Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-03-2022, 12:15   #3
Mike
 
Reputacja: 1 Mike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputację
Kiedy sierżant Tassema usłyszał echo wystrzału dał swoim żołnierzom nakaz zachowania absolutnej ciszy. Nie zamierzał wykonywać żadnych nerwowych manewrów, pośpiech nigdy nie jest wskazany, zwłaszcza, że nie mieli rozeznania w sytuacji. Miał pewność, że strzał oddał ich snajper i musiał mieć ku temu ważny powód. Zardini był doświadczonym żołnierzem i nie zdradziłby swojej pozycji w bezmyślny sposób niwecząc wysiłki drużyny.
- Zostajemy na pozycjach. Zaczekamy pół godziny, wypatrujcie Zardiniego. Przygotujcie broń i bądźcie w gotowości, gdyby w polu widzenia pojawił się wróg – rozkazał. *
Byli nieco bliżej wioski i jak przystało na sowy błyskawicznie znaleźli miejsca i ukryli się niemal znikając centurionowi z oczu. Ogary minęły ich z boku, szły za tropem chłopaka. Oby rekrut dał sobie z młodym radę.
Sierżant czekał, ale zagrożenie nie nadeszło. Tak jak przypuszczał, ogary skupiły się na młodym zbiegu, dzięki czemu oddział pozostawał niewidzialny. W końcu Tassema zawolał dwóch rekrutów, Księżycową Szalejącą Bestię i Akrama Ageo, których miał za całkiem niezłych tropicieli i zwiadowców.
-Myślę, że ogary na razie nie stanowią zagrożenia, dlatego Księżycowa podkradnie się do miejsca, gdzie Zardini odłączył się od oddziału i tam na niego zaczeka gdyby się pojawił w okolicy. Ty Akram podejdź do wioski, chcę wiedzieć co tam się dzieje, spróbuj ustalić jak najwięcej szczegółów, ale nie daj się złapać, zachowaj bezwględną ostrożność. Wrócisz za godzinę i zdasz raport.

*

Zardini poruszał się obrzeżem wsi, przeskakując przez niskie płotki i przemykając po zarośniętych chwastami grządkach. Przyczaił się za wygódką, widząc przed sobą szeroki plac tuż nad brzegiem rzeki. Widział tam kilka zwalonych pni i niemal ukończoną tratwę, do której właśnie podchodziła trójka mężczyzn. Kobiet nigdzie nie widział. Rozejrzał się dookoła za dobrym miejscem. Znajdował się na tyłach jednej z wiekszych chałup. Od strony wody osłaniała go wygódka i niski płot. Ale od tyłu każdy mógł go wypatrzyć. Również zapach dochodzący zaa krzywo zbitych desek świadczył, że miejscowi korzystają z tego ustronia. Jego wzrok padł na stojące niedaleko wysokie drzewo, aż dziw bierze, że nikt go jeszcze nie ściął. Na jednym z jego grubych konarów znajdował się domek. Najprawdopodobniej cieśla zbudował go dla swoich dzieci. Była by to idealna kryjówka. Z drugiej strony niemal odcinała ona drogę ucieczki. Nigdzie nie widział truposzy. Razem z cieślami pojawił się tylko jeden z czarnych rycerzy. Jego naramienniki ozdobione były ludzkimi zębami. U pasa wisiała niewielka wypolerowana czaszka. Wieś była bardzo duża, musiało w niej mieszkać przynajmniej setka ludzi jak nie dwie, teraz została ledwie garstka.

Kryjówka była idealna, ale zbyt oczywista. Rozejrzał się po dachach chałup, dzieć może dało się schować za kominem, albo ze strychu rozciągał się dobry widok…
Hmm, ostatecznie jakby miał długa linę to mógłby użyć jej do szybkiej ewakuacji z drzewa…

Chałupy stały w dość dużym rozstawieniu od siebie. Na pewno z jednej na drugą nie przeskoczy. Kominy i strzechy były liche, ale powinny wytrzymać jego ciężar. W ostateczności mógłby zsunąć się z dachu. Na pewno łatwiej uciec, tyle, że będzie na widoku. Szczególnie, z wyżej położonych części wioski. Na pewno będzie miał tam mniej czasu na działanie.

Zardini odłożył karabin i zaczął odwijać linę, która zawinął wokół pasa. Jeden koniec przywiązał do belkowania dachy chałupy i chyłkiem podbiegł do domku na drzewie, przerzucił drugi koniec przez konar i wspiął się po drabince. Przywiązał linę, naprężając ją mocno. Tak by w razie czego mógł zjechać po niej aż pod sąsiednią chałupę. Na przedramieniu lużno zawiązał chustę, którą zazwyczaj nosił na głowie. Po zjeździe będzie do niczego, ale przynajmniej nie porani sobie rąk. Dawało mu to choć trochę szans na ucieczkę w razie wykrycia. Wszedł do domku i zaczął szykować stanowisko… *

Działał sprawnie Kolejna lina do drzewa nie powinna budzić niczyjej uwagi. Sprawne ręce działały bardzo szybko i po chwili pomknął w kierunku domku szybko wspiął się i przywiązał swoją linę. Prowizoryczna tyrolka była skonstruowana. Lina naprężona. Powinna wytrzymać. Uśmiechnął się i wszedł przez niski otwór do domku. Natychmiast wstrząsnał nim smród. Jego alchemiczne oko rozbłysło na moment blaskiem i wtedy usłyszał zduszony pisk. W kącie dostrzegł ruch… Mała najwyżej 6 letnia dziewczynka wbiła się w kont i zagryzała rękę by nie wydać z siebie głośniejszego odgłosu. Wpatrywała się w intruza z przerażeniem jakiego Zardini jeszcze w życiu nie widział. Wystarczył rzut oka by domyśleć się, że domek jest kryjówką dziecka od dłuższego czasu. Diecko było brudne, wychudzone, i rozczochrane.*

- Spokojnie, jestem żołnierzem. - starał się mówić spokojnie - Chcę pokonać te potwory. Pewnie złapały twoich rodziców?*


Widzisz plac dość dobrze i widzisz tam pracowników

Jeśli chcesz trafić więcej niż 1 osobę jednym strzałem musisz wydać celowanie. Dwie osoby jednym strzałem to 1 celowanie 3 to 2 celowania.

Dziewczynka wbiła się głębiej w kąt, a Zardini wyglądnął przez okno. Okienko było niewielkie zaś gałęzie w pobliżu idealnie maskowały jego obecność. Miał z tej strony doskonałe pole widzenia na plac. Widział krzątających się ludzi kończących budować tratwę. Miał stąd idealne pole obstrzału. Przymierzył się i poprawił ułożenie kolby gdy usłyszał z tyłu.

- Zabijesz potwory? - głos dziewczynki był słaby i piskliwy. Sporo ją kosztował ale słychać w nim było desperację.

- Postaram się sprawić by potwory dalej już nie poszły - odparł regulując lunetę. - Zatkaj uszy i zamknij oczy. Gdy będę strzelał będzie duży huk.

Dziewczynka wbiła się w ciemny kont i zasłoniła uszy. Zardini pochylił się nad przyrządami. Widział dwóch czeladników i mistrza. Wziełi oni ostatnią belkę z trudem ją podnieśli a mistrz stał z młotem by wbić klin. Zardini wypuścił powietrze i nabrał go pełno do płuc. Świat jakby zwolnił a czeladnicy poruszali się jakby broczyli po pas w smole. Pierwszy z nich pochylił się drugi był jeszcze wyprostowany a mistrz postąpił krok do przodu. Wszyscy znaleźli się w jednej linii. Jak planety w koniunkcji… Zardini powoli ściągnął spust. Karabin szarpnął huk poniósł się daleki a pocisk z niewyobrażalną prędkością pomknął na spotkanie swojego przeznaczenia. Pierwszego trafił w szyję, niemal odrywając głowę, pochylonego trafił w unoszoną właśnie głowę. pocisk zboaczył delikatnie po zderzeniu z kością czołową ale i tak trafił w pierś pochylonego mistrza. Belka z hukiem spadła na ziemię, cała trójka cywilów upadła, a rozbryzg krwi ochlapał stojącego tuż obok nich czarnego rycerza.

- TAAAAATOO!!!!! - krzyk dziewczynki wyrwał Zardiniego z głębokiej koncentracji. Natychmiast rzucił okiem w stronę dziewczynki, która stała przy drugim oknie. Wychylała się i krzyczała. Już drugi raz.

Dostrzegł ją też rycerz, który momentalnie spojrzał w ich stronę. Kryjówka była spalona.

- Trzeba było zamknąć oczy - warknał Zardini zarzucając karabin na plecy. Zerwał z ramienia chustę i wypadł na zewnątrz domku, sekundę później sunął już w dół po linie, zasłaniany przez drzewo przed rycerzem. Jak tylko wylądował ruszył biegiem, uciekając z wioski.

Zardini odtrącił dziewczynę i w mgnieniu oka znalazł się przy swojej linie wyskoczył przerzucając zgrabnie chustę nad liną. Obciążył ją, ta wygięła się, ale wytrzymała. Pomknął w dół nabierając prędkości. Zobaczyl tylko że okuty w czarną stal rycerz biegnie w jego stronę. Puścił linę tuż przed lądowaniem pęd zmusił go by przebiegł jeszcze parę kroków. Gdy zobaczył jak spomiędzy budynków wybiega kolejny odziany w czerń. Ten był barczysty i o głowę wyższy od Snajpera. Cała jego zbroja usiana była setkami niewielkich kolców, zmieniając go w połączenie jeża i człowieka. W rękach dzierżył szeroki obustronny topór, z solidną szczerbą. Jego hełm zakrywał tylko górną połowę twarzy. Dolna zakryta była gęstą ciemną pokiklaną brodą. Rycerz za nim potrzebował jeszcze chwilę czasu. Ale Zardini słyszał nawoływania w mieście, a zaraz po nich rozległ się skowyt ogarów ruszających na łowy. Poczuł, że pot spływa mu po karku.

Zardini widząc, że drogę ma odciętą rzucił się biegiem na lewo (patrząc na obrazek). Liczył, że po podtopionej łące nie będą go gonić konno. Jedynie ogary wzbudziły jego niepokój, ci pobiegną po wszystkim…*

Snajper ruszył jakby go całe piekło goniło… Choć może w rzeczywistości tak właśnie było. Połykał metr za metrem sadząc długie susy. Ryk za nim jasno mówił, że pogoń ruszyła. Zaryzykował żeby obrócić się za siebie i zobaczył, że do pogodni dołączyło jeszcze 2 rycerzy. Na razie nie było żadnych konnych ani truposzy. Wpadł w wysoką trawę, omal się nie przewrócił, zacisnął jednak zęby i ruszył szybciej. Wysoka trawa czepiała się jego nóg i spowalniała. Sadzący dużymi susami zakuci w stal wojownicy zdawali się być napędzani jakąś dziwną siłą. Bo zdawali się go doganiać. Jeśli nic nie wymyśli, to go dopadną zanim osiągnie linię drzew.

Zardini w ostatniej chwili uchylił się przed zamachem topora i przeskoczył nad niewielkim ukrytym zwalonym pniem przetaczając się poderwał się i przyśpieszył jeszcze bardziej. Biegnący za nim kolczasty olbrzym zahaczył nogą o pień i runął. Dopiero biegnący za nim drugi odziany w czerń rycerz rączym susem przesadził pień. W rękach trzymał dwa szerokie tasaki.

Zardini widział przed sobą już linię drzew. Ledwo minął pierwsze, skręcił ostro, próbując zniknąć między drzewami. Wtedy usłyszał świst, a w drzewo przed nim z impetem wbiła się strzała o czarnych lotkach. Zanurkował pod nią i ruszył przed siebie, przeskakując nad konarami. Nie było czasu, żeby nawet się rozglądnąć. W płucach zaczynało już palić… Do pościgu na pewno dołączają kolejni… Gdzieś przed nim rozległo się niemal ludzkie wycie ogarów.

Udało się odsadzić pościg… cudem. Ale ile takich cudów po drodze będzie potrzebował? Kluczył między drzewami, liczył, że choć rycerze będą mieli problem z nadążaniem za nim. Odbił trochę w bok by nie biec wprost na odgłos ogarów.

Zardini zobaczył w ostatniej chwili jak kolejna strzała mknie pomiędzy drzewami w ostatniej chwili zasłonił się ręką strzała uderzyła z potworną siła, ale zrykoszetowała zostawiając tylko głębokie rozcięcie na policzku. Wybiło go to z rytmu. Uderzył w drzewo. Odepchnął się od niego i zatoczył. Zobaczył, jak potężny wojownik zbliża się z uniesionym toporem. Uderzył, a Zardini uchylił się w ostatniej chwili. Topór wbił się w pobliskie drzewo. Zardini skoczył do przodu, ponownie przyśpieszając.

Snajper biegł omijając drzewo za drzewem. Sytuacja była dramatyczna dwóch czarnych rycerzy było tuż za nim. Oni się zdawali nie męczyć on zaś już ledwo dyszał. Między drzewami majaczyły mu już pierwsze zabudowania wioski. Ponad połowę drogi już przebiegł. Nie słyszał już ogarów, nie wiedział tylko, czy to z powodu szumu krwi w uszach, czy ogary się gdzieś nie czają po drodze.

Zardini dawał z siebie wszystko. Jednak desperacja doganiała go chyba szybciej niż te dwa pomioty popielnego króla, które go goniły. Wpadł na miejsce, gdzie obozował jeszcze przed chwilą jego oddział… Ale było tu pusto… Do cholery!! Ryk jednego z czarnych rycerzy wybił go z rytmu. Potknał się i omal nie przewrócił. A olbrzymi tasak zawirował w powietrzu tuż nad jego głową i wbił się w drzewo po drugiej stronie polany. Cudem uszedł z życiem po raz kolejny.

Zardini biegł jak szalony, gdzieś udało mu się zgubić większość pościgu. Poza jednym. Rycerz nieubłaganie podążał za nim. Siły skończyły mu się już dawno, teraz tylko siła woli trzymała go na nogach. Omijał drzewa, ale rycerz nie wpadł na żadne z nich, był za zwinny. Przebiegając koło powalonego drzewa złapał za złamany konar ciągnąc go całym sobą, a potem puścił. Dopadający go już umarlak nadział się piersią na złamaną gałąź. Ta ześlizgnęła się po napierśniku i trafiła w zagłębiania między piersią a ramieniem. Rana nie była śmiertelna, ale masa i prędkość nadziały rycerza na gałąź i zatrzymały w miejscu. Zanim ułamał gałąź i uwolnił się Zardini był już daleko.

Snajper wypadł na polaną i wrył się piętami w murawę, patrzył w wyloty kilku luf. Chciał powiedzieć coś zabawnego… ale tylko stęknął z wysiłku i zwalił się na ziemię ciężko dysząc. Zanim odzyskał oddech minęło dużo czasu. A w tym czasie uświadomił sobie, czyja to była wina. Gdyby wykończył tamtą gówniarę, to nie krzyknęła by. A to by mu dało cenne sekundy na ucieczkę zanim by odkryli, że był w domku na drzewie. Taak, to był właśnie ten błąd, który niemal kosztował go życie. Błąd którego już nie popełni więcej.
 
Mike jest offline