Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-03-2022, 10:35   #16
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
- Niezłe miejsce - przyznał John. - Ale, z pewnością, w okolicy nie ma wielu takich i z tej racji zapewne jest dość często odwiedzane.
- Tak, dobre miejsce - potwierdziła Elizabeth - Konie będą miały, gdzie się napoić. Proponuję nocne warty, mogę wziąć pierwszą zmianę. Ktoś ze mną?

Oppenheimer musiał przyznać doktorowi rację. Czerwonoskóry się spisał nad wyraz dobrze. Aryjczyk nie zamierzał jednak okazywać żadnej wdzięczności i wyrażać pochwał. Nikt nie głaska świni bo znalazła trufle, do tego wszak ją stworzono, każdy ma jakąś rolę do odegrania na tym świecie.
Mężczyzna złapał wodze a następnie poprowadził wierzchowca do wodopoju. Słysząc pytanie Elizabeth, mruknął.
- Chętnie dotrzymam ci towarzystwa frau Dixon.
Dziwne, ale z jego ust zabrzmiało to trochę jak groźba.
- Dobrze, w takim razie spotykamy się o zachodzie słońca - odpowiedziała beznamiętnie Ognista - Zanim się ściemni muszę oporządzić konia.
Elizabeth częściowo była zadowolona, a częściowo zawiedziona. Z jednej strony może będzie miała okazję bardziej poznać Oppenheimera oraz jego plany, a z drugiej miała też nadzieję, że zgłosi się Melody i będzie mogła ponownie z nią porozmawiać. Jednak trzymanie przy sobie osoby, której się nie ufa, a mężczyznom nie ufała bardziej, też było dla niej bardzo ważne, więc opcja trzymania warty z Arthurem wydawała się dosyć optymalna.

Melody ściągnęła wszelkie duperele z konia… mało się nie przewracając pod ciężarem siodła, a następnie puściła konia luzem, by sam pił wodę i skubał trawę. Ona sama z kolei zaczęła szukać opału na ognisko, nie oddalając się jednak od reszty towarzystwa na dalej niż 20 kroków.

John rozkulbaczył wierzchowca, po czym dopinował, by zwierzak nie wypił za dużo wody. Później przywiązał go w miejscu, gdzie było dosyć dużo trawy.
- Mogę wziąć drugą wartę - powiedział.
Było mu w zasadzie obojętne, kto razem z nim podejmie się tego obowiązku. Z tym, że wolałby, iż nie byłby to Indianiec.
- Ja wezmę ostatnią, nad ranem - James rozkulbaczył konia i kiedy tylko przywiązał go w taki sposób, by mógł dosięgnąć do wodopoju, zaczął mościć sobie wygodne miejsce do spania na które składały się dwa koce, derka a jako zagłówek zdjęte z konia siodło. Karabin na wszelki wypadek umieścił gdzieś pod ręką, wychodząc z założenia, że w razie ewentualnego napadu wolałby mieć pod ręka długą broń. Potem poszedł pomóc Melody w szukaniu drewna na opał. Powody były dwa. Po pierwsze dziewczyna wyglądała na taką, co potrafi zgubić się w pobliżu własnego obozowiska. Po drugie, zabiłby za kawę a bez ogniska nijak nie można byłoby zaparzyć świeżej.

Elizabeth przyciągnęła swojego ciemnogniadego wierzchowca do źródła wody, gdzie pozwoliła mu się napić, a sama wyjęła z juków worek z przyrządami do oporządzenia zwierzęcia. Zdjęła z niego siodło wraz z jukami, które położyła na kamieniu. Pierwsze wzięła do ręki zgrzebło, ale po chwili namysłu stwierdziła, że nie ma zbyt wiele czasu, aby zająć się pojedynczymi zaklejakami, więc zamieniła je na szczotkę z długim włosiem czyszcząc konia z kurzu, a później wzięła się za szybkie wyczyszczenie najbrudniejszych części jego sierści szczotką z twardym, krótkim włosiem.

Gdy uporała się z błotem, zabrała się za kopyta czyszcząc je kopystką, wydłubając nią ziemię, ściółkę i odchody różnych zwierząt. Na koniec zostawiła sobie rozczesywanie grzywy i ogona, przy czym koń podskubywał ją zębami domagając się jedzenia. Po skończonym rytuale zaprowadziła zwierzę na ziemię z trawą, przymocowując lejce do wysokiego krzaka z grubymi gałęziami. Wyjęła z kieszeni kostkę cukru, dając ją koniowi i klepiąc po grzbieniu. "Koń ogarnięty, można zająć się sobą." Pomyślała po czym rozejrzała się po obozowisku, co robią inni i po krótkim zastanowieniu, postanowiła pomóc w zbieraniu opału, którego na całą noc trzeba będzie zebrać dosyć sporo.

- Pan uważa na grzechotniki - Powiedziała w pewnym momencie do Jamesa, zbierająca jak on, opał do ogniska Melody, z przelotnym uśmieszkiem - Kiedyś tak wujek Jack się na jednego nadział, właśnie w trakcie zbierania badyli na ognisko. Ledwo co przeżył…
James spojrzał na Melody i lekko się uśmiechnął - Myślę, że nie będziemy tu aż tak długo aby któryś poczuł się na tyle urażony, by zechciał nas ugryźć. Nie potrzebujemy drewna na całą noc, bo te są już ciepłe. Po prostu tyle, aby zjeść kolację i napić się rano kawy - odpowiedział i po nabraniu odpowiedniej naręczy badyli, suchych gałązek i różnych, leżących gdzieniegdzie szczap suchego drewna skierował się do obozu.
- A wujek Jack? Opowie mi panienka o nim, o ile to nie problem? - zapytał spokojnym tonem James, poprawiając kapelusz, przekrzywiony nieco od częstego schylania się po badyle.
- A co tu dużo do opowiadania… zabralimy go szybko do doktora, dostał zastrzyk, i przeżył, a nogi nie trzeba było ucinać - Wzruszyła ramionkami dziewczyna - Ale strachu było sporo…
-Acha… - Mruknął James. Całość niespecjalnie się mu kleiła, ale nie powiedział tego głośno. Postanowił nie ciągnąć dziewczyny za język i wrócić z opałem do ogniska. Zrzucił całą naręcz opału obok brodacza i umościł się wygodnie na swoim miejscu.

Gato również zajmował się przez chwilę swoim wierzchowcem, a następnie zaczął rozkładać swoje rzeczy obozowe… których miał w cholerę. Pojawił się wkrótce nawet ruszt, garnek, patelnia. W pięć minut zapłonęło w końcu ognisko, i zaczął gotować kawę. Tak, kawę!

- Całkiem nieźle pachnie - powiedział John, rzucając na ziemię garść suchych jak pieprz gałęzi. - Starczy dla wszystkich? - spytał.
- To zależy… - Odparł Gato, spoglądając na Johna z krzywym uśmiechem.
- OK - rzucił John, nie zamierzając dopytywać się o szczegóły. Zostawił półgłówka przy ognisku i poszedł szykować sobie posłanie niedaleko swego wierzchowca.

Elizabeth dorzuciła naręcze suchego drewna na część, którą wcześniej przyniósł John.
- Czy ktoś umie wytropić jakąś zwierzynę w tym terenie? - rzuciła głośno w eter kobieta - Zanim całkiem się ściemni moglibyśmy coś upolować, aby nie jeść samego suchego prowiantu. Mogę oddać celny strzał, ale potrzebuje tropiciela - rozejrzała się po twarzach zebranych osób, zatrzymując swój wzrok na Indiańcu.
- Na tyle osób to zając nie starczy. Upolujesz dwa, trzy? Na nic innego bym tu nie liczył… ale i tak zajmie to sporo czasu, więc szkoda zachodu. A fasolą na ciepło też się można najeść? - Mruknął Gato, zajmując się dalszym gotowaniem kawy - Jutro w Dallas można sobie zjeść "obiadek"… - Powiedział ze sporym sarkazmem.
 
Kerm jest offline