Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-02-2022, 20:57   #102
Ribaldo
Bradiaga Mamidlany
 
Ribaldo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ribaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputację


“W popielatym śnie zastygły jego płomienie
Ostatnie skry, wiatr rozgonił po polu

Nie umiem wzniecić go na nowo
Krzesiwo milczy zaklęte

Trwoga samotności przenika ducha mego
Żałoby popiół na mej twarzy, skrywa kir żałości

Zamykam ciężkie powieki - zasypiam

O wspólnym życiu, tandem senów”
“ Elegia nad paleniskiem” Ooalya, ribaldo z klanu Ferooky



Pośród polany podmokłej, taniec widm szaroburych. Cienie popielate pośród sosen wyniosłych pląsy rozpoczęły, by starania ceremonialne rychło uwieńczyć. Każden w milczeniu , co mu należne czynił. A tuż obok harukowe oddechy ciężkie, rytm ich pracy zburzyć chciały. Podszepty licha złego do uszy im są sączyły.

Nie spiesz się.

Zwolnij, tyś panem czasu.

A wronia krew do ust shyty się sączyła, karminową liną łączą trzy serca w jedno. Nigdy jeszcze tak blisko siebie nie byli, choć ciała swe po wielokroć spajali w lepki od rozkosznego potu, warkocz.

Unia mięśni, kości i skóry, przypieczętowana krwawym stemplem. Przymierze wiekuiste w poprzek kotar, co światy rozdzielają.

Zajaśniał pośród szarzyzny ognisty blask, a vandalu dźwięk ayther w drżenie wprawił. Oploty niewidzialne we koło wędrowników krążyć zaczęły, na podobieństwo muchy natrętnej, co coraz ciaśniejszym kręgiem nad głową szybuje.

W ciszy i skupieniu, nad ciałem Haruka cała trójka przyklękła. Pomruk modlitewny z gardzieli Arana się dobył i jak za dni dawny, kędy ludzkość Ignys czciła, jako boga prawdziwe. W zawodzeniu tym monoftongi zaklęte, co z prajęzyka pochodziły, któren mądrzy ludzie Logosem zwą.
Rab, co od dnia swego urodzenia na rytm i melodię niezwykle był czuły, mocniej w struny uderzył i w rytualny pogwar wplatać zaczął słowa pieśni, co Ignys w jego pierwotnym stanie wielbi. Wpierwej, jakby nieśmiało frazy pomiędzy aranowe warkoty przenikały, na podobieństwo pierwszych kropel burzy, to czynił która lekką mżawką się zaczyna.

Kędy inicjalne wersy w przestrzeni zaistniały i swym taktem ayhteru strugi kołysać jęły, toż samo z kobiecymi sercami uczyniły. Ciała ich do dźwięku vandelu kiwały się w to w przód i w tył. Moc melodii, jak i słów przez Aarona wyśpiewanych tak wielga była, że i one do chóru dołączyły.

Zdać się mogło, że nikt obojętnym nie pozostanie na muzyki upajające duszę i ciało brzmienie. Starcze serce jednakoż nadal chłodem zionęło. Strachach dało słowo, że ręki do Guzaris nie przyłożył. Trzymał się tego, a odstępstwem od tego jeno tundurmowe kadzenie było. Traktował on je jako ochronę przed lichem złym, a nie błogosławieństwo na drogę.




Dwa drugie, ogień i powietrze, stoją
Wciąż razem ze mną przy tobie, ażeby
Tamten tęsknotą, a to myślą moją
Mknąć, nie uznając spoczynku potrzeby.



Wzlatywały pieśni słowa pod niebiosa same, które gęstymi chmury zasnute. Zmrok ku światu kroczył i prędko atramentowe ciemności zapanują. Polana co pośród sosen rosłych stała, jedna się oćmie pierać będzie, bo pośrodku niej Ignys płonął, któren w rytualne intencji wzniecony został.


Lecz gdy te lżejsze żywioły uchodzą
Z wieścią miłosną, życie moje wtedy,
Złożone z czterech, pod smutku się wodzą
Chyli ku śmierci, takie dla mnie biedy



Jęzory krwiste w górę się wiły, niczem węże olbrzymie, które mrok pożreć kcą. Trzask drwa sosnowego z melodią kultową się mieszał i chór ten mistyczny, pierwotny element natury chwalił i cześć mu oddawał. Z Ignys bowiem świat utworzon i w nim życie zaklęte i jeno on ducha mocą napełnia i ciału energię do trwania daje.

Z onemi dwoma żywioły wyrosły!
Przecież otucha krzepi znów me życie
Z chwilą, gdy wrócą do mnie dwa te posły
I wieść przyniosą o twym dobrym bycie.



W transie zanurzeni przy stygnącym ciele tkwili pospołu. Shyta milczał i powieki miał zamknione. Jeno oddech nierówny znak dawał, że żyw on nadal. Wrona głowę na piersi złożoną miała i niczem ptaszysko we śnie pogrążone wyglądała. Dłoń jej wciąż karminowa struga zdobiła, aleć źródło coraz słabiej biło, boć teraz aż trzy serca napędzać musiało. W oparach tundurmy wonnej guślarz zanurzony, niczem posąg przed wiekami uczyniony, wyglądał. Taki też kształt postać mykes miała, która tuż obok niego klęczała. Aaron, co wciąż ceremonialny akompaniament tworzył, na wszyćko to poglądał i w myślach już conzonę podniosłą układał, która o wielkiej miłości, poświęceniu i przeznaczeniu mówić będzie. Finału jej jeszcze nie znał, bo ten w innym świecie miejsce mieć będzie. Malutka cząstka jego artystycznej duszy załkała, że rozum strachliwy zawyrokował, że ciało elbena w Oeynechen pozostanie, od ojczystych ziem murem ze strachu wzniesionym się odgradzając.


Cieszę się wówczas, lecz tylko czas krótki,
Bo gdy odejdą, znów mnie trapią smutki.*



Oczy starca poprzez gęste tundurmowe tumany na grupę desperatów pogladało. Zazdrościł im ciał zwinnych, młodych i wielgą energią przepełnionych. Na głupotę bezgraniczną, co ich czyn śmiały znamionowała, z mieszaniną pobłażliwości i smutku spozierał. Nadzieję wątła miał, że nieszczęścia obfitości, ta furiacka wyprawa nie przyniesie. Gdyby nie upajające swą korzenną wonnością tundurmowe opary, pewnikiem i tej mizernej krztynki wiary w dobrą przyszłość nie posiadał. W odurzającym dymie pradawna magia jednakoż się kryła, która nawet starcze serce przemienić potrafiła.




Mrok czarnisty, by ich okrywał gdyby nie ogniste pląsy nieustanne. One to oćmę odpędzały i wilgoci oślizgłe macki, z dala od ich ciał trzymały. Oprzędów nie postawili, bo długie czuwanie się zapowiadało. Wiatru mroźne powiewy hen tundurmowe tumany przegnały i teraz jeno pustka pośrodku polany zionęła.

Poglądali na nią obaj, tak Aaron ribaldo co się rabem urodził, jak i Animur stracharz co śmiercichę za kochankę miał. Trwogą ich to opustoszałe miejsce napawało i lękiem wielgim o to, co nadejdzie.




Czasu upływające nikt nie liczył, bo nijak uczynić się tego nie dało. Rytualne ognisko w którem najprawdziwszy Ignys płonął, zdawało się trwać niezmienione. Ściana mroku, co poza świetlistym kręgiem przez płomienie wyznaczony się roztaczała, chłodem bagiennym zionęła i wilgocią, co zezwłok na myśl przywodzi. Polana na której guzaris oprawili, niewątpliwie za przeklętą uznać można było. Głuche dudnienie ocierających się o siebie warstw trójświata, aż nadto dobrze słychać tutaj było. Takoż samo jak i bytów wszelakich niematerialnych tuptanie i szuranie.

Pomruk złowrogi nad wygonem bagnistym się unosił i woń odległych świata zakamarków ze sobą niósł. Pośród tego chrobotu Aaron i Animur tkwili i każden swoją mentalną batalię toczył.



_____________
*Wiliam Szekspir - sonet XLV


 
__________________
I never sleep, cause sleep is the cousin of death

Ostatnio edytowane przez Ribaldo : 14-02-2022 o 18:38.
Ribaldo jest offline