Miłe złego początki, powiadano, a John był ciekaw, czy działa to również w drugą stronę. Początek podróży był, delikatnie mówiąc, kiepski, a sytuację można było określić paroma słowami - tłok, bród, smród i hałas.
Może przysłowie zadziała w drugą stronę i zakończenie podróży, a dokładniej - złoty pociąg - będzie lepsze?
John rozłożył koc na jednym z niewielu dostępnych kawałków podłogi, powiesił surdut na wbitym w ścianę gwoździu, a potem w miarę wygodnie usiadł.
Może i podróż w wagonie była szybsza i mniej męcząca niż na końskim grzbiecie, ale czy przyjemniejsza? McCoy zdecydowanie zaoszczędził na swych pracownikach i dość łatwo można było ocenić go słowem "sknera".
Do "stajennych" zapachów John był przyzwyczajony, w końcu często zajmował się końmi i innymi czworonogami, z brudem i tłokiem też miewał do czynienia. Gorzej było z hałasem, bo tego było jak na gust Johna za dużo.
Sięgnął po zakupione niedawno wiktuały i zaczął się posilać, od czasu do czasu wypijając malutki łyczek z butelki.
Trudno było nie zauważyć, że panie znalazły niezły sposób na umilenie sobie życia. A sądząc po zmniejszającej się ilości zapiętych guziczków...
"A nuż ta podróż będzie przyjemniejsza...", pomyślał, przyglądając skąpiej niż zwykle przyodzianej Elizabeth.
Od przyjemnych rozmyślań oderwał go głos Melody.
- Ojeeeej, panie Arthusze... dzięękujemy...
Dziewczyna odebrała flaszki od hojnego darczyńcy, a potem rozdała je pasażerom, idąc przez wagon krokiem, z jakiego byłby dumny każdy wąż. O dziwo, ani nie upadła, ani nie upuściła żadnej z butelek.
- Dziękuję. - John podziękował najpierw Melody, potem Arthurowi.
Na razie jednak nie sięgnął po wino od Arthura. Odłożył je na później,na razie zadowalając się własnymi zapasami.
Miał cichą nadzieję, że pełen żołądek i parę kropel whisky w końcu uodpornią go na hałas i będzie można się zdrzemnąć. |