Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-03-2022, 11:15   #21
Asmodian
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
Pierwsza noc w nowym towarzystwie minęła spokojnie. James, który obudził się przed świtaniem biorąc ostatnią wartę właściwie musiał wpierw nieźle się rozbudzić. Korzystając z resztek żaru dogasającego ogniska wstawił czajnik z kawą, aby była ciepła i poszedł zająć się koniem, wiedząc, że praca najlepiej spędza sen z powiek. Melody, która wymknęła się nad ranem nad strumyk, niewątpliwie jak przypuszczał James w celu dokonania porannej ablucji. James odwzajemnił uśmiech dziewczyny, skinął jej głową i lekko przygiął dwoma palcami rondo kapelusza w kowbojskim przywitaniu.

Na śniadanie nie można było narzekać. Po pierwsze łamało to pewną niepisaną zasadę dzikiego zachodu, że kto narzeka na kucharza sam się nim staje. James inklinacji do kucharzenia nie miał żadnych, toteż zjadł ze smakiem swoją porcję niemalże bez słowa. Niemalże, bo po drugie, placki okazały się nieco wykwintne, bo okraszone kakao, a te na prerii nie było czymś powszechnym.
- As pośród naleśników - skomplementował wysiłki Melody, zamykając swoją menażkę.

Droga do Dallas nie była zła. Nie padało, nie było żadnych stróżów prawa ani desperatów szukających zawady, więc podróż przebiegała spokojnie. James pozdrawiał przejezdnych zwyczajowym, kowbojskim zawołaniem i skinieniem głowy i jechał najczęściej dalej, znając drogę i mając o wiele ważniejsze rzeczy do roboty niż rozpytywanie farmerów czy osadników.

Dallas było całkiem dużym miastem. Szybki rozwój małych miejscowości farmerskich było dla Jamesa fenomenem, który warty byłby wzmianki w dzienniku, o ile ktoś chciałby go prowadzić. W każdym razie miasto, które jeszcze niecałe czterdzieści lat temu niemal nie istniało na mapach, w obecnej chwili mogło liczyć na oko kilkanaście tysięcy dusz. Wjeżdżając do miasta szerokimi ulicami mijali niejednokrotnie liczne sklepy, warsztaty rzemieślnicze, zwykłe stragany a tu i ówdzie większe, ceglane już budynki dumnie prezentowały nowe fasady. Przeważał kolonialny styl niemiecki, holenderski i rodzimy, przypominający angielski, przez co James mógł czuć się jak w czasach swojej młodości w Birningham. Niuanse jednak były na tyle widoczne, że Dallas jak zwykle nie zawiodło Jamesa w oczekiwaniach, dostarczając odpowiednio amerykańską dawkę egzotyki. Traperzy oferujący ze straganów skóry lokalnych zwierząt, zaciągające po francusku ladacznice na balkonach saloonów, czy indianie, chińczycy przemykający służalczo bocznymi uliczkami, wszystko zaś skąpane w amerykańskiej tłuszczy kowbojów, przedsiębiorców i farmerów. Tymczasem jednak sprawy na dworcu nie dla wszystkich wyglądały na załatwione.

Gato roześmiał się radośnie w ostrym kontraście do śmiechu który znali wcześniej i z uśmiechem oznajmił.
- No cóż… wiedziałem, że typ co nam opylał bilety po okazji coś mataczy. Cena była za dobra, ale tego się nie spodziewałem. Nie no, dobre, dobre… grunt, że miejsce jest bo podejrzewałem, że pociągu nie będzie! - tu znów się roześmiał ubawiony dodając niewypowiedziane w myślach “McCoy, huh?”
- No to pakujemy konie - powiedział John. - Otwieraj pan.
Sprawdził, która godzina jest na jego zegarku.
Oppenheimer złapał za cugle czekając aż konduktor otworzy wagon. Gdy pracownik kolei znalazł się poza zasięgiem słuchu zwrócił się do towarzyszy. James w tym czasie wprowadził swojego konia do wagonu i zarzucając na ramię skórzaną sakwę, najpewniej na sprawunki, odszedł w stronę głównej ulicy.
- To chyba ostatni moment die Herren by się dozbroić i uzupełnić sprzęt. Pan McCoy w swej nieskończonej przebiegłości podarował nam garść amunicji i trzy laski dynamitu, ale obawiam się, że przeciwko dwudziestu karabinierom i marshallom to może nie wystarczyć.
Wyciągnął z kieszeni swoje ostatnie oszczędności, szesnaście dolarów i trzydzieści centów, oraz dwa dolary zaliczki od herr McCoya.
- Mam zgromadzonych trochę środków pieniężnych. Mam świadomość waszych potrzeb, ale nie musicie się martwić, że whisky, cygara i nierządnice staną się nagle dobrem luksusowym. Wykorzystajcie śmiało swoje zasoby, nie oszczędzajcie.
- Zamilcz, durniu - syknął cicho i jadowicie w stronę znoszonego, nie dyskretnego niemca Gato - Nie tu, a swój rozum mają.
- Przecież tu nikogo nie ma herr Gato - odpowiedział spokojnie Oppenheimer ignorując zniewagę. Jeszcze przyjdzie czas udzielić prymitywowi lekcji pokory.

Melody spoglądała z lekko rozdziawionymi usteczkami to na Gato, to na pana Arthura. W końcu zamrugała oczętami…
- To my idziemy na zakupy. Mamy tam kilka rzeczy na oku - Powiedziała, i zaczęła ciągnąć za sobą Elisabeth.
- Chwileczkę frau – rzucił Oppenhaimer bo przypomniał sobie na co swoje oszczędności planowała wydać Melody do spółki z Elizabeth. Za sto pięćdziesiąt lat takich jak on będą nazywać panem marudą, niszczycielem dobrej zabawy i pogromcą uśmiechów dzieci, teraz jednak musiał opanować ten chaos, wprowadzić jakąś namiastkę dyscypliny. W nic już przecież nie wierzył poza harmonią i porządkiem.
- Nie wydaj wszystkiego na słodycze. Naprawdę potrzebujemy sprzętu i amunicji. Rozumiesz to prawda? - Spojrzał w jej lico z płonną nadzieją, na co ta po krótkim "ummm", kiwnęła potakująco głową.
- Dzięki za radę Arthur, ale pozwól, że ja osobiście sama rozplanuję swój budżet - powiedziała całkowicie normalnie nie ironizując - Do tej pory sobie radziłam, teraz też powinnam, ale dzięki za troskę - powiedziała unosząc rant kapelusza w jego stronę i poszła wraz z Melody.
- Przyjemnych zakupów - powiedział John w stronę Melody.
Nie miał zamiaru ani brać udziału w bezowocnej dyskusji, ani udzielać rad Melody. Miał swoje plany i mało czasu na ich realizację.
- Spotkamy się tu za... - sprawdził czas - za trzy kwadranse.
A potem zostawił kompanów i poszedł załatwiać swoje sprawy. .
Gato mruknął coś patrząc na Artura po czym wprowadził konia do wagonu i dobrze uwiązał.

Oppenheimer kończył oporządzać konia, upewnił się, że jest dobrze uwiązany, przez otwarte drzwi wagonu zwrócił się do Dixon.
- Jestem pewien, że o budżet dbasz z równym namaszczeniem jak o swój karabin Elizabeth. Pragnę jednak zauważyć, że przy takim deficycie czasu odwiedzanie cukierni lub kawiarni…
Dopiero teraz zorientował się, że kobiety odeszły. John też pomaszerował w miasto swoimi ścieżkami. Aryjczyk spojrzał beznamiętnie na Gato, dopiął kołnierz koszuli zasłaniając makabryczną bliznę, przeczesał włosy do tyłu po czym ruszył w głąb tętniącego życiem Dallas.
Odprowadziło go krzywe, beznamiętne spojrzenie Gato, który i on niedługo potem był w drodze.


James zostawił konia pracownikowi kolei, i mając jeszcze trzy kwadranse, zarzucając juczne sakwy na ramię poszedł na zakupy. Na rozmowę z nowymi towarzyszmi podróży miał jeszcze czas, bo z informacji na bilecie i od pracowników kolei wynikało, że spędzą razem ponad dobę. Tymczasem zapasy należało uzupełnić a Dallas, poza Kansas było pierwszym miejscem które to umożliwiało. Garść nabojów podarowana przez McCoya nie mogła starczyć na długo a zakupy na niewielkich stacyjkach nie mogły zagwarantować odpowiedniego wyboru, nie mówiąc już o cenach. James szybko odnalazł sklep z bronią, prowadzony przez sympatycznego staruszka, najpewniej weterana wojny domowej. Obszerne katalogi Montgomerego Warda nie były potrzebne, bo James nie miał czasu ani pieniędzy na zakup nowej broni. Amunicja zaś była do nabycia niemalże w każdym sklepie z towarami żelaznymi. James wolał jednak zakupy u doświadczonego rusznikarza, nie ufając zwykłym sprzedawcom.
Po kwadransie i wydaniu dwóch dolarów James wyszedł z firmy Bronco and Son Gunsmiths and Iron Wares z dwoma pudełkami amunicji , po jednym do Colta i Smith&Wessona. Zadowolony z transakcji przespacerował się jeszcze główną ulicą, podziwiając lokalną architekturę, egzotykę lokalnego języka i urodę amerykanek, które niczym majestatyczne żaglowce wolno sunęły w swoich kosztownych sukniach, wachlując się koronkowymi wachlarzami, lub osłaniając się od słońca kolorowymi parasolkami.
Na stację przybył kilka minut wcześniej niż planował, toteż spokojnie poczekał na resztę bandy. Paląc skręconego wcześniej Lorillarda, kontemplował spokojnie wielkomiejskie obrazki, oparty o nowy, bo mający dopiero kilka lat budynek stacji kolejowej.


 
__________________
Iustum enim est bellum quibus necessarium, et pia arma, ubi nulla nisi in armis spes est

Ostatnio edytowane przez Asmodian : 24-03-2022 o 08:14.
Asmodian jest offline