Gato, człowiek znany jedynie pod tym jednym i nic nie mówiącym imieniem a znaczącym tyle co "kot" jechał konna na przedzie kolumny, zaraz za indiańcem. Wesą, zdaje się.
Mówił tyle co nic. Właściwie, to wszelkie zaczepki na rozmowę kwitował prostym i nic nie mówiącym "Później", czy innym "Nie teraz", a widać było po nim, że raczej o niczym nie myśli... bardziej rozglądał się czujny niczym myśliwy upolować jakąkolwiek ofiarę. Niczym wygłodniały wilk gotowy rzucić się jeleniowi do gardła i rozszarpać kłami tętnice... a wszystko z niemalże obojętnie surową twarzą. Tylko te oczy. Czujne, ale też mające w sobie coś nadzwyczaj ciemnego kryjącego się za zielonymi tęczówkami.
Nie mniej proste, surowe słowa padły. Proste, surowe i trzeźwe. Jakby nie było jeszcze nie pił... jeszcze! Zamierzał jednak to nadrobić przy najbliższej okazji.
Kiedy czerwonoskóry odnalazł przyjemne miejsce noclegowe on bez ceregieli skinął z uznaniem głową, a kiedy wszyscy zaczęli się rozgaszczać stał na tak jakby wachcie z karabinem w dłoniach obserwując perymetr. Dopiero chwilę później przed snem, a nie trwało to długo, po posiłku skromnym zajął się czyszczeniem swojej broni. Widać było w tym wprawę godną fachu.
Sen był istotny, ale myśl jego uciekała do zapotrzebowania którym musiał się zająć w najbliższej mieścinie... oraz do kluczowej kwestii. Woda oznaczała zwierzynę. Zwierzyna znaczyła skóry i mięso. Skóry to moneta, a mięso to żarcie i moneta. Trofea zawsze dobre jeśli da radę...
Co tu dużo mówić, nikły uśmiech zawitał na dość surowej twarzy, ale wie wiadomo było, czy to z powodu myśli o monecie, czy dlatego, że wzrok spoczął w okolicach dwóch kobietek z ich małej ekspedycji... jedna przyjemnie młoda, druga z dużymi walorami...