Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-03-2022, 11:52   #5
Mi Raaz
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Elfy są długowieczne. Ma to swoje konsekwencje. Pierwszą z nich, którą Vall sobie cenił było to, że na wszystko miały czas. Nic go nie goniło. Nigdzie. No może poza strażnikami miejskimi. Wschodzące słońce oświetlało jego gładką twarz. Od morza owiewała go bryza. Przyszedł tu, żeby mieć nieco spokoju. Łeb jego łasicy upomniał się o uwagę. Wyszła spod jego szerokiej bluzy i szturchnęła brodę.

- Jeff, o co chodzi?

Szturchaniu zawtórowały piski. Tym razem na kolana elfa wyszła mała mysz. Łasica skoczyła obok niej. Oba zwierzęta chciały się bawić z Vallem. Albo może…

- Co tak patrzycie? Głodne?
Zaczął grzebać w plecaku. Wyjął z niego jeszcze ciepłą bułkę. Uśmiechnął się i wielkim kęsem odgryzł prawie połowę. Łasica zaczęła się kręcić w kółko rozzłoszczona. Myszka cierpliwie czekała. Vall zaśmiał się w głos, a okruszki poleciały mu na spodnie. Mysz natychmiast doskoczyła do jednego z nich i pochwyciła w swoje pazurki.

- Jeff widzisz, musisz się sporo uczyć od Trevora. Przez swoją złość omijają cię najlepsze okruszki.

Łasica prychnęła.

- No już, trzymaj.
Vall przełamał bułkę na pół i spałaszował jedną z części. Drugą oddał wreszcie szczutej wcześniej łasicy.

- Dziś wielki dzień panowie - powiedział niespecjalnie przejmując się kawałkiem bułki upchanym w policzku. Patrzył na wschodzące na horyzoncie słońce. Niżej Trevor wyglądał jak jego miniaturka.

- Dziś pracujemy dla straży miejskiej. Pojedli? To ruszamy.

Elf zeskoczył ze słupa do cumowania na którym siedział i ruszył w tłum ludzi. Jeff ledwie utrzymał równowagę spadając z kawałkiem bułki w łapkach. Trevor wczepił się łapkami w luźną koszulę.

***

To było jego miasto. Jego dom. Vall przeżył tu całe swoje dzieciństwo i bolesne dojrzewanie. A miasto dorastało wraz z nim. Nie był pewny ile ma lat. Chyba około czterdziestu. Gdy jego ciężarna matka tu przybyła, to osada dopiero powstała. Teraz była tętniącym życiem miastem. Z setkami sakiewek przybywającymi na festiwal.

Zrobił rundkę po targowisku. Uderzył o jakiegoś przechodzącego jegomościa, który natychmiast się obruszył. Ot, średnio majętny szlachcic z żoną i dwójką dzieci. Oczywiście człowiek, który żył w przeświadczeniu, że wszystko mu się należy. Zrugał elfa, bo czuł się lepszy dzięki temu. A przyznać trzeba było, że wyglądowi Vala można było nieco zarzucić. Choćby tatuaż na twarzy nie był czymś kojarzącym się z legalną pracą. Rael przeprosił, ukłonił się i poszedł w swoją stronę. Za rogiem sprawdził ile kosztowały szlachcica jego rasistowskie zapędy. Siedem złotych i dwie srebrne monety z sakiewki, która wisiała przy jego pasie. Vall wyszczerzył zęby a Jeff zapiszczał radośnie.

***


Wschodzące słońce pojawiało się nad zabudowaniami gdy Vall kupował suszone mięso i jabłka. Lubił jabłka. Od razu jedno zaczął obgryzać. Wtedy Jeff pociągnął go za ucho.
- Co jest? - zapytał wypluwając kawałek jabłka.
Łasica wskazywała pyszczkiem szlachcica użerającego się ze swoją małżonką. Rael był niemal pewny, że małżonka wyrzucała mu, że nie upilnował sakiewki. Za to ich dzieci okupowały stoisko z karmelkami. Krasnoludka imieniem Nela na rozgrzanej patelni karmelizowała miód i oferowała swoje wyroby. W tym wszystkim bardzo dbała o oprawę, więc od czasu do czasu ze stoiska buchał ogień.

Chłopak i dziewczynka, na oko mieli jakieś dwadzieścia, może dwadzieścia pięć wiosen. Po chwili Vall skarcił się w myślach. Ludzie byli wszędzie, a on i tak nie przyzwyczaił się do tego jak szybko rosną. Po namyśle doszedł do wniosku, że mają pięć, może siedem wiosen. Podszedł i zobaczył, że dziewczynka płacze, a chłopak ją pociesza.

Pstryknął malca w ucho.
- Co ona się tak smuci?
Dziecko odwróciło się w miejsce, gdzie nie było już Valla.
- Kim pan jest?
- Ja? Nazwij mnie samotnym wędrowcem - powiedział z patosem patrząc pond chłopca. Jeff parsknął za połami koszuli.
- Ja go znam. Tata na niego krzyczał.
Vall przyłożył palec do ust.
- Ciii. Nie martw się. Nie jestem zły na to, że wasz tata się ze mną kłócił. Powiem wam coś.
Przyklęknął obok nich, żeby zrównać się choćby częściowo wzrostem z rozmówcami i kontynuował.
- Gdy ktoś się smuci, to jest smutas - spojrzał na zapłakaną dziewczynkę, - a gdy się kłóci to jest… - przeniósł wzrok na chłopca wyczekując odpowiedzi.
- Kutas - podłapał malec który najpewniej nie znał znaczenia tego słowa.Vall z uśmiechem poczochrał go po rudawej czuprynie.
- No właśnie. I wasz tatko to taki kutas właśnie. Nie chcecie karmelków?
Dziewczynka rozpłakała się głośniej. Vall już wiedział co jest powodem łez.
- O zobacz? Myjesz czasem głowę? - elf z włosów chłopca wyciągnął złota monetę.
Dzieciak sięgnąl od razu ręką do włosów i aczął tam grzebać.
- Czekaj! - zawołał Elf podsuwając szybko dłoń pod ucho chłopaka. Wokól rozległ się brzdęk monet.
- Niesamowite, jesteś chłopcem o złotych włosach. Choć ognistych. Daj może część siostrze.

Wytatuowany elf dał trzy znalezione we włosach monety jednemu dziecku, a trzy kolejne drugiemu. Potem rozdzielił też srebrne.

- Idźcie kupić sobie te karmelki. Potem zjedzcie jabłka, żeby wam zęby nie wypadły. A ty młody po wszystkim idź i powiedz swojemu tacie, że kupiliście dla niego karmelki, więc możesz mu oddać złoto. A on ma już nie być taki kutas.

Na koniec Vall mrugnął okiem i ruszył na umówione miejsce odprawy niosąc ze sobą siatkę jabłek.

***


Vall był spóźniony na odprawę. Ot, konsekwencja tego, że czas płynął gdzieś obok elfów. Był wyższy od przeciętnego człowieka i jak większość elfów bardzo szczupły. Miał też bardzo jasne włosy. Wręcz białe. Obcinał je jak ludzie, na krótko. Odróżniało go to od tych długowłosych czarodziejów i łuczników, którzy swą androgeniczną urodą wprawiali w zakłopotanie innych mężczyzn. Jego szpiczaste uszy za to były tak wyraźne, że trudno było pomylić go choćby z półelfem a co dopiero z człowiekiem. Twarz dopełniły równiutkie białe zęby oraz tatuaż biegnący od podbródka do skroni.

Nosił długą czarną koszulę. Tak długą i tak luźną, że łatwo było ją pomylić z szatą. Sięgała do połowy ud i falowała z każdym jego ruchem. Za długie rękawy skrywały praktycznie całe dłonie i sprawiały wrażenie bardzo nieporęcznych. W polach tej dziwnej koszuli najczęściej można było znaleźć jego mysz albo łasicę. Do tego miał spodnie z czarnej skóry, które idealnie przylegały do jego chudych nóg. Wpuszczone w wysokie buty były kompletnym przeciwieństwem koszuli. Gdy elf poruszał się tanecznym krokiem to można było niemal zobaczyć pracujące pod nimi mięśnie nóg.

W stroju elfa i w jego zachowaniu było coś z artysty. Niczym kolorowy ptak sprawiał wrażenie oderwania od świata, w którym żyje.

Do pasa miał przytroczony krótki miecz. Często nacierał ostrze oliwą, żeby nie wydawało dźwięku przy wyjmowaniu z pochwy. W efekcie zapach wokół niego roztaczany kojarzył się zazwyczaj z kuchnią.

Ciekawostką była też księga, którą miał zawsze przy sobie przypiętą do paska. Miała stalową klamrę i łańcuch o drobnych oczkach łączący ją z paskiem. Najpewniej również łańcuch był czymś smarowany, bo elf zdawał się nie wydawać żadnych dźwięków przy poruszaniu.

Powitał wszystkich serdecznie i poczęstował kupionymi jabłkami. Zaaprobował plan na wieczór i ruszył za wszystkimi na ustalone pozycje. Nie przejął się ochrzanem zebranym za spóźnienie. Dziś było święto i miał zamiar świętować. Nic nie miało mu popsuć humoru tego dnia.
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline