Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-03-2022, 07:15   #15
Asmodian
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
Droga do Dallas nie powinna obfitować w atrakcje, jednak James nie docenił panny Melody, która już od początku rozpoczęła ją od klasycznego faux pas. Nie, aby James był tym który parsknął czy się zaśmiał. Stoicko wskazał prawidłowy kierunek i pokręcił jedynie głową.

Jechali stępa, wolno i jak zwykle nudno. Pogoda o tej porze dopisała, choć właściwie James mógłby być wdzięczny, że nie padało. Maj w Teksasie potrafił być deszczowy, i rewolwerowiec z zadowoleniem obserwował rzadkie i gdzieniegdzie pojawiające się chmury.
Pozostawało zaufać rdzennemu mieszkańcowi tych ziem, czyli indianinowi, co do którego James nie był uprzedzony, jak większość amerykanów. Jako rdzenny brytyjczyk nie urodził się w koloniach, więc większość problemów, jakie koloniści mieli z indianami i jakieś zadawnione niechęci i niesnaski jakoś mu umykała. I o ile większość nowej bandy jechała w pewnym oddaleniu od śniadego człowieka każącego się zwać Wesa, James wysforował się lekko w jego kierunku. A może jego Bessie spodobał się kasztanek indianina?

Bessie była dobrym koniem. Kilkuletnia klacz rasy quarter horse dobrze sprawdzała się na teksańskiej prerii i jak James mógł zauważyć, nie jadła i nie kosztowała go za wiele. Koń bywał szybki, szczególnie w galopie, który choć krótki czasem ratował życie, a czasem pozwalał zarobić na chleb.

Popas nie wniósł niczego konstruktywnego. Może poza faktem, że Wesa okazał się niezłym tropicielem znajdując całkiem dobre miejsce na obóz, zaś nowej bandzie brakowało doświadczenia w rabowaniu pociągów a niektórym jak przypuszczał James brakowało doświadczenia w rabowaniu czegokolwiek.
Niektórzy zawieszali wzrok na jedyne dwie kobiety znajdujące się w ich bandzie z lubieżnością graniczącą z brakiem profesjonalizmu i rewolwerowiec zastanawiał się przez pewien czas, czy podejrzenia Oppenheimera o tym, że McCoy ich bezczelnie wystawił nie są czasem prawdziwe?
Na rozmyślaniach o potencjalnym planie i intencjach McCoya zeszło mu aż do jego warty na którą wstał z właściwym sobie stoickim spokojem.
Skręcił jeszcze papierosa, nastawił w garnku kawę, aby była gotowa na sam koniec wartowania i pobudkę, oporządził konia, zaczął zwijać swoje manele. Małe, drobne prace nie wymagające uwagi, ale nie pozwalajace zasnąć, a wręcz pozwalające się rozbudzić i pobudzić krążenie. Potem dzień zaczynał się jak zwykle. Wpierw ranny śpiew ptaków, potem łuna na horyzoncie oznajmiająca nadejście dnia. Gdyby James był naturalistą, byłby przeszczęśliwy mogąc to doświadczanie opisać. Na szczęście nie był.
Co prawda James wiedział ,że za całe lata spędzone w kulbace i na prerii przyjdzie mu zapłacić jakąś wredną chorobą na starość, rewolwerowiec powtarzał sobie w myślach.
Jeszcze nie dziś.
 
__________________
Iustum enim est bellum quibus necessarium, et pia arma, ubi nulla nisi in armis spes est
Asmodian jest offline