Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-03-2022, 15:22   #13
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Ruszyli w końcu, zostawiając ranczo McCoya daleko za sobą. Z garścią nabojów rzuconych pańskim gestem i biletami na pociąg w dłoniach. Nahelewesie nie uśmiechała się podróż pociągiem, metalową bestią napędzaną ogniem, ale cóż robić. Mus, to mus. Jakoś sobie poradzi. Na pewno lepiej niż Melody, która wyrwała się do jazdy z godnym podziwu zapałem, tylko że nie w tą stronę co trzeba. Wesa pokręcił tylko głową, cmokając na konia i uderzając piętami, machając na nieobytą w kierunkach dziewczynę.

Nahelewesa prowadził, jakżeby inaczej. Nie było lepszego kandydata, który pasowałby na awangardę całego orszaku. Indianin wysforował się daleko na przód grupy, wyciągając twarz ku słońcu i czerpiąc przyjemność ze świeżego powietrza oraz jazdy konnej. To był jego żywioł, a nie ociekające bogactwem gabinety i rozmowy towarzyskie. Nawet niechęć do odwracania się plecami do białych tutaj jakby zelżała, bo Wesa jechał na takiej odległości, że wątpił czy któreś z nich byłoby w stanie trafić stado bizonów, a co dopiero jego. Prowadził więc, wypatrując niebezpieczeństw i od czasu do czasu zerkając do tyłu, czy aby ktoś się nie zgubił.

Wędrówka miała się kończyć, trzeba było zrobić postój na noc. Tutaj już Wesa był bliżej towarzyszy podróży, którzy szykowali się do rozkulbaczania wierzchowców i rozkładania dobytku. Zeskoczył jak i oni, ale z kwaśną miną obejrzał okolicę, która do obozowania nadawała się średnio. Wystawiona na żywioły, nieprzyjazne oczy i bez źródła wody. Nie, nie pasowało mu.

- Tutaj nie - zawyrokował zwięźle. - Znajdę inne.

I, chwytając lejce swojego kasztanka, ruszył na przełaj przez teren, nie czekając na odpowiedź. Stąpał ostrożnie, prowadząc konia, wśród wysokiej trawy i krzewów, akcentowanych gdzieniegdzie wysokimi badylami wyrastającymi z kłączy. Wesa kluczył nierównym terenem, mając baczenie na potencjalnie skryte w zielono-brązowych kryjówkach grzechotniki i wypatrując śladów jakiejś większej zwierzyny, która mogłaby chcieć im uprzykrzyć nocleg. Szczęście i duchy musiały jednak nad nimi czuwać, bo nie dość że żadne zwierzę nie wyskoczyło mu na spotkanie, to Wesa usłyszał też szmer wody.

Widok, jaki ukazał mu się na szczycie drobnego pagórka sprawił, że Nahelewesa uśmiechnął się pod nosem. Szerokie źródełko, z jednej strony skryte za zielonym morzem wysokich do pasa krzewów i trawy. Indianin poklepał kasztanka po szyi i nakazał mu czekać, a sam ruszył z powrotem swoimi śladami, by sprowadzić resztę do znacznie bardziej nadającego się na obóz miejsca. Nie bawił się w kulturalne rozmowy i zapraszanie towarzystwa do ruszenia w jego ślady - gdy tylko miał na nich dobry widok, gwizdnął przeciągle, by zwrócić na siebie uwagę i machnął rękoma, nawołując ich do ruchu.

Wesa skorzystał z chwili odosobnienia, by przemyć twarz w źródełku i zgarnął wodę w złączone dłonie, kojąc pragnienie jednym ciągłym haustem. Później wziął się za ściąganie siodła i własnego dobytku z końskiego grzbietu, gdy wierzchowiec poszedł w ślady właściciela i sam zaczął siorbać wodę. Gdy już zaczęli rozbijać obóz, Wesa podobnie jak co niektórzy ruszył zbierać opał na ognisko. Wrócił z naręczem chrustu i gałązek, które bezceremonialne walnął na rosnący stos i przysiadł na obrzeżu bandy, wyciągając i pałaszując suszone mięso.

Później wziął się za strzały, wsłuchując się w kiełkujące rozmowy.
 
Aro jest offline