Podzamcze Lenkster
Rozmowa z werbownikami von Falkenhorsta nie do końca Gretę usatysfakcjonowała. Ludzie na ulicach opowiadali o rozmaitych ofertach składanych chętnym do wyprawy w Górską Marchię, w szczególności wyolbrzymiając temat godziwego zarobku. Łowczyni prócz bezpiecznej przystani liczyła również na okazję do nabicia trzosu, toteż propozycja naganiaczy margrafa nieco ją rozczarowała.
Lecz darowanemu niziołkowi w zęby się nie zaglądało. Starając się nie powiedzieć niczego, co mogłoby zrodzić w wysłannikach możnowładcy jakieś wątpliwości, Greta przystała na ich warunki. Mieszkańcy górskiej twierdzy z natury musieli mieć trudności z zapełnianiem spiżarni, więc wprawny myśliwy mógł się szybko wzbogacić na sprzedaży mięsa i dorobić na boku jako przewodnik dla podróżnych odwiedzających Górską Marchię.
Karczma pełna była gości. Greta czuła na sobie ich spojrzenia, czasami obojętne, czasami zaciekawione, niektóre zaś chutliwe. Z trudem powstrzymując się od rozglądania wokół siebie, młoda kobieta pożegnała się z werbownikami, schowała włosy pod kapturem i wyszła czym prędzej z karczmy przeciskając się zwinnie pomiędzy ławami. Jej serce waliło jak szalone, a żywa wyobraźnia kazała doszukiwać się w każdej męskiej twarzy znajomych rysów Klausa Lomma.
Przecięła szybkim krokiem uliczkę i wślizgnęła się pod zadaszenie buchającej żarem kuźni. Rozgrzane do białości żelazo zasyczało w balii lodowatej wody, kłęby pary wypełniły na chwilę wnętrze warsztatu. Rosły kowal spojrzał w stronę zawiniętej w bury płaszcz dziewczyny, zatrzymał wzrok na jej sahajdaku, wskazał cęgami tuzin grotów do strzał wiszących na rzemieniu u powały kuźni. Odpowiedziała mu niemym klepnięciem palców w wiszący u pasa trzos, powiodła spojrzeniem raz jeszcze po ulicy, a potem wmieszała się pomiędzy przechodniów.
Chłodne rześkie powietrze przesycone było zapachem wiosny, ale teraz Greta Herschel czuła w nim coś jeszcze: budzącą podniecenie obietnicę bezpieczeństwa i wolności.