Magikowi ładującemu się pod ziemię latały mroczki przed oczami. Albo inne klunkry. Już nie za bardzo kojarzył co się dzieje. Biegli, holowani przez Cichego. Biegli, długo i daleko. Reszta została w tyle, Magik nienawykły do takiego wysiłku ledwo co nadążał. Bez przerwy, bez wytchnienia. Uciekali gonieni odgłosem strzałów, krzykami ranionych i jakimś sowieckim językiem. Nie było czasu na nic.
Doszedł jako tako do siebie, siedział na podłodze opierając się o rdzewiejącą ścianę korytarza. Ktoś nad nim stał. Mędrzec. I Ostry. W słabym świetle zdołał ich rozpoznać. Zadali mu pytanie. Milczał, łapiąc powietrze jak zepsuty system wentylacji (czyli głośno). Po tym i po kolejnych łykach wody (czuł że w ustach i w gardle ma taką samą skalistą suchą przestrzeń jak w Nadświecie) zdołał przemówić:
- Zasadzka... czekali na nas - kolejne sapnięcia - wiedzieli gdzie będziemy. Mieli bestie. Reszta... reszta... nie wiem, nie żyją. Kosiarz, Łasica... Nie wiem co z Altego... ona... bestia ją atakowała... Wszyscy do nas strzelali... Rzemień, był z tyłu... Cichy nas gnał. - kolejny łyk wody.
Spojrzenie Magika powoli nabierało rozumnej ostrości. Ręce mu jeszcze drżały, gdyby spróbował wstać - skończyłby na podłodze, w jeszcze gorszej pozycji.