślał dla Collins coś specjalnego.
Corday przetarła oczy wierzchem dłoni.
- Na razie dałam mu zajęcie, może nawet się w końcu na coś przyda - pocieszyła go.
- Założe się, że nie zrobił tego z dobrego serca.
- Kilka monet za to wziął - przyznała. - Szuka dla mnie Heretyków, nie wiedząc o tym, że to Heretycy.
- Czyli o Collinsie możemy zacząć mówić w czasie przeszłym? - zapytał z nadzieją w głosie.
- Liczę że nie, chciałabym najpierw coś z tego mieć.
- I co zrobisz z tym dalej?
- Będę działać zgodnie z moim powołaniem - uśmiechnęła się zadziornie.
- I to stąd te prezenty! - na jego twarzy wymalowało się zrozumienie. - Przygotuję się zatem na najgorsze - parsknął.
- Ha ha, bardzo zabawne - sarknęła, ale uśmiechnęła się. - Jak do tej pory to w większości przypadków nie potrzebujesz mnie żeby sobie robić krzywdę - wyciągnęła rękę, żeby dziubnąć go w ranny bok, ale zatrzymała palec na centymetr przed nim. - Teraz może mi w końcu opowiesz jak to się stało? Tak ze szczegółami - zaznaczyła, że nie chce tej okrojonej wersji wydarzeń z wczoraj.
- Było ich trzech. Wzięli mnie z zaskoczenia, a potem tego pożałowali. Nie sądzisz chyba, że przyznam Ci się w szczegółach jakie potężne moce we mnie drzemią - powiedział teatralnym tonem po czym skrzywił się z bólu.
- Wiesz, na tym etapie naszej znajomości i tak nic nie tracisz wchodząc w te szczegóły - wzruszyła ramionami. - Ci trzej coś mówili? Zostawiłeś ich rannych? Martwych? - zaczęła zadawać pytania by ułatwić mu opowieść.
- Jeden raczej nie żyje, pozostali uciekli. Nie byłem w stanie ich gonić - rozłożył bezradnie ręce.
- Ok... więc doświadczyli twoich nienaturalnych zdolności? - skrzywiła się zmartwiona tą możliwością.
- Gdyby nie one to byś mnie teraz nie oglądała - starał się znaleźć pozytywne aspekty w obecnej sytuacji.
- Tak, wiem - westchnęła i ostrożnie przytuliła się do niego. - Teraz już rozumiem czemu chciałbyś, żeby to był przypadkowy napad rabunkowy... Zabrali ci coś?
- Nie zdążyli. Tym pewnie chcieli się zająć jak już byłoby po wszystkim - skrzywił się.
- Gdzie to się stało?
- Pamiętasz ten parking z tym dziwnym dzieciakiem? Tam zostawiłem samochód. - Charles w końcu skapitulował.
- Ok... - zmrużyła oczy, zastanawiając się czy zaliczyć to na plus czy minus. - Może ludzie Billiego cię rozpoznali... - zaczęła rozważać powody ataku, gdyby był to zaplanowany atak na jego osobę. - Po cholerę tam pojechałeś?
- No tego to na pewno ci nie powiem - żachnął się.
- Aż tak ci wstyd? - uniosła brew w zdziwieniu na tą próbę ucięcia tematu.
- Już mówiłem, że lepiej dla Ciebie jakbyś nie węszyła przy pewnych rzeczach. Masz tendencję do pakowania się w tarapaty.
- I kto to mówi - powstrzymała się, żeby nie parsknąć śmiechem. - Ale wiesz, bezpieczniej dla mnie będzie jak ty zaspokoisz moja ciekawość, a nie gdy zrobię to na własną rękę - stwierdziła rzeczowym tonem.
- W żaden sposób się z tobą nie zgadzam. Jak da ci się fragment czegoś to twoja natura nie pozwoli ci nie sprawdzić jak to wygląda w całości.
__________________ Walls of stone do not a fortress make. But they're not a bad start. |