Oppenheimer bez narzekania znosił trudy podróży, mężczyzna wrósł w siodło, wydawało się, że na wierzchowcu posadzono niewzruszony posąg pozbawiony jakichkolwiek odruchów. Mogli przysiąc, że ani razu nie zatrzymał się za potrzebą, a jednym dowodem, na to, że w bladym pobliźnionym ciele tli się jakieś życie były momenty, gdy sięgał po bukłak z wodą. Nie przeszkadzało mu kąsające robactwo, żar lejący z nieba i suche jak pieprz powietrze. Niestrudzenie trwał w ciszy i bezruchu. Jakie myśli się kryły za tym zimnym surowym spojrzeniem utkwionym w niebieski horyzont lepiej nie wiedzieć.
- Panie Open…timer… - Do Artura podjechała Melody.
Mężczyzna siedział sztywno w siodle, nawet powieka mu nie drgnęła, gdy usłyszał coś co zabrzmiało jak parodia jego nazwiska.
- Słucham frau Gregory.
- Czy to bardzo bolało? - powiedziała dziewczyna, wskazując palcem własną szyję.
Dziwne. Nikt nigdy go o to wcześniej nie zapytał. W końcu zmusił się by na nią spojrzeć, lecz tylko przelotnie. Pogrzebał swoją przeszłość wiele lat temu a ta dziewczyna swoim wyglądem z jakichś powodów wywoływała duchy o których wolał zapomnieć.
- Są różne rodzaje bólu panienko. Ten nie był najgorszy – odpowiedział półszeptem, bo najwyraźniej już nie potrafił artykułować zdań głośniej - Skąd znasz Morgana McCoya?
- Kiedyś dla niego coś zrobiłam… skończyło się na trupach - Krzywo się uśmiechnęła - A pan?
-Kiedyś? Wyglądasz na młodą osobę. Szybko zaczęłaś – stwierdził znów zmuszając się by spojrzeć w tą niewinną twarz – Ten przydomek, który nosisz nadały ci wdowy i sieroty po tamtych trupach czy to tylko czcze przechwałki frau Melody?
- Co znaczy "frał"? No… mam celne oko. Stąd to - Powiedziała Melody.
- Domyślam się co twój przydomek oznacza panienko. Po prostu nie sprawiasz wrażenia osoby, która…
Próbował znaleźć odpowiednie słowo, ale nic nie przychodziło mu do głowy.
- …napada na pociągi. Mam nadzieję, że rozumiesz stawkę. Mogę zginąć ludzie. Dobrzy ludzie. Będziemy walczyć w ramię w ramię i chce mieć pewność że można na ciebie liczyć. Litość i sumienie nie idą w parze z bogactwem.
I żywe i martwe oko świdrowało ją na wylot, badało reakcję. Melody zmrużyła oczy, a w kącikach jej ust pojawił się uśmiech, gdy wpatrywała się na moment gdzieś w dal.
- A frau to naleciałości wyniesione z domu, moja rodzina pochodzi z Fryzji Północnej, oznacza grzecznościowy zwrot– wyjaśnił.
- Pociąg jeszcze nie… ale dyliżans już był… i kilka trupów ogólnie w Kansas - Spojrzała na Arthura z błyskiem w oczkach, uśmiechając się - A pan mi nie powiedział, skąd zna McCoy'a…
Albo dziewczyna zmyśla, albo ma diabła pod skórą, przeleciało mu przez myśl. Jej wygląd był zwodniczy. Za tą młodą, śliczną buźką i niewinnymi pytaniami mógł się kryć niebezpieczny drapieżnik. Wilczyca w jagnięcej skórze.
Stał się jeszcze bardziej czujny.
Tym bardziej, że Melody Gregory uśmiechała się do niego a mało kto miał na to ochotę. Mało kto się odważył.
- Skąd znam McCoya? Podejrzewam, że mamy podobną historię panienko Melody, ale… – zrobił krótką, lecz znaczącą pauzę - …bezpieczniej o tym nie mówić. Herr McCoy to dyskretna osoba i pewnie by sobie tego nie życzył. Im mniej wiemy o sobie, o…naszych grzeszkach, tym lepiej. Tak sądzę.
- Ja tam nikomu zamiaru świni podkładać nie mam - Melody wzruszyła ramionkami - No ale różnie to bywa, zgadza się - Przytaknęła głową, po czym spojrzała na indianina - A temu to ufam najmniej - Cicho się zaśmiała.
- Nie przejmowałbym się tym czerwonoskórym. Podstęp i zdrada to broń kobiet - gdy mówił to jego twarz pozostawała jak ociosana w kamieniu, lecz coś błysnęło w ciemnym oku, które łypało na dziewczynę - Niemniej to zwierzęta, dlatego proszę uważać, bo oni nie kontrolują swoich popędów.
- Zapamiętam - Odparła dziewczyna z całkiem poważną miną, po czym zmieniła temat - Nigdy jeszcze pociągiem nie jechałam, a pan?
Uhh, dziewczyna zadawała wiele pytań, nie pamiętał kiedy ostatni raz prowadził tak długą konwersację. Pewnie w czasach, gdy na szyi nie miał jeszcze blizn po sznurze. Też bił z niego podobny entuzjazm i ciekawość świata. A zgubiła wiara w ludzką przyzwoitość. Miał nadzieję, że los oszczędzi tego Melody Gregory.
Pokręcił przecząco głową na jej pytanie.
- Nie miałem takiej potrzeby. Nigdy nie podróżowałem za wiele. Pracowałem na plantacji jako zarządca a wcześniej…
Ugryzł się w język niemal w ostatniej chwili, przeklinając siebie w myślach. Pewnych rzeczy lepiej nie wspominać. Pewne rzeczy lepiej zapomnieć. Nerwowo poruszył się w siodle, szybko zmieniając temat.
- Masz jakąś rodzinę frau Melody? Dom, w którym ktoś na ciebie czeka?
Dziewczyna pokręciła przecząco głową… i dopiero po chwili się odezwała:
- Mama zmarła przy porodzie, podobnie jak braciszek jakiego w sobie nosiła. Ojciec się zapił w pół roku na śmierć. Brata wzięli wujkowie pod opiekę, a ja na farmie nie chciałam zostawać… - Drgnęły jej ramiona, a wzrok miała zwrócony na koński łeb przed sobą - Znaczy się… mam gdzie wrócić, ale po co?
Oppenheimer przypuszczał, a nawet miał pewność, że w takich przypadkach mówi się „Przykro mi”, tyle, że nie odczuwał żadnego smutku ani nie potrafił jej współczuć. Nie urodził się taki człowiek, nad którego losem by zapłakał. Może kiedyś, w lepszych czasach, które już wyblakły w pamięci.
- Cokolwiek złego cię spotkało uczyniło silniejszą. Kobiety w twoim wieku wychodzą za mąż i rodzą dzieci, albo trafiają do burdeli bo nie potrafią sobie poradzić bez mężczyzny. Jeśli imię jakiejś niewiasty ma szansę być kiedyś wymawiane jednym tchem, to właśnie twoje. O ile pożyjesz wystarczająco długo.
- Noooo… mam zamiar wydać ten mój udział, nie? - Powiedziała Melody, i roześmiała się wesoło - Ale w sumie jeszcze nie wiem na co - Dodała, i znowu się roześmiała. Tak wesoło, tak perliście, jak to tylko kobiety potrafią.
Zastanawiał się czy naprawdę jest taka naiwna czy to tylko maska. Nie potrafił jej przejrzeć. Wsłuchał się w ten zaraźliwy, niczym nieskrępowany śmiech. Dziewczyna miała w sobie tyle radości ile on goryczy. Różniło ich niemal wszystko. Oppenheimer był śmiercią, ona życiem.
- Nie możesz ruszać tego złota Melody. Jego właściciele będą próbowali je odzyskać, wyślą za nami psy gończe. Jeśli zaczniesz za dużo wydawać, zwrócisz na siebie niepotrzebną uwagę i w końcu cię znajdą. Albo zrobi to wcześniej herr McCoy. Tak jak mówiłem, sprawia wrażenie człowieka, który ceni sobie dyskrecję. A w jego planie to my jesteśmy najsłabszym ogniwem. To, że nie zlecił nam tej roboty poprzez pośredników jest dość niepokojące. Dlatego uważaj na siebie.
Wydawało się, że w zimnym i surowym głosie mężczyzny dało się usłyszeć coś na kształt troski.
- To… ten, wyjadę na drugi koniec świata! Gdzieś do Kalifornii, albo coś! I mnie nikt nie znajdzie, i zmienię nazwisko, i wydam wszystko, o! - Powiedziała Melody rozbawionym tonem, i nawet jej się rymło, ale i po chwili się troszkę uspokoiła. Uśmiechnęła miło do rozmówcy, po czym kiwnęła lekko głową.
- Dziękuję za dobre rady panie… ummm… Arthurze.
Skinął jej uprzejmie.
- Dziękuję za dotrzymanie towarzystwa frau Melody. To było…hmm…ożywcze doświadczenie.
Dziewczę z miłym uśmiechem również kiwnęło głową, po czym odjechała od niego, zmieniając miejsce w ich kolumnie siedmiu osób, i… po chwili zaczęła trajkotać z kimś innym.