Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-03-2022, 16:27   #7
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację

Koszmary czasu snu były znów znajome. Nieprzyjemne, jak to zwykle bywa podczas ale… znajome. Pobudka była spokojna, miejsce w którym się obudziła znajome i ciche. Wieczór był nudny. Umycie się, ubranie i siedzenie przed telewizorem przeskakując pilotem z kanału na kanał. Blake miał kablówkę, ale oferta programowa (głównie kanały traktujące o sztuce, edukacyjne i trochę tych skupiających się na puszczaniu raz po raz filmowych klasyków) zdecydowanie nie była pod gust Ann. Ale co innego miała do roboty? Do Cyrila nie zadzwoni, bo brak zasięgu. Do cywilizacji kilka kilometrów piechotą przez las.
Jakoś w żadnym filmie o wampirach Ann nie miała okazji przekonać się jak nudna może być wieczność krwiopijcy. Pod tym względem Stillwater rzeczywiście wydawało się idealnym miejscem zsyłki. Tu nie było nic do roboty!
No i co gorsza… William był wielbicielem Bonanzy.



Miał nawet cały serial na kasetach VHS. I Ann towarzyszyć musiała przy oglądaniu tego starocia. Bo co innego mogła zrobić? Wędrować po miejscowych lasach? Przecież była miejskim szczurem. Tu było zdecydowanie za dużo drzew i za dużo drapieżników. Blake osłodził jej ten maraton serialowy obietnicą wyjazdu w celu pozyskania pojazdu dla niej. Nic wielkiego… jakiś skuter lub inny motor, jak to Kainita określił. Niemniej w tej sytuacji nawet rower był szczytem marzeń, bo pozwalał na opuszczenie tego więzienia i może nawet… złapania zasięgu na komórce.



W połowie drugiego odcinka ciągnącego się jak guma od majtek, nudę przerwał telefon. William zerwał się z kanapy i odebrał rozmawiając cicho. Jego ton z wesołego stawał się ponury i poważny. Ann zdołała podsłuchać że rozmawiał z miejscowych szeryfem i księciem zarazem. I że chodziło o czyjąś nagłą wizytę w mieście. Po rozmowie William odłożył słuchawkę i zwrócił się do Ann.
- Jest sprawa…- zaczął ostrożnie. Przerwał. Potarł nerwowo palcami podstawę swojego nosa.-... nie wiem jak bardzo poważna. Dotyczy ciebie. Otóż, jutro przyjedzie FBI do Stillwater. Dwóch agentów którzy mają cię przesłuchać na temat popełnionej zbrodni. Szczegóły są ci pewnie lepiej znane niż mnie. Ci agenci FBI to pionki podstawione przez Księcia Nowego Jorku więc z pewnością nie ma się co martwić złamaniem Maskarady. Przynajmniej z tym nie będzie problemu.-
Ale pewnie będą inne. Książę zwrócił uwagę na Ann, a ona wiedziała że ten rodzaj uwagi nigdy nie jest czymś dobrym. Po Wielkim Jabłku krążyły opowieści o perfidnych zemstach Księcia na Kainitach którzy znaleźli mu za skórę lub złamali prawo. Każda egzekucja była wyreżyserowanym widowiskiem, co tylko uwiarygodniało plotki iż Książę został przemieniony w czasach starożytnego imperium rzymskiego.
Widząc bladość na twarzy Ann, William uśmiechnął się i pocieszył.
- To nie będzie nikt ważny, tylko jacyś ghule. Nie ma się co martwić zawczasu.
Po czym dodał spokojnie.
- Zjawią się jutro na posterunku i tam cię przesłuchają. Ja i Joshua będziemy w pokoju obok.



-... kochanie, karty potwierdzają twoje przeczucia. Za rogiem czeka już twoja Królowa Kielichów. Nie mój drogi… ja nią jestem. - gdyby Ann nie znała Williama lepiej mogłaby posądzić o to, że jest Kainita jest zadurzony w Jaine Love. Bo jakiż inny był powód słuchania jej audycji podczas jazdy samochodem? Ann musiała przyznać, że głos wróżki radiowej był hipnotyczny i zmysłowy. Nic dziwnego, że telefon do niej dzwonił ciągle i często byli to jej wielbiciele. Na szczęście nie wszyscy nimi byli i wróżka mogła odsłonić przyszłość także przed gospodyniami domowymi, drobnymi przedsiębiorcami, znudzonymi dzieciakami… etc.
William może i nie miał zainteresowań dotyczących płci pięknej, ale mógł mieć kiepski gust w kwestii wyboru rozrywki.

W tej chwili jechali razem by poznać Garry’ego. Był to miejscowy Gangrel, jedyny w okolicy przedstawiciel klanu. Wedle słów Blake’a Garry był sympatycznym i łagodnym Kainitą, oraz przywódcą hippisowskiej sekty która hasło “Make love not war” traktowała bardzo dosłownie.
- Jeśli kiedyś będziesz potrzebowała kryjówki przed zagrożeniami, to udaj się właśnie do Garry’ego. - tłumaczył Blake jadąc ciemną drogą. - On cię ukryje.
Nagle ktoś pojawił się w świetle reflektorów, wysoka szczupła postać w długim czarnym płaszczu. Mężczyzna o śniadej karnacji i niepokojącym spojrzeniu.



Śmiertelnik, ale… Ann miała wrażenie, że coś w nim jest nietypowego. Coś trochę niepokojącego, trochę fascynującego. To nie był zwykły człowiek i zachowanie Williama to potwierdzało. Jego ciało się spięło a jego spojrzenie skupiło na stojącym przy poboczu mężczyźnie. Ten nie wydawał się zaskoczony tym, że Blake zaczął zwalniać a potem zatrzymał się kilka metrów przed nim. Wydawało się, że na nich czekał.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline