Siedząc w kulbace długo się nie odzywała. Myślała nad przebiegiem spotkania oraz nad wydarzeniami, które miały za niedługo się dziać. Uśmiechnęła się sama do siebie, gdy spojrzała na Melody i przypomniała sobie, kiedy ta wyrwała na koniu do przodu niczym pocisk. "Porywacza." Pomyślała. Podobnie jak ona w jej wieku próbowała pokazać mężczyznom, że jest im równa i w większości przypadków kończyło się tak jak dzisiaj. Salwa śmiechu z ich strony. W końcu jednak nauczyła się tego i owego, a ona sama przez jej porywczy charakter oraz akcje dorobiła się ksywki Wildfire.
Przez całą trasę trzymała się z tyłu. Nie ufała żadnemu z nich, więc chciała mieć ich wszystkich na oku, nie zostawiając nikogo za plecami. Wyczekiwała momentu, aż Melody, bo to właśnie z nią chciała najbardziej porozmawiać, znajdzie się z tyłu całej kolumny, tuż przed nią. Gdy tak się stało, odczekała chwilę, a później popędziła lekko konia, aby zrównał się z jej wierzchowcem, a po chwili zagadała.
- Cześć - powiedziała najbardziej normalnie jak tylko potrafiła. - Jak się jedzie? - nie spojrzała na nią, a na unoszące się nad nimi słońce. Pociągnęła też prawie niezauważalnie za lejce, aby jej koń zwolnił kroku, mając nadzieję, że chęć prowadzenia rozmowy i ją zmusi do tego samego. Chciała oddalić się na tyle od reszty, aby ci ich nie usłyszeli.
- Tyłek mnie już boli - Melody parsknęła, wpatrując się w twarz Elisabeth - a co?
- Nic konkretnego - powiedziała odwracając twarz w jej stronę i uśmiechając się - Mnie trochę też, ale przyzwyczaiłam się do tego. Pracowałaś wcześniej dla McCoy'a?
- Robiło się to i owo… - Melody wyszczerzyła ząbki - A ty?
- Dla niego nie, ale wiele różnych akcji przeżyłam. Jak się z nim pracuje? Zawsze jest taki pewny siebie?
Dziewczyna spojrzała na moment jakby nieco zaskoczona na rozmówczynię…
- No tak. Twardy jest, i pewny. I lepiej mu nie zaleźć za skórę, nie wybacza błędów. Ale jak to się gada, jak wilk syty, to i owca cała - Zachichotała.
- Z jednej strony może i lepiej, wiadomo czego można się po nim spodziewać - odpowiedziała Dixon, ukazując zęby w uśmiechu - A propo wilków, co o nich myślisz - kiwnęła głową w stronę mężczyzn jadących przed nimi.
- Pan Arthur jest trochę straszny, i chyba wiele wycierpiał w życiu… - Melody pokiwała głową, jakby w zrozumieniu - A nasz doktorek nie luuuubi indianów, ale za to lubi młode i ładne panienki - Cicho zachichotała.
- Mnie też jego widok nie zachwycił, ale wydaje się, że może mieć twarde jaja - zaśmiała się trochę głośniej - A jak już jesteśmy przy jajach, w razie czego wiesz jak celnie wymierzyć w nie kopniaka, czy będziesz potrzebować kilku lekcji? - ponownie zaśmiała się patrząc na dziewczynę.
- Ordynarna jesteś - Zaśmiała się Melody na pierwsze słowa Elisabeth - A co do kopa w-co-trzeba, poradzę sobie - Mrugnęła - A ty co, taaaka bojowa?
- Przebywanie dłuższy czas w męskim gronie sprawia, że zaczynasz mówić jak oni - Dixon ugryzła się kłem delikatnie w język, kiedyś sama nie lubiła takich słów, ale kiedy to było - Nie bojowa, a praktyczna. Nie wiem jak ty, ale ja dużo spędzałam czasu z chłopami, wiem jak mogą się zachowywać, a szczególnie w długich podróżach i przy młodych kobietach, szczególnie ładnych. - spojrzała jednoznacznie na Melody.
- Umm… jeden czy drugi próbował, teraz są pod piachem - Melody wzruszyła ramionkami - Ja się tam nie boję - Uśmiechnęła się.
- To dobrze, cieszę się - Elizabeth zastanawiała się, czy dziewczyna zwyczajnie tak mówi, czy może rzeczywiście tak jest, lecz wierzyła w tę drugą wersję. - Ale jakbyś coś potrzebowała, to przychodź śmiało. Jako jedyne kobiety w tym męskim gronie musimy się wspierać - puściła do niej oczko.
- Noooo… tak. Lepiej się w sumie trzymać razem, kto tam wie… - Błysnęła ząbkami Melody - A ty już sporo narozrabiałaś w życiu?
- Yhym… - Ognista zacisnęła lekko wargi i przytaknęła - Ostatnie lata były dość owocne w rozrabianiu - szczególny nacisk dała na ostatnie słowo, a po nim roześmiała się. - Ale nigdy nie było to na taką skalę jak dzisiaj. I po raz pierwszy idę do większej roboty z ludźmi, których nie znam. Spójrz - pokazała ręką na indiańca - Mówiłaś, że doktor nie przepada za nimi, nie tylko on. Nie raz przed nimi uciekłam i nie jednego zabiłam, kiedy musiałam, a mimo to jakoś bardziej jestem pewna jego niż kilku z pozostałych - przejechała wzrokiem po każdym z mężczyzn, a na koniec spojrzała na nią z uśmiechem, dając znać, że w tym momencie nie chodzi jej o nią.
- Ja tam im nie ufam ani trochę… znaczy się, "czerwonym". I czarnuchom też nie, i meksykom też nie - Melody wyszczerzyła ząbki, i na moment powierciła się w siodle - Głodna jestem i mnie tyłek boli - Parsknęła.
- Ja tam nie robię sobie takich ograniczeń, nie ufam nikomu - Elizabeth uśmiechnęła się i uniosła brwi - I chyba nie jesteś przyzwyczajona do siodła. - było to bardziej stwierdzenie niż pytanie - Musisz wytrzymać do zmierzchu, jak mamy wyrobić się na pociąg to musimy podążać bez przerwy. Jutro powtórka, więc tyłek nie odpocznie za długo. Może przydałoby się lepsze siodło? Ja w nim nie oszczędzałam.
- Nie no, ja umiem jeździć! - Melody pokazała jej język - Tylko… no, mniejsza z tym. Po obozowaniu będzie lepiej, serio.
- Pewnie - Dixon chciała jeszcze coś dodać, ale tym razem udało się jej ugryźć w język - Jeśli można wiedzieć. Czemu zdecydowałaś się na to zlecenie? Oczywiście nie licząc prawdopodobnej kulki w łeb przy odmowie. - przypomniała sobie zimny wyraz twarzy McCoy'a w trakcie oddawania strzału. - Chodzi mi o to, czemu w ogóle zdecydowałaś się przyjść na spotkanie.
- No jak to czemu? Dla kasy! McCoy się pierdołami nie zajmuje, więc od razu byłam pewna, że chodzi o coś grubego. A właśnie, co sobie kupisz za twoją część? - Melody się wesoło uśmiechnęła.
- I kasa sprawiła, że nie było żadnych obaw? - spojrzała na dziewczynę znacząco - Bo u mnie były, ale kończące się fundusze przechyliły szalę niepewności. - Dixon zastanowiła się chwilę patrząc w dal - Myślę nad kupnem ziemi gdzieś w mieście na dom lub po prostu dom, może też jakiś interes. Na pewno nie będzie to tanie, dlatego mam nadzieję na większy udział. - spojrzała na dziewczynę i znów się uśmiechnęła - Nie mam pojęcia jednak co by to mogło być, poza bandyckim stylem życia oraz hodowlą bydła na niewielu rzeczach się znam. A ty w co zamierzasz zainwestować? - powiedziała zawadiacko Elizabeth.
- W sumie nie wiem… albo przewalę wszystko, albo może… hmmm… jakiś sklep otworzę? - Zaśmiała się wesoło Melody.
- Sklep? Zbyt mało szalone dla mnie, ale przewalić… to też jest myśl - zaśmiała się razem z nią. - Nie wiem jak ty, ale ja muszę zatrzymać się za potrzebą - powiedziała w poszukiwaniu jakiegoś krzaka, czy kaktusa w pobliżu, za którym mogłaby się na moment skryć. - Przy okazji chociaż na chwilę oderwę tyłek od siodła i rozprostuję nogi.
- Umm… to idź, ja poczekam na ciebie - Powiedziała Melody rozglądając się po okolicy. Co prawda wyciągnęła czubki butów ze strzemion, ale nadal siedziała na swoim rumaku.
Elizabeth skierowała wierzchowca do najbliższego kaktusa, a gdy się zbliżyła zeskoczyła z niego, aby załatwić za nim swoją potrzebę. W sumie bardziej niż potrzeba wypróżnienia pęcherza, była chęć sprawdzenia reakcji dziewczyny i uznała, że uzyskała połowę sukcesu. Miała nadzieję, że pójdzie z nią, jak to zwykle robią kobiety, choć nie rozumiała tego zupełnie. Jednak fakt, że poczekała, a nie pognała rumaka w dalszą drogę mogła uznać za małe osiągnięcie.
Gdy skończyła, napiła się jeszcze łyk wody z bukłaka, sprawdziła umiejscowienie swojej broni, a gdy była pewna, że każda jest na swoim miejscu, ponownie wskoczyła na grzbiet konia i kłusem skierowała się do dziewczyny.
- Od razu lżej - powiedziała z uśmiechem, gdy zbliżyła się do Melody - Widzę, że masz Winchestera. Nie mogę tylko dopatrzeć, czy taki sam jak mój. - wskazała na swoje plecy - Ja mam model '73, a ty?
- Będzie ten sam! - Powiedziała z uśmiechem dziewczyna - Znany… chodź jedziemy, bo jeszcze nam uciekną, i zgarną wszystko dla siebie! - Zaśmiała się głośno.
- To może mały wyścig? - powiedziała stając w strzemionach - Kto dobiegnie jako drugi do ostatniego jeźdźca, ten oporządza oba konie na obozie? - spojrzała pytająco na Melody.
- No nie wieeeeem… - Powiedziała dziewczyna, ale nagle spięła konia i wystrzeliła do pozostałych wśród własnego śmiechu, mała oszustka…
Elizabeth nieco zdezorientowana i zaskoczona, jak została wykiwana, straciła krótką chwilę, nim ponownie opadła na siodło i spinając konia, aby ten przeszedł w galop, a następnie w szybki cwał, a sama przyjęła pozycję w półprzysiadzie.
Gregory dzięki sztuczce udało się uciec na niecałe pół stai w akompaniamencie ciągłego śmiechu, lecz Dixon nie zamierzała odpuścić. Z każdą chwilą zmniejszała dzielący je dystans, ale postać, która wyznaczała metę, robiła się coraz większa.
Ognista krzyknęła głośno na konia, mając nadzieję, że ten jeszcze przyspieszy i nawet wydawało jej się, że tak się stało. Po kilku sekundach dzieliło je już tylko kilka łokci. Dixon zaczynała równać się z Gregory, która zobaczyła ją kątem oka i także mocniej spięła swojego wierzchowca, nie pozwalając się wyprzedzić, a zaledwie zrównać się ze sobą i właśnie w tym momencie przebiegły jednocześnie z dwóch stron jeźdźca, którego nawet nie rozpoznały.
Elizabeth pociągnęła za wodze spowalniając tempo biegu konia, przechodząc kłusem do stępu, a ostatecznie do zatrzymania go. Koń zarżał i pociągnął łbem do przodu, krocząc niespokojnie w miejscu. Dixon przyłożyła rękę do jego szyi, próbując uspokoić. Parsknął ponownie, ale przestał wierzgać.
Rozejrzała się i ruszyła w stronę dziewczyny, która także uspokajała swoje zwierzę.
- No nieźle - powiedziała Dixon trochę cięższym głosem - Wychodzi na to, że każda zajmuje się swoim koniem - uśmiechnęła się szeroko - Gdybyś nie oszukała, miałabym trochę wolnego… ale jakby nie patrzeć, wszystkie chwyty dozwolone. Następnym razem nie dam się - zaśmiała się cicho.
- Jaaaa? Oszukiwaaać? - Melody zamrugała niewinnie oczętami, udając niewiniątko, i w końcu też się roześmiała. Po chwili napiła się z manierki.
- Ale umiesz jeździć, nie ma co - Uśmiechnęła się do Elisabeth.
- Ty też nieźle sobie radzisz - powiedziała z uznaniem. Może jednak ta młódka będzie twardsza niż jej się wydawało - To w drogę. - powiedziała, po czym machnęła lejcami ruszając w dalszą drogę zostawiając za sobą jedynie dziewczynę… która się po chwili z nią zrównała.
- Chcesz coś słodkiego? - Spytała Melody, grzebiąc po kieszeni… i w końcu wyciągnęła małe papierowe zawiniątko, które po chwili rozwinęła, pokazując Elisabeth jego zawartość.
Sama wzięła jeden z miętowych cukierków, po czym trzymała go w ustach, prawie jak papierosa.
- Czemu nie - uśmiechnęła się sięgając po miętusa, którego od razu w połowie włożyła do ust. - Dziękuję. Ja niestety nie mam nic w zamian - mówiła lekko niewyraźnie trzymając słodkość w buzi - ale postaram się coś kupić w Dallas. Trzeba czymś uczcić ten jakże oszałamiający wyścig. - zaśmiała się głośno.
- Dobra, dobra… to żaden tam handel wymienny - Uśmiechnęła się Melody - A w Dallas to sama polecę jeszcze po jakieś słodkości - Zachichotała.
- Przez ciebie ja też muszę - też zachichotała - Lubię słodkości, ale zwykle ich nie jem, ale… ale jak już spróbuje to nie mogę się pohamować, żeby jeść więcej - zaśmiała się jeszcze głośniej. - Znasz jakiś fajny sklepik w Dallas ze słodkościami?
- Nigdy tam jeszcze nie byłam, nie mam pojęcia… - Melody wzruszyła ramionkami, i zaśmiała się, przez co mało jej nie wyleciała miętowka z ust - Ach! Ojej… - Dłoń błyskawicznie przytknięta do ust temu zapobiegła, a przyglądająca się temu wydarzeniu Dixon zaśmiała się w głos, wcześniej łapiąc w palce miętusa ucząc się na błędzie dziewczyny - …ale pewnie tam mają jakieś General Stores, to i będą słodkie…
- To jeżeli nie masz nic przeciwko - powiedziała Elizabeth kiedy udało jej się uspokoić już napad śmiechu - To możemy poszukać ich na miejscu razem. Będę też potrzebowała poszukać sklepu z amunicją, za pieniądze McCoy'a chce dokupić sobie kilka naboi. Nigdy nic nie wiadomo.
- Możemy iść do sklepów razem, nie ma sprawy - Melody się miło uśmiechnęła.
- To fajnie - odpowiedziała z uśmiechem - Wiesz, będę szczera. Z początku byłam sceptyczna do twojej obecności przy tej akcji, ale teraz cieszę się, że jesteś. Pozory jednak mogą chyba mylić, a i czas może inaczej zleci przy innej kobiecie, a nie ciągłym towarzystwie wielu mężczyzn.
Melody po raz pierwszy zmarszczyła brewki, i spojrzała na Elisabeth dosyć poważnie.
- Co masz na myśli? Odnośnie mnie tutaj?
- To znaczy - Dixon spojrzała pytająco - Bo nie do końca zrozumiałam pytanie.
- Nooo… przed chwilą powiedziałaś, że nie bardzo mnie tu widziałaś na początku. A czemu to tak? - Wyjaśniła Melody.
- Nie miej mi tego za złe, ale nie wyglądasz na kogoś kto zajmuje się takimi rzeczami na co dzień. Sama na początku też nie byłam orłem w rozbojach, więc wiem z czym to się je. Ale jak już mówiłam, pozory mylą, a przynajmniej na razie.
- Pozory mylą, tak - Melody pokazała jej język, i uśmiechnęła się - Nie każdy… musi strasznie wyglądać? - Zachichotała - Potrzebuję parę blizn? Klapkę na oku? - Zaśmiała się głośniej.
- O, klapka na oku to byłoby coś… - Dixon przez chwilę zrobiła zamyśloną minę, a później pół serio, pół żartem rzuciła do Melody - A to co mówisz, oznacza że ja wyglądam strasznie?
- Hmmm… - Mruknęła dziewczyna, i zaczęła przyglądać się Elisabeth z góry do dołu, i przeciągała owe oględziny i przeciągała… z narastającym powoli, rozbawionym uśmieszkiem na ustach.
Dixon próbowała zachować powagę, ale mimowolnie uśmiechnęła się.
- Ktoś tu chyba naprawdę chce nosić klapkę na oku - kończąc zdanie śmiała się.
- No co?? - Powiedziała niby oburzona Melody, i też się roześmiała.
- A nic, jedźmy pani NIE-straszna.
- No to jedźmy, pani straszna - Zaśmiała się Melody.
Elizabeth do końca podróży już się nie odzywała. Próbowała znaleźć kogoś ponownie do rozmowy, ale nikt, z kim chciałaby zamienić słowo, aby móc go zrozumieć, poznać jego plany nie pojawił się na ogonie kolumny, a tego nie chciała opuszczać.
Gdy zbliżała się pora wieczorna mieli rozkładać obozowisko, ale indianin postanowił znaleźć lepsze miejsce, co udało mu się. Z płaskiej prerii trafiliśmy na zbiornik wody ze świeżą trawą. Dixon ucieszyła się, bo sama pewnie nigdy by nie trafiła na takie miejsce, chyba że przypadkiem. Obozowanie w tym miejscu gwarantowało większy odpoczynek koniom, a to później mogło przełożyć się na szybszą podróż kolejnego dnia, a więc więcej czasu w Dallas przed odjazdem pociągu.