Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-03-2022, 07:26   #28
Bellatrix
 
Reputacja: 1 Bellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputację
W "Rdzawym Smoku" - praca wspólna.

Wieczorem wszyscy zainteresowani zjawili się w „Rdzawym smoku”, przybywając w odpowiedzi na zaproszenie Verny. Przybytek Ameiko jak zwykle był pełen gości, choć czuć było delikatną zmianę w zachowaniu klienteli. Mieszkańcom Sandpoint udało się odeprzeć gobliny, ale niejedna osoba przypłaciła to życiem, zaś miasto doznało zniszczeń. Stąd radosna atmosfera była nieco stonowana, a dyskusje często kręciły się wokół dzisiejszych wydarzeń.

Sherwynn nie była zbyt zadowolona z tego, że dała się namówić na wizytę w gospodzie należącej do rodu Kaijitsu, ale robiła dobrą minę do złej gry. By nie zastanawiać się dłużej nad tym nieprzyjemnym faktem, zwróciła się do niedawnych towarzyszy.
— Nadstawiałam z wami karku, a praktycznie nikogo z was nie znam — powiedziała wspierając łokcie na blacie i splatając dłonie. — Zechcecie mi coś o sobie powiedzieć? Może ty zaczniesz… Vall?
Cade usadowił się z innymi przy stole i nie czekając na zaproszenie czy toasty nalał sobie piwa z dzbana do własnego kufla. Powolutku sączył bursztynowy trunek pogwizdując i majtając nogami w powietrzu siedząc na zbyt wysokiej ławie. Podczas tej jakże przyjemnej czynności obserwował uważnie klientelę tawerny. W końcu postanowił się odezwać.
- Jeśli podkomendny szeryfa nie kłamał mamy w mieście plugawego zdrajcę. Kogoś całkiem zdeprawowanego i gotowego na wszystko. Nie wiem jak wy, ale ja bardzo chciałbym zdemaskować tą osobę. Cała moja rodzina mieszka tutaj.
- Nie ty jeden - powiedział Argaen. - Moja rodzina też mieszka tu od chwili, gdy powstało to miasto. Z goblinów szeryf nic nie wyciągnie, bo one nic nie wiedzą. Miały zaatakować i zaatakowały. Kto, jak i dlaczego kazał to zrobić, tego nie wiedzą. To zwykli żołnierze.
Nalał sobie wina.
- A ja - spojrzał na Sherwynn - urodziłem się w Sandpoint. Znam tu każdy kąt. Jak łatwo się domyślić, jestem zaklinaczem. Jeśli zaś chodzi o dokonania i życiowe osiągnięcia, to, prawdę mówiąc, nie ma się czym chwalić. W Sandpoint zazwyczaj niewiele się dzieje.
- Popieram was, panowie. Też chciałabym odnaleźć tę osobę. Lub osoby, bo tego też nie można wykluczyć. I tak jak rodzina Argaena, moja również mieszka tutaj od początku jako jedna z założycieli miasteczka - powiedziała Verna, polewając zamówionego wcześniej wina do kubka. Sobie i towarzyszom. - Ja jestem wyrodną córką tatusia, który widziałby mnie bardziej jako akolitkę w świątyni lub żonę dla jakiegoś szlachetki. Niestety dla niego, nie to mam w planach na dalsze życie. Co do Scarnettich, to chyba wiecie, że nasza rodzina nie cieszy się zbytnim poważaniem wśród mieszkańców. Sama wiele razy musiałam udowadniać lokalnym, że nie jestem taka, jak mój ojciec czy brat. - Skrzywiła się i upiła wina. - No ale wracając do ataku na miasteczko... powinniśmy mieć oczy i uszy szeroko otwarte. Gobliny same nie wpadłyby na pomysł, żeby zaatakować Sandpoint akurat w czasie festiwalu. To moim zdaniem oznacza, że ktokolwiek za tym stoi, musiał to wcześniej zaplanować i przygotować. Dobrze, że udało się nam wszystkim odeprzeć ten atak.
- Liczę na to, że coś jednak uda się wyciągnąć z tych goblinów. - Powiedział milczący do tej pory mężczyzna. - Mharcis Petrar. - przestawił się tym - Cade i Vall już mnie znają, reszta zapewne widziała w czasie służby. Pracuję w straży i chociaż źle to o nas świadczy to właśnie my ponosimy winę za to, co się wydarzyło. Nigdy nie powinniśmy pozwolić tym stworom pokonać bramy, a już na pewno zostawić jej niestrzeżonej. - Skrzywił się na myśl o decyzjach podjętych przez dowództwo. - Wydaje mi się, że teraz w naszym interesie jest dociec, co się tak naprawdę wydarzyło.
Vall wypił wino i skrzywił się nieco. Otarł usta.
- Ja jestem Vall Rael bez szlacheckiego nazwiska. Gdy się urodziłem to miasto miało ledwie kilka domów. Wychowałem się na tych ulicach i tu żyję. I jest mi z tym dobrze. Nie specjalnie chciałbym, żeby gobliny urządzały sobie tutaj rajdy. Jestem mistrzem sztuk wszelakich - uśmiechnął się do bardki odsłaniając równe i białe zęby - żadnej pracy się nie boję, o ile nie jest męcząca. Określiłbym siebie mianem łowcy okazji.
Przy tych słowach położył na stole pękatą sakiewkę, a po luźnym rękawie na stół wbiegła łasica.
- To jest Fred. Najwaleczniejsza z łasic jakie znam. A was niech nie zmyli zawartość sakiewki jaką przynoszę do podziału. Jest napchana głównie miedzią.
Na te słowa Fred zaczął szturchać łapką sakiewkę, jednak elf cofnął rękę, a łasica nie chcąc spaść musiała wczepić się w rękaw. Sakiewka leżała na środku stołu.
- Swoją część już odliczyłem. Reszta dla was. Co zaś do goblinów, to w zasadzie jesteśmy w martwym punkcie. Nie wiemy kto nimi kierował, ani kto ich wpuścił. Nie mamy tego jak ustalić. Dla mnie to kończy sprawę - sięgnął po wino i znowu upił łyk.
- No to jeszcze mój udział - dodał Argaen, kładąc na stole dwie złote monety. - Znalazłem to przy tym, hmmm, śpiewaku, co to zagrzewał kompanów do walki.
— Hm, nie spodziewałam się, że znajdę w tym prowincjonalnym mieście jeszcze parę interesujących osób — wyrzekła czarująco Sherwynn, gładząc opuszką palca brzeg kubka. — Miło mi was poznać. Jeśli chodzi o mnie, to… dużo by gadać. W każdym razie górnolotnie mogłabym rzec, iż próbuję się przekonać w praktyce czy pióro silniejsze jest od miecza, a może odwrotnie?
Zaśmiała się serdecznie, lecz szybko spoważniała.
— Właściwie, to robię tylko to, co konieczne, by przeżyć. Aczkolwiek w duchu aspiruję do czegoś więcej. Marzą mi się dalekie podróże i wielka sława…
Upiła nieco trunku, przepędzając eskapistyczne myśli.
— Wracając do tego co prawiliście… Bardzo dobrze wybrałaś Verno, sama prawie przerobiłam scenariusz z żoną szlachetki. I stanowczo odradzam. Jeśli chodzi o Twój udział Argaenie, to przed podziałem trzeba będzie go rozmienić na mniejszy nominał, no, chyba że Pan Łasica da radę przegryźć monety na równe części? Hah! W kwestii hemlockowych przesłuchań goblińskiej braci, to nie wróżę sukcesów. Lepiej jeśli każdy z nas teraz zastanowi się, kto mógł być na tyle głupi, czy też zdeprawowany, by dogadać się z zielonymi i wpuścić ich do miasta. Proponuję również, aby zacząć już węszyć właśnie w tym kierunku.
- Nie zamierzam się ustatkować, dopóki sama tak nie zdecyduję. - Verna uśmiechnęła się do Sherwynn. - Mam podobne plany jak ty. Zwiedzić świat, zobaczyć, jak żyje się gdzie indziej, poznać inne kultury. Tyle rzeczy jest do zrobienia w życiu, że nie warto go marnować na sprawy, które innym wydają się dla nas najlepsze. To nasze życie, nie ich.
Upiła łyk wina.
- Co do sytuacji z goblinami, to nie chcę nikogo oskarżać, bo nie mamy żadnych dowodów. Dla zwykłego mieszkańca to mógłby być na przykład Gorvi, który ostatnio zaczął się dziwnie zachowywać, ale myślę, że to by było zbyt proste. Miasto płaci mu wystarczająco, poza tym nie wiem, jaki miałby cel w brataniu się z zielonymi, żeby ci zniszczyli miejsce, z którego ma dobry pieniądz. Kowal Korvut od zawsze był odpychający, ale to, że ktoś taki jest nie znaczy, że wchodzi w konszachty z goblinami i chce spalić miasto. Równie dobrze można by oskarżyć mojego ojca, w końcu Scarnetti też mają swoje za uszami. - Wzruszyła ramionami. - Zgadzam się co do jednego: trzeba przeprowadzić jakieś śledztwo.
- Czy to nie jest czasem obowiązek straży? Wybaczcie, ale… - Mharcis zawahał się trochę - Ja doceniam i rozumiem dobre chęci, tyle że cywile mieszający się w śledztwo mogą niechcący zatrzeć ślady, czy zniszczyć dowody. Jeśli chcecie pomóc to zgłosicie się do władz miasta, ale dobrze by było nie działać na własną rękę.
- Trochę swobody przed wpakowaniem się w małżeńskie okowy? - Argaen z lekkim uśmiechem spojrzał na Vernę i Sherwynn. - To dość zrozumiałe podejście. - Ponownie się uśmiechnął. - Co prawda rodzina zwykle nie popiera takich przejawów samodzielności, ale nie jestem bratem ni kuzynem, by ograniczać czyjąś swobodę.
- Jeśli zaś chodzi o straż.... - Przeniósł wzrok na Mharcisa. - Może i dobrym jest pomysłem, by władzom miasta zgłosić chęć pomocy, ale wolałbym mieć swobodę działania, a nie być ograniczanym przez pomysły i polecenia tych, co mogą mieć gorsze pomysły, niż my.
- Poza tym... może jakiś goblin przedostal się przez mur i otworzył niepilnowaną bramę? - przedstawił kolejną możliwość, wykluczajacą współudział któregoś z mieszkańców miasta. - Poza tym mamy tłum gości...
- Tak, ale samowolka zamiast pomóc w śledztwie może je całkiem położyć. - pokręcił głową - Straż bierze za coś pieniądze i przynajmniej teoretycznie powinna być najlepsza w tego typu działaniach. Piekarz nie pozwala klientom dorzucać składników do ciasta, ale może czasem poprosić kogoś z rodziny o pomoc i pozwolić wykonywać pracę pod nadzorem. Jeśli chcecie pomóc to porozmawiam ze zwierzchnikami.
Sherwynn uśmiechnęła się nieznacznie pod nosem, gdy usłyszała co powiedział Argaen. Widocznie mężczyzna nie wiedział, że jest z nią spokrewniony. Ale w sumie uznała ten fakt za korzystny, skoro uważał on, że jako członek nawet dalszej rodziny mógłby próbować wpływać na jej wybory.
— Z całym szacunkiem Mharcisie, ale to właśnie niekompetencja straży doprowadziła do tego całego rabanu — odniosła się bezpośrednio do słów czarownika. — Stąd właśnie moje ograniczone zaufanie co do tej instytucji. Valdemar ma rację, że w sumie mógłby być to ktoś z przyjezdnych. Jednak jeśli strażnik nie łże, to za otwarcie bramy odpowiedzialny jest ktoś z dostępem do klucza, albo wprawny złodziej. Tylko w drugim wypadku moglibyśmy rozważać osobę przyjezdną.
- Sam to przed chwilą przyznałem. Dowództwo ponosi odpowiedzialność za brak należytej ochrony przy bramie, ale nie zmienia to faktu, że dwie niezależne i nie współpracujące ze sobą grupy, prowadzące to samo śledztwo mogą sobie bardziej przeszkadzać niż pomagać. Straż powinna wiedzieć co robicie i powinna znać rezultaty działań. Nie chodzi o to, żeby udowadniać kto jest lepszy, tylko znaleźć winnego i nie dopuścić do takiej sytuacji w przyszłości. Sama pewnie byś nie chciała, żeby każdy kto ma ochotę w dowolnym momencie mógł wkroczyć na scenę w czasie twojego występu i śpiewać czy grać po swojemu. - uśmiechnął się - Na współpracy możemy tylko zyskać.
— Jeśli umoczony jest ktoś ze straży to taka współpraca byłaby jedynie strzałem w stopę — stwierdziła bardka. — Pozwalając winnemu być zawsze o krok przed nami. Zresztą, abstrahując już od kompetencji tutejszych śledczych, to chyba każde wie, że z reguły ciężko dociec prawdy trzymając się granicy prawa. A jeśli koniecznie chcesz, byśmy uzupełniali się ze strażą, to… możemy czynić to nawet bez jej wiedzy. W końcu mamy Ciebie w jej szeregach. Będziesz na bieżąco z postępami śledztwa, nieprawdaż?
- Słusznie zauważyłaś. Jestem w szeregach straży, więc… Straż już wie. - Spojrzał na bardkę i chociaż mówił spokojnie to jego twarz zdradzała wyraźne podeskscytowanie. Rozmowa na razie zmierzała w pożądanym przez niego kierunku. - Prawo jest prawem nie bez powodu i zasady mają czemuś służyć. Wyobraź sobie, że oprócz tu obecnych jeszcze kilka innych grup podejmie własne śledztwa i rozwlecze dowody po całym mieście. Tobie też to utrudni zadanie. Ja też wcale nie byłbym na bieżąco z tym, co robicie bo mam swoje obowiązki. W czasie patrolu też nie mógłbym was powstrzymać przed czymś potencjalnie szkodliwym, czy nielegalnym bo by mnie z wami nie było… - zawiesił głos - No chyba, że straż wyznaczyłaby wam na stałe kogoś do pomocy i nadzoru… - mrugnął okiem, a na twarzy pojawił się szczery uśmiech. Nie przepadał za swoją pracą i chyba udało mu się znaleźć sposób, żeby trochę urozmaicić patrolową rutynę.
Vall podał kawałek jakiegoś owocu swojej łasicy. Ponieważ nie było ich na stole, to prawdopodobnie pozyskał go dzięki swej obrotności.
- Czyli mielibyśmy prowadzić jakieś nielegalne akcje? Pod oficjalną jurysdykcją straży? Tfu tfu. Pod nieoficjalną jurysdykcją. I gdyby nie daj bogowie powinęła nam się noga, to nas wyciągną z pudła, tak? - Elf wyraźnie się ożywił.
- Legalne pod oficjalną. - poprawił go Mharcis - Pewnie można by przymknąć oko na pewne okoliczności i z pewnością mielibyście więcej swobody niż działając samodzielnie.
- Jak na szeregowego członka straży wydajesz się mieć trochę zbyt szerokie prerogatywy - wtrącił uśmiechnięty od ucha do ucha niziołek- ja nie mam za bardzo pomysłu jak ugryźć sprawę. Gobliny wiedzą tylko, że wódz kazał atakować. Trzeba by się wybrać, złapać i przesłuchać wodza. Nie prościej byłoby żeby jakiś kapłan zapytał swego bóstwa o jakiś punkt zaczepienia? Początek niteczki, którą moglibyśmy pójść do kłębka?
Vall nieco skrzywił się, gdy perspektywa “nietykalności” zaczęła się oddalać. Nic jednak nie powiedział.
- Nie mam żadnych.- Odpowiedział na niezrozumiałą wypowiedź niziołka. - Wydaje mi się, że jednak nie jest trudno się domyślić, że straż wolałaby mieć pod kontrolą to co się dzieje ze śledztwem niż pozwolić każdemu w mieście robić co mu się żywnie podoba. Nie składam żadnych obietnic bo nie mam takiej mocy, ale mogę zwrócić się do zwierzchników i postarać się uzyskać najbardziej satysfakcjonujące rozwiązanie. Nic ponadto nie powiedziałem.
Argaen uśmiechnął się lekko.
- Straż może i wolałaby - powiedział - ale nikt nam nie zabroni działać na własną rękę. Z tym że... - spojrzał na niziołka i ponownie na Mharcisa - na razie nie mamy punktu zaczepienia.
- O to to! - powiedział Vall wskazując palcem na Argena - szlachcic ma rację!
- Nie, nie ma. - pokręcił głową chłopak - Wystarczy, że straż nie pozwoli mu badać bramy czy nie pozwoli porozmawiać z jeńcem, jeśli którykolwiek cokolwiek wie. Mogą też nie ujawnić żadnej innej posiadanej informacji "dla dobra śledztwa". Rozumiem, że niektórzy nawykli do tego, że ich polecenia są natychmiast wypełniane ale… lepiej jest współpracować niż robić sobie pod górkę.
- To może jeszcze raz, bo mam wrażenie, że kręcimy się w kółko. Załóżmy, że Mharcis dogada się ze strażą i mniej, lub bardziej zaakceptują naszą pomoc a jego uczynią naszym - elf ugryzł się zanim powiedział “przydupasem”. Ze strażnikiem było trzeba jednak lepiej żyć - kontaktem. To co chcielibyśmy zrobić? Zapytamy rodziców? - Spojrzał na Argeana i na Vernę.
- Albo zapytamy straży? - Spojrzał na Cadego i Mharcisa. - Bo nie bardzo widzę dla nas miejsce przy pomocy w sprawie. Przynajmniej nie do czasu aż trzeba będzie uśpić kolejne gobliny.
Kończąc wywód pogłaskał łasicę.
- Na mnie w kwestii rodziców nie macie co liczyć - powiedziała Verna. - Z ojcem mam relację jak pies z kotem, a matka woli siedzieć w domu i o niczym nie wiedzieć.
- Celna uwaga. Straż ma dostęp do jeńców. Straż pewnie będzie przepytywać świadków, ludzi którzy kręcili się przy bramie w czasie natarcia, straż pewnie już szacuje zakres zniszczeń i najszybciej będzie widzieć co mogło być potencjalnym celem. - mógł wyliczać dalej, ale przestał - Też nie do końca rozumiem jaki miałby być dokładnie wkład cywilów w śledztwo, ale skoro chcą jakiś wnieść to dobrze, żeby nie utrudnił pozostałych prac.
Vall Rael westchnął teatralnie.
- To może na razie poczekamy na rozwój sprawy. Pogadamy jutro z tym szlachcicem, co go to gobliny osaczyły. A jak w tym czasie straż wpadnie na trop, to my możemy się podczepić… do pomocy.
Argaen dla odmiany pokręcił głową.
- Mam wrażenie, że Mahrcis dość dokładnie przedstawił stosunek straży do nas, biednych i niedoświadczonych cywilów, którzy tylko plątaliby się im pod nogami, zacierali ślady i tak dalej.
Wypił łyk wina.
- Nie sądzę, by z tego wyszła choćby namiastka wspólpracy - dodał.
- Pogadać zawsze można. Nic to nas nie kosztuje. Ja mogę popytać na ulicy czy ktoś czegoś nie widział. Zobaczymy. Pytanie co potem? Odwet na goblińskiej wiosce? - Elf wyjął monetę, którą zaczął obracać między plecami, a siedząca przed nim łasica próbowała wytrącić mu z dłoni.
- Z takim podejściem na pewno nie. - Petar odpowiedział Argaenowi - Uogólnianie i wykrzywianie słów, które wypowiedziałem niczego tu nie zmieni. Możesz być najlepszym śledczym na świecie, ale nie mam powodów, żeby tak sądzić. Mam za to powody, żeby szanować porządek w tym mieście. Straż zajmuje się łapaniem przestępców, a szlachta… interesami… Nie wydaje mi się, żeby któryś strażnik angażował się w zarządzanie Twoim majątkiem chociaż nie wątpię, że są wśród nas osoby, które robiłyby to kompetentnie. Nazwisko nie sprawia, że wolno wszystko. - Mharcis widać uraził ego szlachcica, ale nie przejmował się tym zbytnio. - Vall ma rację. Nie ma się z czym wyrywać. Do jutra może wyjść na światło kilka dodatkowych informacji i wtedy można się zastanowić.
- Panowie, spokojnie, nie ma sensu się sprzeczać o takie błahostki - rzuciła Verna. - Postarajmy się spędzić przyjemnie dzisiejszy wieczór a na sprawdzanie rzeczy, czy dogadywanie się ze strażą będzie czas jutro. Poza tym sam szeryf powiedział, że może nas jutro potrzebować. Co może oznaczać, że sam może chcieć wciągnąć nas w to śledztwo. Może zaimponowaliśmy mu tym, jak obroniliśmy katedrę, kto wie. - Paladynka wzruszyła ramionami i sięgnęła po kubek z winem.
Argaen nie powiedział na głos, co myśli o jakości straży tudzież jej kompetencjach, by nie pozbawiać Mharcisa złudzeń, które ten, o dziwo, jeszcze posiadał.
- Oczywiście masz rację Verno. Miło, że wśród szlachty też znajdują się osoby takie jak ty. - Uśmiechnął się i momentalnie zapomniał o Argaenie. Powstrzymał się, by nie powiedzieć na głos co myśli o tutejszej szlachcie i jej niekompetencji, żeby nie sprawić przykrości… kobietom przy stole, zwłaszcza że pewne ich życiowe decyzje świadczymy o tym, że są ulepione z nieco lepszej gliny. Najwyraźniej nie cała ta szlachta była zła. - W takim razie dość już o prawie i polityce. Pijmy! - wzniósł wysoko kufel.
- Mnie nie po drodze zarówno ze strażą, jak i szlacheckimi rodami — wtrąciła Sherwynn. — Ale dobrego wina nie zwykłam odmawiać.
Co powiedziawszy stuknęła swoim naczyniem o kubek Mharcisa.
Argaen podzielał zdanie bardki odnośnie straży i wina, ale nie zamierzał się tą opinia dzielic z innymi.
- Wasze zdrowie! - powiedział, unosząc pucharek z winem.

Wszyscy wznieśli toast a dosłownie chwilę później przy ich stoliku pojawiła się szczerząca się od ucha do ucha Ameiko.
- I jak wieczór upływa moim najznamienitszym gościom, tak zwanym ”Bohaterom Sandpoint”? - zapytała radośnie z ironią w głosie. - Tak, tak, moi mili, wieści szybko się rozchodzą - ludzie już wiedzą, żeście odparli zielonych atakujących katedrę i uratowaliście życie Alderna Foxglove'a. Gdy wrócił do Smoka, to nie mógł się biedaczysko nachwalić bohaterskiej postawy Verny i Sherwynn. O was jednak... - Wskazała palcem na Valla, Argaena, Cade'a i Mharcisa. - Jakoś zapomniał wspomnieć, na szczęście widziałam z daleka, jak to się naprawdę potoczyło. No ale z jego ust wyszło, że nasze piękności same położyły siedem goblinów i bez ich pomocy umarłby niechybnie. - Tianka przewróciła oczami i zaśmiała się. - Ach, ci mężczyźni z dużych miast. Ale mniejsza... - Machnęła ręką. - Jakbyście czegoś potrzebowali, to wystarczy zawołać. Dałabym wam, drodzy bohaterowie, jakiś rabat na posiłki i alkohol, ale wiecie, jak to jest - ciężkie czasy i muszę dbać o interes, bo jutro na przykład mogą go spalić gobliny. - Mrugnęła porozumiewawczo do wszystkich, wciąż się uśmiechając. - Chyba nawet napiszę o was jakąś piosenkę i nie zapomnę uwzględnić tego bidulki Foxglove'a. Wyobrażacie sobie, że do mnie też się przystawiał? - Zmarszczyła nosek a ton jej głosu sugerował zniesmaczenie.
Na słowa Ameiko o bohaterach Sandpoint, Verna uśmiechnęła się lekko. Czuła radość rozlewającą się po trzewiach. Podświadomie zawsze chciała, żeby nazwisko Scarnetti nie kojarzyło się w miasteczku tylko ze złymi rzeczami z przeszłości i czuła się dumna, że to właśnie dzięki niej zaczyna się to zmieniać. Nie uważała się jednak za bohaterkę, bo przecież broniła miejsca, które było jej domem i niosło ze sobą masę dobrych wspomnień. Inna sprawa to to, co wygadywał ocalony szlachcic.
- Mam nadzieję, że go poprawiłaś i opowiedziałaś wszystkim, że nie byłyśmy tam same - powiedziała z przekonaniem. - I liczę, że nie ma go gdzieś tutaj na sali. Nie chciałabym, żeby się tu nagle zjawił i popsuł nam ten miły wieczór. Pochlebstwa i komplementy to jedno, ale nigdy nie będę brała na poważnie mężczyzny, który celowo, dla osiągnięcia jakiegoś swojego celu upiększa rzeczywistość.
- Spokojnie, kochaniutka, pan Foxglove odpoczywa w swoim pokoju po ciężkiej walce z goblinami. Kazał sobie donosić jedzenie i trunki na piętro, więc raczej już dzisiaj nikogo swoją obecnością nie zaszczyci. - Uśmiechnęła się Ameiko.
- Najwyraźniej Aldern dość jednostronnie spogląda na świat. - Argaen się uśmiechnął. - Ale gust ma dobry, to musisz przyznać.
- Najwyraźniej najlepiej dla niego byłoby, gdyby świat zamieszkiwały same kobiety. - Verna uśmiechnęła się do Argaena. - Chociaż może to nie byłby taki najgorszy pomysł.
Sherwynn poczuła wyraźny przypływ satysfakcji, gdy Ameiko wspomniała o świeżo zdobytej przez drużynę sławie. Ucieszyło ją również, że pieśni powoli zaczynały być pisane o niej, a nie wyłącznie przez nią. Co zawsze było jej pragnieniem. Chociaż zostanie „Bohaterką Sandpoint” jeszcze nie stanowiło szczytu jej aspiracji. Co najwyżej fundament pod, jak miała nadzieję, jej przyszłe i prawdziwie heroiczne czyny.
— Zaiste, brzmi nieźle… — przytaknęła z emfazą Vernie, wracając na ułamek sekundy do pewnego wspomnienia. — I to nawet jak uwzględnię związane z tym ubytki w trzosie. Zwłaszcza że wtedy nie musiałybyśmy się kłopotać panem Aldernem.
- Przykro mi, ale taka wizja świata zdecydowanie mi nie odpowiada... - Zaklinacz pokręcił głową, lekko się uśmiechając. - Ale zawsze jest nadzieja, że Aldern ma jakieś ukryte zalety.
— Największym problemem pana Foxglove jest to, że wszystko, co można by uznać za jego zalety, jest wręcz naoczne — odparła gładko bardka, dolewając sobie trunku, temat rozmowy bowiem podniósł jej zapotrzebowanie na coś mocniejszego.
Cade zaśmiał się na słowa bardki.
- Czy wy nie przesadzacie. Jest młody, przystojny, dobrze urodzony i bogaty. Czym się ma interesować? Poza tym ma nas ugościć. Ja choćby za to już go lubię. Chciałbym być na jego miejscu zamiast prawie dać się zabić dla trzech sztuk złota. Ach to nieszczęsne życie niziołczego najemnika - westchnął przeciągle i duszkiem opróżnił kufelek z piwem, po czym nieco już chwiejnie sięgnął po kolejna dolewkę.
— Cóż, skoro tak ci przypadł do gustu, to pozostaje jedynie żałować, że bogowie poskąpili ci niewieścich przydatków - zachichotała rudowłosa, po czym łyknęła nieco wina.
- Byłaby z was bardzo ciekawa para, kochaniutki - rzuciła Ameiko, chichocząc wraz z Sherwynn i puściła oczko Cade’owi, żeby ten wiedział, że tylko żartuje. - No nic, lecę do kuchni. Jak mówiłam, jakbyście czegoś potrzebowali, to wołać. Bawcie się dobrze i grzecznie “Bohaterowie Sandpoint”. - Zaśmiała się jeszcze na odchodne i poszła w swoją stronę.
- My zawsze jesteśmy grzeczni - zapewnił, mijając się z prawdą, Argaen.
 
Bellatrix jest offline