- Melody "Bullseye" Gregory, mam bardzo celne oko z Winchestera - Przedstawiła się z miłym uśmiechem młódka - Nic wielce do dodania nie mam, co trzeba było, zostało powiedziane. Mam tylko nadzieję, że mi nikt w plecy nie strzeli… - Melody znów się milutko uśmiechnęła, świecąc zdrowymi ząbkami.
~
Po wyjaśnieniu, co do wyjaśnienia było, towarzystwo opuściło więc wygody salonu McCoy'a, i udało się oporządzić swoje konie do drogi… w międzyczasie każdemu przyniesiono pakunek z żywnością.
Wkrótce zjawił się również ponownie sam gospodarz wraz ze swoimi pomagierami, i rozdał laski dynamitu, gotówkę, i bilety na pociąg odjeżdżający jutro z Dallas. Naboje - jak wcześniej wspomniał - sam rozdawał garściami.
Przy okazji… jeden, czy druga, zauważyli, iż na biletach widniała cena 25$, podróż zaś obejmowała wyjazd z Dallas 6 maja o 14:00 w Teksasie, kończyła się zaś na Saline w Kansas, 7 maja "około" 21:00.
Fuck, 31h w pociągu?
Na sam wyjazd owego pociągu powinni bez problemu zdążyć, nie obejdzie się jednak bez noclegu gdzieś po drodze do Dallas, najpewniej i to pod chmurką na prerii…
- No to do zobaczenia wkrótce, oczywiście ze złotem - Pożegnał ich w końcu McCoy, i towarzystwo ruszyło w drogę.
~
Kilka ładnych godzin zajęło im jeszcze opuszczenie rozległych ziemi rancha najbogatszego teksańczyka, i w końcu…
- No to w drogę! - Krzyknęła wesoło Melody, i spięła konia, po czym dla zabawy, czy tam i z chęci pokazania inicjatywy, ruszyła ostro do przodu.
W złym kierunku.
Ktoś się zaśmiał, ktoś parsknął, ktoś pokręcił z politowaniem głową. W końcu i ktoś na nią gwizdnął.
- Do Dallas to tam! - Pokazano jej przeciwny kierunek, niż ten jaki obrała.
Wróciła do reszty po chwili, czerwona niczym pomidor… ale w końcu i sama się wesoło roześmiała.
Ruszyli więc w kierunku Dallas.
Kilometr za kilometrem, godzina po godzinie, ku pierwszemu etapowi ich wyprawy. W trakcie konnej jazdy czasem rozmawiano, czasem nie… niektórzy próbowali się już lepiej poznać, inni nie mieli na to ochoty?
Słońce ładnie świeciło, a pogoda była zwyczajowa jak na tą porę roku: sucho i bezwietrznie. Trochę i kurzyli, jadąc wolnym tempem drogą, ale było to znośne.
~
Powoli robiło się już późno, i wypadało rozbić gdzieś obóz. W brzuchach również nieźle burczało, nikt bowiem obiadu nie jadł… więc odpoczynek dla ludzi i koni, obozowisko, nocleg na prerii. Może i dalsze zapoznawanie się przy ognisku? Czas był, a diabeł ich nie gonił, dopiero co zaczęta wyprawa po bogactwo była jak najbardziej w ramach czasowych, jakie na nią mieli…
***
Komentarze za chwilkę...