19 Pflugzeit 2520, górzyste okolice Lenkster
Jaskinia cuchnęła namacalnym złem. Greta przez dłuższą chwilę wpatrywała się w wyżłobienia znaczące powierzchnię ludzkiej czaszki, oczami wyobraźni widząc bluźnierczą ucztę goblinów lub blisko spokrewnionych z nimi innych wynaturzeń. Taal jeden wiedział, ilu nieszczęśników wyzionęło ducha w tych trzewiach góry, zawleczonych tam przez rechoczące nikczemne stwory, nie znające nawet krztyny litości. Greta nie potrafiła wymazać ze swej pamięci obrazu widzianego kiedyś truchła jelenia, który wpadł żywcem w potrzask i który został znaleziony w ciemnościach nocy przez wychodzące wówczas na powierzchnię gobliny. Potworny stan padliny dowodził jawnie tego jak okrutnymi i przeżartymi do szpiku kości złem stworzeniami były te podstępne istoty.
Lecz chociaż jej żołądek zmienił się pod wpływem złych przeczuć w bryłkę lodu, Greta poczuła coś jeszcze, coś diametralnie odmiennego od niepokoju. Była to narastająca ekscytacja, znajome uczucie podniecenia towarzyszącego polowaniu na niebezpieczną zdobycz. I mająca przynieść mściwą satysfakcję szansa na odpłacenie małym bestiom pięknym za nadobne.
Pozostali członkowie wyprawy wślizgnęli się jeden po drugim do pieczary, myszkując po jej zakamarkach i zapalając latarnie. Stojąca na uboczu Greta taksowała nieznajomych bacznym okiem, chociaż unikała ostentacyjnego gapienia się czy to na tworzących świtę pani Petry zbrojnych czy też budzącą coraz większą konsternację dziewczyny parę nieludziów.
Niezmiennie zafascynowana osobą Davandrell, Greta nie potrafiła pojąć tego, co u boku elfki robił krasnolud! Wszystkie bez mała bajania, które od maleńkości dziewczyna słyszała opowiadały o okrutnie zawziętej i nieprzejednanej nienawiści tych obu ras: wiotkich dzieci lasu i gruboskórnych dzieci gór. Sama Greta nie żywiła względem khazadów żadnej niechęci, pamiętna odwiecznego sojuszu jaki zawarł z nimi Sigmar przed wniebowstąpieniem. Towarzysz Davandrell sprawiał wrażenie bitnego i solidnego kompana, toteż Greta odnotowała w pamięci, aby w razie kłopotów trzymać się jego boku.
Odebrawszy z rąk Olgi sajhadak przewiesiła go przez plecy i oparła prawicę na swoim toporku. W mrocznych podziemiach, w wąskiej i zdradliwej przestrzeni nieobrobionych korytarzy i przesmyków łuk stawał się orężem wielce niepraktycznym. Starannie naostrzony toporek sprawdziłby się w takim otoczeniu znacznie lepiej i Greta miała nadzieję, że Taal ześle jej sposobność, aby zbroczyć ostrze broni cuchnącą goblińską posoką. Lecz żądza zemsty była czymś innym niż instynkt zachowawczy - choć łowczyni oddałaby wiele za zarąbanie kilku szkodników, nie zamierzała lekkomyślnie pchać się w szpic pochodu. Od tego byli lepiej zbudowani i noszący zbroje mężczyźni.
Muskając palcami pętlę topora obserwowała rozdzielających swe pozycji towarzyszy gotowa wślizgnąć się za plecy pierwszych dwóch, trzech z nich.