Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-04-2022, 20:06   #11
Zell
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację


Ann przejrzała pytania i odpowiedzi. Przesłuchanie na role... czuła się z tym... dziwnie, ale co było robić? Maskarada nie jest za darmo.
Miała niemiłe wrażenie, że napisane kwestie w najgorszym wypadku mogą zostać zmanipulowane tak, aby wykorzystać je przeciwko samemu bezklanowcowi... czy Cyrilowi nawet. Skurwysyństwo wampirów by ją nie zadziwiło. Musiała wpierw sprawdzić co przyjdzie jej mówić.

Imię i nazwisko: Larra Grant. Wedle tego co było pisało w scenariuszu była to eks-studentka, obecnie ćpunka na dobrowolnym odwyku, która podczas studiów i po nich dorabiała prostytucją. I to w dodatku dość specyficzną, bo css zdtmiała się specjalizować w ekstremalnych zabawach z dużą ilością lateksu i BDSM. I jej klientami mieli być obaj martwi Ventrue z jej koterii. To co z nim robiła wymykało się jej wyobraźni. Opisy tego były skąpe i na szczęście niezrozumiałe dla Ann. Chyba wolała nie wiedzieć jak dużych zboczeńców kreowała z denatów, acz informacje jakie były zawarte wywiadzie pozwalały domyślić się logiki śledztwa. Obaj Ventrue jak i pozostała trójka Kainitów oficjalnie miały być seksualnymi dewiantami, którzy w swoim poszukiwaniu ekstremalnych doznań posunęli się za bardzo… albo natknęli na kogoś, kogo podniecały brutalne mordy. Jednym słowem sami szukali swojej zguby. Ona sama zaś ponoć nie widziała ich od kilku tygodni i zerwała z nimi kontakt przebywając na dobrowolnym odwyku i nawróceniu na właściwą ścieżkę w ośrodku Garry’ego. Zważywszy że na ilość marichuany tam wypalanej ośrodek był ostatnim miejscem w jakim powinna się znaleźć eks-narkomanka, ale… nie było sensu tego poprawiać. Przecież wszystko tu było jednym wielkim kłamstwem mającym wyciszyć śledztwo. W końcu… jeżeli zboczeńcy giną z powodu swoich chorych skłonności to pruderyjni i bogobojni mieszkańcy Nowego Jorku nie mają się czego obawiać, prawda? A sama zbrodnia zamiast straszyć będzie tylko ciekawostką na stronach brukowców.
Do tego Ann czuła się rozbawiona wykreowaniem seksualnych dewiantów z tych nadętych Ventrue.
- Pasuje. - zgodziła się zajmując miejsce - Miejmy to za sobą.
- Dobrze… zaczynamy.- odparł mężczyzna włączając dyktafon i cóż… zaczęło się nagrywanie słuchowiska radiowego dla ich przełożonego. On pytał, ona jak grzeczny piesek zachowywała się naturalnie... jak ćpunka. Niekoniecznie chętna do współpracy, ale poddająca się szybko. Raz nawet delikatnie zapytała o drugi, a Ventrue opisała jako rozpieszczonych dewiantów, dość barwnie...
Agenci zachowywali się bardzo fachowo i profesjonalnie przez cały czas trzymając się scenariusza i bez emocji na twarzach.

Gdy zakończyło się nagranie, wyłączyli dyktafon i jeden zwrócił się do Ann.
- Wiemy że opuściłaś Nowy Jork dość niedawno. Nie minęło zbyt dużo czasu od tego wymordowania twoich towarzyszy, więc… jak rozumiesz jest to podejrzane. Co wiesz o tej zbrodni?
- Że wymordowano całą moją Koterię. - stwierdziła krótko.
- Jak się dowiedziałaś o tym?- zapytał jeden z agentów, ten siedzący przed nią. Drugi zaś kręcił się po pokoju. Obaj obserwowali bacznie Ann zza swoich lustrzanek.
- Nie jest tu za ciemno na lustrzanki? - sarknęła - Aż taki stres, że wam w głowach namieszam?
Nie odpowiedzieli. Przez chwilę trwali w milczeniu, po czym ten siedzący rzekł ponownie.
- Jak się dowiedziałaś o śmierci swojej Koterii?
- Poszłam na miejsce naszych zbiorek i tam byli.
- Opowiedz co się tam stało, co widziałaś… ze szczegółami. - rzekł ten siedzący przed nią wyciągając notes, by zrobić notatki.
- Zastałam ich w wielu częściach. W gore. Masa krwi wszędzie, oni poszatkowani i ułożeni w jakąś figurę. - opisała scenę, jednocześnie nie wyrażając ni cienia żalu.
- Czy zetknęłaś się z podobnymi figurami czy obrazami podczas wypełniania poleceń swojego opiekuna? - zapytał ponownie ghul siedzący przy stole.
- Nie.
- Czy podejrzewasz kogoś o popełnienie tej zbrodni na swojej koterii? - zapytał beznamiętnie agent.
- Nie. - wzruszyła ramionami.
- Czy masz jakichś wrogów w Nowym Jorku?
- Czy caitiff może klanowca tak wkurzyć, aby miał vendettę? - uśmiechnęła się ironicznie.
- Nie musi być caitiffem by wkurzyć. - odparł agent pozwalając sobie na nikły uśmiech. - Więc masz czy nie masz wrogów?
Czy mu zrobić przykrość.. Czemu nie?
- Jest taki jeden Ventrue... Nie przyjął dobrze, że nie wyszło mu upokorzenie mnie przy Elysium. - wzruszyła ramionami - Quentin Ellsworth.
- Mhmm…- agent zapisał informacje. - I to wszystko? Żadnych innych?
- Nie. - pokręciła głową, ale zaraz się zmitygowała - Choć... Nie wiem kto mnie wczoraj obserwował jak szłam do Elysium Stillwater. - skrzywiła się - Opisać go mogłabym jako "drapieżnik". Taki wzrok miał.
- Opowiesz coś o nim więcej?- zapytał agent notując pospiesznie.
Ann opisała osobnika najlepiej jak mogła, również jego sposób przemieszczania się zaznaczając.
- Interesujące. Czy dysponujesz rozszerzonymi zmysłami? Postrzeganiem aur?- zapytał agent.
Ann pokręciła głową w zaprzeczeniu.
- Czy może usłyszałaś coś lub poczułaś na miejscu zbrodni? Jakiś zapach?- dopytywał się agent.
- Nic. - odparła, stosując się do zalecenia Cyrila.
- To chyba wszystko na obecną chwilę. Numer pani komórki się nie zmienił? - zapytał agent.
- Nie.
- Więc będziemy w kontakcie.- odparł agent wstając od biurka. Po czym obaj ruszyli do wyjścia z pokoju.
- Do widzenia.- rzekł drugi na pożegnanie.
Ann wyszła z pokoju zadowolona. Zrobiła co kazał Cyril.



Na korytarzu ghule od Księcia wymienili już kilka uwag pożegnalnych z Joshuą i Williamem. Po czym ruszyli do wyjścia. Toreador zaś ruszył ku Ann.
- No i po strachu, wszystko gładko poszło. -rzekł do niej z uśmiechem.
- Przynajmniej coś się zdarzyło, nie? - stwierdziła.
- Przynajmniej. Ale się nie przyzwyczajaj. Reszta nocy… cóż, jest dla ciebie. Ja wracam do domu. - odparł z uśmiechem Toreador. Wzruszył ramionami dodając.- Larry powiedział, że jutro motor będzie gotowy. I dobrze, bo jutro też będzie twoje oficjalne przedstawienie i przyjęcie do naszej małej rodzinki nieumarłych.
- Następny odcinek czeka? - uśmiechnęła się do Toreadora - Więc ja będę u Lukrecji spała, nie tak źle.
- Chcesz się do niej przenieść na dłużej?- zaoferował William. - Mogę po ciebie przyjechać przed świtem.
- Jak jutro będę miała motor, to już będzie lepiej. Mogę dziś u niej się zakopać, nie ma problemu. Nie ma co cię tak wykorzystywać. - machnęła ręką.

- Ach... Czy skrzynka na listy u ciebie jest na kluczyk?
- Nie. Niby po co? Kto miałby ją obrabować? Wiewiórki?- zaśmiał się William.
- Nadinteligentne psy w poszukiwaniu smakołyków? - uśmiechnęła się.
- Prędzej zjedzą listonosza. Są bardzo nadopiekuńcze wobec mnie.- odparł Toreador.
- Dziwisz się? I zwykłe pieski potrafią.
- Ale zwykłe pieski nie są tak sprytne jak moje. - wyjaśnił Kainita z uśmiechem.- I bywają w nadgorliwe w swojej opiece.
- To niech nie zjedzą kuriera, jaki ma się pojawić dla mnie z przesyłką. - poprosiła - Raczej w skrzynce zostawi, ale nie wiem czy do drzwi nie zechce podejść.
- Nauczyły się nie polować na tych, którzy wkładają przesyłki do skrzynki. Nie martw się.- zaśmiał się Toreador. I zamyślił się pytając. - Coś ma do ciebie przyjść?
- Tak. Przesyłka z Nowego Jorku. - odparła krótko.
- Domyślam się co. Radziłbym z niej nie korzystać, choć wątpię byś posłuchała mej rady.- rzekł współczująco wampir.
Ann ścisnęło w żołądku. Za dużo wie, za bardzo ingeruje.
- Rada spóźniona o dekadę. - mruknęła - Dziękuję za słowa.
- Cóż… nigdy nie wiadomo co będzie następnej nocy. - uśmiechnął się ciepło. - Zostajesz w mieście, czy gdzieś mam cię podwieźć?
- Połażę po mieście.
Co mógł zrozumieć szlachetny Toreador z jej sytuacji? Nic. Jak nie Cyril to byłby ktoś inny. Bezpańskie kundle się zabija. Cyril to jej ochrona. Jej protektor. Chce tylko lojalności i służby. Tylko tyle za istnienie…
- Dobrej zabawy.- odparł z uśmiechem William, a Joshua rzekł.- Jakby były kłopoty wbijaj na posterunek lub kieruj się do Elizjum lub Biblioteki. Nadia może i niechętnie opuszcza legowisko, ale potrafi pokazać pazurki jak ktoś jej nadepnie na odcisk.
- Zapamiętam. - skłoniła się - O jakiej porze ma jutro być to oficjalne, hmm, przedstawienie i gdzie ma się odbywać? - dopytała Joshui.
- U Lukrecji na zapleczu w ramach pokerowej nocki.- odparł z uśmiechem Joshua wzruszając ramionami. Nie brzmiało to za bardzo uroczyście.



Stanęła dalej w mieście, żeby nie znajdować się zbytnio w zasięgu głównych miejscówek Spokrewnionych. Wybierając numer do Cyrila uważnie lustrowała wzrokiem otoczenie, opierając się plecami o ścianę nieczynnego sklepu.
- Cze… o co chodzi? - usłyszała jego lekko zirytowany głos.
- Miałam zdać raport po przesłuchaniu... - odparła z lekkim przestrachem w głosie.
- Ach… tak. No więc raportuj.- stwierdził już spokojniej Cyril.

- Przesłuchiwało mnie dwóch ghuli w czarnych okularach, co do zabicia mojej Koterii. Standard. Jak się dowiedziałam, jak scena zbrodni wyglądała, czy coś wyczułam, czy widziałam ten kształt, w jakim zostawiono ofiary podczas jakiegoś twojego polecenia...
- Cóż… jak się okazuje twoje informacje nie mają tak dużego znaczenia jak te które Książę otrzyma od tych ghuli. Więc mam nadzieję, że zrobiłaś na nich dobre wrażenie. - odparł Tremere.
Ann następne słowa wypowiedziała wyrażając zagubienie w temacie.
- Nie rozumiem...?
- Raport mają przedstawić bezpośrednio Księciu. Zaszczyt dla nich, kłopot dla mnie. Bo to oznacza, że Książę się zainteresował sprawą, a to nie jest nigdy nic dobrego dla zainteresowanych stron.- wytłumaczył cierpliwie Cyril. - A ja… jestem jedną z zainteresowanych stron.
- Odpowiadałam jak poleciłeś. Na to co chcieli, krótko. Jak zapytali czy mam wrogów wspomniałam o napotkaniu tego dziwnego drapieżnika w Stillwater i... - w tym momencie prawie połknęła język. Sam Książę usłyszy o tym Ventrue... czy powinna o nim wtedy mówić?
- Nieważne co powiedziałaś. Ważne co usłyszy Książę. - ocenił Tremere, westchnął ciężko.- No cóż… zobaczymy co będzie.
- Czyli… ghule mogą mu nakłamać?
- To są nadal ludzie… mogą nie tyle nakłamać co wyrazić swoje zdanie, domysły, wrażenia.- ocenił jej mentor.

- I… spodziewasz się kłopotów z tego?
- Ostatnio zacząłem przyciągać zbyt wiele uwagi. Nie lubię przyciągać uwagi.- stwierdził cierpko Cyril. - I ty też nie powinnaś. Siedź w Stillwater i nie wychylaj się z niego. Nowy Jork robi się obecnie coraz bardziej gniazdem rozdrażnionych os.
- Ale nie grozi ci niebezpieczeństwo? - zapytała z prawdziwym niepokojem.
- Niczego się nie nauczyłaś? Zawsze grozi mi niebezpieczeństwo. Zawsze grozi tobie. - odparł Cyril.- To cena życia po śmierci. Niewielka w sumie.
- Większe niebezpieczeństwo niż zwykle… - sprecyzowała nieśmiało.
- Nawet gdyby tak było, to i tak nie byłabyś w stanie pomóc. Twoja obecność tylko mogłaby zaszkodzić. - stwierdził stanowczo stary Kainita.

- Rozumiem. - uległe potwierdziła - Zakręciłam się przy Lukrecji. Sądzę, że mogę zdobyć informacje w końcu, tylko… - ton zmienił barwę - Potrzebuję trochę pomocy od ciebie… panie. - dodała, choć używanie tego słowa było mało przyjemne dla niej, to pomagało w głaskaniu starego ego.
- Zapomnij. Jeśli potrzebujesz pomocy, to znaczy że się spieszysz. Nie musisz, bo nie sądzę by trzeba było naciskać na Lukrecję aż tak bardzo. - ocenił stary Kainita. - Lata temu wyleciała z obiegu, jej informacje mogą być przestarzałe. Lepiej by nie zaczęła się domyślać komu służysz.
- To byłby problem?
- Niekoniecznie. Aczkolwiek Lukrecja nieszczególnie mnie lubiła. Niemniej nigdy nie byliśmy wrogami. - ocenił Tremere.
- Bardzo ciekawią ją plotki z Nowego Jorku. Jest zaskoczona, że jej nie pamiętają, a ponoć coś robi delikatnie…
- Ludzie szybko o tobie zapominają gdy znikasz ze szczytu. Kainici podobnie. - zaśmiał się chrapliwie Cyril.- Na jej miejscu już gryzą się między sobą inni Ventrue.

- Co miał z nią Książę zrobić? Jest… jakby z PTSD. Na wspomnienie o nim jest bardzo wystraszona.
- Miała zostać stracona wraz z innymi spiskowcami w masowej egzekucji. Powinna zostać stracona.- ocenił w zamyśleniu Cyril.- Bardzo jestem ciekaw, czemu nie została. Ale wątpię by znała odpowiedź na to pytanie.
- A jak inni spiskowcy zostali straceni?
- Spaleni na dachu jakiegoś wieżowca należącego do firmy Księcia. Spaleni słońcem, dość łagodna śmierć… chyba. - ocenił Tremere.
- Jak zareagowano na jej egzekucję?
- Wszyscy się ucieszyli, a ci którzy się nie ucieszyli oczywiście nie okazywali tego faktu. Ona i jej towarzysze spiskowali by obalić Księcia. Jeśli ktoś żałował otwarcie jej zgonu trafiał na jego listę. A nikt nie chce być na liście Księcia.- wyjaśnił stary wampir.
- To mieli zamiar podłożyć mu bombę w samochodzie? Wedle Lukrecji upadła przez swoich towarzyszy.
- Planowali coś bardziej wyrafinowanego i przebiegłego niż zwykła eksplozja w samochodzie. Szczegółów nie znam.- przyznał Cyril.
- Po egzekucji coś Książę o nich wspominał czy przestało to wydarzenie istnieć?
- Nie wiem. Nie jestem aż tak blisko Księcia. A i tobie nie radzę. - zaśmiał się żartobliwie Tremere.
- Być blisko Księcia czy wiedzieć? - uśmiechnęła się pod nosem.
- To jak ze słońcem i skrzydłami Ikara. Im bliżej jesteś Księcia tym bardziej możesz się sparzyć.- wyjaśnił stary wampir.
- Czy wiesz może czemu Joshua jest Księciem niemile widzianym w innych domenach? - zapytała Tremere.
- To już o to musisz miejscowego Księcia spytać.- odparł Tremere obojętnym tonem.

- Rozumiem... - na pomoc Cyrila by liczyć nie mogła... - Czy chciałbyś czegoś ode mnie jeszcze, opiekunie?
- Byś nie dzwoniła tak często. Skoro Książę zainteresował się tobą, to być może i mną. Mogę być podsłuchiwany… albo ty. Trzeba zmniejszyć intensywność naszych kontaktów.
- Tak będzie. - Ann starała się, aby te sztuczne emocje nie zachwiały jej głosem, jako że czuła je teraz boleśnie gryzące wnętrze, gdzieś w gardle i żołądku. Odseparowanie tak bolało…
- Dobranoc.- odparł Tremere i rozmowa się zakończyła.



Przez chwilę patrzyła w wyblakły ekran przestarzałej komórki, jakby nie wiedząc co zrobić. Nie potrafiła uspokoić swoich emocji, które w niej płynęły w rytm krwi Cyrila w żyłach wampirzycy...
Była jednocześnie wściekła i załamana. Złość odczuwała w swoją stronę, nie była w stanie skierować jej na Tremere. Miała poczucie, iż odsunięcia od niego sama jest sobie winna, choć nie wiedziała oczywiście czym zawiniła. Może gdyby była bardziej przydatna, gdyby tylko bardziej była istotna w jego planach... może wtedy by nie trzymał jej z dala?

Osunęła się na chodnik po ścianie.

Czy był na nią zły? Czy przez nią będzie miał kłopoty? Źle wypadła w oczach ghuli, które to wrażenie przekażą Księciu?
Oparła głowę na pięści czując się rozrywana przez emocje, których i łzami nie mogłaby rozegnać.

Musiała być... przydatna...
I posłuszna.



Nowy Jork nie składa się w całości z bogactwa, ale i nie ze slumsów. Jest mieszany i czasem trzeba wjechać niżej, by otrzymać oczekiwaną nagrodę. Dla porzuconego kundla wielkie miasto oferowało rozmycie obecności w masach ludzkich, ale gdy nie ma się pojęcia o stanie rzeczywistości świata, można łatwo przekroczyć granicę.
Ann nie wiedziała jak źle jest, gdy jej posiłek walczył, jak tylko wampirzyca puściła chwyt, sama obawiając się dalszych kroków. Czy tak powinna go zostawić? Nie chciała więcej zabijać… ale mężczyzna na pewno nie chciał zostawać obok wariatki, która go pokroiła nożem w szarpaninie i ugryzła w szyję… a raczej wyrwała mu kawałek skóry.
Ann nie wiedziała co zrobić. Spanikowanemu pozwoliła rzucić się ku wyjściu z zaułka w stronę głównej ulicy, wzywając pomocy. Dziewczyna w podobnym strachu schowała się za metalowym kontenerem ze śmieciami, jednocześnie sprawdzając czy krzyki nieznajomego zaalarmują możliwą pogoń, a do tego mając wejrzenie w przeciwległą drogę ucieczki.

- Zamknij się… - zimny głos powstrzymał krzyki mężczyzny, a potem mocne uderzenie pięści powaliło go na ziemię sądząc po odgłosach. - Tyle wrzasków z powodu takich ranek. Co za banda mięczaków, ci millenialsi.
Potem kolejne słowa sprawiły że ciarki przeszły Ann po grzbiecie.
- A ty wyłaź zza śmietnika, zamiast kulić się tam jak szczur. Nawet kanalarze mają w sobie odrobinę dumy.
- Zostaw mnie… - Ann zaczęła cofać się w stronę wyjścia, byle dalej od osoby, która się do niej odezwała. Jej ubranie nosiło ślady ziemi oraz błota, zaschłej i świeżej krwi (a nawet może kąpieli w niej), jak i wielokrotne rozcięcia i rozerwania szarej bluzy z kapturem - Nie żartuję, won ode mnie!
- Naprawdę myślisz, że się ciebie boję? - zapytał kpiąco mężczyzna, który okazał się dość rachitycznym staruszkiem w długim zdobionym dziwnymi haftami czarnym prochowcu zakrywającym jego ciało.
Mimo że niewysoki to budził w Ann lekki niepokój.

[media]http://i.pinimg.com/474x/5b/a2/74/5ba2742cc99a9b91ae4b29d61f9ee845--bill-nighy-morgenstern.jpg[/media]

Było w jego spojrzeniu coś groźnego, gdy szedł ku Ann wzruszając ramionami.
- Ostatnio namieszaliście strasznie w mieście, co mnie irytuje. Nie lubię być wyganiany na ulicę i zmuszany do sprzątania jej z was. To robota dla Kainitów niżej postawionych ode mnie.
Kainici…? W co tym razem wpadła?
- Ostatnie ostrzeżenie. Zostaw mnie! - odsłoniła trochę kły wciąż szurając plecami po ścianie, cofając się.
- Doprawdy? Myślisz że możesz stawiać warunki mała Kainitko? - odparł tajemniczy staruszek również uśmiechając się drapieżnie i odsłaniając przy tym długie kły.
Teraz już wiedziała. Nie było innego wyjścia. Musiała uciec…
Własny cień Cyrilla zadrżał i zmienił kierunek padania, aby nabrać na swojej czerni i zakryć mu oczy.
- Ciekawa sztuczka… siadaj!- głos mężczyzny nieco się zmienił na końcu, stał się władczy i dominujący. I nogi Ann mu uległy, upadła pośladkami w kałużę.
Dziewczyna szarpała się, chciała wstać, uciec, odczołgać się… a gdy spojrzała na nieznajomego, cienie zdawały się ją otulać, jakby chcąc zakryć kocem.
- To było nawet pomysłowe. Nieskuteczne, bo twoja aura jest dla mnie widoczna, ale pomysłowe. A ja umiem doceniać inwencję. - mówił mężczyzna podchodząc do Ann. - Planowałem cię po prostu unicestwić, ale teraz… okazałaś iskrę potencjału. Może warto więc pozostawić cię przy życiu?

- Nic nie zrobiłam… Nie zabiłam tego mężczyzny… - mimo braku potrzeby oddechu, teraz urywane wdechy łapała - Daj mi odejść…
- Rzeczywiście nie zabiłaś. Jak wielu nowoprzebudzonych jesteś miękka i sentymentalna. I jesteś zagrożeniem z tego powodu. A ja nie mogę dać ci odejść. Przeszukujemy całe miasto w celu oczyszczenia ich z niedobitków Sa… nazwa i tak ci nic nie powie.- zadumał się wampir i spojrzał na Ann. - Więc, czemu miałbym cię nie zabijać?
- Myślałam, że tutaj was nie będzie… - jęknęła z rosnącą rozpaczą - Książę dał mi uciec…
- Najwyraźniej jeszcze mało wiesz o świecie skoro wierzysz w takie bajki. Książę dał ci tylko fory.- odparł mężczyzna.
- Tutaj wczoraj przybyłam… Pozwolono mi z Montpelier odejść… - zadrżała - Odejdę, nie zobaczysz już mnie…
- To nie wchodzi w rachubę. - odparł spokojnie mężczyzna. - Powiedz mi dlaczego miałbym zostawić cię przy życiu.
- Nie mam nic… - głos jej się załamał - Jestem niewinna czegokolwiek, na co polujesz..
- Jeśli nie masz nic i nic nie jesteś warta, to ja nie mam powodu by pozwolić ci żyć. - wzruszył ramionami mężczyzna. - Twoja niewinność jest… bez znaczenia.
Ann spróbowała ponownie się unieść, ale opadła szybko.
- Czego chcesz ode mnie…? - Cyril zobaczył kroplę krwawej łzy przerażonego dzieciaka znaczącą policzek Ann.
- Hmmm… dobre pytanie.- stary wampir się wyraźnie zadumał. I powiedział spojrzawszy na Ann. - Służby i lojalności, bo jeśli cię oszczędzę sam narażę skórę.
Ann nie rozumiała jak ma to być zagwarantowane…
- Przyrzekam ci lojalność… - zaryzykowała.
- Dobra. To ja zobaczę czy zdołam ocalić twoją skórę. Siedź tutaj i czekaj na mnie. - mężczyzna się odwrócił i wyszedł z zaułku po drodze wyjmując komórkę. Zapewne by do kogoś zadzwonić.



Caitiffka skuliła się pod ścianą. Bała się, nie wiedziała co ją teraz czeka. Czy ten wampir naprawdę będzie próbował ją ocalić? Może powinna wykorzystać sytuację i uciec? Czy zdołałaby umknąć z miasta?
Drżała z nerwów, czuła czające się na nią zagrożenie i wiedziała, że mu nie podoła sama. Ledwo tygodniowa wampirzyca zapłakała krwawymi łzami, co już głodnej kainitce zwiększyło głód.
W napięciu i strachu oczekiwała na powrót wampira.

Ten wrócił po kilkunastu długich minutach.
- Załatwione. Będziesz pod moją opieką i uczyć cię będę. Masz słuchać uważnie, wykonywać polecenia bez pytań i zastrzeżeń i przestrzegać praw i zasad których cię nauczę. A i jeszcze jedno dla gwarancji tego że będziesz przestrzegać praw Maskarady. - naciął swój nadgarstek i pozwolił by spłynęły rubinowe krople krwi. - Musisz być głodna, bez obaw… to tylko formalność.

Ann otworzyła szeroko oczy w zdziwieniu.
- Ale… - spojrzała na krwawiąca ranę - Nie… - zadrżała ze wspomnień, kiedy ostatnio kosztowała krwi wampira - Czemu ktokolwiek chciałby tak…
- Głupie pytanie… wolisz się rzucać mi do krtani? - zaśmiał się ironicznie starzec.
- Wiesz… że możesz tak… zginąć… Prawda…? - wampirzyca bała się, że jeżeli znowu zabije kogoś tym sposobem, to tym razem dosięgną ją konsekwencje.
- Nie myśl, że dam się zabić takiej niedoświadczonej i mizernej krwiopijczyni. - parsknął śmiechem stary wampir.
Ann na te słowa ugryzła jej własna duma... choć coś w niej chciało ją do parteru zrównać. Nie było sensu.
- Zdziwiłbyś się... - mruknęła gardłowo.
- Widziałem jak upadały miasta i królestwa… wampirzy podlotek mnie nie zaskoczy niczym.- odparł pogardliwie starzec.
Wampirzyca spojrzała na ranę Cyrila.
- Ten jeden raz, nie więcej. - postawiła swój warunek, dość mizernie brzmiący w tej sytuacji.
- Zobaczymy, a teraz się pospiesz… moja rana wkrótce się zasklepi a ja nie chcę spędzić reszty wieczoru w tej brudnej uliczce.- warknął zniecierpliwiony mężczyzna.

Ann złapała jego rękę i zaczęła spijać wypływającą krew. Było to... podobne do ostatniego razu. Uczucie równie mocno uderzyło w nią, dawało radość, satysfakcję... chciała więcej! Przycisnęła mocniej do ust nadgarstek Cyrila, nie chcąc przestawać. Było to tak... niesamowite! Czemu się tego obawiała przed chwilą?
Nie... Nie mogła tego odrzucić, nie chciała.

Została gwałtownie odepchnięta po chwili od krynicy tej radości. Starzec spojrzał na zaskoczoną tym dziewczynę i dodał. - Tyle wystarczy.
Po czym sięgnął do kieszeni i wyjął portfel szukając w nim czegoś.
W pierwszym odruchu Ann poczuła wściekłość. Nie mógł jej nic nakazywać! Dziewczyna wydała z siebie zirytowane warknięcie przypominające wściekłe zwierzę oraz obnażyła zęby. Dopiero po chwili się uspokoiła, choć jej wzburzenie wciąż było widzialne.
- Skurwiel... - warknęła pod nosem, obserwując co robi starzec.
- Umiar jest cnotą. To pierwsza lekcja. Trzeba umieć się powstrzymywać by nie wyssać do końca posiłku. A teraz siadaj na dupie i słuchaj.- znowu automatycznie usiadła na ziemi przyciśnięta do niej mocą jego głowu.
Uwiązana dziewczyna nie porzuciła cichej buzującej w niej złości, którą ukazywała mowa ciała oraz wzrok, jakim obdarzała Cyrila.
- Co teraz?

- Teraz dam ci wizytówkę z adresem do przytułku dla bezdomnych. Dobra kryjówka zarządzana przez jednego z członków Camarilli. Tymczasowy dom dla wielu takich jak ty. Niskich pozycją neonatów, którzy czekają na szansę by się wykazać i móc piąć w górę po klanowej drabince.- wyjaśnił mężczyzna wyciągając karteluszek.- Powiesz że Cyrill z Tremere cię przysłał. To wystarczy.
- I co dalej? - mruknęła biorąc karteczkę - Po prostu mnie wezmą do lumpów? A jutro co mam zrobić?
- Siedzieć na tyłku i czekać? Załatwienie jakiejś klitki dla ciebie będzie wymagało ode mnie wykorzystania kontaktów mego klanu. Trochę to potrwa. - odparł Cyrill.
- Cokolwiek. - mruknęła, nie mając pojęcia o czym on mówi wspominając o Klanach, Camarilli, neonatach... - Czyli jutro będę mogła już robić co będę chciała?
- Jesteś teraz pod moją opieką i częścią Camarilli. Twoją wolność ogranicza przysięga lojalności i służby u mnie oraz prawa Maskarady.- odparł obojętnym tonem Kainita.
- Ty wiesz, że te określenia nic mi nie mówią, prawda? - mruknęła trochę olewczo.
- Nie zabijaj posiłku, nie wczynaj bójki z innymi Kainitami oraz przede wszystkim… nie daj śmiertelnym przyłapać się na działaniach nadnaturalnych. To są prawa Maskarady w pigułce. Na kilka następnych nocy to ci wystarczy. Potem cię nauczę.- wyjaśnił Cyrill.
- A jeżeli nie będę się do tego stosować, choć raz? Wypadki się zdarzają.
- Książę nie jest wyrozumiałą osobą. Ani ja taki nie jestem. Więc… postaraj się nie mieć wypadków. - odparł zimnym tonem Cyrill.

Kainitka uśmiechnęła się złośliwie.
- Nie wiem czy powinieneś mi grozić. Zawsze mogłabym pójść do mediów czy na policję. To by dobrze tej Maskaradzie nie zrobiło, co?
- Możesz spróbować. - odparł Cyrill z szyderczym uśmieszkiem. - Myślisz że byłabyś pierwsza? Myślisz, że ludzie rządzą tym miastem? Nie… To Książę włada Nowym Jorkiem wspierany przez primogenów wszystkich klanów. Agenci Księcia są wszędzie i zanim zdążysz cokolwiek powiedzieć czy pokazać na antenie to… cóż… spełni się twoje życzenie. Będziesz widowiskiem. Książe lubi by egzekucje były zjawiskowe, a ty… będziesz przeklinała swoją nieumarłą wytrzymałość, która wydłuży twoją agonię.
Przechyliła głowę nie wiedząc czy wierzyć.
- Książę nie jest takim boogiemanem z taniego horroru. - mruknęła - Blefujesz. Ty się po prostu boisz, że zrobię coś, czego twoje stare życie pożałuje.
- Książę jest raczej szefem olbrzymiej mafii gustującym w rzymskim stylu życia. Wystawne uczty, kulturalne rozmowy i zamiłowanie do cyrku… tego starorzymskiego. Z walkami gladiatorów i brutalnymi egzekucjami. - Cyrill kucnął przed siedzącą na ziemi wampirzycą. - Zapomnij o głupich horrorkach dziewczyno. Sama jesteś częścią takiego. Zapamiętaj za to, że w tym mieście jest zbyt wiele potężniejszych od ciebie Kainitów, którzy wdepczą cię w ziemię, a potem wytrą podeszwę o krawężnik, jeśli się wychylisz za bardzo. Ze mną włącznie. Mogę cię zabić… - pstryknął palcami.- …ot tak. Mogę przycisnąć cię do ziemi, rozciąć żyły i patrzeć jak się wykrwawiasz. Albo podpalić żywcem, a ty byś płonęła nie mogąc się ruszyć. Mogę zrobić to, albo… jeśli zechce mi się wysilić, coś znacznie gorszego za pomocą magii krwi. Rozumiesz?

Widać było niepewność w oczach Ann. Nie mogła uwierzyć... a jednocześnie nie umiała nie wierzyć. Terminy, jakich nie znała nie pomagały.
Na boku bluzy powiększył się świeży ślad krwi.
- Cokolwiek mówisz. - odparła z wtłoczoną na siłę w wypowiedź pogardą - Wybacz, że nie czuję się zastraszona przez dziadka. - wzruszyła ramionami.
- Och… wybacz mi że nie jestem przerażający. Następnym razem założę jakąś maskę z papier-mâché, taką z rogami.- zaśmiał się sarkastycznie Cyrill wstając. - Mało mnie obchodzi, czy cię przestraszyłem. Zapamiętaj co powiedziałem i zachowuj się właściwie. Jeśli oczywiście cenisz swoje marne życie i wolisz nie umierać w bolesnej agonii.
- A jak sądzisz... - parsknęła - Nie chciałam dziś umrzeć, więc cenię. - spojrzała na bok - Ale do szpitala muszę się udać.
- Jesteś wampirzycą. Wszelkie rany goją się na tobie, niektóre bardzo powoli jeśli zadane przez ogień czy magię.- westchnął Cyrill wzruszając ramionami.- Ale nawet te z czasem się zagoją.
- Z jakim czasem? - popatrzyła na niego - Te, które mam... One są... Od wtedy. Gdy mnie zabito... - skrzywiła się - I ciągle krwawią.
- Aaaa… to taka się nie zagoi. Twoje ciało pozostanie zawsze takie jakim było podczas przemiany. Skoro wtedy miałaś ranę, to ona zostanie z tobą na zawsze.- zastanowił się Cyrill rozważając sytuację.
- Zakładam, że któraś z nich mnie zabiła... w końcu. Nie pamiętam tego dobrze, tylko że było dużo ciosów. Chyba czymś ostrym. Za dużo... - humor jej nagle spadł, gdy przypominała - Dużo krwi…
- Taaa… nie dbam o to. I ty nie powinnaś. Ktokolwiek cię przemienił, pewnie już nie chodzi po tym świecie. - odparł Cyrill prostując się. - A propo chodzenia. Ja i ty powinniśmy już ruszać. Udaj się jak najszybciej pod ten adres. Nie jestem jedynym Kainitą którego rozkaz Księcia wypchnął na ulice po to aby oczyścić miasto z niedobitków zniszczonej sfory. Kolejny pachołek Księcia może ci nie dać czasu na wypowiedź.
Kolejny mówi o Sforze... Czym w ogóle jest to, o co ją oskarżają?
- Jasne... - spojrzała na adres i w końcu wstała z mokrej ziemi. Ze zdziwieniem uznała, że wcale nie czuje zimna…
- Zjawię się podczas następnej nocy neonatko.- odparł Cyrill poprawiając kołnierz. - Parszywa ta noc. Za potężny jestem na tak poniżające zadanie. Od tego są… plebejusze, którzy trwają ledwie dwie dekady.
Ann pokręciła głową i ruszyła w miejsce, gdzie skierował ją adres... wyklinając w myślach tego starego dziwaka. W co on pogrywał?

 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.

Ostatnio edytowane przez Zell : 30-08-2022 o 12:16.
Zell jest offline