Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-03-2022, 18:19   #27
Buka
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Texas, Dallas,
później
w drodze na północ…


Na powrót przy pociągu pierwszy zjawił się James. Później przyszedł Wesa, dziwnie pobladły Arthur, następnie Gato, Elisabeth i Melody, i na końcu John. Powiadają, że kto pierwszy, ten lepszy… i pewne strategicznie wygodne miejsca w wagonie zostały pozajmowane, i gdy był już komplet wraz z rumakami, zaczęło się robić nieco ciasno.

Szlag by to trafił.

Pociąg ruszył punktualnie o 14:00, wśród gwizdu lokomotywy, łomotu wagonów, i skrzypienia desek. Zaczął się więc kolejny etap podróży, ku domniemanemu bogactwu… i nikt nie mówił, że będzie łatwo.



Jeden czy drugi koń, narobił na podłogę, czy to "numer 1" czy "numer 2", nie miało znaczenia, w ciągu kilku godzin zaczęło w wagonie nieźle śmierdzieć. A do tego wszystkiego, upchnięte między sobą, od czasu do czasu się ugryzły, nawet kopnęły, czy i ogier próbował wejść na klacz…

No i ten łomot pociągu. Nieustanny, uporczywy, drażniący. Zgrzyt metalu, miarowe stukanie, skrzypienie. Ciągle i ciągle, bez ustania, wywołując ból głowy. I nie tylko.

Gdy Gato zaczął coś pichcić na piecyku, mający już od "jedynie" samej jazdy pociągiem rewolucje Wesa, zdecydowanie miał już za dużo… w żołądku. Można było otworzyć okienka-klapy w liczbie 4, żeby choć trochę wpuścić świeżego powietrza, wtedy jednak pojawił się mały, denerwujący świst, wpadającego do wnętrza powietrza. Można i było otworzyć wielkie drzwi załadunkowe po obu stronach wagonu, było to jednak w sumie nieco niebezpieczne.

A z własną potrzebą? Iść w kąt wagonu, przeciskać się między końmi, po czym w miejscu, gdzie brakowało kawałka deski, po prostu robić w dół na tory, właściwie na oczach pozostałych… uważając przy okazji, by konie tego kogoś nie zgniotły.

Blada Melody trzymała się od dłuższego czasu obiema dłońmi za usta. Że śmierdzi? Że jej niedobrze? Nie. Bolały ją po prostu zęby od nadmiaru słodkiego.

Flaszka alkoholu. To chyba był jedyny ratunek, to było chyba na obecną chwilę lekarstwo na wszystko. Chlać, znieczulić się, otępić, jakoś znosić ten syf wokół. Innego wyjścia chyba nie było…

A mieli tak jechać 30 godzin!!

~

Około godziny 17, Melody poprosiła Elisabeth o flaszkę… i nie miała zamiaru jej oddawać. Po troszku, po troszku, po troszku, i wypiła już niemal całą sama, i przestała narzekać na bolące zęby, i na panujące wokół warunki. A za to miała niezłe rumieńce, i szklące się oczka, i od czasu do czasu nawet się bez powodu uśmiechała, a parę razy nawet spojrzała w stronę koni, potem na Dixon, i chichotała na całego.

James był głodny, i to bardzo. Nie jadł przez cały dzień nic, poza śniadaniem na prerii, i zaczynało się to dawać mocno we znaki.

Arthur miał podobnie.

Całkiem inaczej Wesa. Ten miał już co prawda pusty żołądek, ale na jakąkolwiek strawę nawet patrzeć nie mógł, a sam zapach również wywoływał w nim mdłości.

Gato pichcił sobie kolację.

Pozostali również albo próbowali coś przekąsić, coś małego, albo… otwierali flaszki własnego alkoholu. Inaczej się chyba takiej podróży nie dało przeżyć.

A gdzie ten obiecany postój na kolację? Konduktor o nim gadał, ale czy będzie, i kiedy będzie, nikt nie miał pojęcia… a w sumie robił się już wieczór.

Dochodziła godzina 19:00.



I ten ciągły łomot, i zgrzytanie, i stukanie, i drżenie, i smród w wagonie…








***

Komentarze jeszcze dziÅ›...
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline