Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-03-2022, 15:56   #12
Elenorsar
 
Reputacja: 1 Elenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwu
Siedząc w kulbace długo się nie odzywała. Myślała nad przebiegiem spotkania oraz nad wydarzeniami, które miały za niedługo się dziać. Uśmiechnęła się sama do siebie, gdy spojrzała na Melody i przypomniała sobie, kiedy ta wyrwała na koniu do przodu niczym pocisk. "Porywacza." Pomyślała. Podobnie jak ona w jej wieku próbowała pokazać mężczyznom, że jest im równa i w większości przypadków kończyło się tak jak dzisiaj. Salwa śmiechu z ich strony. W końcu jednak nauczyła się tego i owego, a ona sama przez jej porywczy charakter oraz akcje dorobiła się ksywki Wildfire.

Przez całą trasę trzymała się z tyłu. Nie ufała żadnemu z nich, więc chciała mieć ich wszystkich na oku, nie zostawiając nikogo za plecami. Wyczekiwała momentu, aż Melody, bo to właśnie z nią chciała najbardziej porozmawiać, znajdzie się z tyłu całej kolumny, tuż przed nią. Gdy tak się stało, odczekała chwilę, a później popędziła lekko konia, aby zrównał się z jej wierzchowcem, a po chwili zagadała.

- Cześć - powiedziała najbardziej normalnie jak tylko potrafiła. - Jak się jedzie? - nie spojrzała na nią, a na unoszące się nad nimi słońce. Pociągnęła też prawie niezauważalnie za lejce, aby jej koń zwolnił kroku, mając nadzieję, że chęć prowadzenia rozmowy i ją zmusi do tego samego. Chciała oddalić się na tyle od reszty, aby ci ich nie usłyszeli.
- Tyłek mnie już boli - Melody parsknęła, wpatrując się w twarz Elisabeth - a co?
- Nic konkretnego - powiedziała odwracając twarz w jej stronę i uśmiechając się - Mnie trochę też, ale przyzwyczaiłam się do tego. Pracowałaś wcześniej dla McCoy'a?
- Robiło się to i owo… - Melody wyszczerzyła ząbki - A ty?
- Dla niego nie, ale wiele różnych akcji przeżyłam. Jak się z nim pracuje? Zawsze jest taki pewny siebie?
Dziewczyna spojrzała na moment jakby nieco zaskoczona na rozmówczynię…
- No tak. Twardy jest, i pewny. I lepiej mu nie zaleźć za skórę, nie wybacza błędów. Ale jak to się gada, jak wilk syty, to i owca cała - Zachichotała.
- Z jednej strony może i lepiej, wiadomo czego można się po nim spodziewać - odpowiedziała Dixon, ukazując zęby w uśmiechu - A propo wilków, co o nich myślisz - kiwnęła głową w stronę mężczyzn jadących przed nimi.
- Pan Arthur jest trochę straszny, i chyba wiele wycierpiał w życiu… - Melody pokiwała głową, jakby w zrozumieniu - A nasz doktorek nie luuuubi indianów, ale za to lubi młode i ładne panienki - Cicho zachichotała.
- Mnie też jego widok nie zachwycił, ale wydaje się, że może mieć twarde jaja - zaśmiała się trochę głośniej - A jak już jesteśmy przy jajach, w razie czego wiesz jak celnie wymierzyć w nie kopniaka, czy będziesz potrzebować kilku lekcji? - ponownie zaśmiała się patrząc na dziewczynę.
- Ordynarna jesteś - Zaśmiała się Melody na pierwsze słowa Elisabeth - A co do kopa w-co-trzeba, poradzę sobie - Mrugnęła - A ty co, taaaka bojowa?
- Przebywanie dłuższy czas w męskim gronie sprawia, że zaczynasz mówić jak oni - Dixon ugryzła się kłem delikatnie w język, kiedyś sama nie lubiła takich słów, ale kiedy to było - Nie bojowa, a praktyczna. Nie wiem jak ty, ale ja dużo spędzałam czasu z chłopami, wiem jak mogą się zachowywać, a szczególnie w długich podróżach i przy młodych kobietach, szczególnie ładnych. - spojrzała jednoznacznie na Melody.
- Umm… jeden czy drugi próbował, teraz są pod piachem - Melody wzruszyła ramionkami - Ja się tam nie boję - Uśmiechnęła się.
- To dobrze, cieszę się - Elizabeth zastanawiała się, czy dziewczyna zwyczajnie tak mówi, czy może rzeczywiście tak jest, lecz wierzyła w tę drugą wersję. - Ale jakbyś coś potrzebowała, to przychodź śmiało. Jako jedyne kobiety w tym męskim gronie musimy się wspierać - puściła do niej oczko.
- Noooo… tak. Lepiej się w sumie trzymać razem, kto tam wie… - Błysnęła ząbkami Melody - A ty już sporo narozrabiałaś w życiu?
- Yhym… - Ognista zacisnęła lekko wargi i przytaknęła - Ostatnie lata były dość owocne w rozrabianiu - szczególny nacisk dała na ostatnie słowo, a po nim roześmiała się. - Ale nigdy nie było to na taką skalę jak dzisiaj. I po raz pierwszy idę do większej roboty z ludźmi, których nie znam. Spójrz - pokazała ręką na indiańca - Mówiłaś, że doktor nie przepada za nimi, nie tylko on. Nie raz przed nimi uciekłam i nie jednego zabiłam, kiedy musiałam, a mimo to jakoś bardziej jestem pewna jego niż kilku z pozostałych - przejechała wzrokiem po każdym z mężczyzn, a na koniec spojrzała na nią z uśmiechem, dając znać, że w tym momencie nie chodzi jej o nią.
- Ja tam im nie ufam ani trochę… znaczy się, "czerwonym". I czarnuchom też nie, i meksykom też nie - Melody wyszczerzyła ząbki, i na moment powierciła się w siodle - Głodna jestem i mnie tyłek boli - Parsknęła.
- Ja tam nie robię sobie takich ograniczeń, nie ufam nikomu - Elizabeth uśmiechnęła się i uniosła brwi - I chyba nie jesteś przyzwyczajona do siodła. - było to bardziej stwierdzenie niż pytanie - Musisz wytrzymać do zmierzchu, jak mamy wyrobić się na pociąg to musimy podążać bez przerwy. Jutro powtórka, więc tyłek nie odpocznie za długo. Może przydałoby się lepsze siodło? Ja w nim nie oszczędzałam.
- Nie no, ja umiem jeździć! - Melody pokazała jej język - Tylko… no, mniejsza z tym. Po obozowaniu będzie lepiej, serio.
- Pewnie - Dixon chciała jeszcze coś dodać, ale tym razem udało się jej ugryźć w język - Jeśli można wiedzieć. Czemu zdecydowałaś się na to zlecenie? Oczywiście nie licząc prawdopodobnej kulki w łeb przy odmowie. - przypomniała sobie zimny wyraz twarzy McCoy'a w trakcie oddawania strzału. - Chodzi mi o to, czemu w ogóle zdecydowałaś się przyjść na spotkanie.
- No jak to czemu? Dla kasy! McCoy się pierdołami nie zajmuje, więc od razu byłam pewna, że chodzi o coś grubego. A właśnie, co sobie kupisz za twoją część? - Melody się wesoło uśmiechnęła.
- I kasa sprawiła, że nie było żadnych obaw? - spojrzała na dziewczynę znacząco - Bo u mnie były, ale kończące się fundusze przechyliły szalę niepewności. - Dixon zastanowiła się chwilę patrząc w dal - Myślę nad kupnem ziemi gdzieś w mieście na dom lub po prostu dom, może też jakiś interes. Na pewno nie będzie to tanie, dlatego mam nadzieję na większy udział. - spojrzała na dziewczynę i znów się uśmiechnęła - Nie mam pojęcia jednak co by to mogło być, poza bandyckim stylem życia oraz hodowlą bydła na niewielu rzeczach się znam. A ty w co zamierzasz zainwestować? - powiedziała zawadiacko Elizabeth.
- W sumie nie wiem… albo przewalę wszystko, albo może… hmmm… jakiś sklep otworzę? - Zaśmiała się wesoło Melody.
- Sklep? Zbyt mało szalone dla mnie, ale przewalić… to też jest myśl - zaśmiała się razem z nią. - Nie wiem jak ty, ale ja muszę zatrzymać się za potrzebą - powiedziała w poszukiwaniu jakiegoś krzaka, czy kaktusa w pobliżu, za którym mogłaby się na moment skryć. - Przy okazji chociaż na chwilę oderwę tyłek od siodła i rozprostuję nogi.
- Umm… to idź, ja poczekam na ciebie - Powiedziała Melody rozglądając się po okolicy. Co prawda wyciągnęła czubki butów ze strzemion, ale nadal siedziała na swoim rumaku.

Elizabeth skierowała wierzchowca do najbliższego kaktusa, a gdy się zbliżyła zeskoczyła z niego, aby załatwić za nim swoją potrzebę. W sumie bardziej niż potrzeba wypróżnienia pęcherza, była chęć sprawdzenia reakcji dziewczyny i uznała, że uzyskała połowę sukcesu. Miała nadzieję, że pójdzie z nią, jak to zwykle robią kobiety, choć nie rozumiała tego zupełnie. Jednak fakt, że poczekała, a nie pognała rumaka w dalszą drogę mogła uznać za małe osiągnięcie.

Gdy skończyła, napiła się jeszcze łyk wody z bukłaka, sprawdziła umiejscowienie swojej broni, a gdy była pewna, że każda jest na swoim miejscu, ponownie wskoczyła na grzbiet konia i kłusem skierowała się do dziewczyny.

- Od razu lżej - powiedziała z uśmiechem, gdy zbliżyła się do Melody - Widzę, że masz Winchestera. Nie mogę tylko dopatrzeć, czy taki sam jak mój. - wskazała na swoje plecy - Ja mam model '73, a ty?
- Będzie ten sam! - Powiedziała z uśmiechem dziewczyna - Znany… chodź jedziemy, bo jeszcze nam uciekną, i zgarną wszystko dla siebie! - Zaśmiała się głośno.
- To może mały wyścig? - powiedziała stając w strzemionach - Kto dobiegnie jako drugi do ostatniego jeźdźca, ten oporządza oba konie na obozie? - spojrzała pytająco na Melody.
- No nie wieeeeem… - Powiedziała dziewczyna, ale nagle spięła konia i wystrzeliła do pozostałych wśród własnego śmiechu, mała oszustka…

Elizabeth nieco zdezorientowana i zaskoczona, jak została wykiwana, straciła krótką chwilę, nim ponownie opadła na siodło i spinając konia, aby ten przeszedł w galop, a następnie w szybki cwał, a sama przyjęła pozycję w półprzysiadzie.

Gregory dzięki sztuczce udało się uciec na niecałe pół stai w akompaniamencie ciągłego śmiechu, lecz Dixon nie zamierzała odpuścić. Z każdą chwilą zmniejszała dzielący je dystans, ale postać, która wyznaczała metę, robiła się coraz większa.

Ognista krzyknęła głośno na konia, mając nadzieję, że ten jeszcze przyspieszy i nawet wydawało jej się, że tak się stało. Po kilku sekundach dzieliło je już tylko kilka łokci. Dixon zaczynała równać się z Gregory, która zobaczyła ją kątem oka i także mocniej spięła swojego wierzchowca, nie pozwalając się wyprzedzić, a zaledwie zrównać się ze sobą i właśnie w tym momencie przebiegły jednocześnie z dwóch stron jeźdźca, którego nawet nie rozpoznały.

Elizabeth pociągnęła za wodze spowalniając tempo biegu konia, przechodząc kłusem do stępu, a ostatecznie do zatrzymania go. Koń zarżał i pociągnął łbem do przodu, krocząc niespokojnie w miejscu. Dixon przyłożyła rękę do jego szyi, próbując uspokoić. Parsknął ponownie, ale przestał wierzgać.

Rozejrzała się i ruszyła w stronę dziewczyny, która także uspokajała swoje zwierzę.
- No nieźle - powiedziała Dixon trochę cięższym głosem - Wychodzi na to, że każda zajmuje się swoim koniem - uśmiechnęła się szeroko - Gdybyś nie oszukała, miałabym trochę wolnego… ale jakby nie patrzeć, wszystkie chwyty dozwolone. Następnym razem nie dam się - zaśmiała się cicho.
- Jaaaa? Oszukiwaaać? - Melody zamrugała niewinnie oczętami, udając niewiniątko, i w końcu też się roześmiała. Po chwili napiła się z manierki.
- Ale umiesz jeździć, nie ma co - Uśmiechnęła się do Elisabeth.
- Ty też nieźle sobie radzisz - powiedziała z uznaniem. Może jednak ta młódka będzie twardsza niż jej się wydawało - To w drogę. - powiedziała, po czym machnęła lejcami ruszając w dalszą drogę zostawiając za sobą jedynie dziewczynę… która się po chwili z nią zrównała.
- Chcesz coś słodkiego? - Spytała Melody, grzebiąc po kieszeni… i w końcu wyciągnęła małe papierowe zawiniątko, które po chwili rozwinęła, pokazując Elisabeth jego zawartość.



Sama wzięła jeden z miętowych cukierków, po czym trzymała go w ustach, prawie jak papierosa.

- Czemu nie - uśmiechnęła się sięgając po miętusa, którego od razu w połowie włożyła do ust. - Dziękuję. Ja niestety nie mam nic w zamian - mówiła lekko niewyraźnie trzymając słodkość w buzi - ale postaram się coś kupić w Dallas. Trzeba czymś uczcić ten jakże oszałamiający wyścig. - zaśmiała się głośno.
- Dobra, dobra… to żaden tam handel wymienny - Uśmiechnęła się Melody - A w Dallas to sama polecę jeszcze po jakieś słodkości - Zachichotała.
- Przez ciebie ja też muszę - też zachichotała - Lubię słodkości, ale zwykle ich nie jem, ale… ale jak już spróbuje to nie mogę się pohamować, żeby jeść więcej - zaśmiała się jeszcze głośniej. - Znasz jakiś fajny sklepik w Dallas ze słodkościami?
- Nigdy tam jeszcze nie byłam, nie mam pojęcia… - Melody wzruszyła ramionkami, i zaśmiała się, przez co mało jej nie wyleciała miętowka z ust - Ach! Ojej… - Dłoń błyskawicznie przytknięta do ust temu zapobiegła, a przyglądająca się temu wydarzeniu Dixon zaśmiała się w głos, wcześniej łapiąc w palce miętusa ucząc się na błędzie dziewczyny - …ale pewnie tam mają jakieś General Stores, to i będą słodkie…
- To jeżeli nie masz nic przeciwko - powiedziała Elizabeth kiedy udało jej się uspokoić już napad śmiechu - To możemy poszukać ich na miejscu razem. Będę też potrzebowała poszukać sklepu z amunicją, za pieniądze McCoy'a chce dokupić sobie kilka naboi. Nigdy nic nie wiadomo.
- Możemy iść do sklepów razem, nie ma sprawy - Melody się miło uśmiechnęła.
- To fajnie - odpowiedziała z uśmiechem - Wiesz, będę szczera. Z początku byłam sceptyczna do twojej obecności przy tej akcji, ale teraz cieszę się, że jesteś. Pozory jednak mogą chyba mylić, a i czas może inaczej zleci przy innej kobiecie, a nie ciągłym towarzystwie wielu mężczyzn.

Melody po raz pierwszy zmarszczyła brewki, i spojrzała na Elisabeth dosyć poważnie.
- Co masz na myśli? Odnośnie mnie tutaj?
- To znaczy - Dixon spojrzała pytająco - Bo nie do końca zrozumiałam pytanie.
- Nooo… przed chwilą powiedziałaś, że nie bardzo mnie tu widziałaś na początku. A czemu to tak? - Wyjaśniła Melody.
- Nie miej mi tego za złe, ale nie wyglądasz na kogoś kto zajmuje się takimi rzeczami na co dzień. Sama na początku też nie byłam orłem w rozbojach, więc wiem z czym to się je. Ale jak już mówiłam, pozory mylą, a przynajmniej na razie.
- Pozory mylą, tak - Melody pokazała jej język, i uśmiechnęła się - Nie każdy… musi strasznie wyglądać? - Zachichotała - Potrzebuję parę blizn? Klapkę na oku? - Zaśmiała się głośniej.
- O, klapka na oku to byłoby coś… - Dixon przez chwilę zrobiła zamyśloną minę, a później pół serio, pół żartem rzuciła do Melody - A to co mówisz, oznacza że ja wyglądam strasznie?
- Hmmm… - Mruknęła dziewczyna, i zaczęła przyglądać się Elisabeth z góry do dołu, i przeciągała owe oględziny i przeciągała… z narastającym powoli, rozbawionym uśmieszkiem na ustach.

Dixon próbowała zachować powagę, ale mimowolnie uśmiechnęła się.
- Ktoś tu chyba naprawdę chce nosić klapkę na oku - kończąc zdanie śmiała się.
- No co?? - Powiedziała niby oburzona Melody, i też się roześmiała.
- A nic, jedźmy pani NIE-straszna.
- No to jedźmy, pani straszna - Zaśmiała się Melody.

Elizabeth do końca podróży już się nie odzywała. Próbowała znaleźć kogoś ponownie do rozmowy, ale nikt, z kim chciałaby zamienić słowo, aby móc go zrozumieć, poznać jego plany nie pojawił się na ogonie kolumny, a tego nie chciała opuszczać.

Gdy zbliżała się pora wieczorna mieli rozkładać obozowisko, ale indianin postanowił znaleźć lepsze miejsce, co udało mu się. Z płaskiej prerii trafiliśmy na zbiornik wody ze świeżą trawą. Dixon ucieszyła się, bo sama pewnie nigdy by nie trafiła na takie miejsce, chyba że przypadkiem. Obozowanie w tym miejscu gwarantowało większy odpoczynek koniom, a to później mogło przełożyć się na szybszą podróż kolejnego dnia, a więc więcej czasu w Dallas przed odjazdem pociągu.
 
Elenorsar jest offline