Lotta ruszyła biegiem za Topaz; ich nowa znajoma nad wyraz szybko podejmowała decyzje. Co dla Brana i Oberika było zapewne dobrą wróżbą.
Minęli bramę miejską; w miarę jak zbliżali się do cmentarza blady błysków było coraz więcej. W końcu, pomiędzy nagrobkami, ujrzeli krasnoluda i łowcę; drogę do cmentarnej bramy odcinała im odziana w łachmany istota; spomiędzy materiału wydobywał się nienaturalny blask. Musiał on być w jakiś sposób szkodliwy, gdyż mężczyźni wyraźnie starali się go unikać. Nagle promień dosięgnął krasnoluda, który runął jak długi na śnieg.
Podczas gdy Sorcane wycelował w potwora z łuku Lotta ruszyła wzdłuż murka, by skrócić dystans do rzutu włócznią. Nie dawał on wiele osłony przed blaskiem, ale lepsze tyle niż nic.