Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-03-2022, 12:18   #9
Zell
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację



Rozmowa zakończyła krótką mętną wypowiedzią Cyrilla na zadane przez Ann pytanie. Krew miała się zjawić wkrótce. Mogło to oznaczać, że będzie następnej nocy. Mogło oznaczać, że wampirzycy przyjdzie czekać dłużej na przesyłkę.
Tymczasem do Ann podchodzili Garry z Williamem prowadząc… eee.. tooo…


[media]http://i.ibb.co/mNZWZDj/3c5f223e-cb1e-4292-8f06-a444006ba36c.jpg [/media]


Był to stary i zaniedbany motor japońskiej produkcji z flakami na obu oponach. Jeśli to miał być ten sprawny motor, to jak wyglądała ruina w garażu Blake’a.
- Opony się napompuje, silnik jest na chodzie, hamulce w miarę sprawne.- ocenił Garry przyglądając się temu obrazowi nędzy i rozpaczy. A tymczasem Toreador dodał. - Dukes go odnowi, w każdym razie jest na chodzie. Pomijając brak świateł oczywiście.
- To twój w garażu jest w częściach, czy z czasu twojej Przemiany, Will? - Ann była trochę rozbawiona, ale jednocześnie zadowolona.
- Mój bardziej nadawał się do muzeum niż na drogę. Ten ma flaki, mój miał jedynie resztki opon.- wyjaśnił Toreador i dodał. - Przejedź się jak tylko służka Garry’ego…- Gangrel znacząco chrząknął.- …to jest oddawana wyznawczyni i duchowa córka… przyniesie pompkę.
- A ma paliwo? - zapytała. Ciekawe czy o tym zapomnieli.
- Nalaliśmy. To stary solidny silnik. - Garry poklepał czule maszynę.
- Z czasów gdy ekologia znaczyła mniej niż trwałość. Ten motor może pojechać nawet na oleju do smażenia i zatruć pół lasu spalinami.- stwierdził ironicznie Toreador.
- Trochę przesadza, ale rzeczywiście ten motor pojedzie na każdym paliwie. I sprawdziliśmy, silnik działa i sprzęgło też. - dodał Garry.
- Zaryzykuję te w miarę sprawne hamulce. - stwierdziła - Upadek nie byłby chyba gorszy od wyskoczenia z jadącej ciężarówki.
- Jeśli nie będziesz jechała za szybko.- odparł Garry, a William dodał. - Po prostu jak najszybciej oddaj go Larry’emu do przeglądu. Na mój rachunek.
Tymczasem ukwiecona hipiska przyniosła pompkę do roweru, trzymając ją jak cenne trofeum i z uśmiechem oddała ją Garry’emu który zabrał się za pompowanie pierwszego z kół.
- Mógłbyś mnie dziś jeszcze podwieźć do Elysium? - zapytała Williama - Chcę spotkać się z Lukrecją, a dopiero będę poprawiała wygląd motoru... Wolę by Ventrue nie musiał nawet o tym od ghuli słyszeć...
- Dobrze… nie ma sprawy.- odparł ciepło Toreador i rzekł. - Załadujemy motor na mój samochód, jak tylko Garry napompuje opony.
- Dziękuję. - Ann skłoniła się. William był... niepokojąco miły. Caitiffka wiedziała, że ktoś tak stary nie może być uroczy, bez żadnych planów.
Tymczasem Garry napompował drugie koło. A William mówił.- Więc… zostawię cię w mieście z motorem. Zdołasz sama wrócić do domu? Jeśli nie to Lukrecja cię przenocuje w dzień.
- Najwyżej zostanę, lepiej nie kluczyć nocami przez las na pierwszy raz. O której jutro ma być to FBI?
- Pewnie koło dwudziestej, dam znać Joshui żeby cię od niej zabrał.- odparł z uśmiechem William.- Motor zostawić w mieście, czy może wolisz bym podrzucił Larry’emu?
- Jeżeli nie będzie to ten moment, w którym cierpliwość starszego Toreadora do kundla się wyczerpie... to nie sprzeciwiłabym się temu transportowi do Larry'ego. - odparła gładko.
- Kawałek drogi nadłożę co najwyżej. A i tak w końcu Dukes powinien zrobić przegląd generalny i zamontować światła w tym jednośladzie. - odparł spokojnie William. - Więc po prostu załatwimy rzecz od razu.
Ponownie skłoniła głowę z wdzięcznością.
- Lukrecja będzie pewnie narzekać, że wczoraj odeszłeś nie dając jej szansy na zaspokojenie ciekawości.
- Lukrecja nie ma nic lepszego do roboty niż knuć i narzekać.- odparł Blake i zwrócił się do Garry’ego który napompował już opony.- Dzięki za motor, załadujemy go do mojego wozu…-
Po czym wziął motor jakby był lekki niczym piórko. Co świadczyło o sile, o dużej sile. Nadnaturalnej sile, bo przy całej swojej urodzie Blake był… efemerycznym chucherkiem.
- Zdziwiliby się ci, co uznaliby cię za dobrą ofiarę nocnej kradzieży. - stwierdziła lekko, gdy po pożegnaniu z Gangrelem szła za Toreadorem.
- Cóż… urodziłem się w niebezpiecznych czasach, zanim przebudziłem się do nocnego życia. Trzeba było wtedy umieć walczyć. - odparł Toreador niosąc motor i westchnął. - A choć minęło tyle dziesięcioleci i uważamy się za bardziej cywilizowanych to nadal zarówno ludzie jak i Kainici często używają siłowych sposobów do rozwiązywania sporów.
Załadował motocykl na tył forda i zapiął go pasami, po czym wsiadł na miejsce kierowcy.
Zanim wsiadła caitiffka.
- Więc od początku musiałeś się walką parać?
- Noblesse oblige.- wyjaśnił z uśmiechem Toreador, co znająca francuski Ann zrozumiała. “Szlachectwo zobowiązuje”.
- Ventrue na pewno by przyklasnęli temu. Czyli twoje umiejętności poza literaturą to był fechtunek?
- Byłem dworzaninem, więc musiałem mieć obycie z rycerskim rzemiosłem. Acz muszę przyznać, że nie szło mi za dobrze w rycerskiej sztuce. Lepiej władam piórem. - samochód ruszył i powoli zaczęli opuszczać siedzibę Garry’ego.
Dziewczyna siedziała chwilę w ciszy.
- Wybacz, jeżeli nie powinnam pytać, ale zastanawiam się... Jak odbywa się takie... zaplanowane Przeistoczenie? Zakładam, że to głównie tyczy się tych wysoko urodzonych Klanów? Śmiertelnik jest powiadamiany wcześniej? To zawsze jest z zaskoczenia? Twoje było, hmm, spokojne?
- Tak. Zazwyczaj śmiertelnik jest przygotowany do tego przejścia. Uczony o Maskaradzie i społeczności Kainitów kilka miesięcy przed przeistoczeniem. Tak przynajmniej robi się to u nas, Toreadorów. Podobnie jest u Ventrue. Co do innych klanów… - zadumał się William.-... to różnie bywa. U Gangreli i u Malkavianów bywa… czasem przypadkowe.
- Dają wybór? - zaciekawiła się.
- Toreadory? Tak, dają. - przyznał enigmatycznie William.
- Ciekawe co w razie odmowy.. choć wy chyba macie moce na to. - zastanowiła się - A jak było z tobą?
- Uwiodła mnie perspektywa wieczności z moją miłością. A potem… okazało się że wieczność to bardzo bardzo długo. - westchnął smętnie Kainita. - I wiele może się zdarzyć w tym czasie.
- Wiesz, słyszałam o tobie w szkole, czytałam twoje dzieło.
- Nie… to nie ja. - zaśmiał się William i dodał. - Możliwe że to ktoś z mojego rodu. Miałem starszego brata i… cóż… nie śledziłem potem losów mojej rodziny.
- Och. - Ann wyglądała na zawiedzioną - A jak poznałeś swojego Stwórcę? - zapytała szczerze zainteresowana.
- On znalazł mnie. Zresztą wtedy Kainici byli na dworze królewskim wieloma ważnymi personami. - wyjaśnił William z uśmiechem. - Tak zresztą bywa w przypadku takich oficjalnych przemian. Zwykle to twórca wybiera swojego potomka, a nie na odwrót.
- Czyli w ten sposób przeprowadzona Przemiana jest... przyjemna?
- Lepsza niż seks. - wyjaśnił krótko Toreador. - Widziałaś jak Garry się pożywiał prawda? Dla śmiertelników, takie oddawanie się nam jest bardzo przyjemne. Cóż… zazwyczaj.
- To rozumiem już czemu tak wiotczeją. - Ann zadawała te pytania jak zwykły wampirzy pisklak... Choć nawet najwyraźniej nie była już zawstydzona zdobywaniem wiedzy skąd mogła.
- Nic więc dziwnego, że Garry jest guru tej sekty. Zresztą są oni tak naćpani, że wątpię by “wyznawcy” potrafili zrozumieć w jakiej się znaleźli sytuacji. - zaśmiał się Blake. - Garry jest najbardziej sympatycznym Gangrelem jakiego można spotkać.
Równie dziwnym co reszta Stillwater...





Znowu znalazła się w miasteczku. Wysiadła przed przybytkiem należącym do Lukrecji, jasnym i radosnym w przeciwieństwie do właścicielki.
- To do jutrzejszej nocy. Spotkamy się na posterunku.- rzekł przyjaźnie Blake na pożegnanie.
Ann pożegnała Williama i weszła do przybytku. Musiała porozmawiać z Ventrue, zawiązać kontakty... dla Cyrila. I siebie.
Pąsowa Róża była taka sama jak wczoraj. Tylko nie było wczorajszej piosenkarki. Dużo ludzi, dużo zapachów nęcących żoładek. Pot, zapach pobudzenia, alkoholu, ekscytacji. Dobrze że była najedzona. Źle, że deczka naćpała się przy okazji. Oczywiście nie widziała tu Lukrecji, wiedziała że Ventrue prawdopodobnie siedzi w swoim gabinecie. Za to widziała jej pomocnice i ghulice zajmujące się klientami.
Przesunęła się w poszukiwaniu Miracelli, a gdy ją wypatrzyła, zagadała od razu.
- Chciałbym się zobaczyć z panią Lukrecją.
- Eemm… mogę wiedzieć w jakim celu? - zapytała Miracella uśmiechając się niepewnie. - Pani Lukrecja bywa zajęta.
- To całkiem zrozumiałe. - bywa zajęta knuciem i marzeniami o Nowym Yorku... - Ale sądzę, że mogę trochę przydać się w kwestii informacji. Powiedz jej, że w wielkim mieście przypomniano sobie o miasteczku. I o tym chcę rozmawiać.
- Usiądź i poczekaj tutaj. Wrócę z odpowiedzią mej pani. - odparła Miracella i ruszyła na górę zostawiając Ann samą.

Gdy tak siedziała ktoś do niej podszedł i przysiadł się. Czarnoskóry mężczyzna w ciemnym garniturze uśmiechnął się i dodał.
- Nowa tutaj, prawda?
Uśmiechnął się jeszcze szerzej odsłaniając wampirze kły.
- Jestem tu trzecią noc dopiero. - przyznała - Ann Paige. - przedstawiła się lekko skłaniając głowę.
- Jestem Clyde, jakbyś chciała przewodnika po okolicy to wierz mi, nikt nie nadaje się do tego bardziej ode mnie. A jakbyś chciała coś na ząb… to jestem też miejscowym dostawcą. 0, A, B… Rh+ lub nie. Każdą załatwić potrafię….- rzekł poufale się nachylając i pusząc się niczym indor..
Widać, czemu działał Ventrue na nerwy...
- Jesteś Potomkiem Księcia, prawda? - nie musiała pytać, ale chciała reakcję zobaczyć.
- To widać? - odparł z uśmiechem wampir zupełnie nie zaskoczony jej słowami. Zdecydowanie był narcyzem. Był też z pewnością niedoświadczony. Młodszy od niej stażem.
Po co go Joshua wybrał?
- Musiałeś naprawdę się odznaczyć w oczach Księcia, że Cię Przemienił.
- Cóż… nie chcę się chwalić…- skłamał, bo cała jego postać mówiła Ann, że chce się puszyć.
Ale nie miał okazji.
- Ann… Lukrecja już czeka.- zjawiła się bowiem Miracella. A mając doświadczenia z dwoma Ventrue w przeszłości caitifka wiedziała, że członkowie tego klanu nie lubią czekać.
Dziewczyna wstała z siedzenia.
- Wybacz, ale muszę opuścić teraz, będziemy mieli czas. Jutro wszyscy się zbieramy w końcu. - skłoniła głowę i szybko ruszyła do Lukrecji.





Wampirzyca przebywała w swoim gabinecie, oczywiście nadzorując swoje interesy poprzez kamery… lub z nudy grając w pasjansa. Ann nie mogła bowiem dostrzec tego co jest teraz na monitorze komputera Lukrecji. Ventrue oderwała od niego spojrzenie, by skupić się na wchodzącej do środka Ann.
- O czym to chcesz rozmawiać?- spytała gospodyni gestem dłoni wskazując jej fotel przed swoim biurkiem.
Ann usiadła na wskazanym fotelu, wcześniej skłoniwszy się z szacunkiem.
- Pewnie wiesz pani, że jutro pojawią się w Stillwater ludzie z FBI od Księcia Nowego Jorku. - powiedziała badając reakcję Lukrecji - Chcę prosić cię o rady... Znasz lepiej Księcia, więc miałabyś lepsze spojrzenie, co powinnam robić a czego na pewno nie, będąc przesłuchiwania przez takie osoby.
Lukrecja uśmiechnęła się kwaśno słysząc te słowa. Przyjrzała Ann badawczo i rzekła po chwili.
- To zależy od tego… po co tu przyjeżdżają. I w jakim celu cię przesłuchują.
- Mają mnie przesłuchać odnośnie jakiejś zbrodni... Nie znam szczegółów, ale mogę założyć, że ma to do czynienia z zabójstwami, które uderzyły w ważnych Spokrewnionych, jak i moja Koteria padła ich ofiarą. A sposób zabicia był... prawie rytualny, brutalny?
- Brzmi jak Sabat. Tzimisce najpewniej… - westchnęła Lukrecja i wzruszyła ramionami.- Albo któryś z Tremere eksperymentuje z magią krwi w sposób… cóż… niedozwolony. Pod przykrywką “morderstwa”.
- Skoro też jakieś ważne persony to musiało dopaść, to ktoś był niewybredny w wyborze. Członkowie mojej Koterii może nie byli jak ja, bez Klanu, ale dotykali co najwyżej średniego szczebla. - skrzywiła się - Widziałam to, co z nich zostało. Miejsce wyglądało jak rzeźnia, ktoś nie dbał o wampirzą krew... - opisała po tym wygląd miejsca, jak poćwiartowane szczątki tworzyły "figurę".
- Brzmi jak Tzimisce i ich zamiłowanie do turpizmu.- przyznała sarkastycznie Lukrecja uśmiechając się pod nosem. - Z drugiej strony wszyscy znają poczucie estetyki Tzimisce, więc nie można wykluczyć innych. Ale to oznacza kogoś dobrze obeznanego w wampirzych obyczajach. Żaden młodzik by na to nie wpadł.
- Jako, że wysłano tych osobników po mnie, aby mnie przesłuchać, zakładam że w tej sprawie... czego kategorycznie powinnam nie robić, jako że wydarzenia z przesłuchania na pewno do Księcia dotrą? - zapytała z obawą.
- Skoro ich tu wysyła, to z pewnością otrzyma od nich raport.- wzruszyła ramionami Lukrecja zapalając niemal odruchowo papierosa zapalniczką.

- Więc... Jakie moje zachowanie przy... kategorycznie nie było tym, co spodobałoby się Księciu? Unikałam zawsze - o ile już spotkałam - osób z wyższej półki, więc w sumie nie wiem czego unikać, jeżeli chcę trochę poistnieć…
- Nie zobaczysz Księcia. Nie powąchasz nawet jego śmieci. Zobaczysz pomagierów i zrobisz co ci każą. Żadna filozofia.- stwierdziła Lukrecja po namyśle.
Czyli w sumie nic zaskakującego. Niemniej Ann wciąż czuła się niepewnie.
- Poza krążącymi opowieściami, czasem sobie przeczącymi... jaki on jest, pani Borgio? - zapytała.
- Cóż… zimny i o nienagannych manierach, sadystyczny socjopata. - stwierdziła krótko Lukrecja wzdrygając się na samo wspomnienie.
- Słyszałam plotkę, że lubi, em, spektakle jak w Starożytnym Rzymie organizowano…
- Nie słyszałaś więc innej… że był w Kartaginie i uciekł z niej przed upadkiem miasta. Nie wiesz pewnie co się działo w utopii Brujah i może lepiej dla ciebie, żebyś nie wiedziała. - zaśmiała się ironicznie Lukrecja. A następnie skinęła głową. - I tak, to prawda. Lubi spektakularne egzekucje. Kainici je zapamiętują lepiej niż kolejne dekapitacje.
- Nie wiem też jak on się nazywa…
- Nikt obecnie nie wie. Śmiertelnicy znają go pod nazwiskiem Le Grandè, obecnie określany imieniem Dominic. Lecz Kainici zwracają się do niego tytułem: Książę.- wyjaśniła Lukrecja wzruszając ramionami. - Nigdy zaś imieniem czy nazwiskiem. Te dotyczą raczej konsorcjum Grandè Export-Import, firmy której Książę zawdzięcza osobiste bogactwo. Obecnie jest w niej tylko głównym udziałowcem.
Postanowiła zaryzykować:
- Wybacz za bezczelność, ale... Czy to oznaka wielkości ego, czy paranoja Księcia?
- Hmmm... pewnie oznaka obu. - stwierdziła wampirzyca dodając z uśmiechem.- Zdrowa paranoja i mania prześladowcza to oznaka, że długo utrzymujesz się na szczycie.
- Dziękuję za pomoc. - uśmiechnęła się - Znalazłam się w Stillwater, aby nie wystawiać się przed szereg, jakby zabójca zorientował się, że kogoś ominął z Koterii, kto akurat na miejscu nie był. - wytłumaczyła - Kiepsko wygląda, ale co poradzić…
- Cóż… lepiej trzymaj się blisko Williama więc. Umie sobie radzić w walce.- odparła wampirzyca wypuszczając odruchowo dym papierosowy z ust. - I nie wydaje mi się bym ci w czymś pomogła.

- Sama pomoc w powiększeniu informacji, a nie trzeba geniusza by wiedzieć, ze Bezklanowiec z podstawami ma cienko. -westchnęła - Jak jutro zakończą przesłuchanie, to będę mogła mniej lub więcej przekazać.
- Przykładasz do tego zbyt wielką wagę. Gdybyś naprawdę miała znaczenie i twoje zeznania też, to zawieźli by cię do Nowego Jorku i przesłuchiwał ktoś bardziej znaczący niż śmiertelni sługusi Księcia.- dodała sarkastycznie Ventrue.
- A jeżeli ktoś, jak ja ma związek z innym wampirem, który to znaczenie posiada? - zapytała po namyśle.
- To już jego problem. Nie twój.- odparła Lukrecja wzruszając ramionami.- Tutaj lądują ci o których Nowy Jork chce zapomnieć. Czas być samolubną.
- Les misérables de L'eau Calme. - westchnęła Ann używszy płynnego francuskiego bez śladu akcentu, tak płynnie jak mówiła po angielsku.
Lukrecję zatkało wyraźnie na moment. Po chwili się pozbierała i odparła ironicznie po włosku z wyraźnym włoskim akcentem.
- In questi tempi qualcuno conosce alcune lingue.
- Może i więcej niż jeden czy dwa. - Ann nie była w stanie się nie uśmiechnąć - Masz bardzo... ciężko brzmiący akcent.
- Stary… bo renesansowy. - stwierdziła uprzejmie Lukrecja.
- Bardziej znam łacinę, włoski tyle o ile, więc na tym bazuję.
- Och… dobrze… wiedzieć.- odparła Ventrue po chwili. Chrząknęła i dodała nieco skonfundowana. - To o czym rozmawiałyśmy?
- O Księciu i jego zamiłowaniu do widowisk rodem z Koleseum. - odparła - Między innymi.

- A tak… - wzdrygnęła się nagle i dodała.- …Książę lubi robić z egzekucji widowiska. Tradycyjne ścinanie głowy, nie jest w jego guście. Ale ty się nie musisz martwić. Nie masz wyrobionego imienia, by twoja śmierć warta była przedstawienia. Pewnie Bestia cię rozerwie.
- To... byłoby lepsze niż przedstawienie Księcia? Ten sam koniec... - mruknęła.
- Brutalny, ale rzeczywiście szybki koniec.- przyznała Lukrecja i uśmiechnęła się ciepło. - Ale tu cię on nie czeka.To nie jest jego dziedzina, a i generalnie nie obchodzi go co tu się dzieje.
- Ty, pani, widziałaś jak kiedyś Piękną i Bestię? Ja tylko znam historie, jedna bardziej szalona od drugiej…
- O tak. Znam ich dobrze. - stwierdziła sarkastycznie. - Piękna to czarnowłosa lolitka, a Bestia to rudy anemiczny chudzielec. Oboje wydają się niegroźni, ale wierz mi… jeśli wejdziesz im w drogę to już jesteś martwa.
- Oni tylko na rozkaz Księcia mordują czy... to nie ma znaczenia?
- Na szczęście nie czerpią przyjemności z zabijania. A przynajmniej ona nie. Po prostu wykonują polecenia księcia z bezlitosną skutecznością. Niemniej jeśli staniesz na drodze do ich celu, to zostaniesz usunięta bez mrugnięcia okiem. - wyjaśniła Lukrecja i przyjrzała się oczom Ann. - Jeśli będziesz pomiędzy nimi a twoim.. patronem. Zginiecie oboje.
"Więc po prostu zginę... bo w razie potrzeby będę pomiędzy."
- Zapamiętam. - dodała, chcąc odsunąć się od kwestii Cyrila - Jakie Klany reprezentują?
- Ventrue i Gangrel, aczkolwiek nie podlegają swoim primogenom w mieście tylko bezpośrednio Księciu. - wyjaśniła Lukrecja.
- Dowiedziałam się - zaczęła ostrożnie - że twoja obecność pani, to bardziej plotka w Nowym Jorku, nie pewna informacja... Jakby nie każdy mógł uwierzyć?
- Czyżby?... - zdziwiła się autentycznie Lukrecja. - … Aż tak o mnie zapomniano? Przecież… co prawda działam delikatnie, ale…- teraz Ventrue zaczęła mówić do siebie rozważając słowa Ann i zapominając na moment o obecności caitifki.
A ona nie miała zamiaru przeszkadzać Ventrue, jedynie milcząc grzecznie i pozwalając wampirzycy się wygadać do siebie.
- Cóż… to tylko świadczy o ich niekompetencji. - wampirzyca nie próbowała wyjaśnić jakich ich ma ona na myśli. Bardziej przekonując siebie niż kogokolwiek innego. Spojrzała na Ann i uśmiechnęła się nieco sztucznie pytając. - Jakie jeszcze ploteczki przynosisz z Nowego Jorku?
Ann przechyliła głowę zaciekawiona.
- Może i mam coś... ale czy też powinnam się temu w przyszłości bardziej przysłuchiwać?
- A co innego masz do roboty? Oglądać seriale z Williamem? Słuchać jego poezji? Sama nie wiem co gorsze. - zaśmiała się Lukrecja. - Plotki z dużego miasta, to jedyne co nam pozostało.
- Już wcześniej słyszałam to, ale ty także mi powiedziałaś pani, że trzeba tu być samolubnym. - powiedziała spokojnie - Więc powiedzmy, że mogę spróbować być teraz. A informacje... - wzruszyła ramionami - Rozumiesz, pani.
- Nie. Nie rozumiem. Oświeć mnie. - mruknęła Lukrecja uśmiechając się bezczelnie.
Ann nie wyglądała na zniechęconą.

- Informacji nie rozdaje się za darmo. Nawet kundel musi to w końcu zrozumieć. - oparła się plecami na krześle - Przekażę informacje... ale chcę w otrzymać coś w zamian dla siebie.
- Bylebyś nie przeceniała ich wartości.- zaśmiała się Lukrecja.- Plotki nie są wiele warte.
- A ile jest warty kundel? - wzruszyła ramionami - Nie planuję przejąć kontroli nad Camarillą, a głównie nadrobić bolesne braki w zrozumieniu, które w Klanach dostaniesz od Stwórcy nawet pierwszego dnia oraz zaspokoić własną ciekawość.
- Nie przeceniaj roli Stwórcy w edukacji. Mój wygadany nie był. - odparła z uśmiechem Lukrecja i wzruszyła ramionami pytając.- A co cię teraz tak ciekawi?
- Ale chyba nie zostałaś pozbawiona zrozumienia, że od teraz żywisz się krwią, nie zwykłym jedzeniem? - zastanowiła się - Ciężko na szybko całość opisać. Czy mogłabyś mi wytłumaczyć o co chodzi z tym, że każdy ma inną Moc? To ustalenia Klanowe? - wzruszyła ramionami - Jak się tworzy ghule? Czemu jest podział wampirów na dwie grupy? Nie mówiąc o okołopowiązanych sprawach.
- Co do mocy to nie są to żadne… ustalenia klanowe a bardziej prawa autorskie. Teoretycznie każdy wampir może nauczyć się korzystać z każdej mocy… teoretycznie. Ale każdy klan pilnie strzeże swoich sekretów i niechętnie dzieli się nimi z innymi. Jednym wychodzi to lepiej, drugim gorzej. Niektóre moce są dość powszechnie używane i żaden klan nie może rościć sobie do nich praw, bo kilka klanów dzieli między sobą wiedzę o nich. Inne… jak magia krwi, są dość ekskluzywne, na tyle że na przykład Tremere z furią ścigają każdego kto nie będąc członkiem ich klanu korzysta z tej ścieżki.- stwierdziła ironicznie Lukrecja.
- To bezklanowi... jakie powinni mieć? - zapytała.
- Nie powinni mieć żadnych, ale mają…- stwierdziła wampirzyca i spojrzała na Ann mówiąc. - Ponieważ to bujda. Nie ma bezklanowców. Z pewnością jakieś moce przebudziły się w twojej krwi i one mówią jakiego klanu był twój ojciec czy twoja matka. Ale jak każdy bękart, nie jesteś uznawana przez swoją rodzinę.
- Raz spotkałam jednego... Mówił, że nie da się ustalić z jego mocy kto mógł go stworzyć.
- Niektóre moce, jak mówiłam nie są charakterystyczne i mogą wskazywać na różne klany. Jak prezencja… potęga charyzmy, którą dzielimy z Toreadorami. Inne są, jak wspomniałam specyficzne, jak Thaumaturgia Tremere. - wyjaśniła wampirzyca.
- I tych specjalnych się nie nauczy kundel?
- Każdych teoretycznie można się nauczyć. - przypomniała swoją wypowiedź Lukrecja.- Teoretycznie.
- Cóż... Ja tylko ukrywam się... głównie. Nie zawsze działa na każdego...
- Na nosferatu nie wyglądasz. - wzruszyła ramionami Lukrecja i znów zaciągnęła się dymem. - Pewnie jakiś assasyn upił się krwią i cię dopadł w ciemnym zakątku.
- Niestety nie... Chyba, że są w Sabacie. - zrobiła się jakby mniejsza na wspomnienia.
Brew Ventrue zadrżała nerwowo, gdy mówiła. - No to dobrze, że tu trafiłaś. Nawet jeśli Książę zaakceptował pomiot Sabatu, to wielu Kainitów, zwłaszcza tych młodszych… niekoniecznie. Dla nich zawsze będziesz piątą kolumną. Ukrytą agentką Sabatu. Być może nawet naprawdę nią jesteś, nie zdając sobie z tego sprawy.
- Piątą kolumną? - zapytała z niezrozumieniem.
- To wojenne określenie. W czasie wojny… tak się mówiło na agentów obcej armii działającej za liniami wroga i sabotującymi… cóż… najczęściej obiekty wojskowe. - wyjaśniła wampirzyca.
- Jak zrozumiałam, to co się ze mną stało to było... sabatowe. Przemiana wielu porwanych śmiertelnych na raz dla celu wojennego. Gdybym nie wyrwała się temu po przebudzeniu... to bym pewnie szybko zginęła drugi raz. Dopiero w Nowym Jorku dowiedziałam się, że to musiał być Sabat. Wcześniej nawet nie wiedziałam czym on jest.
- Im mniej wiesz o Sabacie tym lepiej śpisz za dnia. Wierz mi.- stwierdziła spokojnym tonem Ventrue.

- Wystarczy mi to, co widziałam... - skrzywiła się - William mówił mi, że Przemiana jest... przyjemna? Chodzi tylko o ugryzienie, tak? - zapytała próbując to sobie ułożyć.
- Nie potrzebujesz tej wiedzy. Przemiana to coś więcej niż ukąszenie, ale i tobie… nikomu nie wolno przemieniać bez zgody księcia.- odparła wampirzyca.
Ann była wyraźnie zaskoczona odpowiedzią i dopiero po chwili zrozumiała nieporozumienie.
- Nie, nie, nie pytam, bo chcę kogoś Przemienić. - zaprzeczyła kręcąc głową - Pytam z ciekawości. Tak, sama powinnam wiedzieć z doświadczenia, ale moje doświadczenie mówi, że trzeba być zwykłym psychopatą, aby komukolwiek to zrobić, co nie ma sensu w połączeniu z informacjami o chętnych na to…
- Przemiana jest… wyjątkowa pod wieloma względami. - odparła enigmatycznie Lukrecja.
Cóż, nie tylko Cyril jest zamkniętą księgą na niektóre tematy.
- Ehm... Jasne. Tylko czemu, jeżeli to w gestii Księcia jest danie przyzwolenia na Stworzenie Potomka... jest jakiś problem z nowym Potomkiem Joshui? Przecież on tu jest Księciem... - zapytała niewinnie.

- Cóż… To nie Nowy Jork. - odparła z szubrawczym byskiem w oku. - Władza nie wywodzi się z dokumentów czy obyczaju, władza pochodzi z mocy do zaprowadzenia swoich porządków. Z siły tego kto ją sprawuje, a Joshua… cóż… nie ma dość sił, by móc sobie władać jak mu się podoba. Jest nas tu niewielu i mamy duże wpływy. Ja, William, Larry nawet… Joshua jako Książę może robić co chce, ale że chce utrzymać swoją władzę to musi liczyć się ze zdaniem podwładnych.
- Larry nie wydawał się być pewny w obecności Księcia, trochę jakby ustępował miejsca, więc chyba Joshua taki słaby nie jest? - zaciekawiła się.
- Potęga to nie tylko zwykła siła fizyczna. Gdyby tak było to domenami rządziłyby osiłki z Brujah. - stwierdziła lekceważącym tonem Lukrecja. - A jak się przekonasz prędzej czy później, jeśli nawet nie rządzimy to i tak, my Ventrue mamy ostatnie słowo w wielu domenach.
I tupet rozpieszczonych bachorków...
- Rozumiem więc, że nowy Potomek naprawdę cię rozdrażnił... ponoć chciałaś pani, byś sama mogła kogoś przemienić?
- Och… wprost przeciwnie. Zyskałam dzięki niemu argument za powiększeniem Ventrue, bo teraz jest aż trzech Brujah w Domenie, podczas gdy inne klany składają się z pojedynczych przedstawicieli.- zaśmiała się Ventrue, zaciągnęła dymem. - Poznałaś już Clyde’a? Potrafił być irytujący jako ghul i przemiana nie pozbawiła go tej wady. Szkoda że jest użyteczny. Choć pewnie tylko ten atut, sprawił że stał się jednym z nas.
- Tak, na dole mnie zaczepił. Jest... - zastanowiła się nad słowem - Ekstrawertykiem z ego do sufitu, który chyba nie rozumie, że komuś nim oczy wydłubuje?
- Na jego szczęście przebudził się w Stillwater. W Nowym Jorku byłby już martwy…- stwierdziła sarkastycznie Lukrecja.

- A skoro powiedziałaś o ghulach to mam pytanie... Czym one w sumie są? Czemu służą wampirom? To czasem wygląda stratnie dla nich…
- Z tego samego powodu… który zmusza do służby Kainitów. - uśmiechnęła się Lukrecja uniosła dłoń, by po chwili wbić w nią kły. Popłynął rubinowy płyn… wampirza posoka o słodkim nęcacym zapachu.
Bezklanowa bała się, że to usłyszy. Nie, nie chciała dopuścić do siebie tego, nie była niczyim ghulem! To nie tak działa na wampiry!
- Uhm... - odwróciła wzrok od krwi, aby choć wizualnie nie nęciła - Tylko ludzie mogą być ghulami? Lupiny nie, prawda? Czy inne Nadnaturale…
- Nie wiem.- przyznała wprost Lukrecja wycierając dłoń jedwabną chusteczką. - Nie widziałam żadnego nadnaturala uzależnionego od naszej krwi. Po prawdzie niewiele nadnaturali widziałam w swoim życiu. To wilkołaki żyją w świecie duchów i tego całego mistyczymu, Tremerebabrają się w nadnaturalnych sprawach. Ja nie.
- Wampiry nie mogą być ghulami, więc to jedno do skreślenia.
- To zależy od definicji jaką przyjmiesz. Ghule są uzależnione od naszej krwi jak narkomani. My jesteśmy uzależnieni od krwi…- odparła melancholijnie Lukrecja.
- Ale w tej definicji to jakby mówić, że tak jak wampiry od krwi, tak ghule od powietrza.
Lukrecja zaśmiała się głośno i skinęła głową zgadzając się z Ann.
Nie, nie myśl nad tym mocniej, masz już wystarczająco problemów...

- Nie wiem ile dotarło do pani z Nowego Jorku, ale te zabójstwa dotyczą bynajmniej nie tylko przypadkowych. Ofiarą padli jacyś z Klanów Ventrue i Toreador, o wiele za wysoko dla mnie do znania. Zatrzęsło się całe miasto, jego wyższy pułap. - zmieniła temat, dając Ventrue obiecane strzępy wiedzy.
- Interesujące… - zaciekawiła się Lukrecja przyglądając się Ann. - Co o tym wiesz? Bo powinnaś się domyślić co to oznacza dla nas.
- Że Nowy Jork zmniejszył populację i jego Książę może być zainteresowany zamkniętymi tu?
- Dokładnie. W mieście zwolniło się parę… miejsc. - odparła z uśmiechem Lukrecja.
- Mam wrażenie, że innym osobom wybito ich... inwestycje.
- Cóż… fortuna kołem się to…- nagle zadzwonił telefon, odrywając Lukrecję od rozmowy. Ventrue odebrała i przez chwilę słuchała głosu z komórki. Oderwała ją na moment od ucha i z uśmiechem zwróciła się do Ann. - Na tę noc musimy zakończyć naszą konwersację.
- Oczywiście. - wstała i skłoniła się - Zostaję dziś na dzień.
- Powiadom moje pracownice o tym, wskażą ci pokój na dzień gdy już będziesz gotowa. - odparła Lukrecja z ciepłym uśmiechem.
- À bientôt, maîtresse.
- Ehmm…- skinęła głową wampirzyca zaledwie domyślając co znaczyły słowa Ann.- Do widzenia.





Kim w ogóle się stała?

Zamknęła oczy czując gorzki smak niechęci do siebie. Oczywiście wiedziała, że swoje uległe zachowanie dostosowała do sytuacji, w jaką ją wpędziła śmierć. Za życia takie podejśce byłoby to nie do pomyślenia... przynajmniej nie w jego drugiej połowie. W sumie takiego się po niej spodziewano, czemu zadała cios, porzucając złotą klatkę gotową na jej wejście w dorosłość i wszystkie związane z nią wygody.
Nie chciała żyć wedle narzuconego schematu. Sama próbowała walczyć o swój schemat.

Początek był ciężki. Bez wszystkiego, co oferowało jej urodzenie, bez pieniędzy, bez stałego dachu nad głową... ale zaczęła o własnych siłach wychodzić na prostą. I nigdy nikogo nie prosiła o pomoc, nie wróciła do rodziny błagając o możliwość powrotu. Sama pięła się w górę, od dna i chrzanić tych, którzy chcieli ją zatrzymać na drodze!
Tylko wtedy pojawiło się zbyt silne zagrożenie...

Ann wbiła paznokcie w dłoń, czując wzbierającą bezsilną złość w klatce piersiowej.


"Nie dbam o to. I ty nie powinnaś. Ktokolwiek cię przemienił, pewnie już nie chodzi po tym świecie."

Tej rady Cyrila nie zamierzała wprowadzić w życie. Nie umiała zapomnieć dnia porwania oraz swojej śmierci. Mogła wyprzeć z pamięci wiele wydarzeń, ale nie zapomniała bólu, o którym przypominały jej wciąż widoczne rany... a ból był nierozerwalnie połączony z tym, przez kogo teraz znajduje się ponownie na końcu łańcucha pokarmowego.

A nawet i czasem pod nim.


"Z tego samego powodu… który zmusza do służby Kainitów."


Nie chciała przyznać głośno tego, co próbowało się przebić do jej świadomości. Od ghula dzieliło ją... podejście?
Ile z jej chęci partycypowania w interesach Cyrila to była siła jego krwi, a ile jej własna wola? Czasem myślenie o tym było takie trudne... Niemniej ta służba zapewniała jej pewną protekcję i szansę. Czy żywe kundle nie kończą ostatecznie na sznurze innego wampira? Nawet jeżeli któryś Klan ich przyjmie to tylko z rozbawienia lub planu Starszych.
Nie różniło to się wiele od standardowej drogi powstania. Po prostu kundle miały dłuższą i cięższą drogę, bo najpierw musiały przecierpieć swoje.

I być w tym sprytne, aby ich nie pożarło społeczeństwo Kainitów.



 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.
Zell jest offline