Dom Pielgrzyma, świt 3 lipca 2595
Poranek okazał się mglisty i chłodny. Angeline Lea przeciągnęła się zgrabnie niczym kot, spojrzała rozmarzonym wzrokiem w kierunku ledwie zarysowanych na północnym horyzoncie Alp. Wychowana w wilgotnym nizinnym klimacie delty Rhone, dziedziczka rodu nie potrafiła uwolnić się od wrażenia surowego majestatu i piękna wysokich gór, które dane jej było ujrzeć po raz pierwszy właśnie w tej podróży. Sąsiadujące z Lucatore trzy górskie szczyty przykuwały równie magnetycznie wzrok frankańskiej szlachcianki, co odległe dominium Helwetów, spowite pasmami porannej mgły. Wysokie ściany klasztoru zionęły chłodem i wilgocią, które miały utrzymać się do ciepłego przedpołudnia.
Angeline Lea wciągnęła w płuca głęboki haust ożywczego powietrza, czystego i pachnącego sosnową żywicą. Stojąc w progu Domu Pielgrzyma, kobieta obrzuciła bacznym spojrzeniem krzątających się przy koniach ludzi. Leon Thibaut wciąż rozmawiał w środku noclegowni z Abdelem, ale Nathan Barthez nie spuszczał oka ze swoich najemników dopilnowując każdego szczegółu wyprawy. Szlachcianka skinęła mu z wyważoną aprobatą głową, demonstrując uznanie dla profesjonalizmu Helwety. W myślach zastanawiała się nie raz, co Barthez czuł przebywając tak blisko domu po całych latach spędzonych w południowej France.
Jeśli nawet targała nim tęsknota za Alpejską Fortecą, w niczym nie zdradzał swoich emocji. Angeline Lea przeciągnęła powłóczystym spojrzeniem po muskularnym ciele szefa ochrony nic sobie nie robiąc z tego, czy kulbaczący konie najemnicy to zauważą. Była córką głowy rodu Sanguine i nawykła do robienia rzeczy, które pośledniejszym arystokratkom nie uszłyby płazem.
- Wszyscy gotowi do drogi? - zapytał Abdel wyrastając u jej boku w towarzystwie wyraźnie próbującego maskować zmartwienie kuzyna. Angeline Lea uśmiechnęła się w duchu na widok zatroskanego Leona Thibauta, sama bowiem na myśl o wyprawie w leśne ostępy czuła jedynie radosną ekscytację. Poszukiwania miejscowego myśliwego niewiele miały wspólnego z polowaniami na drony feromancerów i inne Wynaturzenia, ale być może łaskawy los miał skrzyżować drogi Franków z lokalną zwierzyną albo nawet skrytobójcą odpowiedzialnym za śmierć Altaira.
- Od dłuższej chwili, drogi bracie - odpowiedziała muskając rękaw aksamitnej koszuli Abdela opuszkami długich palców - Nie potrafię się oprzeć szczerej ekscytacji. Kuzynie, gotowy?
- Miej oko na naszego Leona, siostro - wtrącił z życzliwym uśmiechem Abdel - Loretta nie wybaczyłaby nam obojgu, gdyby mu spadł choćby włos z głowy. I nie mitrężcie w tej dziczy niepotrzebnie. Nie chciałbym, abyście się przeziębili albo spadli nieszczęśliwie z konia. Dość mam trosk na głowie.
- Bez obaw, nic nam się nie przydarzy - szlachcianka roześmiała się perliście poklepując olstro przytroczonego do pasa pistoletu, wygładziła rękawy podróżnej kurtki i zeszła z progu domostwa kierując się szybkim krokiem w stronę stojącego między końmi Helwety.
- Panie Barthez, ruszajmy w drogę - rzuciła władczym tonem dając wyraźnie do zrozumienia, kto ma zamiar dowodzić poszukiwaniami Fernexa - Szkoda marnować każdą minutę. W siodła, panowie!