Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-03-2022, 17:17   #24
Arthur Fleck
 
Arthur Fleck's Avatar
 
Reputacja: 1 Arthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputację
Dallas trudno było nazwać dużym miastem, lecz Oppenheimer miał przekonanie, że miasteczko w niedługim czasie zacznie się rozrastać. Już teraz wydawało się za małe by pomieścić tych wszystkich obwoźnych sprzedawców, handlarzy bawełny i poszukiwaczy złota tłumnie przybywających tutaj żeby wyśnić swój sen o bogactwie. Główną ulicę, pełną pasaży, szemranych saloonów i zakładów usługowych co chwilę przecinały pędzące dorożki wzniecając dookoła gryzący w gardo kurz. Damy wachlując się spacerowały pod ocienionymi ścianami budynków, prości robotnicy w akompaniamencie głośnych przekleństw wyładowywali towary z wozów. Z saloonów wytaczali się podejrzani szubrawcy upojeni tanią whisky i wdziękami miejscowych kurewek.

Pierwsze kroki Arthur skierował prosto do sklepu z bronią by uzupełnić zaopatrzenie. Wyszedł biedniejszy o dwa dolce, ale bogatszy w dwie paczki amunicji. Spojrzał na swój kieszonkowy zegarek. Wciąż miał duży zapas czasu. Do budynku znajdującego się po drugiej stronie ulicy nie miał ochoty wchodzić, lecz tylko w saloonie mógł znaleźć to czego potrzebuje i bynajmniej nie chodziło o panienki. Chwilę później przez wahadłowe drzwi wszedł do speluny. Rozejrzał się niechętnie, jakby z odrazą. Przeszył go nieprzyjemny dreszcz wspomnień. W końcu ruszył do baru. Przycisnął dzwoneczek umocowany przy kontuarze. Gdy z zaplecza wyszedł w końcu tęgi, wytatuowany barman, Aryjczyk skinął mu uprzejmie głową.
- Gutten tag szanownemu panu. Potrzebuję kilku butelek alkoholu. Najmocniejszego jaki macie. Takiego który dobrze pali…
Martwe nieruchome oko Oppenheimera zatrzymało się na mężczyźnie.
-…w gardło.
Położył na blacie pieniądze.

Chwilę później opuścił przybytek, pakunek stawał się coraz cięższy. Niespiesznym, dostojnym krokiem ruszył z powrotem na peron, odbił w jedną z pomniejszych uliczek, jakich tu było pełno. I w pewnym momencie przechodził obok warsztatu kowala, skąd dochodziły odgłosy bicia po kowadle. Nic nadzwyczajnego… po chwili zauważył i owego kowala przy pracy. Ale była i kowalowa? Ona z kolei zajmowała się właśnie jakimś koniem, czyszcząc jedno z jego kopyt. Trochę nietypowe zajęcie dla kobiety… nawet nieźle umięśnionej kobiety.
Ich wzrok spotkał się przez przypadek. Jedynie na sekundę, na drobną chwilę. I po tej chwili, po tym ulotnym jej spojrzeniu przez burzę blond włosów, coś zaczęło kiełkować w umyśle Arthura.

Jedno krótkie przelotne spojrzenie wystarczyło, by mężczyznę ogarnęło zapomniane, wyparte dawno temu uczucie niepokoju. Czasem wystarczy jeden zły dzień by człowiek postradał zmysły, lecz w przypadku Oppenheimera jeden zły dzień wystarczył by przestał być człowiekiem. Niezdolny odczuwać radości, smutku, strachu, współczucia, niezdolny ani kochać ani nienawidzić. Zło wcielone. Tak go określali na plantacji. Wszyscy bez wyjątku, od czarnuchów, po strażników, których przewyższał okrucieństwem, bezwzględnie egzekwując stworzone przez siebie prawo. Miał w sobie już niczego co określać go może istotą ludzką, nawet wyglądem bardziej przypominał potwora niż człowieka.
A jednak spoglądając na kobietę, obudził się w nim niepokój.
Zrobił jeszcze trzy kroki, jakby chciał jak najszybciej stamtąd odejść, zrejterować jak ostatni tchórz. Coś jednak zmusiło go by zatrzymał się i jeszcze raz spojrzał na blondwłosą niewiastę.
Czy my się znamy?
Nie powiedział tego na głos, ale w jego zdrowym oku dało się wyczytać pytanie.

Kobieta odstąpiła od rumaka, po czym… skierowała kroki prosto do Oppenheimera. Z pasa z narzędziami na biodrze wyciągnęła młotek. Oddzielało ich jakieś 10 metrów.
- Ty… - Syknęła - To ty, ty skurwielu… - Rzuciła młotkiem w zaskoczonego Arthura.

Przeleciał on o cal od jego lewego ucha.

Wtedy też, w końcu ją rozpoznał. Minęło tak wiele lat, ale te zielone oczy, te… blizny po oparzeniach.



Nie mogło być… nie mogło być pomyłki.

Arthur czuł jakby gorzka trucizna zalewała pustkę jaką w sobie nosił przez te wszystkie lata. Nie drgnął gdy młotek przeleciał tuż obok jego głowy. Poparzenia na twarzy dziewczyny nie pozostawały złudzeń kim jest i skąd pochodzi. Mówi się, że przeszłość zawsze w końcu wraca, ale Oppenheimer wierzył, że on uniknie tej klątwy, że opuścił Santo Domingo na zawsze. Pozostawił jednak świadków, swoich potwornych czynów, ta dziewczyna była dowodem, że wciąż ma lub miał kiedyś w sobie jakieś pokłady litości. Jej nienawistny wzrok krzyczał jednak, by wsadził sobie swoją litość w rzyć.
Aryjczyk czuł na palcach zimny dotyk stali schowanej w rękaw kurty. Kobieta wyglądała na krzepką i silną, nie mówiąc już o kowalu, który mógł być jej mężem. Arthur wahał się. Stał kolejny raz sędzią. Ale to co rozważał, nie miało nic wspólnego ze sprawiedliwością. To co rozważał było tchórzliwym morderstwem.
Bez słowa odwrócił się i przyśpieszył kroku. Nie odwracał się za siebie.

- Wracaj skurwielu!! Morderca!! - Wrzeszczała młoda kobieta, po tym jak dopadł jej kowal, i mocno od tyłu objął łapskami, blokując i jej ręce.
- Zdechniesz w piekle!!

Piekła nie ma, odpowiedział w myślach Oppenheimer odchodząc w akompaniamencie krzyków kobiety, piekło jest tutaj. A my jesteśmy diabłami i potępieńcami. Sami zadajemy sobie ból.
Jej oszpecona w płomieniach twarz i jego blizna od sznura tylko potwierdzały to przekonanie. Arthur czuł jak jego wystygłe przed laty serce zaczyna mocniej bić, pod gardłem zaległa gorzka żółć, wyschło mu w ustach. Jego skóra pobladła i wyglądała jak brzuch śniętej ryby. Nagle się zorientował, że wcale już nie idzie, tylko biegnie. Ucieka. Ile nie miałby sił w nogach i tchu w płucach, wiedział, że ucieczka jest bezcelowa. Nienawistny krzyk dziewczyny wwiercał mu się w głowę, stała za nim, przed nim obok, wyglądała zza każdego rogu budynku wskazując na niego oskarżycielsko palcem.
Dobiegł w końcu na peron, stała na torach i obok wagonów.
- Morderca!!! Zdechniesz w piekle! – krzyczała na jego plecami. Mężczyzna wsunął się do wagonu, w którym mieli spędzić kolejne dwadzieścia cztery godziny. Jak duch rozpłynął się w cieniu i osunął na ziemię, opierając plecami o zimną, stalową ścianę. Zamknął oczy i zasłonił uszy.
 
Arthur Fleck jest offline