Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-03-2022, 17:37   #25
Elenorsar
 
Reputacja: 1 Elenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwu
- Po słodkie - odpowiedziała bez chwili zastanowienia Elisabeth - Trzeba sobie jakoś osłodzić ten zawód, a także podróż… - zazgrzytała zębami, ale złapała Melody za rękę i pociągnęła w stronę budynków, nie chcąc tracić i tak niewielkiej ilości czasu.
- Jej, gdzie tak pędzisz? - Zaśmiała się głośno ciągnięta Melody, aż kilka osób spojrzało w kierunku obu pannic.
- No po słodkie, a gdzie? - Z uśmiechem na twarzy mówiła Ognista - Miałam zamiar jeszcze kupić amunicję, a także coś zjeść, no chyba że znowu chcesz na obiad zadowolić się puszkami? A nawet nie mamy pojęcia, gdzie czego szukać… - rozglądała się szukając wskazówek, gdzie może znaleźć jedno z trzech interesujących ją miejsc - A Ty? Chcesz coś jeszcze załatwić?
- Ummm… - Melody wskazała paluszkiem na stację, którą już opuściły - Zjeść można tam? - Powiedziała i znowu się głośno roześmiała.
- No ale mniejsza z tym… czekaj… - Młódka odeszła od Elisabeth, po czym przecięła drogę jakiejś starszej parce spacerującej ulicami.
- Ma'am, Sir… - Melody dotknęła ronda swojego kapelusza, jak to się w zwyczaju robiło, pozdrawiając - Przepraszam, gdzie znajdę najbliższy General Store?
- Witaj panienko… najbliższy to by był dwie ulice stąd, w tamtym kierunku - Wskazał mężczyzna.
- Dziękuję - Melody kiwnęła głową - Miłego dnia.
- Proszę. Panience również - Mężczyzna kiwnął głową, podobnie jak kobieta.

- Taaa-daaa! - Melody wróciła wielce uśmiechnięta do Elisabeth, po czym ona złapała ją za rękę - To w drogę!
- Ja nie lubię ludzi - Także mocno uśmiechnięta po owym "taaa-daaa" Dixon pozwoliła prowadzić się za rękę - Dobrze, że poszłam z tobą. Tak to bym szukała wieki.
- Och, tego mi nie gadałaś… jak to nie lubisz? - Zdziwiła się Melody.
- Po prostu… nie lubię, nie ufam. Tak już mam - Odpowiedziała krzywiąc usta - Wolę zwierzęta. Mój koń nigdy mi nie zrobi krzywdy, nie zdradzi, nie to co ludzie.
- Och… ok… wiesz, ja też nie ufam ludziom… - Powiedziała z miłym uśmiechem Melody, i jakoś tak troszkę mocniej chwyciła już trzymaną dłoń Elisabeth.
- To czemu byłaś taka zdziwiona na moje słowa? - nie oderwała ręki, pozwoliła się trzymać mocniej.
- Mi też nie ufasz - Melody spojrzała na moment prosto w twarz Elisabeth, po czym… pokazała jej język.
- Masz rację - Nie ukrywała prawdy przed dziewczyną, także lekko mocniej ściskając jej rękę - Ale reszcie naszej bandy nie ufam bardziej. A ty mi ufasz?

Melody zatrzymała się. Wciąż trzymała Elisabeth za dłoń. I nagle potarła kciukiem w rękawiczce tak minimalnie ową trzymaną dłoń. Uśmiechnęła się miło.
- Co mam powiedzieć? Ja… ja ci w plecy nie strzelę - Ramionka Melody drgnęły - I tak, ufam ci - Dodała, wpatrując się prosto w jej oczy - Komuś trzeba.

Elizabeth starała utrzymać się kontakt wzrokowy, ale było jej ciężko, co zresztą Melody musiała zauważyć.
- Wierzę ci - Odpowiedziała w końcu po chwili ciszy - Na razie z całego towarzystwa, ty najbardziej zasługujesz na moje zaufanie. Ale nie miej mi za złe, że nie będzie ono pełne - oderwała ona w końcu wzrok - Ale mało kto zapracował sobie na moje zaufanie, kto wie może ty będziesz kolejna? - powiedziała na nowo uśmiechając się - Chodź, bo nie zdążymy kupić cukierków - Pociągnęła ją na nowo mocno trzymając za rękę w stronę wskazaną przez wcześniej napotkaną parę.

Po kilku minutach zaś były na miejscu… i Melody wparzyła do sklepu, i po chwili rozglądania od razu poleciała do miejsca ze słodyczami.
- Ojeeeej, ile słodkości! - Powiedziała głośno, i radośnie.




- Ojej! Ojej! - Melody aż kilka razy przyklasnęła w dłonie, i zapomniała nagle o Elisabeth, zachowując się niczym mała dziewczynka, wpatrując oczarowana w te wszystkie słodkości niemal z nosem przy słoikach.
Gdy Melody w zachwycie przeglądała się słodyczom, Elizabeth zwróciła się do sprzedawcy.
- Poproszę z każdego słoiczka po kilka sztuk. Tak do dwóch torebek.

Sprzedawca wybałuszył oczy na Elisabeth.
- Jest… panienka pewna? To sporo zakosztuje…
- Czy ja wyglądam na kogoś kto musi się powtarzać? - odpowiedziała ostro Ognista jak to miała w zwyczaju.
- Przepraszam najmocniej… - Sprzedawca się kajał, zajmując się już zamówieniem Elisabeth, a Melody cicho chichotała. Jego młodszy pomocnik zaś przyglądał się wszystkiemu, po kryjomu szczerząc zęby.

- Serio mi to kupisz?? - Melody chyba nie mogła uwierzyć, co też robi Elisabeth.
- Serio - powiedziała uśmiechając się - Przez ciebie będzie mi rosło dupsko, więc czemu mam być w tym jedyna? - zaśmiała się. - To też w ramach zapieczętowania naszego… zaufania - zamrugała niby to zalotnie i znów się zaśmiała.

Melody… zapiszczała. Tak bardzo po dziewczęcemu, tak z radości, tak słodko. Skoczyła ku Elisabeth i uwiesiła jej się na szyi.
- Dziękuję. To ja ci kupię naboje, ok? - Powiedziała i przytuliła się policzkiem do policzka.

Elizabeth także się przytuliła. Nie pamiętała kiedy ktoś przytulił ją tak po prostu, tak szczerze. Pozwoliła także ochłonąć dziewczynie, a później odchyliła się od niej.
- Naboje to mi kupuje McCoy. Jak tak bardzo ci zależy to możesz postawić mi coś do jedzenia o ile zdążymy, a jak nie to ugotujesz coś w podciągu. Placki z rana były pyszne - wyszczerzyła zęby w jej stronę.
- Hmmm… ok! - Powiedziała Melody, i cmoknęła Elisabeth w policzek(!), a potem niby nic, odeszła od niej, i wśród nieco… zszokowanych spojrzeń(?), zwróciła się do sprzedawcy - Pan mi da ten jeden na spróbowanie, te gumowe? - Wskazała paluszkiem na żelki.

Dixon chwilę stała wprawiona w osłupienie, ale w moment przebudziła się patrząc na Melody, która próbowała wyciągnąć jeszcze więcej słodkości od sprzedawcy myśląc jaka to z niej pozytywna wariatka.
- Ile będzie za te paczuszki? - zwróciła się do pomocnika sklepikarza, który w tym momencie akurat był wolny, zbliżając się do niego bardzo blisko. Niby przypadkiem upuściła mieszek z pieniędzmi na podłogę mówiąc przy tym "Ups!" i pochyliła się do niego, natto przedłużając tę czynność zwrócona przodem do młodego mężczyzny.
- Yyyyyyy… to będzie…. yyyyy… - Zaglądał jej w dekolt, wychylając się mocno przez kontuar - To będzie… 1$ 80c… panienko…
- Ale gorąco dzisiaj - powiedziała, gdy się wyprostowała i rozpięła górny guzik gorsetu… a po chwili dodała drugi. Wyciągnęła z mieszka trzynaście monet 10 centrowych - Może pan powtórzyć, bo nie dosłyszałam - oparła się o kontuar łokciami, ściskając je, czym jeszcze mocniej uwydatniła swoje piersi, a w dłoni trzymając monety. Patrzyła na niego zalotnie, zatrzepotała rzęsami.
- Yyy… o mamusiu, ale ja bym je… yyyy… no znaczy się… no 1$ 80c… - Powiedział pomocnik, cały czas wpatrując się w cycuszki Elisabeth, wyciągając dłoń po pieniądze. Chyba go miała, gdzie chciała, i chyba był tak rozkojarzony jej dekoltem, że nie miał zamiaru nic przeliczać?

Dixon przerzuciła trzymane monety do wyciągniętej dłoni. Kusiło ją, żeby jeszcze jedną sobie zostawić, ale ostatecznie pomyślała, że co za dużo to niezdrowo.
- Jestem cała mokra, tak tu duszono - powiedziała ocierając dekolt dłonią - Nie miałby Pan jakiejś chusteczki, abym mogła zetrzeć pot? - Skończyła mówić zatrzymując palce na rancie gorsetu, który trzymała rozchylony na bok. Facet wybałuszył oczy, a potem… zemdlał. Tak po prostu. Pieprznął za ladą, rozsypał monety po podłodze, i tyle.
- No jasna cholera! Co mu panienka zrobiła?? - Oburzył się sprzedawca, i pognał do swojego pomagiera. Postawił też torebki ze słodyczami na ladzie przed Elisabeth.
- Tutaj macie, miłego dnia! - Zabrał się za cucenie nieprzytomnego brodacza.

A Melody cichutko śmiała się na całego.

Elizabeth wzięła obie paczki oraz śmiejącą się dziewczynę pod rękę i kierując się do wyjścia również się śmiejąc, powiedziała do sprzedawcy.
- Niech pan tu wywietrzy, zbyt duszno i odleciał - wychodząc rozglądała się, czy jest coś wartego lub dobrego do zwędzenia, wykorzystując obecną nieuwagę sprzedawcy… akurat jednak w tym momencie wchodzili nowi klienci do sklepu, więc się nie bardzo dało.

Już na ulicy, roześmiana Melody zaczęła grzebać po torebce, i próbować różnych rodzajów słodyczy.
- Ale s siefie faliatka… - Powiedziała dziewoja z pełną, ucieszoną buzią - Fo so lofimy felas?
- A teraz opychamy się słodkościami - wybrała jeden z cukierków i włożyła go do buzi - Czemu wariatka? Widziałaś co zrobiłam?
- No zemdlał biedak, tak mu po oczach cyckami świeciłaś! - Powiedziała po przełknięciu słodyczy Melody i głośno się roześmiała… i wpatrywała się we wciąż nieco rozpięty gorset towarzyszki tych eskapad.

A przechodząca obok jakaś parka spojrzała ze zgorszeniem na Elisabeth.

- A co miałam zrobić tak gorąco było? - Powiedziała udając zdziwienie, a później roześmiała się. Zapięła też jeden guzik gorsetu, pozwalając jednak nieco piersiom pooddychać. - Wiesz, która godzina? - Elizabeth rozejrzała się, czy nie ma gdzieś wieży z zegarem… była. I ten wskazywał 13:20.
- Tam - Melody też zauważyła, i wskazała na niego palcem - To co jeszcze robimy?
- Myślę jeszcze nad tą amunicją… ale nie wiem, czy bardziej nie wolę czegoś zjeść. A ty jak myślisz? Przez najbliższe dni będzie ciężko z jedzeniem.
- Z amunicją… no przecież właśnie wyszłyśmy ze sklepu! - Roześmiana Melody trąciła Elisabeth łokciem - Jedzenie… konduktor gadał, że będą przystanki i będzie można coś zjeść… ale w sumie można też coś na zapas wziąć.
- No drugi raz do tego sklepu nie wejdę… - zaśmiała się - To w takim razie co proponujesz, jak nie amunicja i nie jedzenie?
- Ummm… a może jednak jedzenie? - Roześmiała się Melody, ale po chwili jej i nieco mina zrzedła - Cała noc i cały dzień w pociągu…
- I to z końmi… a co gorsza z resztą bandy - Elizabeth znowu się zaśmiała, mając nadzieję że i Melody poprawi się humor - Przydałoby się jakoś urozmaicić ten czas w pociągu. Karty i kości to nie są moje specjalności… a na nic innego nie mam pomysłu - Mówiła prowadząc towarzyszkę w stronę, gdzie wcześniej widziały miejsce z jedzeniem.
- No tak, i z końmi też… jaaaa cię, będzie kiepsko. I do tego jeszcze brak wody żeby się umyć?? - Melody spojrzała na Elisabeth unosząc brwi - Wiesz co? Bez flaszki wina się nie obejdzie, a może nawet dwóch! - Dodała, i w końcu się uśmiechnęła.
- No niestety, czeka nas podróż w smrodzie końskiej sierści, łajna i męskiej pachy przez najbliższe długie godziny… - Elizabeth ucieszyła się, że wzięła orzeźwiającą kąpiel w ostatnim źródle wody i od razu skrzywiła się też, bo nie przypominała sobie, aby ktoś poza nią też to uczynił… chociaż po słowach Melody mogła przypuszczać, że i ona skorzystała w pewnym momencie z osłony nocy - Nie… tutaj bez trzech flaszek się nie obejdzie - zawtórowała w śmiechu Melody - Do wina przydałby się ser, może krakersy… chyba czeka nas ponowna wizyta w sklepie - spojrzała wymownie na swoje piersi, później na dziewczynę i roześmiała ponownie.
- To idziemy po dalsze zapasy! - Powiedziała radosnym tonem Melody - A facetom… nic nie damy! - Dziewczyna też się roześmiała.
- Może… podpytasz się kogoś o inny sklepik? - zrobiła słodką minę.
- Pomachaj cyckami, to nas do niego zaniosą - Parsknęła towarzyszka Elisabeth.

~

Po kilku minutach obie dziewoje były w kolejnym sklepie, i tym razem Melody wyglądała już na bardziej skoncentrowaną i… spokojniejszą. Podrapała się po nosie, zjadła znowu coś słodkiego z torebki, po czym rozglądała się po towarach…


… których były tu setki. Różności nad różnościami, aż w głowie się kręciło.
- Rozejrzyj się za winem i czymś do wina. Ja przepadam za słodszymi trunkami, ale inne też wypije, oby nie kwaśne. Ja zobaczę, czy mają amunicję, w porządku?
- Nieeee - Powiedziała Melody, i z uśmieszkiem… trzasnęła własnym biodrem w biodro Elisabeth, jakby nadając jej odpowiedni kierunek - Ty to załatw, proszę, ja zajmę się resztą, zgoda?
- Jaką reszta? - zrobiła nieco zdziwioną minę Elizabeth.
- Zobaczysz… - Melody uśmiechnęła się słodko, po czym znowu dała "biodrowego" kuksańca, a kilka osób zaczęło im się dziwnie przyglądać.
- No dobra - powiedziała nieco marszcząc brwi i skierowała się do sprzedawcy - Dzień dobry, mają państwo naboje .44-40 i jak tak to po ile?
- Dzień dobry panienko. Oczywiście, że mamy - Mężczyzna podkręcił koncówki swoich wąsów - Paczka 50 sztuk za 2$ - Wskazał jedną z półek, na których była masa pudełek z amunicją różnego kalibru.
- To proszę jedną paczkę, a do tego jakieś wino. Słodkie… nie, półsłodkie - pomyślała, że odrobina mniej słodyczy nie zaszkodzi - Trzy butelki. Do tego krakersy, orzeszki ziemne i pistacje, hymm… coś jeszcze pan poleci?

W tym czasie, oddalona o kilka metrów Melody…
- Dzień dobry pani.
- Dzień dobry panienko, co podać? - Spytała sprzedawczyni.
- Oj, to będą trochę duże zakupy…
- Proszę mówić.
- No to tak. Potrzebujemy… suszony bekon, peklowany bekon. Chleb. Puszkę kawy, trochę tylko cukru. Jajka macie? To 6… albo nie, 12. Ogórki z beczki. Ser? Masło? Jabłka! Tak z 6… Pomidory!
- Jimmy, potrzebuję pomocy! - Zawołała sprzedawczyni, na chyba swojego około 10-letniego syna. A Melody wyszczerzyła ząbki, spoglądając na nieco oddaloną Elisabeth.

Słysząc długą listę zakupów Dixon odwróciła się w stronę Melody. Podniosła wysoko brwi ze zdziwienia, ale na jej ustach widniał uśmiech. "Zapowiadają się ciekawe kolejne godziny w pociągu. Głodna na pewno nie będę… nudzić też się nie powinnam." Pomyślała po czym puściła oczko do Melody, odwróciła się ponownie do właściciela sklepu.
- To jak? Znajdzie się coś jeszcze godnego uwagi do wina?
- Krakersy i orzeszki są dobre… może ser? - Powiedział sprzedawca, kręcąc jednak już wajchą od kasy, i wbijał ceny - Naboje 2$... "dzyń", 3 flaszki wina… 3$ "dzyń, dzyń, dzyń"... Krakersy 10c "dzyń"... orzeszki po 10c "dzyń, dzyń"…

I nagle te zakupy zaczęły się robić dosyć drogie.

- A te wino, jaką ma pojemność? - powiedziała odrobinkę nerwowo Ognista słysząc dźwięk kasowego dzwonka, który pędził jak szalony.
- Flaszki zwyczajowe, 750ml - Odparł sprzedawca.
- Ciut drogie… ale niech będzie - Powiedziała ciszej i spojrzała w stronę Melody, która też robiła spore zakupy, a nie chciała przy niej wyjść na sknerę, ale z drugiej strony miała też w myślach szybki zarobek - Ale chyba zapomniał pan o pistacjach? Nie macie?
- Są, są. Policzyłem zaraz po orzeszkach. 5$ 30c razem za wszystko.

W tym czasie, Melody też była gotowa z zakupami, i zapłaciła 5$. Elizabeth wyjęła odliczone pieniądze podając je sprzedawcy. Tym razem nie próbowała metody z biustem. Nauczyła się tego nie robić przy prawdopodobnych partnerach mężczyzn, gdyż najczęściej nie kończyło się to upustem, a ścierą na plecach bez zakupów. Wzięła swoją torbę z zakupami i skierowała się do Melody.

- Ale jesteśmy obładowane. Oppenheimer z pewnością byłby dumny z naszych rozważnych zakupów - kończąc zaśmiała się w głos.
- Ciężkie te toboły w cholerę - Dodała Melody, i też się zaśmiała - To co, powoli na stację, ale jeszcze obiad?
- Chyba tak, przed stacją widziałaś jakaś jadłodajnię, prawda? Jak dojdziemy to zobaczymy godzinę i upewnijmy się, czy zdążymy coś zjeść. Daj mi jedną torbę, moje nie są takie ciężkie.
Melody zrobiła "skrzywioną minkę", przyglądając się Elisabeth z góry do dołu.
- Hmmm… jesteś silniejsza niż ja - Powiedziała, ale i w końcu się uśmiechnęła, i dała jeden pakunek - Tylko uważaj, na nasze… jajca - Zachichotała.
- Już się nie mogę doczekać co z tych jajec przyrządzisz - odpowiedziała także chichocząc - Chodźmy szybciej, bo nie zdążymy zjeść, a przydałoby się pospieszyć, aby zająć dobre miejsce w wagonie… chyba, że chcesz pić wino przy końskich zadach…
- Lepiej przy zadach, niż przy ich… - Melody nie dokończyła, i tak się roześmiała, że musiała się aż zatrzymać, postawić tobołki, i przetrzeć łezki po naprawdę długim napadzie śmiechu…
- Wiesz co? Masz na mnie straszny wpływ - Powiedziała żartem do Dixon i pokazała jej język - Dobra, chodźmy…
- Poczekaj aż upijemy się winem - Podniosła brwi w znaczący sposób - Może wtedy nawet nie będą przeszkadzać ci ich… - spojrzała na Melody, ale nie wytrzymała i parsknęła śmiechem.

~

Po kilku kolejnych minutach obie były już ponownie blisko dworca, siedząc przy stoliku lokum serwującego jedzenie. Zostało im niecałe 20 minut.
- Ummm… to co by tu… - Powiedziała Melody.
- Ja poproszę rybę i jakieś świeże owoce jeśli macie… - Elizabeth zastanowiła się chwilę - Mleko, dawno nie piłam mleka. Ciepłą szklankę z miodem wezmę. Tylko tak na szybko, nie mamy wiele czasu.
- O! O! To dla mnie też rybę… - Powiedziała Melody.

Mleka ani miodu nie było, a z owoców tylko jabłka. Ale rybka była, owszem, w końcu w pobliżu Dallas było kilka dużych jezior. Obie otrzymały posiłek po 5 minutach oczekiwania… przez co został im niecały kwadrans do odjazdu pociągu. Ale w sumie daleko nie było, ledwie 100m.

Nieco zasmucona, że nie napiła się mleka, zadowoliła się podaną lemoniadą. Rybę zjadła szybko, oblizując każdą jej ość. W trakcie posiłku praktycznie nic nie mówiły, tylko czasem coś zdawkowo, nie chcąc tracić czasu, aby zjeść wszystko co im podano.

Gdy skończyła jeść, dopiła napój i wstając wzięła jabłko w rękę, w które się wgryzła, a sok z niego ściekł jej po brodzie.

- No dobra, czas ruszać - Wzdychnęła głęboko podnosząc ramiona, niechętna do pakowania się na tyle godzin do wagonu - Coś obawiam się, że jednak zostaną nam te miejsca przy końskich dupach - Mówiąc to jednak zachichotała i złapała za torby.
- Mamy wystarczającą ilość "znieczulaczy"? - Melody próbowała jakiegoś optymizmu.
- Trzy butelki… to ponad litr na głowę. Mnie powinno wystarczyć, aby się odpowiednio odprężyć w pierwszej połowie podróży - Uśmiechnęła się do dziewczyny - A po takiej dawce, drugą część możliwe, że prześpię… - Zrobiła krótką pauzę - Jeszcze trzeba będzie obgadać plan działania - Skrzywiła trochę usta. Wolałaby mieć już rozmowę z nimi za sobą.
 
Elenorsar jest offline