Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-02-2022, 14:30   #94
Santorine
 
Santorine's Avatar
 
Reputacja: 1 Santorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputację

Harry i Idir

Opatrywanie Amiri i Seelah nie trwało zbyt długo: okazało się, że kobieta z potężnym mieczem miała w swoim plecaku jeszcze dwie mikstury leczące, w które zaopatrzyła się w mieście. Mikstura lecznicza zasklepiła broczące krwią rany i scaliła złamane kości. Choć daleko stąd było do ideału, to jednak dwójka obolałych wojowniczek stanęła na nogi.

Podróżnicy wydobyli z drewnianych klatek resztę więźniów. Jak się okazało, byli to rzeczywiście zaginieni mieszkańcy Jastrzębiej Dziupli, z czego lwią ich częścią były dzieci. Więźniowie byli pogrążeni w głębokim śnie. NIektórzy z nich byli wprost wrośnięci w drewniane korzenie wystające z posadzki i odrąbanie ich zajęło pewien czas.

~

Kiedy Amiri, Seelah i Idir byli zajęci więźniami, Harry wyszedł z bagiennego więzienia. Było już dawno po zmierzchu, a wszechobecna ciemnica zmusiła półelfa do zapalenia pochodni.

Szedł pewien czas na zachód, bowiem na bagnach pod Lasem Nowiu niewiele było ścieżek, poza tymi wydeptane przez zwierzęta. Wreszcie, po parudziesięciu minutach marszu znalazł odpowiednie miejsce i wykonał prosty rytuał, o którym mówiła wcześniej Rayna.

Przez parę dłuższych chwil nic się nie działo… Tropiciel zaś zaczął myśleć, że to wszystko to tylko bajanie dzieci.

Nagle, zza drzewa wyłonił się patykowaty kształt drobnego mężczyzny z długim nosem i szpiczastymi uszami. Gdyby nie ciemnozielony kolor skóry i płonące w ciemności, wielkie oczy, można by go uznać za jakiś rodzaj gnoma. Nie była to co prawda królowa lasu, ale… Ktoś przyszedł.


- …zna słowa przymierza, wie, jak wymówić zaklęcie, wie, jak przywołać. Ten tutaj wie, kiedy przywołują. Wie, kiedy wołają.

Bladozłoty wzrok dziwnego stwora skupił się na Tropicielu, świdrując go niczym sowa.

Kiedy Harry wytłumaczył mu, że zły druid nie żyje i szukają sposobu na przetransportowanie dawnych więźniów, istota zacmokała. Podobnie zareagowała na wzmiankę o audiencję u Pani Lasu.

- Znaleźliście wrzosowisko z kłębem cierni - zamyślił się. - I wycięliście jedną zgniłą gruszkę…

- Pani Lasu nie potrzebuje wielkich ludziów jak wy, co niszczą drzewa i depczą trawę…

- Wycięli cierń? Zdławili cienie pod lasem? To prawda? Tak, to prawda? - dopytywał, raczej sam siebie niż Harry’ego.

Wreszcie, po dłuższym rozważaniu, łażeniu w kółko, mamrotaniu do siebie i przeskakiwaniu z nogi na nogę, rzekł:

- Pani Księżyca nie potrzebuje takich brudasów jak wy na swoim pięknym dworze. Coś za coś, tak? Ten tutaj niech zatknie ogień tam, gdzie są… Rozumie? Płomyczek w lesie, Ten tutaj zawoła wielkich, brzydkich ludzi. Coś za coś.

I, zanim Harry zdołał zrobić cokolwiek więcej, ciemnozielony jegomość zniknął. Po prostu. W jednej chwili stał tam, gdzie stał, a w drugiej nie.

~

Parę godzin później, kiedy podróżnicy odpoczywali w improwizowanym obozie w bagiennych lochach, usłyszeli głos nawołujący u wejścia do ruin wieży.

- Ejże, ludzie! Jest tam kto!?

Był to Candelmeyn, kapitan straży razem z dwoma przybocznymi.

Niedługo później, strażnicy miejscy pomogli śmiałkom przetransportować więźniów do wozu kawałek dalej. Kapitan niewiele mówił, bowiem bardziej był skupiony na ogarnięciu tego wszystkiego, jednak z paru półsłówek podróżnicy zdołali się wywiedzieć następującą historię:

Pod bramy miasta o północku przyszedł jakiś dzieciak i zaczął drzeć się wniebogłosy, że nazywa się Kalen i jest jednym z zaginionych dzieci, które zostały porwane przez potwora w lesie i wie, gdzie znajduje się reszta porwanych. Wrzaski w końcu zaalarmowały wartowników przy bramie, którzy wpuścili go i wysłuchali jego historii.

Candelmeyn został powiadomiony o tym jako pierwszy i postanowił udać się tam, gdzie mówił dzieciak.

Konsorcjum poskąpiło w ludziach na wyprawę, więc Candelmeyn sam i dwóch ochotników z miasta wyprawiło się w środku nocy na moczary. Smarkacz zaprowadził ich na bagna, aby ostatecznie zniknąć gdzieś w mroku. Skołowani strażnicy i kapitan straży przez długi czas krążyli po zamarzniętym moczarze, aż w końcu zobaczyli samotną pochodnię płonącą w głuszy.

~

Przeprawa przez bagna trwała parę godzin, a droga wozem kolejne parę. Ostatecznie, dotarli z powrotem do Jastrzębiej Dziupli dobre parę godzin po północy.

Podróżnicy wyglądali, jakby urwali się nie z wyprawy na bagna, ale z samego piekła: jucha stworów i własna brudziła pancerz Paladynki, zaś Amiri wyglądała, jakby wytarzała się w błocie i krwi. Także Harry i Idir odnieśli rany, szczególnie zaś Zaklinacz, przez którego ubranie sączyła się krew z ran w starciu z kolcobestią.

Przybycie podróżników z powrotem do miasta odbiło się wielkim echem. Choć była późna pora, to mieszkańcy stali przy bramach miasta, wyczekując przybycia wozu kapitana straży. Zostali oni zasypani okrzykami triumfu, radości, a także i pytaniami o los uratowanych:

- Moją córkę! Moją córkę mi sprowadzili! Dzięki niechaj będą Erastilowi!
- Tera będę już w karczmie stawiał im piwo przez całe dwa roki!
- Któż to był? Jakie licho porywało ludzi?
- Dajcie no ich do świątyni, wyglądają, jakby z samych piekieł wracali!
- Po co dzieci mieli porywać? Potwory! Kto to był? Czemu to zrobił?

Amiri, Harry, Idir i Seelah zostali przywitani gromkimi okrzykami, kiedy okazało się, że udało się uratować zaginionych. Zarówno oni, jak i śmiałkowie zostali odprowadzeni do świątyni Iomedae, gdzie opatrzono ich rany.

Nazajutrz w świątyni zjawili się przedstawiciele Konsorcjum, którzy zbadali sprawę i stwierdzili, że co prawda zaginieni są pogrążeni we śnie, ale przecież zaklęć przewidzieć nie mógł nikt. Podróżnikom wypłacono za ich trud w sumie dziewięćdziesiąt sztuk złota, a wieszczka Irvine dołożyła się do tej sumy i wręczyła im w sakwie drogocenne kamienie. Topazy, jadeity, małe rubiny i onyksy były warte około sto sztuk złota. Śmiałkowie zostali okrzyknięci bohaterami Jastrzębiej Dziupli i na zawsze mieli tam już być witani z otwartymi rękami.

Jedynie dziwna śpiączka uratowanych gasiła powszechną radość. Nad stanem odbitych więźniów łamali sobie głowy alchemik Cahleir i płatnerz-mag Adromath, wespół obiecując rychłych efektów połączenia magii i alchemii. Czas miał pokazać, czy tak będzie w istocie.

Z więzienia została także wypuszczona uczennica wiedźmy, która natychmiast zniknęła w lesie, kiedy tylko zwolniono ją z celi. Od tamtego czasu nie widział jej już nikt.

O Ludwigu i Merisiel także nie słyszano już. Jedynie parę tygodni później do podróżników dotarły plotki, że paru osobników o tym wyglądzie podróżowało na południe karawaną wespół z innymi.

~

Merisiel

Merisiel, Gibremm i Ludwig, po opuszczeniu bagien pod Lasem Nowiu - “przeklętego lasu”, jak to czasem komentował Gibremm - udali się na wschód. Droga, choć trudna, ostatecznie się skończyła i najemnicy i ich herszt wrócili ostatecznie do obozu.

Tam Ludwig wyciągnął wielki kufer i wypłacił każdemu po trzydzieści sztuk złota. Skąd alchemik kufer wytrzasnął - tego nie wiadomo. Dość powiedzieć, że elfka dostała swój przydział po Grugganie, który nie wrócił z misji.

Śmierć Gruggana została przyjęta milczącym skinieniem głów, ten i ów wzniósł ostatni toast za Gruggana, inni splunęli za siebie.

- A teraz… - zawołał Ludwig. - Zbierać dupy, leniwe szumowiny! Uchodzimy na południe, z dala od tego dzikiego kraju!

~

Karawana Ludwiga wyruszyła jeszcze tej nocy. Alchemik zakomenderował wymarsz, a jego mały oddział złożony z ludzi, czarnych goblinów i półelfa-truciciela natychmiast zebrał swoje manatki i podążył szlakiem na południe. Mistrz alchemiczny kramu o wątpliwej reputacji obiecywał dwieście sztuk złota Merisiel, kiedy tylko dotrą do Olfden i zdaje się, że tę obietnicę zamierzał zrealizować.

Czy tak się w istocie miało stać, czas miał pokazać.

Co też alchemik imaginował sobie zrobić z tą księgą, tego nie wiedział chyba nikt. Sam Ludwig snuł plany zdobycia ostatecznej potęgi, posługując się strzępem kartek. Alchemik mamrotał do siebie podczas drogi, żywo wertując zapisane tajemnymi symbolami strony.

Większość planów zachowywał dla siebie, czasem tylko gadał o trzecim fragmencie księgi i kolejnej podróży, aby ją zdobyć, za las Arthfell.

O Merisiel i Ludwigu słuch zaginął w Jastrzębiej Dziupli wkrótce po tym, kiedy opuścili Dolinę Nowiu. Po przebyciu Wilczych Wzgórz i ominięciu grasujących tam ogrów, grupa wypuściła się dalej na południe, szlakami znanymi jedynie łowcom niewolników. Czy elfka w istocie dotarła do Olfden i czy nikczemny alchemik wypłacił jej obiecane dwieście sztuk złota?

Wieść o Merisiel ginie razem z jej odejściem z Doliny Nowiu.

~

KONIEC
 
__________________
Evil never sleeps, it power naps!
Santorine jest offline